Portugalczycy strzelali, a Polacy się przyglądali. Choć to biało-czerwoni za sprawą Krzysztofa Piątka pierwsi objęli prowadzenie, to później ekipa Fernando Santosa wjeżdżała w polską obronę jak w masło. Jak szwagier na imieniny. Jak dzieciaki do McDonald’s na wycieczce szkolnej.
Jerzy Brzęczek postanowił poeksperymentować z duetem napastników i zmianą formacji na 1-4-3-1-2. Był to wariant w pewnej mierze zrozumiały – kadra powinna być bowiem zbiorem zawodników w najlepszej formie, a skoro polscy skrzydłowi są bez formy, to warto było ich kosztem przejść na dwójkę w ataku. Krzysztof Piątek jest przecież w gazie, w jakim nigdy nie był, a Lewandowski to… po prostu Lewandowski.
I po pierwszych minutach mogliśmy stwierdzić, że selekcjoner trafił w dziesiątkę, bo Lewandowski i Piątek dostawali podania, pokazywali się do gry na połowie rywala, a Piątek potwierdził przypuszczenia, że gdyby w losowym miejscu na świecie upuścić piłkę, to ta odbiłaby się od jego nogi lub głowy i wpadła do siatki. Kurzawa świetnie dośrodkował z rzutu rożnego, snajper Genui wygrał pozycję i strzałem z bliska dał Polakom prowadzenie.
Dobre złego początki. Później przez dłuuugi okres grała już tylko Portugalia. A Polacy wyglądali tak, jakby po kilkunastu minutach biegania po Stadionie Śląskim nabawili się zespołu zbyt spokojnych nóg. Gdy jeden z trzech Silvów z ataku rywala wbiegał pod pole karne, wówczas Bereszyński/Glik/Bednarek/Jędrzejczyk/Kurzawa/Krychowiak (niepotrzebne skreślić) drętwieli. Brakowało pressingu w środku pola, brakowało asekuracji, brakowało przekazywania sobie krycia. W destrukcji Polacy zaprezentowali strategię Krzysztofa Kononowicza – po prostu nie było niczego.
W tej bezradności najbardziej wyróżniała się lewa flanka reprezentacji Polski z Kurzawą i Jędrzejczykiem. Po ostatnim gwizdku na ich stronie powinien pojawić się premier, wojewoda plus kilku oficjeli, by otworzyć nowy odcinek autostrady. Cancelo i Bernardo Silva urządzili sobie tam park rozrywki, a Kurzawa z Jędrzejczykiem nie dostali na niego biletów. Bierność zawodnika Amiens była potwornie irytująca – pół Polski krzyczało do niego “chłopie, zaatakuj go!”, a Kurzawa spokojnie odprowadzał rywala wzrokiem. Nieprzypadkowo “Kurzawa z Jędzą” rymuje się z “bida z nędzą”.
Bramki traciliśmy po: 1) akcji prawą stroną Portugalii i wrzutce do niekrytego Andre Silvy, 2) prostopadłym podaniu do Rafy Silvy i pechowym samobóju Glika, 3) pressingu Kurzawy a’la “pączek” Iwański i strzale z dystansu Bernardo Silvy.
Słowa krytyki należą się obronie (w końcówce mogliśmy stracić i czwartą bramkę, ale piłkę po strzale Sanchesa z linii bramkowej wybił Kędziora), ale zawiedli też liderzy ofensywy. Zieliński wtopił się w szarzyznę całej kadry, a Lewandowski był długimi fragmentami kompletnie niewidoczny. Do przerwy kapitan kadry wykonał zaledwie siedem podań.
I dopiero wejście z ławki Grosickiego oraz Błaszczykowskiego obudziło reprezentację. Paradoks, bo to przecież po piłkarzach grających i będących w formie oczekiwaliśmy, że będą wykazywali się podwójną determinacją i energią. A tu wróciliśmy do starego schematu – “Grosik” bujnął na prawym skrzydle, dośrodkował, a rekordzista pod względem występów w kadrze pięknym wolejem zmniejszył straty. Ćwierćfinał Euro nierówny meczowi w Lidze Narodów, gol na 2:3 nierówny zmarnowanemu karnemu w serii jedenastek, ale może Kuba dzięki temu trafieniu będzie miał nieco spokojniejszą emeryturę.
Odkrycie się przed mistrzami Europy przy stanie 2:3 nie sprawiło jednak, że pod bramką gości się kotłowało. Sprawiło natomiast, że Fabiański musiał się poważnie wysilić, by nie skończyło się czwórką lub piątką w plecy. Portugalczycy oddali trzynaście strzałów, siedem z nich było celnych. Polacy uderzali ledwie sześciokrotnie i trzykrotnie w bramkę.
Jeśli przyjmiemy, że Liga Narodów ma być poligonem doświadczalnym przed eliminacjami do Euro 2020, to ta porażka jest cenną lekcją. Lepszy rywal obnażył nasze wszystkie braki. Wyglądało to trochę jak sceny z filmów walki, gdzie nowicjusz udaje się na lekcje do mistrza, a ten bijąc się tylko jedną ręką powala młodziaka na matę.
Ale jeśli przyjmiemy, że Liga Narodów to rozgrywki o poważną stawkę, to dziś w Chorzowie po prostu było słabo. Wynik i tak jest lepszy niż gra, bo tutaj mogło się ze spokojem skończyć 2:5. I żaden z biało-czerwonych nie mógłby wówczas narzekać.
Polska – Portugalia 2:3 (1:2)
Krzysztof Piątek (18.), Jakub Błaszczykowski (77.) – Andre Silva (31.), Kamil Glik (43. – sam.), Bernardo Silva (52.)
fot. FotoPyk