Paweł Habrat z Piotrem Stokowcem współpracował w Polonii Warszawa, w Jagiellonii Białystok, w Zagłębiu Lubin, a teraz wspiera go w Gdańsku. Z początkiem wakacji został oficjalnie włączony do sztabu szkoleniowego Lechii jako specjalista od psychologii sportu i przygotowania mentalnego. Wielu zawodników bardzo sobie współpracę z psychologiem sportu chwali. A pozycja biało-zielonych w tabeli również świadczy o tym, że z ich mentalnością wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Na czym właściwie polega takie dłubanie w psychice piłkarza? Czy jego umysł można wyćwiczyć, podobnie jak ciało? Habrat jest przekonany, że tak. I ma już dość zawodników, którzy porażki usprawiedliwiają utratą koncentracji i przytłaczającą presją. Bo koncentrację można wytrenować, tak jak przyjęcie piłki słabszą nogą. Zaś presję można okiełznać, tak jak groźnego napastnika drużyny przeciwnej. Wystarczy tylko nad tym popracować.
***
Lechia wygrywa kolejne spotkania, spokojnie przewodzi w tabeli. Czyżby to była pana zasługa? Można wypracować w zawodnikach coś takiego jak mentalność zwycięzcy?
Miejsce w tabeli to zasługa drużyny, zawodników, sztabu, klubu, kibiców. Ja się po prostu cieszę, że mogę te proces wspomagać. Nawiązując do drugiej części pytania – z całą pewnością nie istnieje pojęcie mentalności mistrza. Wielokrotnie prowadzono próby zbadania zawodników zdobywających mistrzostwo w swojej dyscyplinie sportu i każda z tych osób zupełnie się od siebie różniła cechami psychologicznymi. Ale budujemy pewne modele – w piłce nożnej, na konkretnej pozycji, wymagane są konkretne predyspozycje mentalne. Ich brak może spowodować, że piłkarz nie będzie skutecznie wykonywał swoich obowiązków. Jeden zawodnik musi umieć podejmować ryzyko, inny musi mieć wysoko rozwinięte poczucie odpowiedzialności. Jeden musi być kreatywny, inny musi umiejętnie zarządzać formacją. Ważne jest, żeby zidentyfikować te umiejętności i następnie je kształtować, zgodnie z boiskową rolą zawodnika.
A gdyby wypracować w zawodniku nie tę cechę, która jest przypisana do jego pozycji? Niby uczyni go to bardziej rozwiniętym, a może paradoksalnie – jednak gorszym graczem?
Pewnie właśnie tak by było. Trudno mi sobie wyobrazić napastnika, który oduczył się podejmowania ryzyka, z kolei obrońca będący ryzykantem również nie będzie do końca spełniał swojej funkcji w zespole. Oczywiście upraszczam, ale pewne cechy predysponują zawodnika do gry na danej pozycji, a z występów na innej niemalże go dyskwalifikują. Dlatego bardzo często przesunięcie piłkarza z jednej pozycji na drugą powoduje u mnie pewną refleksję, Czy to tylko kwestia predyspozycji technicznych i motorycznych, że doszło do tej zmiany? Takich przykładów jest cała masa, nie muszę wymieniać nazwisk, znamy je choćby z reprezentacji Polski. Nagle się okazuje, że piłkarz mówi: „lepiej się czuję na nowej pozycji”. I pod tym słowem „czuję” kryje się właśnie komfort psychiczny.
Czy dzisiaj psycholog sportowy w sztabie ekstraklasowego klubu jest traktowany jako niegroźne widzimisię, a może już jako niezbędny fachowiec?
Na pewno od dawna jest tak, że praca psychologów w realiach polskiego futbolu nie jest łatwa. Staramy się przekonywać środowisko trenerskie do podejmowania z nami współpracy, zwłaszcza sztabowej. Oczywiście sytuacja ulega zmianie na przestrzeni ostatnich lat. Kiedyś psycholog był taką postacią w zespole, która wzbudzała wielkie zainteresowanie, wręcz zdziwienie. Dzisiaj jest to już raczej kwestia oceny, na ile trener widzi potrzebę zatrudnienia psychologa. Nie wzbudzamy już takiej sensacji. Piłka nożna w Polsce ulega zresztą ogólnej profesjonalizacji. Nikogo już oczywiście nie dziwi, że zawodnicy dbają o swoją fizyczność poprzez dobieranie odpowiedniej diety i dodatkowe, indywidualne treningi poza strukturami klubu. Czasem robią również krok dalej i szukają kogoś, kto zadba o ich głowę. Czyli – o ich psychikę, ujmując to szerzej.
Powstaje moda na psychologów?
Dużo jest spekulacji i różnych dyskusji, na ile jest to moda, a na ile realna potrzeba. Zapotrzebowanie na zagospodarowanie tej psychologicznej działki jest w tej chwili bez wątpienia bardzo duże. Stąd mamy nie tylko psychologów, bo pojawiają się też inne zawody, jak choćby trener mentalny. Nie tylko psychologowie, ale i trenerzy mentalni też coraz częściej pojawiają się przy klubach i przy konkretnych zawodnikach.
Czy kontakty z psychologiem można przedawkować? Zdarzają się piłkarze, którzy chcą przy pana pomocy rozwiązywać problemy, z którymi powinni radzić sobie sami?
Myślę, że to bardzo ważne pytanie. Czasami słyszę o przypadkach osób, które wizyty u psychologa umawiają bez przerwy przez dziesięć lat – to droga donikąd. Celem naszej pracy jest udzielenie piłkarzowi wsparcia i sprawienie, żeby w przypadku problemów w przyszłości, o ile takie się w ogóle pojawią, już nie potrzebował niczyjej pomocy, tylko potrafił radzić sobie sam, dzięki poznanym metodom. Tak jak z edukacją – jest pewien program, który ma doprowadzić ucznia do intelektualnej i życiowej samodzielności. Nie należy w żadnym wypadku zawodnika od siebie uzależniać.
Oficjalnie dołączył pan do sztabu Lechii w lipcu. Pomyślał pan wtedy: „O Boże, ile roboty mnie tu czeka”?
Kiedy przychodziłem w czerwcu do Lechii, sytuacja rzeczywiście była zgoła inna niż jest teraz. Wiadomo, że kiedy zespół walczy o utrzymanie, położenie jest trudne i psychologowi również nie jest łatwo coś z miejsca zdziałać. Mnie nie przypadła w Gdańsku rola strażaka, efekty mojej pracy niekoniecznie są obliczone na działanie doraźne, tylko pomyślane w dłuższej perspektywie. Początkowo trener Stokowiec wspominał przecież przede wszystkim o poprawie cech motorycznych, o zbudowaniu podstaw funkcjonowania zespołu. Dopiero później wkroczyłem ja. Każdy klub to jest praca innego rodzaju. Trzeba się najpierw rozeznać w sytuacji, w jakiej znajduje się dany zespół. Ja zawsze swoje działania z drużyną zaczynam właśnie od rozeznania. Sprawdzam, czy mam odpowiednie warunki, żeby móc wykonywać swoją pracę skutecznie, a te warunki zapewnia przede wszystkim sztab i trener pierwszego zespołu. Oraz zawodnicy, którzy muszą wykazywać pewien poziom motywacji i chęć do skorzystania z mojej pomocy. Bez tego ani rusz.
Psycholog może być w ogóle wspomnianym „strażakiem”? Da się coś zdziałać z drużyną ad hoc?
Nasza praca ma wiele aspektów. Zawsze przekonujemy do tego, że najbardziej efektywne są działania długofalowe. Zresztą – tak jak w każdym zawodzie. Zawsze jest pewną wartością, kiedy możemy sobie coś z wyprzedzeniem zaplanować i metodycznie realizować założone cele. Ale istnieje też w psychologii sportowej poziom interwencji. W sytuacjach kryzysowych, w sytuacjach trudnych, można skorzystać z usług, dajmy na to, trenera mentalnego, bo taka osoba może naprawdę w istotny sposób pomóc. A już na pewno jej działania nie zaszkodzą. Interwencje to są rzecz jasna zawsze czynności obarczone ryzykiem, ale wiążącym się tylko z tym, że praca nie zostanie wykonana całościowo. W takim stopniu, w jakim byśmy chcieli ją wykonać. Doraźne działania bazują na doborze środków, które mają zadziałać szybko i w danym momencie. Często nie są to środki skuteczne, zwłaszcza jeśli zestawimy to w porównaniu z działaniami długofalowymi.
Jest pan strażakiem w klubie, który chce się utrzymać w ekstraklasie. Od czego pan zaczyna?
Nie będę zdradzał elementów warsztatowych, ale mogę przedstawić kilka ogólnych założeń, których się w tego rodzaju sytuacjach trzymam. Drużyny czy zawodnicy walczący o utrzymanie w lidze patrzą zwykle na negatywne aspekty swojej sytuacji. To naturalne. Patrzą na to, żeby za wszelką cenę nie znaleźć się na dnie, w niższej lidze, co często staje się samospełniającą przepowiednią. Pierwszym krokiem jest zatem zmiana celów – spojrzenie w górę. Zawodnicy nie mogą się skupiać na tym, żeby uniknąć czegoś, co będzie dla nich smutne czy nieprzyjemne. Muszą dążyć do zrealizowania pozytywnego wyzwania, jakie przed sobą postawili.
To wszystko wymaga poukładania. W sytuacji trudnej pojawiają się rozmaite kwestie do rozwiązania. Obwinianie się nawzajem o porażki, obarczanie winą, ciągłe poszukiwanie przyczyn, dla których zespół znajduje się w tak fatalnej sytuacji. To rodzi emocje, które nie sprzyjają spokojowi treningowemu i meczowemu. Dodatkowo potęgują duży stres, dużą presję. Walka o utrzymanie z jednej strony wymaga pracy w absolutnym spokoju, a z drugiej – ta presja siłą rzeczy jest przytłaczająca. To wszystko jest dla psychologa praca na wielu obszarach. Jest obszar celu, obszar kontroli emocji, obszar nastawienia… Tym trzeba zająć się na samym początku, by móc w ogóle mówić o tym, że realna interwencja się odbyła.
Niektórzy powiedzieliby, że prawdziwą presję odczuwać może matka pięciorga dzieci, którą zostawił mąż i teraz nie ma co do garnka włożyć, bo zarabia najniższą krajową. A piłkarze po prostu wydziwiają.
Obszar emocji jest bardzo intymny. Stereotypy mówiące o tym, kto ma prawo się stresować, a kto takiego prawa nie ma, na pewno nie ułatwiają naszej pracy. Sprawiają, że wielu zawodników mających ze stresem problem wręcz to ukrywa, wstydzi się. To z kolei generuje jeszcze silniejsze emocje, dodatkowo potęguje nieprzyjemne napięcie. Moim zdaniem presję można odczuwać w każdym zawodzie, również piłkarza. Nie jest to w żaden sposób zależne od wykonywanej pracy, tylko od tego, jak konkretny człowiek odbiera sytuację, w której się aktualnie znajduje. Praca w bibliotece również może być stresująca, jeśli dana osoba czuje wielką odpowiedzialność za zbiór książek i denerwuje się, gdy ktoś zwleka z ich oddawaniem. Jeśli człowiek jest wyjątkowo sumienny, takie okoliczności mogą go przecież zestresować.
Dlatego daleki byłbym od takich porównań. Logiczne jest, że każdy człowiek generuje stres w rozmaitych sytuacjach. Ambicja i chęć dobrego pokazania się powoduje presję. Dlatego na pewno bym nie kpił, ani nie podważał tego, co zawodnicy o ciążącej na nich presji mówią. Z perspektywy obserwatora wszystko wygląda na bardzo proste. Często zapominamy, że piłkarze do swojej pracy przywiązują naprawdę dużą wagę. Tego typu krzywdzące, obiegowe opinie nie ułatwiają nam pracy z nimi. Często zauważamy piłkarza dopiero w sytuacji meczowej i w sumie to tylko takiej. Nie śledzimy jego życia codziennego. Różnych trudności, z jakimi musi się zmagać, a które mają istotny wpływ na jego sferę emocjonalną. Dodatkowo – czasami łatwo jest ulec opiniom na swój temat, które pojawiają się w przestrzeni publicznej i w efekcie błędnie oszacować swoje cele. Ambicje wykraczają poza możliwości, poparte realną pracą na treningach. To prosta droga do rozczarowania.
Zajmuje się pan też tenisistami. Przychodzi mi do głowy przykład Rogera Federera. Wiadomo, wielki czempion. A jednak przez całą karierę przytrafiały mu się sytuacje, gdy okazywał pewne słabości, grając pod największym ciśnieniem. Jak to jest, są pewne ograniczenia w rozwoju mentalnym, których się po prostu nie da przeskoczyć, nawet będąc wielkim Federerem i mając do dyspozycji wszelakie wsparcie?
Oczywiście, że tak. Trzeba dobrze rozumieć zjawisko presji. Ono szczególnie dotyczy tych najlepszych zawodników, najbardziej ambitnych, stawiających sobie najwyższe cele. Na drodze takich ludzi najczęściej stają bardzo duże przeszkody, które czasem uniemożliwiają im osiągniecie wymarzonych rezultatów. Przeczytałem wiele wywiadów z Rogerem Federerem, miałem okazję bezpośrednio go słuchać. Pytany o kłopoty z odpornością na stres zawsze powtarza, że te emocję są jego integralną częścią jako człowieka. To raczej obserwatorzy sugerują, że ten czy inny zawodnik jest niczym robot, pozbawiony układu nerwowego. Nie ma takich sportowców, niepotrzebnie przypisujemy im boskie cechy. Co możemy potem przeczytać wywiadach? Zawodnicy jak mantrę powtarzają: „przecież my jesteśmy tylko ludźmi”.
Uprawnione jest stwierdzenie, że odpowiednio przygotowany umysł może pociągnąć do sukcesu średnio dysponowane ciało, a źle przygotowany umysł nawet najbardziej perfekcyjne ciało ściągnie na dno?
Tak, jest to zgodne z moją filozofią. Uważam, że to zdanie jest prawdziwe. Wielokrotnie miałem do czynienia z piłkarzami, o których wprost w klubie mówiono, że nie mają specjalnych umiejętności technicznych, a niekiedy nie byli nawet perfekcyjnie przygotowani fizycznie, a jednak okazywali się być świetnymi zawodnikami meczowymi, startowymi. W tym popularnym ujęciu mówimy też o zawodnikach treningowych. Sportowcach, którzy nie są w stanie w żaden sposób zaprezentować swoich możliwości w trakcie meczu, ponieważ presja, stres i emocje blokują potencjał.
Potencjał każdego sportowca można do pewnego stopnia odblokować, jeśli się odpowiednio nad delikwentem popracuje?
Jest to kwestią bardzo indywidualną. Czasami wiemy, jak coś zrobić w teorii, ale jeżeli zawodnik nie podejmie współpracy, to nie pomoże mu nawet najlepszy psycholog. Kluczowa jest odwaga, żeby dostrzec w sobie samym te mankamenty, które chciałoby się wyeliminować. Bez tego ani rusz. Dużo czasu spędzam na tym, żeby tak zwana głowa dla piłkarzy nie stanowiła tylko prostego alibi. Żeby zrozumieli, co się za kryje. Sam bardzo często słyszę o tym, że potencjał tego czy innego zawodnika jest zablokowany właśnie w sferze mentalnej.
Odbieram to w ten sposób – udział psychiki może być nawet jednym procentem całości, ale wciąż warto się na nim skupić, bo ten jeden procent może okazać się kluczowy i zadecydować o wyniku w ostatniej minucie spotkania. Trudno jest oczywiście taki procentowy udział psychiki oszacować, sami zawodnicy mają do tego bardzo różne podejście. Spotykałem się z takimi piłkarzami, którzy rolę odpowiedniego przygotowania mentalnego wyceniali u siebie na pięć procent. Jednak są też i tacy, którzy sądzą, że w ich przypadku dobry występ zależy w dziewięćdziesięciu procentach od głowy, reszta to przygotowanie fizyczne i techniczne, albo taktyka.
Z tego wynika, że niektórzy zawodnicy potrzebują proporcjonalnie bardzo mało uwagi poświęcić treningowi mentalnemu, a inni wręcz przeciwnie?
Tak, świetna uwaga. Właśnie w ten sposób do tego podchodzę. Nigdy z góry nie wiem, jakie jest podejście zawodnika i jaka jest jego wewnętrzna potrzeba, żeby ze mną współpracować. Powtarzam, to są kwestie bardzo indywidualne. Najtrudniej mi się oczywiście dyskutuje z osobami, które uważają, że w takim sporcie jak piłka nożna psychika odgrywa rolę marginalną. Z tym się zgodzić nie mogę. Jeżeli dojdziemy jednak do takiej konkluzji, że głowa ma rzeczywisty wpływ na codzienność piłkarza – na trening, na mecz, na poziom koncentracji, na pewność siebie – to wtedy możemy dyskutować, na ile danemu piłkarzowi jest potrzebna praca ze mną.
Kiedyś nie brakowało trenerów, którzy trochę się wzbraniali przed tym, żeby z ich zespołem pracował psycholog. Uważając, że sami potrafią tę funkcję wypełnić i nikt ich nie musi wyręczać.
Wciąż w niektórych przypadkach tak właśnie jest. Przede wszystkim, trener faktycznie powinien posiadać wiedzę z zakresu psychologii. Coraz częściej na kursach trenerskich pojawia się też aspekt przygotowania psychologicznego do zawodu, bo jest to tak samo istotne jak w przypadku piłkarzy. Zarządzanie grupą ludzi i odpowiednie komunikowanie się z nią przy okazji codziennych kontaktów jest zadaniem wymagającym dużej wiedzy i wyczucia. Dziś wydaje mi się, że nawał obowiązków ciążących na pierwszych trenerach wymaga tego, żeby odciążać ich, choćby w aspekcie pracy nad przygotowaniem mentalnym. Ale dobrze jest, kiedy szkoleniowiec faktycznie dysponuje odpowiednią wiedzą i potrafi ją umiejętnie stosować w praktyce.
Posiadanie psychologa w klubie zapewnia jednak komfort pracy zespołowej. O pewnych rzeczach może dyskutować, omawiać nasze doświadczenia i to jest wartością samą w sobie. Korzystamy z efektu synergii – okazuje się, że są w nas pewne pomysły, ale dopiero gdy spotkamy się całą grupą i mamy możliwość wymiany myśli, to te pomysły stają się lepsze jakościowo, bardziej dopracowane.
Mogę postawić tutaj analogię do przygotowania motorycznego. Spotyka się zespoły, w których to pierwszy trener zarządza również i tym segmentem. Lecz chyba korzystniej jest dla klubu, gdy zajmuje się tym osobny fachowiec, ustalający wszystko nie tylko w oparciu o swój trenerski nos, lecz przede wszystkim o obserwacje, wyliczenia, badania, konkretne parametry. To jest przecież całe piękno współczesnego sportu – wiemy coraz więcej, zatem musimy umiejętnie tę wiedzę selekcjonować. A przy tym wszystkim pamiętać, że futbol to wciąż nie tylko dokładne wyliczenia z zakresu taktyki czy motoryki, ale również sfera psychologii.
Możemy postawić taką analogię? Tak jak trener od motoryki robi swoim podopiecznym interwałowe biegi na poprawę wytrzymałości ciała, tak pan może ordynować konkretne ćwiczenia, poprawiające jakość psychiki?
Widzę tę analogię bardzo wyraźnie. Mózg możemy trenować tak jak ciało. Dysponujemy wiedzą na temat pewnych konkretnych zdolności psychologicznych. Dobrym przykładem jest tutaj zdolność do koncentrowania uwagi. Możemy ją zbadać, możemy ją zmierzyć, możemy zwiększać jej siłę. Jednocześnie wiemy, że skupienie się na pewnych elementach powoduje spadek skupienia na pozostałych, więc trzeba to dokładnie wymierzyć, wyważyć. Innym przykładem jest opanowanie, czyli kontrola emocji. Możemy dokładnie zmierzyć poziom stresu na specjalnych urządzeniach, możemy to monitorować. Sprawdzać, do jakiego stopnia zawodnik stresuje się przed meczem i jak sobie z tym potem radzi. Czy potrafi zarządzać swoimi emocjami, a może jednak traci nad nimi kontrolę. Już nie mówiąc o tym, że mamy też obszar pewności siebie i tutaj również przekazujemy piłkarzom wiedzę, umożliwiającą jej budowę i kształtowanie. Mnóstwo jest tych dróg, żeby sportowiec stał się bardziej efektywny w tym, co robi.
No właśnie, powrócił w naszej rozmowie stres. Zwalczać go, czy kontrolować?
Wyjdźmy od tego, że jest dużo stereotypów na temat emocji. Ja jestem zwolennikiem teorii, że nie ma emocji pozytywnych i negatywnych. Są tylko takie, które w danym momencie, w danych okolicznościach mogą działać na zawodnika niekorzystnie. Albo wręcz przeciwnie, napędzić go. Trzeba to dobrze rozumieć – nie ma takiej emocji, która by zawodnikom tylko pomagała, albo tylko przeszkadzała. Dobrym przykładem jest choćby radość. Przez wielu piłkarzy uważana za jednoznacznie pozytywne uczucie, ale zwróćmy uwagę na graczy, którzy po zdobytej bramce cieszą się nawet przez pięć, sześć minut. Ich poziom uwagi i koncentracji natychmiast spada i często skutkuje to tym, że w pierwszych minutach po zdobyciu bramki następuje wyrównanie. Funkcjonuje też pojęcie sportowej złości. Co nie ma nic wspólnego z tą zwyczajną wściekłością, która zaburza nam strefę hormonalną i doprowadza do napięcia układu nerwowego, co w konsekwencji kończy się utratą automatyzmów w grze.
Stres w pewnych momentach jest piłkarzom potrzebny?
Na pewno tak. Stres działa mobilizująco, pozwala się odpowiednio przygotować do niektórych sytuacji, również tych boiskowych, ale i po prostu – życiowych. Oczywiście nie jest dobrze, gdy jest tego stresu za dużo, bo to powoduje usztywnienie naszego ciała i marnotrawstwo energii. Kluczem jest zrozumienie stresu, zrozumienie jak on działa, a dopiero później można próbować nim zarządzać. Wiem, że „zarządzanie” to teraz trochę zbyt modne słowo, ale to naprawdę bardzo pomaga, żeby zwiększyć kontrolę nad swoimi emocjami. Szkolimy zawodników w konkretnych technikach, które do tego służą. Piłkarz w ten sposób dba nie tylko o sferę poznawczą, czyli swoje myśli, ale i fizyczną. Jeśli nauczymy się zarządzać emocjami, uzyskujemy znacznie głębszą kontrolę nad swoim ciałem.
Silne emocje jako takie nie są niczym złym, ani tym bardziej niczym wstydliwym. Problem robi się tak naprawdę dopiero wtedy, gdy ich nie ma. Można podejrzewać, że zawodnikowi nie zależy na tym, co robi. Są takie emocje, z których łatwiej wyjść, a są takie, z których trudno się wydostać. Gdy drużyna po meczu pogrążona jest w smutku, nie jest łatwo jej z tego stanu wydobyć. Piłkarze tkwią w przeszłości. Co innego, gdy w szatni po porażce panuje złość. Tę emocję można już odpowiednio ukierunkować, bo zawodnicy mają świadomość, że mogli wygrać mecz, że potrafią wiele rzeczy zrobić jeszcze lepiej. To jest energetyczna emocja, którą można przekuć w trening. Zatracanie się w czarnych wspomnieniach i rozpamiętywanie porażek jest po prostu zbyteczne.
Piłkarzom zdarza się wpaść w taką pułapkę, utknąć w rozpamiętywaniu swoich sportowych upadków?
Bardzo wielu jest takich sportowców. Czasami to są zdumiewająco małe rzeczy, które z biegiem czasu przeradzają się w wielkie kryzys. Żadne spektakularne wydarzenia, wielkie upadki. Drobny błąd związany z występem w reprezentacji, czasem nawet umykający uwadze obserwatorów, potrafił się u niektórych zawodników wiązać z kompletną utratą pewności siebie i nieumiejętnością do odbudowania jej w klubie. Czasami są to rzeczy związane z kontuzjami, które również powodują w głowie zawodnika mnóstwo znaków zapytania. Czy wróci? Czy będzie grał w pierwszym składzie? Innym razem piłkarz nie potrafi sobie poradzić z rywalizacją, gdy trener w dwóch meczach z rzędu stawia na jego kolegę z drużyny. To są niby zwykłe sprawy, zdarzające się niemalże na co dzień, a często będące wielką przeszkodą we wspinaczce na sportowy top i generujące dodatkową presję.
Ze stresem zmagają się również trenerzy. Pan od wielu lat współpracuje z Piotrem Stokowcem, ale czy zdarza się panu jeszcze go w walce z przesadnymi emocjami wspierać od strony psychologicznej?
Bardzo często rozmawiamy o takich sprawach. jak choćby odpowiednia kontrola emocji. Jeśli sami jesteśmy w emocjach, stajemy się również ich nośnikiem, na co trenerzy muszą szczególnie uważać. Na moje zajęcia z zawodnikami przychodzą też członkowie naszego sztabu. Mają swoje uwagi, pilnie słuchają. Dzięki temu możemy wspólnie budować świadomość pewnych zjawisk. W Lechii otoczony jestem ludźmi, którzy są otwarci na wiedzę i chcą się rozwijać. Zresztą sam to widzę z perspektywy czasu, że rozbudowane sztaby szkoleniowe to tak naprawdę jest drużyna w drużynie. Mniej się o niej mówi, ale o nią również należy odpowiednio zadbać.
Ja nie próbuję nigdy narzucać swoich racji, raczej przyjmuję innych z pozycji osoby otwartej na udzielenie wsparcia, które każdy może u mnie znaleźć. Taką mam filozofię. Chęć pracy nad mentalnością ma sens tylko wtedy, gdy płynie z wewnętrznej potrzeby. Sam jestem wręcz zwolennikiem metody oczekiwania w gotowości na przyjście zawodnika do mnie. Wielokrotnie zdarzała mi się sytuacja, kiedy – po wielu miesiącach od rozpoczęcia mojej współpracy z klubem – odwiedzali mnie piłkarze, których bym nigdy nie podejrzewał, że się na to kiedykolwiek zdecydują. Nie ma w tym nic złego, że wcześniej mnie omijali – są różne etapy w życiu. Wiem, że zawodnicy dużo czerpią też z zajęć zespołowych, wynika to z moich rozmów z nimi. Jest to bardzo miłe, gdy mówią, że treści poruszane na grupowych zajęciach są zupełnie wystarczające do ich dobrego samopoczucia.
To sukces zawodowy, gdy po paru miesiącach odwiedza pana gabinet zawodnik, którego do tej pory ani razu tam nie gościł?
Na pewno jest to bardzo przyjemne. Satysfakcjonuje mnie taka informacja zwrotna od zawodników, że jestem im potrzebny. Że obszar, nad którym pracujemy jest dla nich ważny, a moje metody faktycznie się sprawdzają i działają. Myślę, że nie ma nic bardziej frustrującego od sytuacji, gdy przekazuje się pewne treści grupie, a z drugiej strony nie pojawia się najmniejsza potrzeba przełożenia teorii w praktykę. Ja jestem praktykiem. Choć pracuję na co dzień na uczelniach, to wciąż najbardziej satysfakcjonuje mnie, gdy zawodnik z otrzymanej wiedzy korzysta właśnie w praktyce.
Udziela pan tylko porad, nazwijmy to, pozytywnych? A może zdarza się również doradzać, jak wykorzystać słaby punkt, który spostrzegł pan w psychice najbliższego przeciwnika?
Posługuję się etyką zawodową, która ściśle reguluje moje działania. Moja praca nie może na przykład służyć selekcji – nie mogę dostarczać bezpośrednich informacji trenerowi o testach, które przeprowadzam. Nigdy nie ujawniam również nikomu treści rozmów indywidualnych. Zawiódłbym zaufanie zawodników i złamałbym kodeks pracy psychologa. Z drugiej strony – trening mentalny jest rozumiany jako kształtowanie i rozwój pewnych umiejętności. Czasami nauczenie zawodnika rozpoznawania u siebie pewnych niedoskonałości prowadzi też do tego, że gracze sami lepiej rozczytują przeciwnika. Po jego postawie, po mowie ciała. Znajdują słabsze punkty, z którymi wcześniej być może też się zmagali. To też element gry w piłkę – psychologiczna gierka, którą można wykorzystać, na przykład w tłoku przy stałych fragmentach gry. Zwiększając swoją wiedzę psychologiczną, siłą rzeczy rozwijamy też zdolność do interpretowania zjawisk, które nas otaczają.
Zna pan piłkarzy, którzy dopiero zaczynają swoje kariery, ale zna pan też tych, którzy już je zakończyli. Mentalność polskich zawodników zmieniła się przez lata na gorsze? Zaczyna w szatniach brakować, nazwijmy to, twardzieli?
Poruszamy kwestię, nad którą trzeba się pochylić i w ogóle poddać w Polsce znacznie szerszej debacie. Chyba nie doceniamy tego, jak bardzo zmieniło się nasze środowisko na przestrzeni ostatnich lat. Mam na myśli zmiany społeczne. Styl życia, szeroko rozumiana profesjonalizacja sportu – to jedno. Jednak druga sprawa to życiowe wybory młodych ludzi. W dzisiejszych czasach piłka nożna jest tylko pewnego rodzaju alternatywą dla dzieci, które starają się zapełnić swój wolny czas. Mają dużo więcej opcji do wyboru niż w czasach PRL-u. Pewnych rzeczy nie zmienimy. Akademie na zachodzie radzą sobie z tym, choć przecież tamtejsi piłkarze również nie hartują charakteru na podwórkach, tylko w strukturach klubu.
W akademiach trzeba większą wagę przyłożyć do kształtowania charakterów młodych piłkarzy?
Wbrew pozorom, umiejętności mentalne to nie są naturalne cechy, z którymi człowiek się rodzi. Tutaj jest zatem pytanie do ludzi odpowiadających za polski system szkolenia, w którą stronę chcemy iść, w jaki sposób dzieci formować i szkolić. Można oczywiście powiedzieć, że każdy zawodnik ma inny charakter. A czasami trenerzy sugerują wręcz, że trafia im się piłkarz, który w ogóle nie ma osobowości. To nie jest prawdą. Każdy z nas posiada osobowość, różnimy się po prostu odpornością na pewne czynniki, poziomem motywacji wewnętrznej. Jedna osoba napotyka przeszkodę i zrezygnuje ze sportu w ogóle, inna tę przeszkodę przeskoczy i pobiegnie dalej.
To wszystko nas różni, ale sport dzieci i młodzieży da się przecież usystematyzować. Potrzeba jest wielka dyskusja na temat zmian, jakich musimy dokonać, skoro jesteśmy niezadowoleni z obecnego stanu i mentalności naszych zawodników. Przede wszystkim – relatywnie niedawno nasz kraj przechodził transformację ustrojową, co powoduje gigantyczną dysproporcję między pokoleniami. Zawodnicy trzydziestoletni i piętnastoletni to ludzie wychowani w totalnie różnych warunkach. Ale nigdy nie zgodzę się z tym, że ci młodsi zawodnicy nie mają charakteru. Jest to często opinia byłych piłkarzy, którzy zajmują się trenowaniem i obserwują młodych graczy, poddających się przed przeszkodą, jaką oni dwadzieścia lat wcześniej by przeskoczyli. Ale tę odwagę można naprawdę ukształtować, szczególnie w okresie najmłodszych lat, choć innymi metodami niż kiedyś. Nie można tego zaniedbywać.
Czyli co, stała opieka psychologa sportu już dla siedmiolatków?
Do pewnego poziomu to trener powinien być psychologiem. Posiadać odpowiednią wiedzę i pewne rzeczy kształtować już na etapie zabawy z piłką. Natomiast okres dojrzewania, czas budowania świadomości, powiedzmy – koło dwunastego roku życia… Wtedy psycholog naprawdę może wspomóc w ukierunkowaniu sposobu myślenia, pomóc w budowie sfery mentalnej przyszłego piłkarza. Pracując z dziećmi musimy mieć oczywiście olbrzymią wiedzę i wydaje mi się, że w tym aspekcie nastąpiła w Polsce ostatnio rewolucja. Zupełnie inaczej uwzględniamy aspekt mentalny podczas treningów grup dziecięcych, staramy się zwiększać zaangażowanie, uatrakcyjniać zajęcia. Bo to jest ta istotna różnica, że dzisiaj sport rywalizuje z konsolą, z telewizją, z tabletem, z Internetem. Kiedyś nie było takiej konkurencji.
Stawia pan piłkarzom jakieś wzory idealnego przygotowania mentalnego do uprawiania profesjonalnego sportu?
Trzeba mieć w tym pewne wyczucie. Uważam, że wielu analogii możemy się doszukać dzięki inspiracjom zaczerpniętym z innych sportów. Mogę powiedzieć o naszym ostatnim pomyśle – zaproszeniu Dariusza Michalczewskiego na spotkanie z zespołem. Opowiadał nam o rzeczach, które aktualnie są dla nas ważne. Wyjaśniał, w jaki sposób utrzymywał się na sportowym topie, dlaczego przez dwanaście lat był niezwyciężony. Wspaniała lekcja i inspiracja. Możliwość uzyskania wskazówek od osoby, która osiągnęła szczyt, jest naprawdę bardzo cenna. Widziałem zaangażowanie zawodników i poszukiwanie tych analogii u siebie. Gdybyśmy natomiast popatrzyli na bezpośrednie przykłady piłkarskie… Branie czegoś jeden do jednego może przynieść skutek odwrotny do zamierzonego. Stawianie piłkarzom za wzór Cristiano Ronaldo czy Leo Messiego nie będzie dobre. W ogóle – naśladowanie nie jest dobre. Każdy z nas ma w sobie taką mądrość, że może ukształtować w sobie swój własny charakter i znaleźć własne sposoby do rozwiązywania najbardziej skomplikowanych sytuacji. Zachęcam do inspirowania się, nie kopiowania.
Lechia utrzymuje się na topie, rzeczywiście. Pojawiają się już rozmowy o mistrzowskim tytule, musi pan, razem z trenerem Stokowcem, tonować nastroje?
Myślę, że każdy z nas to podkreśla – jesteśmy dopiero w połowie drogi. Realizujemy pewne zadania i staramy się nie wybiegać w przyszłość. Ja jestem w zespole osobą, która chętnie przekazuje informacje, ale czy zawodnicy zechcą z tego skorzystać? To już zależy tylko od nich. Sądzę, że sami najlepiej wyczuwają, jak wiele ta praca im daje. Czy w ogóle im pomaga. Zawsze z trenerem Stokowcem powtarzamy – zresztą to właśnie trener nauczył mnie takiego spojrzenia na moją pracę – że jeżeli każdy z zawodników poprawi swoją mentalną postawę choćby o pięć procent dzięki naszym zajęciom, to całościowo mamy naprawdę duży skok procentowy, gdy spojrzymy na jakość zespołu. Często nie są to duże zmiany, ale wystarczające do tego, by drużyna funkcjonowała lepiej jako cały organizm.
Jak panu w ogóle idzie praca z lechistami, opornie?
Przeciwnie! Pozytywnym zaskoczeniem jest sama otwartość i świadomość zawodników. Otaczają mnie w Gdańsku stuprocentowi profesjonaliści, rozumiejący miejsce, w którym jesteśmy i dobrze odbierający treści, które staram im się przekazać. Kanał komunikacji między nami jest świetny. Wszyscy staramy się w podobny sposób myśleć i rozumieć konkretne zjawiska, a nie narzucać z góry jakąś narrację. Chcemy zawodnikom, oprócz wiedzy, zagwarantować też takie momenty, żeby mogli na rzeczywistość popatrzeć z boku i wynieść z zajęć coś, z czego skorzystają nie tylko na boisku, ale i w codziennym życiu. Patrząc na filozofię naszego sztabu w Lechii – są cztery równorzędne obszary, na których się koncentrujemy. Dobre przygotowanie fizyczne, taktyczne, techniczne i mentalne. Tłumaczymy to metaforą stołu – żeby był stabilny, musimy zadbać na równi o wszystkie cztery nogi, wszystkie cztery filary odpowiedniego przygotowania zawodnika do meczu. Ta moja, psychologiczna działka jest tą płaszczyzną, która umożliwia przetransferowanie umiejętności treningowych w umiejętności meczowe.
Wydaje się jednak, że kwestia odpowiedniego treningu psychologicznego wciąż jest traktowana jako ta najmniej istotna. Noga, bez której stół od biedy i tak by ustał.
W wywiadach pomeczowych piłkarze często mówią, że w odniesieniu zwycięstwa przeszkodziła im głowa. „Nie byliśmy skoncentrowani w końcówce”. „Zabrakło determinacji”. „Nie podejmowaliśmy ryzyka”. Z bardzo dużą łatwością przyznają, że zaszkodziła im psychika. A gdyby się tak zastanowili, czy zrobili cokolwiek, żeby w kluczowym momencie meczu głowa okazała się sojusznikiem, a nie wrogiem? Często wychodzi na to, że oprócz wyciągnięcia z worka paru sloganów, piłkarze niewiele robią, by nad sobą pracować. Zawsze zachęcam – jeśli zawodnik czuje, że mecz nie wyszedł mu najlepiej przez psychikę, to może w każdej chwili coś w sobie zmienić.
Staram się w ten sposób walczyć ze stereotypem, którym się posługują niektórzy trenerzy. Zakładają z góry, że ten czy inny zawodnik nie ma głowy do grania. Albo psychiki. Tymczasem większość zawodników, z którymi ja się zetknąłem, miała w sobie odpowiednie możliwości mentalne, by grać na wysokim poziomie. Ale nie była w stanie ich zaprezentować z powodu braku świadomości, że ta sfera też wymaga treningów. Choć są również piłkarze świadomi. Tacy, którzy nie przychodzą do mnie dlatego, że mają problem. Wielu chce po prostu jeszcze mocniej się rozwijać. Szukają sposobu na przełamanie kolejnych barier. Psychologia nie jest dedykowana tylko dla ludzi z kłopotami. Można zwiększać wpływ na swoją skuteczność, nawet jeżeli ta i bez tego jest dość wysoka.
To w sumie sprytna wymówka. Psychika sprawia wrażenie czegoś, na co nie mamy wpływu. Z jakąś się tam urodziliśmy i z taką samą umrzemy.
Oczywiście. Bardzo rzadko słyszę, żeby piłkarz uzasadniał swoją porażkę brakiem wystarczających umiejętności technicznych, albo źle dobraną taktyką. Wiadomo, że to są w futbolu takie newralgiczne obszary, nad którymi drużyny najwięcej pracują. Ale musimy pamiętać, że psychika nie może stanowić taniej wymówki, na którą jakoby nie mamy wpływu. Bo ten wpływ jest. Opowiadanie przed kamerami, że głowa przeszkadza, nie powinno być żadnym wytłumaczeniem porażki.
Często kłopotami ze zniesieniem presji tłumaczymy porażki biało-czerwonych na dużych imprezach. Co panu dało doświadczenie zdobyte podczas Euro 2012?
Miałem okazję poznać zawodników, funkcjonowanie zespołu w sytuacji naprawdę dużej presji, dużego stresu. To była typowa praca krótkoterminowa, o której już opowiadałem. Nie miałem zbyt wiele czasu, żeby przygotować zawodników. Pozytywną rzeczą na pewno jest to, że wielu z nich do dziś korzysta ze wsparcia psychologów. Natomiast rozmowy, przebywanie z piłkarzami, którzy wtedy budowali, a niektórzy do dziś budują status polskiego futbolu, były dla mnie nieocenione. Ich potrzeba korzystania z mojej pomocy była duża. Zostałem z nimi podczas turnieju tylko dlatego, że sami zawodnicy wyprosili selekcjonera, abym mógł pracować z nimi dalej. Cieszę się, że sześć lat po tamtym wydarzeniu na wszystkich konferencjach pojawia się już zagadnienie treningu mentalnego, pojawiają się zagadnienia z zakresu psychologii sportu. A każdy kolejny selekcjoner jest już świadomy, jak duży wpływ na grę ma psychika. To są rzeczy, na które z perspektywy czasu patrzę pozytywnie.
Zetknął się pan kiedyś z zespołem poddanym większej presji niż kadra podczas turnieju?
Trudno oceniać poziom presji czy stresu całej drużyny. Z jednej strony da się to zmierzyć i jakoś wyliczyć, z drugiej – jest to kwestia bardzo indywidualna. W Polonii Warszawa stresem było to, że nie przychodziły wypłaty i zawodnicy znajdowali się na skraju załamania. Nie mogę powiedzieć, że była to mniejsza presja niż ta, z jaką spotkałem się w reprezentacji podczas Euro. Doświadczenie z Warszawy dało mi równie dużo do myślenia.
Piłkarze przychodzą do pana z osobistymi problemami?
W takich sytuacjach pełnię funkcję pośrednika. Staram się przekierować zawodników do kolegów i koleżanek, którzy są kompetentnymi terapeutami. Ale sportowcy muszą mieć świadomość, że również w prywatnych kwestiach jestem w stanie ich wysłuchać, oczywiście o ile poszukają tej pomocy. Często powtarzam, że człowiek o silnym charakterze to taki, który odważy się sięgnąć po pomoc, gdy jej potrzebuje.
Miał pan kiedyś poczucie porażki, obserwując jakiegoś piłkarza, który pozostał odporny a pana działania? Poniósł pan jakąś zawodową klęskę?
Staram się nie używać dużych słów. Kiedy wychodzimy na boisko, to albo wygrywamy, albo ponosimy porażki. Klęski. Po wygranym meczu nie mówimy o „odniesieniu” zwycięstwa czy sukcesu, ale o „poniesieniu” porażki już tak, tworzy się swego rodzaju dysproporcja. Ja mogę w swojej pracy czasami czuć duży niedosyt i wewnętrzne rozczarowanie, że pewne rzeczy mi się nie udały. Podchodzę emocjonalnie do drugiej osoby, bardzo emocjonalnie przeżywam mecze. Czasami, mimo moich szczerych chęci, druga osoba nie jest w stanie wykorzystać mojej pomocy, albo szybko traci motywację do przeprowadzenia daleko idących zmian. To bywa frustrujące.
Różne przypadki staram się omawiać ze starszymi, bardziej doświadczonymi kolegami i koleżankami. Rozmawiam z nimi w taki sposób, żeby pomagali mi zrozumieć, co mogłem zrobić lepiej, w jaki sposób można było podejść do danego problemu, żeby uzyskać lepszy rezultat. Pracuje z ludźmi, a to praca zwykle najtrudniejsza, bo rozmawiam z nimi o rzeczach złożonych i niejednoznacznych. Niestety – niektóre doświadczenia człowiek może wykorzystać dopiero po fakcie. Przyczyny niepowodzeń są bardzo różne, ale generalnie – jeśli dana osoba nie otworzy się na pomoc, prędzej czy później ją tracimy. Często powodem niepowodzeń jest też niezrozumienie roli psychologa ze strony trenera. Tym bardziej cenię sobie pracę z trenerem Stokowcem, który rozumie, że moja działalność wymaga wsparcia. Miejsca i przestrzeni, żebym mógł pracować z całą drużyną.
Mówi pan o emocjach. Jest na nie miejsce w pana pracy? Myślałem, że prześwietla pan psychologicznym rentgenem umysł zawodnika, dokręca śrubki tam, gdzie coś się poluzowało i tyle.
Pytałem się kiedyś kolegi po fachu, czy on też podchodzi do tego wszystkiego tak emocjonalnie. Doszliśmy do wniosku, że byłoby oznaką wypalenia zawodowego, gdybyśmy przestali kibicować zawodnikom, którzy z nami współpracują. Psychologowie też są mocno zaangażowani w życie drużyny. Mnie emocje napędzają do większej efektywności. Nie staram się tego specjalnie kontrolować. Przeżywam to oczywiście wewnętrznie i wydaje mi się, że jest to jak najbardziej normalne.
rozmawiał Michał Kołkowski
Follow @michukolek
fot. 400mm.pl