Reklama

W Legii bida z Jędzą

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

04 sierpnia 2018, 18:08 • 7 min czytania 76 komentarzy

Przeszło 200 tysięcy złotych miesięcznie – tyle kosztuje w tej chwili Legię Warszawa obrońca, który nie ma najmniejszych szans na grę w pierwszym składzie. To trochę tak, jakby Wojskowi opłacali jakiegoś zawodnika z zupełnie innej drużyny, palili banknotami w kominku, albo spuszczali gotówkę w kiblu. Tym bardziej że sytuacja jest rzeczywiście patowa. Artur Jędrzejczyk nie zamierza się nigdzie z Warszawy ruszać i, wedle pogłosek, chce wypełnić swój bajoński kontrakt do końca. Zdaniem ex-legionisty, Sylwestra Czereszewskiego, to całkiem zrozumiałe zachowanie ze strony zawodnika. I zupełnie niepoważne zagrywki klubu.

W Legii bida z Jędzą

– Myślę, że w takich klubach, jak Legia takich rzeczy nie powinno się robić. To jest nie fair. Jeżeli ktoś podpisuje kontrakt za duże pieniądze, to należy się liczyć z tym, że trzeba będzie się później z tej umowy wywiązać. Przecież to nie jest wina Artura, że dużo zarabia – mówi Czereszewski. – Wiadomo, że przypięto mu łatkę dużych zarobków, bo jest obrońcą. Przyjęło się, żeby takie pieniądze płacić piłkarzom ofensywnym, którzy decydują o obliczu zespołu. Operują w pobliżu bramki przeciwnika. Ale skoro kontrakt już jest, to trzeba zrobić wszystko, żeby korzystać z usług piłkarza. Doświadczonego zawodnika, reprezentanta Polski. Jędrzejczyk nie jest chyba kulawy, prawda?

Tymczasem w Legii kombinują odwrotnie. Prezes Dariusz Mioduski ma zamiar zrobić wszystko, żeby swojego obrońcę jednak wyleczyć z pomysłu pozostania przy Łazienkowskiej. Ewentualnie wynegocjować obniżkę pensji, ale trudno sobie wyobrazić powód, dla którego Jędrzejczyk miałby się na taki układ zdecydować. W klubie są zatem skłonni się go pozbyć, nawet nie inkasując żadnej kwoty odstępnego za transfer. A przecież samo wykupienie Jędzy z Krasnodaru kosztowało w 2017 roku prawie cztery miliony złotych. Teraz nie ma to jednak większego znaczenia.

Umowa reprezentanta Polski obowiązuje jeszcze przez dwa lata i najwyraźniej księgowa przy Łazienkowskiej skalkulowała, że bardziej opłaca się pozbyć zawodnika natychmiast, jeżeli tylko znajdzie się chętny, niż targować się z potencjalnym kontrahentem i jeszcze go przypadkiem odstraszyć. Podobno metoda działa, bo po Jędrzejczyka zgłaszają się chętne kluby.

–Na pewno jest to dla niego trudna decyzja – zastanawia się Czereszewski. – Gdyby pojawił się klub, który zatrudni go za zbliżone pieniądze, to moim zdaniem lepiej by dla niego było, żeby odszedł. Ale jak będzie chciał zrobić po złości, to zostanie. Na pewno nie jest to główny problem Legii, która większe pieniądze w ostatnich latach straciła na okrągło zatrudniając i zwalniając kolejnych trenerów, niż opłacając Jędrzejczyka.

Reklama

Sęk w tym, że obrońca nie ma w swoich życiowych planach kolejnej wyprowadzki. Chce zostać w Warszawie, gdzie ulokował rodzinę i dalej grać (choć chyba należałoby to ubrać w cudzysłów) w Legii. Chce zostać, dlatego, jakkolwiek absurdalnie wygląda ten związek przyczynowo-skutkowy zabrzmiał, murawy już nie powącha. Dostał szlaban na występy w wyjściowej jedenastce, choć powrócił już z urlopu i – podobnie jak Michał Pazdan – jest w treningu, gotowy do gry. Ani nie przesunięto go do rezerw, ani nie zamrożono zarobków.

Po prostu – reprezentant Polski, jeden z najważniejszych dla Legii piłkarzy w ostatnich latach, JEST w drużynie. Jest, ale nie gra i nie zagra. Szlaban wygląda na absurdalny i niekorzystny dla obu stron.

Jeżeli sytuacja utrzyma się do końca kontraktu, Legia wpompuje jeszcze ładnych kilka milionów złotych w gościa, który piłkę będzie kopał wyłącznie podczas gierek treningowych. Pełniąc funkcję, którą zapewne wielu chłopaków z warszawskiej akademii wykonałoby za grosze, a może i z zyskiem dla klubu.

Natomiast sam Jędza skończy przygodę ze stołecznym zespołem jako 33-letni zawodnik, po dwuletnim odpoczynku od grania na wysokim poziomie. Z nabitą kabzą, ale zupełnie bez formy. Zdaniem Czereszewskiego, nie pozostanie mu już nic innego, jak tylko zakończyć karierę. – Legia chyba nie jest klubem na tyle oszczędnym, żeby tę sytuację rozwiązać akurat w taki sposób. Powtarzam, to nie fair. Typowo polskie zachowanie – narzeka wychowanek Korony Klewki. – Choć oczywiście w wielu ligach się to zdarza. Kluby obiecują zawodnikowi duże pieniądze, ale widzą, że nie ma z niego wystarczających korzyści, więc odsuwają go od składu. Wiadomo, o co chodzi – robią to tylko dlatego, żeby piłkarza zniechęcić.

Jędrzejczyk w tej chwili nabrał wody w usta. Wyraźnie zniechęcony całą sytuacją wydaje się być przede wszystkim Aleksandar Vuković, tymczasowy trener Legii.

Kwestia Artura jest taka, że najłatwiej byłoby odpowiedzieć „no comment”, ale mam nadzieję, że ja czy kolejny trener będzie miał okazję korzystać z każdego zawodnika, którego ma w szatni. Tym bardziej, gdy ten jest reprezentantem Polski. Na tę chwilę sytuacja jest taka, że Artur nie zagra – oświadczył Aco na dzisiejszej konferencji prasowej. Gryzł się w język jak mógł, ale kontekst wypowiedzi jest oczywisty. Vuković wyraźnie miałby ochotę z Jędrzejczyka skorzystać, ale najwyraźniej mu odgórnie zabroniono.

Reklama

Wygląda to wszystko kuriozalnie i nieprofesjonalnie. Czyli, można powiedzieć – typowo dla Legii, biorąc pod uwagę ostatnie wybryki władz mistrza Polski. Klub postanowił za wszelką cenę wypchnąć za burtę najlepiej opłacanego zawodnika, niczym zbędny i uciążliwy balast. Zawodnika, który za wszelką cenę chce zostać i rola balastu zdaje się mu nie przeszkadzać. Nie widać tutaj płaszczyzny do porozumienia.

Prezes Dariusz Mioduski wielokrotnie już dawał do zrozumienia, że tłusta umowa Jędrzejczyka jest mu zdecydowanie nie na rękę.

Powinien rozważyć przejście do klubu, w którym będzie regularnie grał. Po sprowadzeniu Vesovicia w Legii będzie mu o to znacznie trudniej. Wydaje mi się, że wiosną będzie ciążyła na nim coraz większa presja. Wytworzą ją i kibice, i pozostali zawodnicy, bo od piłkarza, który ma najwyższe zarobki w klubie, wymaga się gry na najwyższym poziomie – mówił Mioduski w rozmowie z Izą Koprowiak już na początku 2018 roku.

Jeżeli została wytworzona jakaś presja ze strony kibiców i kolegów Jędrzejczyka z szatni, to raczej umyka ona uwadze, tak duże ciśnienie na transfer produkuje sam prezes i jego otoczenie.

Na pewno niechęć Mioduskiego do Jędzy i jego kontraktu wzmogła się w ostatnich miesiącach, gdy defensor był bardzo daleki od swojej optymalnej formy. Popełniał mnóstwo błędów. Kiepścił do tego stopnia, że nawet jego wyjazd na mistrzostwa świata budził spore kontrowersje. Bliżej mu było do statusu najgorszego bocznego defensora w lidze niż odwrotnie. Co oczywiście nie zmienia faktu, że formę zawsze można odbudować. Z Jędzy obrażonego i zakiszonego na trybunach nie będzie już najmniejszego pożytku. Chętnych na zatrudnienie piłkarza i zaoferowanie mu porównywalnej wypłaty – również nie przybędzie. A obciążenie budżetu pozostanie.

A przecież chyba nie o to prezesowi chodzi. Tym bardziej że mistrz Polski w tej chwili na nadmiar solidnie grających bocznych obrońców nie narzeka. Tymczasem „Jędza” wciąż może obstawić w zasadzie każdą pozycję w defensywie, a jeżeli złapie formę, to nadal ma potencjał na pierwszy plac w drużynie Wojskowych.

–Wiemy, jak wygląda sytuacja kadrowa Legii – mówi Czereszewski. – Szczególnie w tej podstawowej czwórce obrońców nie wygląda to za wesoło. Kiedy nie ma Pazdana, to trudno nazwać tę defensywę monolitem. Patrząc choćby na mecze z mistrzem Słowacji – troszkę sobie goście  z Trnawy pohasali na Łazienkowskiej, mogli jeszcze więcej bramek strzelić. Jędrzejczyk na pewno by się w tej sytuacji przydał. Jeżeli będzie chciał postawić na swoim, to walka dalej potrwa. Wydaje mi się, że Legii nie jest to w tej chwili potrzebne. Wszystko zależy teraz od zawodnika. Czy będzie chciał wojować, czy jednak odpuści.

Wszystko wskazuje na to, że Jędrzejczyk odpuścić nie ma zamiaru.

Niekiedy jest naprawdę zdumiewające, co dowodzenie klubem piłkarskim potrafi zrobić z nawet najbardziej uzdolnionych biznesmenów. W całym tym sporze Dariusz Mioduski zaczyna coraz bardziej przypominać Józefa Wojciechowskiego, do niedawna sąsiada zza miedzy. Zamiast korporacyjnego ładu – bajzel rodem z Konwiktorskiej. Brakuje jeszcze tylko anegdoty, w której prezes Legii wydziera się przez telefon: „Bierz tego Jędrzejczyka, wypieprzaj z nim!”.

Wyobraźmy sobie teraz negocjacje Mioduskiego z kandydatem na kolejnego trenera, oczywiście zatrudnionego „na lata”. Jaką dostanie listę wytycznych?

  • zdobyć mistrzostwo Polski,
  • zdobyć Puchar Polski,
  • uratować honor w europejskich pucharach,
  • nie wpuszczać na boisko takiego jednego gościa, który będzie się szwendał na treningach. Krótko ścięty, często dowcipkuje.

Sam zawodnik oczywiście nie jest bez winy – grał w ostatnim czasie beznadziejnie. Gdyby stracił miejsce w składzie z powodów sportowych, byłoby to całkiem zrozumiałe. Ale on został z premedytacją pozbawiony szansy, żeby coś w tym sezonie w swojej grze naprawić, albo znów zawalić. Jeżeli pat się utrzyma, trudno będzie go uznać za wygranego całej sytuacji, bo jego kariera się tak naprawdę zakończy. Kasa będzie się zgadzała, lecz przecież na tym aspekcie życie i ambicje człowieka się nie kończą. Ale pierwszym i głównym przegranym będzie (znowu) prezes Mioduski.

Chciał w białych rękawiczkach wypchnąć z Legii, było nie było, czterokrotnego mistrza Polski. Gościa, dla którego czarna „elka” coś znaczy. Liczył, że uda się i cnotę zachować, i rubelek do kieszeni przytulić. Wyszło wręcz przeciwnie. Wyszło tak, że Legia najprawdopodobniej przez dwa lata będzie dysponowała najbardziej kosztownym pachołkiem treningowym w ekstraklasie. Chyba że trener o mocniejszej pozycji od Aco Vukovicia nie pozwoli sobie na takie traktowanie i będzie konstruował skład wedle swojego uznania, a nie wytycznych prezesa, który z tym czy innym zawodnikiem akurat toczy wojenkę.

fot. Marcin Szymczyk/400mm.pl

Najnowsze

EURO 2024

Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Antoni Figlewicz
0
Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu
Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
11
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

76 komentarzy

Loading...