Reklama

Dziś premiera nowego sezonu bokserskiej Gry o Tron

Jan Ciosek

Autor:Jan Ciosek

22 września 2018, 16:10 • 10 min czytania 3 komentarze

Walka o dominację w wadze ciężkiej jest jak serial „Gra o tron”. Mamy kilku poważnych graczy, wielu, którym się tylko wydaje, że są poważni i całą masę pionków. Mamy też trochę magii (głównie ze strony federacji WBA), dużo nieprzewidzianych zwrotów akcji i oczywiście upragniony, tytułowy tron do zdobycia. Dziś rusza kolejny sezon i już pierwszy odcinek zapowiada się kozacko.

Dziś premiera nowego sezonu bokserskiej Gry o Tron

Królem w tej zabawie jest póki co Anthony Joshua. Siedzi sobie wygodnie w swoim King’s Landing (Wembley) i z pomocą zaufanych doradców (trener Rob McCracken) kontroluje sytuację w imperium. Ale choć królowi zdaje się, że to on ma pełnię władzy, tak naprawdę za sznurki w tej skomplikowanej strategicznej operacji pociąga zupełnie kto inny (niemal wszechwładny promotor Eddie Hearn). Tymczasem pod bramy King’s Landing właśnie podszedł niebezpieczny wróg (Aleksander Powietkin). Na pierwszy rzut oka stolica nie powinna mieć żadnego problemu z odparciem szturmu, bo armia atakującego nie jest już tak silna i zdecydowana, jak w przeszłości. Problem króla polega jednak na tym, że on od pewnego czasu nie musiał walczyć z nikim swojego pokroju i teraz w bitwie może być trochę zardzewiały. Kronikarze już zbierają się, w oczekiwaniu na wielkie starcie o stolicę. Na jego rezultat oczywiście czekają także inni pretendenci do tronu: jedni, licząc, że nic się nie zmieni; drudzy – wręcz przeciwnie. Tak wygląda rzut oka na sytuację na początku kolejnego sezonu tej fascynującej serii.

Król

Anthony Joshua to gość, który bezdyskusyjnie rządzi w wadze ciężkiej. Ma 28 lat, od dwóch i pół jest mistrzem świata kategorii nie bez powodu nazywanej królewską. Co więcej, po zwycięstwach nad Władymirem Kliczką (kwiecień 2017) i Josephem Parkerem (marzec 2018) w jego kolekcji jest już nie tylko pas czepiona IBF, ale także WBA i WBO. Dla porządku dodajmy, że do zawodowego ringu wychodził 21 razy (6 razy do starć o mistrzostwo świata), wszystkie walki wygrał, 20 przed czasem. W ostatnim pojedynku mierzył się z niepokonanym w 24 walkach Parkerem, mistrzem federacji WBA. Wygrał prawie wszystkie rundy, ale po raz pierwszy w karierze dał dojść do głosu sędziom punktowym.

Reklama

Jeszcze a propos osiągnięć Brytyjczyka z nigeryjskimi korzeniami: w amatorskiej karierze był mistrzem olimpijskim (Londyn 2012) oraz wicemistrzem świata (Baku 2011). Wtedy, w Azerbejdżanie, przegrał w finale 21:22 z Magomedrasulem Madżidowem. Dziś Joshua wygodnie siedzi na tronie w boksie zawodowym, a Azer pozostał amatorem. Do złota z Baku dołożył dwa kolejne (2013, 2017) oraz złoto Islamskich Igrzysk Solidarności (cokolwiek to za impreza!). Z ważnych tytułów, które może sobie zapisać przy nazwisku jest jeszcze ten: ostatni bokser, który zdołał pokonać Anthony’ego Joshuę. Brzmi nieźle, chociaż tyle…

Zamach stanu

Aleksander Powietkin to gość z zupełnie innej epoki niż Joshua. Łączy ich, oczywiście poza wagą ciężką i chęcią aktywnego uczestniczenia w grze o tron, także złoty medal olimpijski. Rosjanin zdobył go w Atenach (2004), wcześniej zgarniając także złoto mistrzostw Europy (2002 i 2004) oraz świata (2003).

Różnic jest jednak znacznie więcej niż podobieństw. Zacznijmy od tego, że Powietkin jest od Brytyjczyka jest starszy o ponad 10 lat, urodził się w 1979 roku, jeszcze w głębokim ZSRR, dokładniej w Kursku. To o tyle ważne, że to miasto przeszło do historii, jako arena największej bitwy czołgów w czasie II wojny światowej (a co za tym, idzie największej w ogóle w historii). Powietkin, jako dumny syn swojego miasta, kultywuje tę tradycję i w ringu zachowuje się – nie przymierzając – jak czołg. Z 35 zawodowych walk przegrał tylko jedną – z Władymirem Kliczką. Pozostałe 34 wygrał, 24 razy przez nokaut.

Eliksiry

W „Grze o tron” czynnikiem, który robił różnicę, w wielu przypadkach była magia. W boksie czarów nie ma, ale też są różnego rodzaju „magiczne” eliksiry. Jedne zwiększają wydolność organizmu, inne szybciej pozwalają zbudować masę mięśniową, a jeszcze inne służą do tego, żeby nikt nie mógł wykryć śladu tych pierwszych.

Reklama

No i co tu dużo gadać, tu właśnie wychodzi kolejna różnica pomiędzy Joshuą i Powietnikem, czyli reputacja. Konkretniej mówiąc: zła reputacja. Tym razem potrzebujemy porównania nie z serialu, a z klasyki polskiego kina, czyli komedii „Chłopaki nie płaczą”. – Dawno temu ja też zaufałem pewnej kobiecie, wtedy dałbym sobie za nią rękę uciąć. I wiesz co? I bym teraz, kurwa, nie miał ręki – mówił w kultowej scenie Fred do Gruchy. Ujmijmy to tak, gdyby ktoś zaufał Powietkinowi w kwestii unikania dopingu, dziś dawno nie miałby już żadnej kończyny…

Rosjanin na koksie wpadał niejednokrotnie. Zresztą, wątpliwości można było mieć od samego początku zawodowej kariery Saszy. Kiedy mistrz olimpijski podpisywał kontrakt z potężną wówczas grupą Sauerlanda, zagwarantował sobie, że będzie mógł w spokoju trenować w Rosji i nikt nie będzie mu zawracał głowy. Oczywiście, może to tylko miłość do ojczyzny, czy stres przed zmianą otoczenia. Późniejsze wydarzenia każą jednak w tym miejscu postawić duży znak zapytania, czy Rosjanin nie chciał mieć po prostu wolnej ręki do stosowania takich metod wspomagania, jakie on i jego zespół uznał za stosowne.

aj ap

Potem nastąpiły już głośne wpadki. Najpierw wiosną 2016 roku, kiedy Powietkin w Moskwie miał walczyć z mistrzem WBC, Deontayem Wilderem. Krótko przed pojedynkiem testy wykazały w organizmie Rosjanina meldonium, czyli ulubiony specyfik wielu tamtejszych sportowców. Przez lata środek był dopuszczany do stosowania, Rosjanie łykali go, niczym witaminę C, choć to lek na serce. Potem Światowa Federacja Antydopingowa wpisała go na listę zabronionych substancji, ale nie wszyscy odstawili meldonium. Wpadła na nim choćby megagwiazda tenisa, Maria Szarapowa. Wpadł też Powietkin. Tłumaczył, że przestał brać 31 grudnia 2015, kiedy środek trafił na listę. Tak, czy inaczej, Wilder do Moskwy nie poleciał, walki nie było, na domiar złego potem Amerykanin doznał kontuzji, która wyłączyła go z gry na wiele miesięcy.

Federacja WBC wyznaczyła więc Powietkina (chwilę po dopingowej wpadce) do walki o tymczasowy pas z Bermanem Stiverne’em (byłym mistrzem, który stracił pas na rzecz Wildera). I teraz zaczyna się jeszcze lepszy cyrk. Najpierw na stosowaniu DMAA wpadł Kanadyjczyk. Obóz Rosjanina stwierdził, że nic nie szkodzi i walka ma się odbyć! Federacja się zgodziła, biorąc pod uwagę, że to jego pierwsza wpadka, nałożyła tylko karę 75 tysięcy dolarów (z 1,4 mln gaży). 20 godzin przed galą WBC ogłosiła jednak, że stawką walki nie będzie tymczasowy pas, bo… na koksie wpadł także Powietkin! I to na ostarynie, sterydzie anabolicznym, a nie żadnym meldonium.

Stiverne oświadczył, że skoro nie ma pasa, to on wraca do domu. Ale… gala i tak się odbyła, a Powietkin i tak wystąpił w walce wieczoru! Jego rywalem był Johann Duhaupas. Skąd Francuz wziął się w Jekaterynburgu, prawie 4 tysiące kilometrów od domu? Jak oświadczył promotor Saszy, Andriej Riabiński, zaprosił go, bo „obawiał się prowokacji ze strony agencji antydopingowych”. W praktyce wszystko wskazuje na to, że po prostu wcześniej wiedział o wyniku testu i przygotował plan B. Powietkin oczywiście nie miał pojęcia skąd anabolik wziął się w jego organizmie, a Francuzowi dziwnym trafem to nie przeszkadzało. Padł na deski w szóstej rundzie, zgarnął solidną wypłatę i wrócił do Abbeville.

Magicy

Trochę wcześniej swoją „magię” zaprezentowała także federacja WBA. W największym skrócie: bokserskie organizacje zarabiają na różnych rzeczach, ale najwięcej – na opłatach za walkę o mistrzowskie pasy. W związku z tym, w naturalny sposób, dla tego typu firm im więcej pojedynków o tytuł, tym lepiej. Kiedy więc Władymir Kliczko pokonał Davida Haye’a i odebrał mu pas WBA, władze federacji uznały, że zamiast normalnego tytułu „mistrza świata WBA”, nadadzą Ukraińcowi inny – „superczempiona WBA”. Nie chodziło oczywiście o żadne dodatkowe uhonorowanie młodszego z braci Kliczko, a jedynie o to, żeby zgadzała się kasa z opłat od promotorów za mistrzowskie walki.

W ten sposób swoją szansę walki o mistrzostwo świata, bez konieczności mierzenia się z Kliczką, dostał Powietkin. Wykorzystał ją, wygrywając na punkty z Rusłanem Szagajewem (sierpień 2011). Na chwilę znów wracamy do świata „Gry o tron”, gdzie – podobnie, jak w boksie, korona koronie nierówna. I tak, jak dziś Joshua siedzi na tronie w King’s Landing i panuje nad całym królestwem, tak tytuł Powietkina sprzed siedmiu lat można porównać do rządzenia zapomnianą wyspą, gdzieś na rubieżach imperium. Słowem: ani to wielki prestiż, ani duża władza, ani poważne pieniądze, ale – korona jest!

W walce z prawdziwym władcą (Władymirem Kliczką w październiku 2013) nie miał żadnych szans, zaliczył 4 nokdauny, stracił punkty za ciosy po komendzie i przegrał ostatecznie u wszystkich sędziów aż 104:119.

Stolica

Dziś Powietkin staje u bram stolicy po raz kolejny. Takie określenie do Londynu pasuje zresztą nie tylko dlatego, że to stamtąd Theresa May i królowa Elżbieta zarządzają Zjednoczonym Królestwem. To miasto jest dziś także niezaprzeczalną stolicą światowego boksu. To tam dzieją się najważniejsze rzeczy, tam urzęduje najpotężniejszy dziś promotor Eddie Hearn, tam padają rekordy frekwencji i szybkości wyprzedania kompletu biletów na Wembley. Anthony Joshua ma taką siłę przyciągania, że bilety na jego wcześniejsze walki znikały w ciągu jednego dnia. Pojedynek z Powietkinem budzi nieco mniejsze zainteresowanie, ale stadion i tak będzie pełny, a świat tłumnie zasiądzie przed telewizorami.

wembley

Jakie są szanse na to, że zobaczą porywające widowisko i pojedynek godny finałowej sceny „Gry o tron”? Cóż, zdaniem bukmacherów i większości ekspertów – minimalne. Dość powiedzieć, że kurs na zwycięstwo Anglika rzadko gdzie przekracza 1,1, zaś szanse na wygraną Rosjanina wyceniono na ponad 7:1…

– Nie ulega wątpliwości, że faworytem jest Joshua. Czas nieubłaganie przemija dla Powietkina. Zawsze bazował na dynamice, precyzji trafienia, a w ostatnich pojedynkach widać było że to traci – oceniał na antenie TVP Sport trener Andrzej Gmitruk. Nieco inne zdanie ma za to jego podopieczny, Artur Szpilka. – Już wcześniej oceniałem, że Powietkin wygra ten pojedynek. A jeśli nie wygra, to będzie najtrudniejszym przeciwnikiem w karierze Joshuy – stwierdził Szpilka (starszy od Anglika o pół roku), który w grze o tron wagi ciężkiej zagrał jedynie epizod. Wojnę przegrał boleśnie (porażka przez nokaut z Deontayem Wilderem po naprawdę dobrej walce), ale wcześniej wygrał kilka ważnych bitew. – Joshua z Parkerem pokazał zachowawczy boks. Powietkin ma 39 lat i może mieć gorszą motorykę, ale jego atutem będzie determinacja, chęć odkupienia grzechów po tych dwóch wpadkach dopingowych – dodał bokser z Wieliczki.

Sukcesorzy

Dziś około 23 do ringu w Londynie wyjdą Joshua i Powietkin. Ale w żadnym wypadku nie oznacza to, że po kilku, czy maksymalnie 12 rundach, rozgrywka o tron wagi ciężkiej zostanie ostatecznie zakończona. Nic z tych rzeczy!

Daleko od King’s Landing, za wielką wodą, siły do ostatecznego ataku zbiera najpoważniejszy sukcesor, który może zagrozić absolutnej dominacji króla Anthony’ego. W żyłach Deontaya Wildera także płynie błękitna krew. Amerykanin to brązowy medalista olimpijski z Pekinu, a od prawie 4 lat zawodowy mistrz świata federacji WBC. Zanotował już 7 obron pasa. Na koncie ma 40 walk, 40 zwycięstw i 39 nokautów (wytrzymał z nim tylko Stiverne, choć przegrał 11 z 12 rund).

Od dłuższego czasu Joshua i Wilder są na kursie kolizyjnym, kilka razy wydawało się już, że w końcu dojdzie do decydującej bitwy. Póki co jednak, obaj konsekwentnie rozbijają słabszych rywali, odkładając hitowe starcie na później. Wojenka podjazdowa jednak trwa w zasadzie bez przerwy. Ostatnim jej aktem było ogłoszenie niespełna dobę przed walką Joshua – Powietkin, że 1 grudnia Wilder zmierzy się z Tysonem Furym.

11.-Deontay-Wilder-vs.-Tyson-Fury

Niepokonany w 27 walkach (19 nokautów) pogromca Władymira Kliczki to w zasadzie ostatni z kandydatów do zajęcia tronu. 30-latek z Wimslow idealnie pasuje do objęcia roli „Szalonego Króla”. Po objęciu władzy, Fury zajął się tym, czym wielu zwycięzców wielkich bitew przed nim: trwonieniem fortuny, balowaniem, uciechami stołu i tak dalej. Królestwo zostawił odłogiem na prawie trzy lata i trudno się dziwić, że przyszli inni i odebrali mu wpływy. Do walki wrócił w czerwcu (wygrana w 4. rundzie z Seferem Seferim), w sierpniu jeszcze wygrał wszystkie 10 rund z Francesco Pianettą. Teraz stanie do walki z mistrzem świata z Alabamy. Co ciekawe, w pierwszych typach bukmacherzy nie potrafią wskazać faworyta.

Gdyby – co w żadnym wypadku nie jest wykluczone – Fury pokonał Wildera, ostateczna „Gra o tron”, pełną dominację i wszystkie pasy wagi ciężkiej będzie wewnętrzną sprawą Wielkiej Brytanii. Żeby tylko się nie okazało, że pociągający za wszystkie sznurki promotorzy i menedżerowie zlekceważyli starego, rosyjskiego Lwa…

Aha, serial „Gra o tron” był emitowany na płatnym kanale HBO. Dzisiejszy pierwszy epizod nowego sezonu bokserskiej gry o tron zobaczycie bez żadnych opłat w TVP i TVP Sport.

JAN CIOSEK

Fot. Newspix.pl. HBO

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Inne sporty

Komentarze

3 komentarze

Loading...