Maciej Orłowski to wychowanek Lecha, rodowity poznaniak, który kapitanował rezerwom Kolejorza pod Djurdjeviciem. Trener przechodząc do jedynki zabrał ze sobą obrońcę, który zaliczył tym samym przeskok z III ligi do Ekstraklasy i pucharów.

Dlaczego na boisku trzeba umieć być chamem i prostakiem? Co czuje gdy czyta, żeby – cóż – wypierdalał? Jak reaguje na opinie, że jest piłkarskim synkiem Djurdjevicia? Co czuł, gdy młodsi koledzy szli wyżej, a on zostawał na marginesie? Gdzie widzi swoje największe braki? O co chciałby poprosić kibiców?
Zapraszamy.
***
Złapałeś pana Boga za nogi?
Powiem ci za kilkanaście lat czy złapałem pana Boga za nogi. Wtedy okaże się, czy wycisnąłem maksimum z tego, co potrafiłem, czy gdzieś popełniłem błąd.
Boisz się, że to będzie tylko moment w poważnej piłce?
Nie chcę myśleć w ten sposób. Żyję teraźniejszością, ale na pewno nie boję się przyszłości. Cieszę się tym, co jest teraz, mimo, że wyniki są raz lepsze, raz gorsze, więc i krytyka też jest raz większa, raz mniejsza. Wiem, że mogę spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie: tak, robię wszystko, żeby szansę wykorzystać.
Czytasz opinie kibiców?
Czytam. Staram się czytać mniej, ale dochodzą do mnie komentarze.
Najostrzejsze co przeczytałeś?
Najostrzejsze czy najśmieszniejsze?
Jedno i drugie.
Najostrzejsze: „Wypierdalać ze szrotem z III ligi. Jak ściągasz obrońców z III ligi będziesz grał jak trzecioligowiec”. Najśmieszniejsze, że nadaję się jedynie do czesania niedźwiedzi. Z tego miejsca chciałem pogratulować kreatywności, nie wpadłbym na coś takiego.
I myślisz, że dałbyś sobie radę z czesaniem niedźwiedzi?
Kwestia jaki niedźwiedź. Jakbym dostał wielkiego luja, mogłoby być różnie.
Jak ci się czyta taką krytykę? Męczy cię to?
Bardziej bliskich. Nie mieli wcześniej z czymś podobnym do czynienia. Krytyka jest, ale jak ma jej nie być? Wiadomo, że Lech musi mierzyć wysoko i każdy jego piłkarz również. Poza tym jakby nie było takiej krytyki i wiążącej się z nią presji, nie byłoby takiej satysfakcji ze zwycięstwa. Mnie osobiście krytyka motywuje. Chciałbym udowodnić wszystkim, że nadaję się nie tylko do czesania niedźwiedzi. Chciałbym aby ci, którzy już mnie skreślili, przyszli w czerwcu fetować mistrzostwo Polski i powiedzieli: no fajnie, Orłowski jednak się do czegoś przydał.
Załóżmy, że czytają cię wszyscy kibice Lecha. Co byś chciał im powiedzieć?
Poprosiłbym o odrobinę cierpliwości i odrobinę więcej wiary wobec zawodnika, który jest poznaniakiem, wychowankiem, który ileś lat pracował na to, żeby znaleźć się w tym miejscu, a któremu nigdy nie zabraknie serca i charakteru do tych barw.
Pamiętasz pierwsze zetknięcie z „Kolejorzem”?
Od dziecka interesowałem się tym, co dzieje się w Lechu, ale na Bułgarską z osiedla Rusa jest cały Poznań do przejechania. Rodzice nieszczególnie interesowali się piłką, starszy o jedenaście lat brat też, więc na mecze nie było z kim chodzić. Z trybun Kolejorza zacząłem śledzić dopiero, gdy w piątej klasie trafiłem do klubu.
Kto był twoim idolem z dzieciństwa?
Piotr Reiss. Dziecku zwykle najbardziej imponuje ten, kto strzela bramki. Reiss to wychowanek, poznaniak – najłatwiej było się z nim utożsamiać.
Zgaduję, że po podwórku też biegałeś w koszulce Reissa.
Pudło. Po podwórku biegałem w koszulce Emmanuela Olisadebe.
Ciekawy wybór.
Wybór rodziców. Taka była akurat dostępna koszulka reprezentacji Polski na bazarku i w takiej się pojawiałem. Rodzice teraz nadrabiają piłkarskie zaległości, przeżywają każdy mecz, każdą informację przeczytaną o mnie w internecie.
Największa euforia, jaką dał ci Lech kibicowsko?
Na pewno wyniki w Lidze Europy. Wychodziłem z flagą na środek boiska podczas 3:1 z Man City czy na wielkim mrozie z Juventusem. Pamiętam, że ze „Starą Damą” wyszliśmy trzymać flagę w samych bluzach. Nie miałem nawet rękawiczek. Brat – bo zabrałem na mecz rodzinę – do dziś mi przypomina, że gdy oddał mi na trybunie swoje zimowe rękawiczki, rozjarzyłem się jakbym spełnił swoje największe marzenie. Palce miałem sztywne od zimna.
A największy smutek, którego doświadczyłeś za pośrednictwem Lecha?
Każda porażka Lecha z Legią w Poznaniu boli tak samo.
Swoją drogą, spora różnica wieku między tobą a bratem, aż jedenaście lat.
No tak, nie wiem kto był mniej planowany, ja czy brat (śmiech) Początkowo było ciężko się dogadać – jeden ma siedem lat, drugi osiemnaście. Wiadomo, że byłem w niego wpatrzony, imponowało, że ma bagaż doświadczeń, ale jak masz osiemnaście lat są ciekawsze zajęcia niż niańczenie siedmiolatka. Ale teraz granice się zatarły, mamy super kontakt.
Był taki moment, kiedy przełamaliście lody?
Podczas dojrzewania zdarzyła się jedna, druga akcja moja, która niekoniecznie podobała się rodzicom. Brat też miewał gorsze chwile, wiedział jak to jest, więc mnie bronił. I chyba wtedy się zaczęło, jak zobaczyłem, że stoi za mną murem.
Takiego, co trochę by nie łobuzował w młodości, po prostu nie ma. Jakie były twoje wyskoki?
Zdarzało się okłamywanie rodziców i ucieczki wieczorami, żeby spotkać się czy to z dziewczyną, czy czasami żeby – nie ma co ukrywać – spróbować alkoholu na osiedlu.
Jakie kłamstwo opowiadałeś rodzicom? Dajmy poradnik młodzieży, która chce się wywinąć.
Mówiłem, że trening trwał dłużej albo że został zorganizowany później. Mówiłem, że jechałem z jednym rodzicem na trening, a tak naprawdę w ogóle tego nie robiłem. Różne historie. Co głowa przyniosła w danej chwili. Jak się udało to fajnie, jak nie to gorzej.
Długo się buntowałeś?
Nie, nie ten czas buntu nie był za długi. Raczej byłem spokojnym i grzecznym chłopakiem. Jakbyś spytał rodziców to nigdy by nie powiedzieli, że stwarzałem wielkie problemy. Ale oczywiście, sytuacje były, jak to u dorastającego chłopaka.
Największa burę jaką zebrałeś i za co?
Jak uciekłem spotkać się z dziewczyną, o której niekoniecznie musieli wiedzieć. Zamiast wrócić do domu prosto z treningu koło 18, wróciłem o 23. Pół osiedla zostało pobudzone. Wszyscy mnie szukali. Jak wróciłem ojciec delikatnie się zagotował.
Ale warto było?
Warto, pewnie (śmiech).
Skoro nie pochodziłeś ze szczególnie piłkarskiej rodziny, co zdecydowało że wciągnąłeś się w piłkę?
Uczniowski klub osiedlowy Olimp. Mieliśmy fajną klasę w szkole podstawowej, gdzie wszystkich ciągnęło do sportu. Praktycznie całą klasą graliśmy w Olimpie, a po treningach normalnie na osiedlu. Orlików nie było, więc grało się gdzie popadnie. Nie przeszkadzało to, że byłeś się w dżinsach czy butach niekoniecznie przystosowanych do kopania. Najważniejsze, że stały dwie bramki z tornistrów. W domu nie siedziałem, nie było jeszcze takiego dostępu do komputerów czy internetu.
Jaki miałeś stosunek do szkoły?
Nie miałem problemu z nauką. Przychodziła mi całkiem łatwo. Całą podstawówkę miałem czerwony pasek.
W podstawówce nie sztuka. Dopiero później życie zaczyna kusić.
Całe gimnazjum też miałem czerwony pasek!
A matura?
Matematyka 82% podstawowa, język polski pisemny 39% – nie siadło mi, nie wstrzeliłem się w klucz. Ustny polski bodajże 40%, sam tworzyłem swoją pracę. Angielski 94% z ustnego i 90% z pisemnego, 64% z rozszerzonego i 60% z podstawowej geografii. Myślę, że jak na chłopaka ze szkoły sportowej to nie są złe wyniki. Wiadomo, że piłka była największą pasją, że każdy chciałby takiego życia – pracować robiąc to, co się kocha. Ale rodzice wpajali mi: wszystko fajnie, że masz piłkę, ale nauki nie olewaj.
Dotrzymujesz wierności tej zasadzie – dziś łączysz Ekstraklasę ze studiowaniem.
Zgadza się. Najpierw chciałem zostać trenerem na AWF-ie. Stwierdziłem, że jednak trenerka to nie jest to, co mnie tak interesuje. To może dietetyka? To się przyda i w piłce, i ewentualnie bez niej w przyszłości. Chciałem jednak pójść na studia dzienne, a to było ciężko połączyć z treningami we Wronkach. Trochę straciłem przez to czas, teraz jestem po pierwszym roku zaocznej dietetyki, weekendami próbuję to pogodzić.
Wtedy, w szkole sportowej, pewnie byłeś jednym z lepszych.
Zdarzało się, że na sprawdzianach ci, którzy potrzebowali podpowiedzi, siadali obok lub przede mną.
Były w szkole sportowej momenty, gdy czułeś, że zbaczasz z drogi, na którą wtłoczyli cię rodzice?
Wiadomo, że środowisko wpływa na to jak się zachowujesz. Jeśli cała klasa olewa sprawdzian jeden, drugi, trzeci raz, to czemu ty masz się uczyć. Jak była kosa z nauczycielem i wszyscy mówili, że oddajemy puste kartki, to się nie wyłamywałem. Taki mam charakter – nie jestem konfliktowy.
O wronieckim internacie też krążyły różne historie. Tutaj też nie dałeś się ponieść?
Też słyszałem różne historie, jeszcze z czasów Amiki. Dużo mówiło się o zabawie, w której im ktoś wyrzucił większą rzecz z okna, tym lepiej. Potrafiły wypadać nawet szafy. Słyszało się o historiach wracania z imprez przez suszarnie, pralnie, jakimiś korytarzami, byleby tylko przemknąć do pokoju. Ale nie miałem okazji niczego takiego doświadczyć. Za moich czasów – spędziłem w internacie rok, później miałem wynajęte klubowe mieszkanie we Wronkach – była dużo większa kontrola. Dziś każda taka akcja, jak przed laty, zostałaby z miejsca nagłośniona. Klub ma za dużo do stracenia i nie pozwoli już sobie, a raczej młodym piłkarzom, na taką wtopę. Poza tym każdy z nas był był skupiony na tym, co może osiągnąć. Jestem w akademii. To nie jest tak daleko prawdziwego grania, bycia piłkarzem. Trzeba walczyć. Na korytarzach plakaty Marcina Kamińskiego i Karola Linettego. Każdy patrzył i myślał: oni byli w tym miejscu, w którym ja jestem teraz. Przypominanie o ich drodze trzymało w ryzach lepiej niż surowy zakaz.
Ale w górę szli koledzy, także młodsi, nie ty.
Na pewno czuje się wtedy rozczarowanie. Może nawet smutek. Człowiek zadawał sobie pytania: gdzie popełniłem błąd? Ale nie jestem też kimś, kto zazdrości. Nie było tak, że chodziłem i, za przeproszeniem, rzucałem kurwami pod nosem w myśl „Czemu to nie jestem ja?”. Każdy ma swój czas. Każdy ma swój scenariusz na życie. Trzeba ciężko pracować i liczyć, że w końcu szczęście dopisze i też się uda.
Ale wiesz, że dla nikogo czas nie płynie szybciej niż dla młodego piłkarza?
Zdaję sobie z tego sprawę, tym bardziej jeśli jest młodzieżowcem i nie przebije się szybko do pierwszego zespołu.
Zdajesz sobie sprawę, że według dzisiejszych standardów, młodym piłkarzem już nawet nie jesteś?
Zdaję. Młody piłkarz dzisiaj ma naście lat.
Ewentualnie do dwudziestego pierwszego życia.
Niekoniecznie. Patrząc na ligi zachodnie, w takim wieku powinieneś być już wiodącą postacią.
Cechy charakteru, które u ciebie są dominujące?
Cierpliwy…
Poza cierpliwością. Po tym, ile czekałeś w Lechu na szansę, wszyscy wiedzą, że jesteś cierpliwy.
To opanowany, zachowujący chłodną głowę, ale z poczuciem humoru.
Jest jakaś cecha charakteru, której wiesz, że nie masz, a chciałbyś mieć?
Pewność siebie w połączeniu z wiarą. Taka bezczelność, odwaga w działaniu. Może jestem za bardzo ugodowy?
Myślisz, że bycie ugodowym nie pomaga na boisku?
Czasami pomaga, czasami nie. Czasami na boisku trzeba być chamem i prostakiem. Nie zawsze, bo wiadomo, że czasem przydaje się też ugryzienie w język.
Dlaczego warto być na boisku chamem i prostakiem?
Przynajmniej grając w obronie, trzeba zameldować się od początku, ustawić napastnika pod siebie od pierwszej minuty. Wtedy podchodzą do ciebie z większym respektem.
Będziesz się uczył jak wbijać łokieć napastnikowi w pierwszej minucie?
Myślę, że czasem tak trzeba. Pograć ciałem, powiedzieć parę słów, zrobić groźną minę. Rywalizacja z napastnikiem to w dużej mierze rywalizacja mentalna. Wyjdzie mu drybling i zaczynasz kurczyć się w jego oczach. Ale jeśli dostanie kolanem na plecy przy wyskoku, następnym razem będzie się rozglądał za tobą, a nie za piłką. Nie twierdzę, że tak trzeba robić zawsze. Nie jestem zdania, że trzeba grać brutalnie. Ale są na boisku różne sytuacje i różni napastnicy. Nie jestem naiwny, wiem, że to też trzeba umieć i postaram się nadrobić zaległości.
A czysto piłkarsko czego ci brakuje twoim zdaniem?
Gra głową. Gra w kontakcie, jeden na jeden. Muszę wygrywać pojedynki na powietrzu i na ziemi.
Presja czasem wiąże buty? Zaliczyłeś przeskok z III ligi do Ekstraklasy i pucharów, gdzie grałeś przeciwko topowej belgijskiej drużynie.
Największa presja była przed wejściem na boisko z Szoligorskiem. Zazwyczaj piłkarza się wprowadza, łapiesz najpierw minuty – ja nie miałem nawet debiutu. Sprawa awansu nie była zamknięta. Marginesu błędu brak. Pojawił się delikatny stres, ale z każdym kolejnym zagraniem mijał, mimo straconej bramki, w którą byłem troszeczkę zamieszany. Ale na pewno nie zdarzyło się tak, że bałem się dotknąć piłki, bo jak teraz zepsuję to będzie katastrofa.
Czym cię zaskoczyła Ekstraklasa?
Otoczką. Podejściem mediów. Poziomem może nie, bo oglądałem mecze, wiedziałem czego się można spodziewać. No i trybuny… Inaczej gra się przy pełnych na Bułgarskiej, inaczej we Wronkach o 12 przy dwudziestu widzach.
Grałeś zawsze w rezerwach bardzo dużo. Nigdy wcześniej nie było szansy na wcześniejszy przełom.
Byłem zapraszany na treningi i sparingi przez trenera Urbana, trenera Rumaka, trenera Bjelicę. Zawsze się przewijałem, zawsze prezentowałem równy, stabilny poziom, ale konkretów nie było. Myślałem, że furtka do pierwszego Lecha się zamknęła. Ciągle tliła się wiara, że zapracuję na szansę, ale coraz słabsza. Myślałem, żeby spróbować sił gdzie indziej.
Gdzie chciałeś iść?
Byłem w drugoligowym Kluczborku na testach, później w Kotwicy na sparingu, gdzie dostałem całe czterdzieści pięć minut, więc to nawet trudno nazwać testami. W tym czasie dostawałem kolejne propozycje kontraktów od Lecha, cały czas wierząc, że albo wzmocnię kiedyś I zespół, albo przynajmniej pomogę w drugiej drużynie wchodzić chłopakom do piłki seniorskiej.
Pamiętasz moment, kiedy dowiedziałeś się, że idziesz do pierwszego Lecha?
Pamiętam, pamiętam. Pierwsza chwila to konsternacja. Czy trener Djurdjević rzeczywiście to powiedział? Wiedzieliśmy, że przejmie pierwszy zespół i jako drużyna, która go żegna, czekaliśmy na niego w szatni. Przyszedł, porozmawiał z nami, podziękował za współpracę. Zaznaczył też, że wszyscy mają być cierpliwi, bo będzie uważnie obserwował rezerwy, a teraz bierze ze sobą sztab i mnie. Wow. Serio? Stałem jak zamurowany. Chłopaki gratulowali, życzyli powodzenia, mówili, że zasługiwałem na szansę od dawna. Ja wciąż nie mogłem uwierzyć. Dopiero po czasie do mnie dotarło, że spełniam marzenia.
Niektórzy postrzegają cię jako piłkarskiego synka trenera Djurdjevicia.
Trener Djurdjević prowadził mnie trzy lata. Wystawiał mnie w każdym meczu, ktokolwiek by nie schodził z jedynki, zawsze grałem. To budowało. Wcześniej u trenera Kniata niekoniecznie byłem zawodnikiem wiodącym, pierwszym wyczytywanym w składzie. Trener Djurdjević wysłuchał trenera Bajora, który pozostał w sztabie i widać powiedział, że warto mi zaufać, bo sumiennie pracuję. Ze swojej strony odpłacałem się tym, żeby zawsze wyglądać jak najlepiej, zawsze być przygotowanym pod każdym względem na maksa.
Na pewno jeśli spojrzy się w CV moje i trenera znajdzie się sporo wspólnych momentów. Ale to nie jest tak, że chodzę z trenerem na kawki, herbatki i śniadania. To praca, praca, praca. Widzimy się w klubie, a jak rozmawiamy, to rozmawiamy, bo piłkarz z trenerem powinien rozmawiać, wymieniać poglądy.
Co ci teraz mówi trener Djurdjević najczęściej?
Żebym był spokojny i grał cierpliwie. Nie wymyślał kwadratowych jaj. Jak zacznę komplikować, tworzyć swoją grę obok zespołu, może być różnie.
To może dla równowagi największy opieprz, jaki zebrałeś od trenera.
Po meczu z Kleczewem, kiedy przegraliśmy 1:6. Zagrałem bardzo słabo. Maczałem palce przy kilku bramkach. Nie dość, że zawaliłem, to dzień wcześniej rozmawiałem z kolegami z drużyny na temat składu – luźna rozmowa, z kim wolałbym grać. Trener stał z boku i to usłyszał. Potem powiedział, że mi ufa, mógłbym być jego asystentem w rezerwach, ale ja też muszę swoją postawą potwierdzać, że można mi zaufać. Tymczasem co robię? Wybieram skład, po czym zostaję najgorszym na boisku. Nie ma co ukrywać – było mi wstyd. To, co zrobiłem, nie powinno mieć miejsca. Człowiek uczy się na błędach. Wszystko sobie później wyjaśniliśmy, a wszystko zapadło mi głęboko w pamięć.
A najważniejsza rozmowa, jaką przeprowadziłeś z trenerem?
Trudno wskazać jedną. Większość kręci się wokół budowania wiary we własne umiejętności. Trener za każdym razem podkreśla, że trzeba być skupionym na sobie, wykonywać każdego dnia jak najlepiej swoją robotę i czekać. Trener zawsze powtarza, że życie jest sprawiedliwe. Tyle ile mu dasz od siebie, tyle dostaniesz, bo suma szczęścia i pecha zawsze równa się zero.
Jak tę zasadę próbujesz zaprząc do swojego sukcesu? Zajęcia poza treningami?
Na pewno staram się jak najlepiej dbać o swój organizm. Dzisiejsza piłka jest bardzo atletyczna, wiele kwestii wynika z szybkości i dynamiki, trzeba być znakomicie przygotowanym. Staram się odżywiać bardzo dobrze, wiem kiedy potrzebuję wyjść na siłownię, wiem kiedy potrzebne mi rozciąganie, a nawet kiedy joga. Znam na tyle swój organizm, by wiedzieć czego akurat mi potrzeba. Łatwiej jest o tyle, że poza grą w piłkę najbardziej interesuje mnie… sport. Oglądam inne dyscypliny, ale lubię pograć w siatkówkę plażową czy tenisa, uwielbiam też pływać na basenie.
Tylko sport jest w twoim życiu czy masz miejsce na pozasportowe pasje?
Jest klasycznie – lubię dobry film, dobry serial, dobrą książki.
Jak serial aktualnie oglądasz?
„El Chapo”. Tak się wciągnąłem, że nawet rozzłościłem dziewczynę zawaleniem dla serialu kilku obowiązków domowych, które obiecałem zrobić (śmiech).
A jakie książki czytasz?
Ostatnio idę bardziej w biografie sportowców. Skończyłem Novaka Djokovicia, teraz czeka na mnie biografia Stevena Gerrarda.
Najlepsza, jaką przeczytałeś?
„Spalony” Andrzeja Iwana. Poruszająca lektura.
A najbardziej inspirująca?
Biografia Michaela Jordana.
Pozwól, że nie będziemy rozwijać wątku biografii Michaela Jordana, ledwo tydzień temu rozmawiałem o biografii Jordana z Konradem Wrzesińskim, widzę to najpopularniejsza książka w lidze.
To jeszcze duże wrażenie zrobiła na mnie „Kopalnia talentów” Ankersena. Książka ucząca, że najważniejsza jest ciężka praca, ale też ciężka praca wykonywana z pasją. To trzeba poprzeć chęcią bycia najlepszym w swojej dyscyplinie.
Jakie jest twoje największe marzenie?
To najbardziej przyziemne,ale najważniejsze – mieć zdrową rodzinę, zapewnić jej byt i bezpieczeństwo. Żyć spokojnie. Ale nie ukrywam: od kiedy gram w Lechu marzyłem, żeby kiedyś z kibicami świętować majstra na Starym Rynku i głęboko wierzę, że stanie się tak już w tym sezonie.
Rozmawiał Leszek Milewski
Napisz autorowi, że nadaje się do czesania niedźwiedzi
Fot. Newspix.pl
Ostatnio w Lechu zagrało kilku chłopaków z rezerw i obciachu nie było. Gumny, Jóźwiak już mają reputację a kolejni Wasielewski, Orłowski i Klupś na nią pracują.
Patrząc na średnią, to akademia Lecha wygląda naprawdę solidnie.
Ale mam takie spostrzeżenie, największe problemy są u polskich zawodników ze stroną mentalną.
Większość gra tak jakby się bała coś zawalić. Może dlatego nie mamy kreatywnych zawodników?
Innym zjawiskiem jest sodówa i gwiazdorzenie. Bardzo mało jest takiej odważnej pewności siebie, czyli stanu pośredniego.
Piłkarze nie są specjalnym wyjątkiem, bo w Polsce większość jest dwubiegunowa. Albo euforia, albo rozpacz. Oba stany nie sprzyjają refleksji i spokojnemu wyciąganiu wniosków.
Jednym z przejawów tej cechy jest wyjątkowe docenianie wyników meczów, bez wzgledu na to jak grał zespół. A przecież można wygrać po beznadziejnym meczu, albo przegrać po świetnym.
Uważam że dziennikarze powinni jednak umieć oceniać grę zawodników a nie tylko czytać statystyki. To może powodować zasłużone budowanie pewności siebie i chronić przed głupim biczowaniem.
Jeśli chłopaki zagrali z pasją a przegrali mecz i dowiadują się że się nadają „do czesania niedźwiedzi” to mogą z tego wyciągnąć wnioski że pasja nie jest najważniejsza. A ona właśnie jest najważniejsza.
ja odnoszę wręcz takie wrażenie, że spora część dziennikarzy jak i kibiców tak naprawdę chuja się zna na piłce, niby patrzą w te telewizory ale tak naprawdę nic nie widzą.
Mnie zawsze irytowało to powiedzenie wśród dziennikarzy, że futbol jest nieprzewidywalny. Czyli jak z prognozą pogody, będzie słońce albo deszcz. To nie pomaga w rzetelnej pracy, często zajmują się nią przypadkowi ludzi, a już na wstępie mają alibi. Co to za problem, żeby napisać np. „Sa Pinto nie potrenuje zbyt długo Legii”. Jest taka opcja, ale jeżeli ktoś ten temat naprawdę zgłębi, poprze tezę konkretnymi argumentami, to nawet jak nie wyjdzie na jego, to człowiek się nie będzie czepiał. A takie teorie od czapy to żadne dziennikarstwo.
Treść usunięta
Póki co widać duże braki u Macieja jesli chodzi o strefę mentalną. Nie skreślam bo jako kibic Lecha ale musi się wziąść w garść bo krytyka go zabije
Mimo wszystko Orłowski wpasowuje się idealnie do tragicznego poziomu jaki prezentuje obrona Lecha. Może coś z niego będzie, ale pierwsze co powinien zrobić to nie patrzeć na kolegów z drużyny tylko wziąć się ostro do roboty na treningach i liczyć na kolejne szanse. Czy Poznań w niego uwierzy, szczerze wątpię nawet jeśli to do tego jeszcze daleka droga i mnóstwo pracy, żeby zdobyć zaufanie kibiców.
Zaufanie kibiców? Pojęcie abstrakcyjne, o zaufaniu to moze mowić obecny trener, który z klubem jest od lat i to zaczynając jako solidny piłkarz.
Wystarczy, że strzeli gola z legią, zatrzyma z dwa razy carlitosa albo innego ondraszka i bedą go nosić na rękach. Przynajmniej do nastepnego babola.
za chwile to te miernoty, ktore lansujecie na piłkarzy,
beda grac bez dopingu przy garstce ludzi na trybunach.
Ja mimo iż kibicem Lecha nie jestem a właściwie przeciwnie to temu chłopakowi jakoś kibicuje przez tyle lat się przebijał przez rezerwy aż w końcu dostał szanse i mimo że nie jest jakimś grajkiem niesamowitym w tym co robi jest spokojny, ambitny ale właśnie sprawia wrażenie takiego za bardzo stonowanego przydałoby mu się takiego boiskowego sku*******twa ,chamstwa jak to sam wspomniał i mimo że nie gra fajerwerków to lepiej żeby on grał Polak a w tym przypadku nawet wychowanek niż wagon szrotu który poziomem nie jest lepszy a chociaż promujemy swoich Polaków. Inna kwestia że po przeskoku z 3 ligi do ekstraklasy nie będzie od razu grał na tym poziomie potrzeba czasu.
Djurdjevic go wziął bo się uwziął na ten system z trójką środkowych obrońców. Niestety, jak wstawisz gościa poziomem z trzeciej ligi do ekstraklasy, to nie znaczy że nagle zacznie grać na poziomie ekstraklasy.
Nie każdy, kto gra w III lidze, indywidualnie prezentuje III-ligowy poziom. Smuga z marszu wszedł z Victorii Sulejówek do Górnika, a jeszcze łatwiej o taki przeskok w drużynie, która jest zapleczem pierwszego zespołu (Szymański w Legii).
Poznańska wersja Kopczyńskiego, czy jednak jest szansa na coś więcej?
Swoją drogą przypomniało mi się coś:
Podchodzi do Smudy dziennikarz.
– Panie trenerze, co pan sądzi o transferze Roberta Lewandowskiego do Niemiec?
– Moim zdaniem, złapał Pana Boga za ręce.
– Za ręce? Chyba za nogi!
– No tak, za rogi!
No właśnie.Cieszy mnie bardzo,że prawdopodobnie chłop postawił właściwą diagnozę,choć lekarz z niego nie jest.Tego ci właśnie brakuje,tego boiskowego skurwysyństwa i zadziorności,tego mentalu sprawiającego,że nie będą ci drżeć nogi,jak się dowiesz,że wszyscy na ciebie liczą.Jako kibic Lecha tego ci życzę.Wtedy naprawdę będziesz się nadawał do czesania niedzwiedzia,bo teraz,to raczej do czesania trawnika.Ale możesz to zrobić,i być jak bullterrier,jak Tommy Lee Jones,w Ściganym,czego tobie,oraz sobie,życzę.
Nie widziałem człowieka nawet, więc nie mam pojęcia, jak gra. Nie wiedziałem nawet, że jest taka osoba w Lechu. Tak na podbudowanie, jeżeli twierdzą, że nadajesz się do czesania niedźwiedzi, to znaczy, że masz jaja, bo tylko taka osoba może wyczesać misia.