11 października. Piękna data dla polskiego futbolu XXI wieku. Data, która kilkukrotnie zapisała się w historii polskiej piłki. To 11 października pokonaliśmy Niemców na Stadionie Narodowym, to 11 października odprawiliśmy Portugalię na Stadionie Śląskim. Co, oprócz daty, łączy oba spotkania? Pierwsze zwycięstwo napędziło reprezentację pod wodzą Adama Nawałki, która ostatecznie wylądowała w ćwierćfinale Euro 2016, drugie – stanowiło przełamanie kadry Leo Beenhakkera, która po słabym początku eliminacji do mistrzostw Europy później szła jak burza, kończąc na pierwszym miejscu w tabeli.
Ale 11 października to również zwycięstwo z Irlandią, które przypieczętowało nasz awans na ostatnie Euro, thriller z Armenią, zwieńczony bramką w samej końcówce, czy triumf nad Czechami w ramach eliminacji mistrzostw świata 2010. Wówczas – potwierdzające naszą klasę i stawiające nas w roli pretendenta do awansu z grupy, która – delikatnie mówiąc – nie była grupą śmierci. Słowacja, Słowenia, Czechy, Irlandia Północna, San Marino. A jednak później coś się zacięło, a jednak później w fatalnym stylu przegraliśmy kilka spotkań, kończąc na przedostatniej pozycji. Jedynie przed San Marino.
Jednak 11 października, po raz kolejny, był udany. Do 11 października, po raz kolejny, nie mogliśmy się przyczepić.
W XXI wieku tego dnia przegraliśmy tylko raz. Z Ukrainą w ramach eliminacji MŚ 2014. Gdy wciąż mieliśmy szanse na awans, ale drużyna nie stanowiła monolitu. W praktyce – mając w perspektywie spotkanie z Anglią na Wembley – wszystko wydawało się pozamiatane. I tak się stało, nie wytrzymaliśmy.
No i tego dnia wygraliśmy jeszcze dwa sparingi. Z Węgrami 2:1 i Białorusią 2:0. Z tymi drugimi, naturalnie, w meczu towarzyskim rozegranym w Niemczech. W Wiesbaden. No bo przecież gdzie indziej?
Ale 11 października to w XXI wieku przede wszystkim chwile chwały. Pięć pamiętnych meczów, do których przyjemnie się wraca.
*
Wszystko zaczęło się w 2006 roku, na Stadionie Śląskim, z Portugalią.
Leo Beenhakker nie miał zbyt wiele czasu, by stworzyć swoją autorską reprezentację. Rapem jedna diagnoza, po którym przyszedł zalew kartkówek i sprawdzianów. Wszystko na ocenę, wszystko początkowo skutkujące brutalną weryfikacją dotychczasowej wiedzy. Finlandia? Bęcki na własnym stadionie. 0:3 do 84. minuty, ostatecznie po golu honorowym Łukasza Garguły 1:3. Serbia? 1:1. I znów brak zwycięstwa u siebie, znów brak wykorzystania tej – wydawałoby się – przewagi. Kazachstan? Wyszarpane 1:0 na wyjeździe. Gdybyśmy stracili punkty w Ałmatach, nikt specjalnie nie mógłby być zdziwiony.
No i mecz z Portugalią na Stadionie Śląskim. 2:1. Dublet Ebiego Smolarka.
Zwycięstwo odniesione w najmniej spodziewanym momencie. Znamienne, że przed spotkaniem pojawił się problem, by wypełnić Stadion Śląski. Część biletów trzeba było rozdać. Ale ci, którzy na trybunach się ostatecznie pojawili, mają co wspominać do końca życia. Mogą chwalić się, że widzieli jak – jakkolwiek to dzisiaj brzmi – Grzegorz Bronowicki całkowicie wyłącza z gry Cristiano Ronaldo. Generalnie widzieli, jak nasze boki obrony – Bronowicki, Golański – radzą sobie ze wschodzącą gwiazdą Manchesteru United czy Simao. Jasne, nasi obrońcy byli wówczas solidni, ale wspomniani skrzydłowi nie takich jak oni wkręcali w ziemię.
W Polsce trafili jednak na twardy grunt. Nie do przebicia.
Więcej – nasi obrońcy nie ograniczali się do defensywy. W pierwszej połowie szalał Golański, w drugiej motorek w tyłku zamontował sobie Bronowicki. Zwieńczeniem siatka, którą dostał od niego Simao.
Show skradł jednak Smolarek i jego dwie bramki, które na samym początku spotkania zaskoczyły rywali. – Ebi Smolarek, jak dwadzieścia lat temu jego ojciec. Akcja – marzenie w wykonaniu naszej drużyny. Tu wszystko było perfekt – emocjonowali się komentatorzy. Lider naszego zespołu w eliminacjach Euro 2008 kojarzony jest z wieloma dobrymi meczami, ale ten jest chyba najbardziej charakterystyczny. Pamiętacie drugiego gola? Spojrzał w kierunku liniowego, czy ten aby przypadkiem nie podnosi chorągiewki. Gdy zobaczył, że może grać, po prostu wykonał wyrok.
Swoją drogą to, że wówczas opieraliśmy reprezentację na Smolarku, pokazuje postęp, jaki wykonaliśmy. Na początku Polak miał pewne miejsce w BVB, ale pamiętajmy, że to wtedy nie była tak dobra drużyna jak teraz, a potem chyba dokonał kilku nie najlepszych wyborów w swojej karierze. A dziś zastanawiamy się, jak upchnąć w składzie Lewandowskiego, Piątka, może Milika.
A oto skład, w jakim wówczas wyszliśmy: Kowalewski – Golański, Bąk, Radomski, Bronowicki – Błaszczykowski (65. Krzynówek), Lewandowski, Sobolewski, Smolarek – Żurawski, Rasiak (73. Matusiak)
*
Dwa lata później, w 2008, ograliśmy Czechów 2:1.
Po nieudanych mistrzostwach Europy znowu odżyły nadzieję na to, że z polską piłką nie jest tak źle. Tak jak wspominaliśmy na początku – nie trafiliśmy do zbyt wymagającej grupy. Słowacja, Słowenia, Czechy, Irlandia Północna, San Marino. Każdy z rywali był w naszym zasięgu. Początek eliminacji nie wyglądał jednak przekonująco. Remis ze Słowenią, tylko 2:0 z San Marino, a przecież rywale nie wykorzystali rzutu karnego.
Nadeszło jednak spotkanie z Czechami, którego bohaterem został Jakub Błaszczykowski. Ten sam, wyeliminowany przez kontuzję z Euro 2008. Najpierw efektowna, heroiczna akcja i oddanie piłki Pawłowi Brożkowi, potem dobicie rywali pięknym lobem.
Wydawało się, że po takim spotkaniu musimy pójść za ciosem. Wszystko układało się świetnie, bo kilka dni później prowadziliśmy na Słowacji. Problem w tym, że w końcówce – za sprawą niezrozumiałego błędu Artura Boruca – najpierw straciliśmy prowadzenie, a chwilę później zwycięstwo po równie kuriozalnym trafieniu.
Później eliminacje potoczyły się tak, jak się potoczyły. Przedostanie miejsce w grupie. 11 października nie okazał się przełomowy, choć po raz kolejny zagwarantował nam mnóstwo radości.
Skład: Boruc – Wasilewski, Żewłakow, Dudka, Wawrzyniak (43. Krzynówek) – Błaszczykowski, Lewandowski, Murawski (90. Jodłowiec), Smolarek – Guerreiro – Brożek (69. Lewandowski)
*
Najbardziej pamiętne spotkanie 11 października rozegraliśmy jednak cztery lata temu, gdy pokonaliśmy Niemców.
Jestem bydlakiem. Kawałem chama. Grubą świnią. Cynikiem. Nic mnie nie rusza, ani mordy, ani bandytyzm, ani wasze chamstwo, bo ja was stworzyłem przecież.
Ale od soboty płaczę. Naprawdę nie sądziłem, w najśmielszych marzeniach, że kompletnie nie umiejąc grać w piłkę nożną ogramy mistrzów świata.
W Warszawie, Niemców. Tu jest klucz do tych łez.
Pisał po spotkaniu w swoim felietonie świętej pamięci Paweł Zarzeczny. Cała Polska wówczas oszalała, zresztą słusznie – na taki sukces czekaliśmy nie tyle długie lata co dekady.
Niemcy bombardowali naszą bramkę, ale tego dnia Polsce pisane było świętowanie. Pisany był nam wielki sukces. Pisany był nam – jak się później okazało – moment, w którym reprezentacja Adama Nawałki nabrała kształtów. Bo pokazała, że możemy wygrywać z najlepszymi. Że możemy grać na dwóch napastników, że Milik bardziej przyda się pierwszej reprezentacji niż młodzieżówce. Dostaliśmy odpowiedź na wiele pytań, a przy okazji reprezentacja zatankowała paliwo, na którym dojechała tak naprawdę do ostatniego mundialu. Jak się okazało – na prawie pustym baku, ale co się nacieszyliśmy, to nasze.
To nie był konkurs piękności, lecz wojna, w której od wirtuozów więcej warci byli żołnierze. To był sygnał, że mamy wreszcie drużynę zdolną do wielkich rzeczy. Sam fakt pierwszego historycznego zwycięstwa z Niemcami, z faworytami grupy, z rywalem niemal derbowym, działał na wyobraźnie. I chyba nie mógł mieć miejsca w inny dzień niż właśnie 11 października.
Skład: Szczęsny – Piszczek, Glik, Szukała, Wawrzyniak (84. Jędrzejczyk) – Grosicki (71. Sobota), Krychowiak, Jodłowiec, Rybus – Milik (77. Mila), Lewandowski.
*
Polska – Armenia? Tutaj też się działo, choć wydawało się, że mecz będzie spacerkiem. Nie było jednak przypadku w tym, że męczyliśmy się od samego początku. Prowadzenie objęliśmy kilka minut po rozpoczęciu drugiej połowy, po chwili jednak rywale wyrównali.
Można mówić, że biliśmy głową w mur, ale prawda jest taka, że… w doliczonym czasie gry Armenia miała stuprocentową sytuację.
Stuprocentową sytuację. Armenia. W meczu z Polską. Na Stadionie Narodowym.
Ich zawodnik, będąc oko w oko z Fabiańskim, uderzył jednak tuż obok bramki.
A po chwili stadion oszalał z radości.
Skład: Łukasz Fabiański – Jakub Błaszczykowski, Kamil Glik, Thiago Cionek, Artur Jędrzejczyk (33. Paweł Wszołek) – Kamil Grosicki (70. Bartosz Kapustka), Grzegorz Krychowiak, Piotr Zieliński, Maciej Rybus – Robert Lewandowski, Łukasz Teodorczyk (85. Kamil Wilczek).
*
Rok po pokonaniu Niemców przyszedł czas na mecz z Irlandią. Mecz, po którym świętowaliśmy awans na mistrzostwa Europy.
Dopiero co straciliśmy punkty ze Szkocją, mieliśmy tyle samo oczek co Irlandia, która pokonała Niemców. To spotkanie trzeba było wygrać. Powiedzieć jednak, że balansowaliśmy na krawędzi, to jak nic nie powiedzieć. Krychowiak strzelił szybko, racja. Ale czy nas uspokoił? Gdzie tam, przecież chwilę później rywale wyrównali.
Nie brakowało nam szczęścia, przede wszystkim w drugiej połowie (kiedy już prowadziliśmy 2:1, po golu w końcówce pierwszej odsłony). Pomylił się Karol Linetty, Irlandczycy pogrozili, ale tylko się zachwialiśmy. Później był kolejny błąd – ktoś zostawił wolnego rywala w polu karnym, ale Fabiański uratował. Generalnie nerwy, walka, emocje, ściskania poręczy foteli, gryzienia palców, targania włosów. To nie był rollecoaster, to był spacer po linie, bo każdy zły krok mógł oznaczać spadek w przestrzeń.
Ale ostatecznie w tę przestrzeń nie spadliśmy.
To był też pokaz walki, serca i ducha, po którym – z czystym sumieniem – mogliśmy świętować upragniony awans. Oczywiście awans zapewniony 11 października.
Skład: Fabiański – Piszczek, Glik, Pazdan, Wawrzyniak – Grosicki (85. Peszko), Krychowiak, Mączyński (78. Szukała), Olkowski (64. Błaszczykowski), Linetty – Lewandowski.
Wiadomo, że dzisiejsze spotkanie z Portugalią nie ma takiego ciężaru gatunkowego jak mecz z 2006 roku. Nie można porównywać go do spotkania z Niemcami czy Irlandią. Ale gramy o stawkę, gramy 11 października. Wypadałoby nawiązać do najlepszych czasów związanych z tą datą.
Najlepiej zwycięstwem, które na długo zapadnie nam w pamięć.
Do meczu Polska-Portugalia zostało już niewiele czasu, więc proponujemy właściwie zaopatrzyć się na wieczór w limitowane puszki Coca-Cola Zero Cukru, stylizowane na stroje naszej kadry z ostatnich lat. Tak, jest wśród nich słynny husarz!
Fot. FotoPyk