Wielka, pewnie nawet trudna do zmierzenia ulga. Podejrzewamy, że właśnie to uczucie dominowało wczoraj wśród kibiców reprezentacji Anglii, która po dwudziestu dwóch latach przerwała czarną passę i wreszcie była lepsza w serii rzutów karnych. Pokonanie Kolumbii ma przy okazji o tyle słodszy smak, że Synowie Albionu dzięki lepszej skuteczności przy strzałach z jedenastego metra, przyklepali awans do ćwierćfinału mistrzostw świata. W tej fazie najważniejszej piłkarskiej imprezy nie widziano ich od 2006 roku i na dobrą sprawę było to równie uwłaczające, jak wieczne niepowodzenia w konkursach jedenastek. A jakby tego było mało, do przełamania fatalnej niemocy, Anglików poprowadził Gareth Southgate. Człowiek, który jeszcze nie dawno cieszył się w kraju opinią niedojdy i kojarzony był głównie z porażkami reprezentacji.
Southgate, choć na swój sposób był szykowany do roli selekcjonera, w gruncie rzeczy obecną posadę objął przypadkowo. Od 2013 roku pracował z kadrą U-21, w której miał zdobywać doświadczenie, wdrożyć się do pracy na tym dość specyficznym stanowisku i w przyszłości być może objąć pierwszą reprezentację. Życie wymusiło jednak znaczne przyśpieszenie kursu. Wszystko przez Sama Allardyce’a, który jako trener reprezentacji Anglii zaczął uprawiać machlojki finansowe. Ledwie po 67 dniach pracy dostał od FA reprezentacyjny wilczy bilet. Jeśli nie pamiętacie o co chodziło w całym zamieszaniu, przypominamy fragment naszego tekstu z 2016 roku:
W lipcu Sam Allardyce został wybrany następcą Roya Hodgsona. To nominacja jego życia – wielu zastanawiało się, czy to słuszny ruch federacji. Wielki Sam miał zarabiać trzy miliony funtów rocznie.
W sierpniu Sam Allardyce udziela porad z zakresu omijania zakazanego Third Party Ownership. To, jak skutecznie łamać prawo, tłumaczy biznesmenom reprezentującym podmioty z dalekiego wschodu (Hong Kong, Singapur, te rejony), nie wiedząc, że to tak naprawdę reporterzy Daily Telegraph od miesięcy prowadzący dziennikarskie śledztwo.
Allardyce na nagranym ukrytą kamerą nagraniu negocjuje pensję 400 tysięcy funtów rocznie, by stać się etatowym doradcą powstającej grupy zajmującej się TPO. – Przerabialiśmy to choćby z Ennerem Valencią w West Hamie – mówi ze znawstwem tematu Sam.
Oczywiście przy okazji miele ozorem na wiele innych tematów, nazywając angielską federację nie najbogatszą, a najbardziej zadłużoną, parodiuje i wyśmiewa Hodgsona, jedzie równo z angielskimi piłkarzami, ale wszystko tylko przyprawy do najpoważniejszej przewiny. Zresztą, wyobraźcie sobie jakbyście się czuli, gdyby jutro okazało się, że Nawałka dorabia na boku pomagając wciskać zagraniczny szrot do klubów Ekstraklasy, zarabiając przy tym jakieś prowizje. Szok i niedowierzanie, historia niemożliwa, skandal wszech czasów, a przecież o ten scenariusz przerabiają właśnie wszyscy angielscy kibice.
Wróćmy jednak do Southgate’a. Początkowo wydawało się – i zresztą taki przekaz oficjalnie puszczono w eter – że były piłkarz Crystal Palace czy Middlesbrough na selekcjonerskim stołku rozsiądzie się tylko tymczasowo. Że poprowadzi zespół w kliku meczach, jakoś dociągnie do awansu na mistrzostwa świata, a następnie zostanie zluzowany przez trenera z dużo większym nazwiskiem. Wszystko potoczyło się jednak całkowicie inaczej. Do tego, by FA przekonała się, że Southgate jest właściwym wyborem, wystarczyły raptem cztery mecze. W listopadzie 2016 roku szkoleniowiec podpisał z federacją aż czteroletni kontrakt, a już kilka miesięcy później świętował awans na mundial, który udało się wywalczyć bez choćby jednej porażki w eliminacjach.
O ile ludzie rządzący FA byli pełni wiary w powodzenie projektu „Selekcjoner Southgate”, o tyle kibice w Anglii od początku byli nastawieni do niego, delikatnie mówiąc, sceptycznie. Słabe CV to jedno, przede wszystkim jedno dlatego, że w ich pamięci Southgate zapisał się jako ten, który w 1996 roku w w półfinale mistrzostw Europy rozgrywanych na angielskich boiskach nie wykorzystał decydującego rzutu karnego. Odpowiedzialność za doprowadzenie do niespodziewanej katastrofy spadło więc na jego barki, a ciężar tej pamiętnej porażki ciążył mu praktycznie do teraz.
Feralny rzut karny nie był zresztą jednym zarzutem formułowanym pod adresem Southgate’a. Szeroko rozumiane społeczeństwo piłkarskie nagle przypomniało sobie, że to właśnie świeżo mianowany selekcjoner miał na mundialu w 2002 roku krytykować Svena-Gorana Erikssona, co odebrano jako kopanie dołków pod reprezentacją Anglii. Znacznie poważniej brzmiało jednak oskarżenie o zbyt miękki charakter, brak charyzmy i trenerskiej osobowości, co rozkapryszone angielskie gwiazdki miały od razu wykorzystać i po prostu wejść Southgate’owi na głowę. No bo niby w jaki sposób nad tą zgrają rozpuszczonych dużych chłopców ma zapanować człowiek, który publicznie przyznaje, że jego ulubiony drink to szklanka wody? Przecież to niemożliwe.
Southgate, na pohybel wszystkim nieprzychylnym, zdołał jednak dotrzeć do swoich zawodników, którzy szybko przekonali się do jego metod. Dodatkowo zmiany, które wprowadził do gry reprezentacji Anglii, niemal od razu zaczęły przynosić dobre efekty. Selekcjoner Synów Albionu wymyślił sobie chociażby grę w systemie z trzema środkowymi obrońcami, co pozwoliło mocno zatrzeć ewidentne braki angielskich defensorów, w sposób znaczący odmłodził kadrę, a z najbardziej kreatywnych zawodników zdołał wydobyć skrywany wcześniej potencjał ofensywny.
Odkupienie win przyszło jednak dopiero w meczu z Kolumbią. Z jednej strony zdjęcie z reprezentacji Anglii klątwy ciążącej nad nią w konkursach jedenastek, można traktować jako przypadek. Z drugiej, nawet jeśli faktycznie tak było, to Southgate i tak mocno temu przypadkowi pomógł. To właśnie z jego inicjatywy jeszcze przed mundialem angielscy piłkarze trenowali rzuty karne, wzorując się na tym, jak wykonuje je Cristiano Ronaldo. W meczu z Kolumbią zadziałało, bo poza Hendersonem, który uderzył po prostu źle, wszystkie strzały podopiecznych Southgate’a były silne i bardzo precyzyjne.
– Myślę, że to naprawdę ważny moment dla obecnych i przyszłych reprezentantów, coś co pozwoli im uwierzyć w siebie. Nie chodzi nawet o samo zwycięstwo w serii rzutów karnych, ale też o to, że pod sam koniec straciliśmy gola, i to na stadionie, gdzie kibiców rywali było zdecydowanie więcej niż naszych. Mówiłem już piłkarzom, że każdy z nich pisze swoją własną historię. Dziś zdarzyło się właśnie coś takiego. Właśnie dlatego nie mogą patrzeć w przeszłość. Dziś mają swój wielki dzień – mówił po meczu wciąż mało doświadczony trener.
Chwile triumfu może święcić już teraz, ale ani trochę nie jest do tego skory. Trudne do zaspokojenia ambicje, będące jeszcze pozostałością po piłkarskiej karierze, nakazują mu iść wciąż dalej i dalej, a przede wszystkim ostrzegają przed tym, by nie dać się zwieść pozorom. Ćwierćfinał mundialu to dla Anglii – patrząc na to, jak prezentowała się na mistrzostwach świata w 2006, 2010 i 2014 roku – wielkie osiągnięcie, ale Southgate’owi chodzi o coś znacznie większego.
O to, by futbol wreszcie wrócił do domu.
Fot. Newspix.pl