Zapewne wielokrotnie braliście udział w projektach grupowych w szkole czy na uczelni. Wszyscy chcieliście dostać dobrą ocenę, staraliście się, pociliście, ale z różnym skutkiem. Jak to zwykle bywa, zespół dzielił się na tych od dźwigania fortepianu oraz na tych, którzy mieli na nim grać. Ku wielkiemu rozczarowaniu, zawsze znajdywała się osoba, psująca wasze próby. A to przypadkiem oderwała część plakatu, źle przepisała definicję albo swoim marudzeniem wkurzała wszystkich dookoła. W reprezentacji Kolumbii na mundialu jest podobnie. W rolę takiego gagatka wciela się Carlos Sanchez.
Zakładamy, że większość z was miała obstawione zwycięstwo „Los Cafeteros” nad Japonią na kuponie. My również, dlatego Carlos Sanchez nie musiał czekać długo na trafienie na naszą czarną listę. Już na samym początku starcia z Samurajami nie wykazał się zbyt wysokim ilorazem inteligencji. Postanowił zabawić się w golkipera i obronił strzał Shinjiego Kagawy, który nawet nie leciał w światło bramki. Efekt? Czerwony kartonik i „adios” posłane w jego stronę od sędziego Damira Skominy. Falcao i spółka od trzeciej minuty musieli radzić sobie w okrojonym składzie. Walczyli dzielnie, potrafili nawet wyrównać stan rywalizacji, ale i tak koniec końców przegrali. Na kwadrans z hakiem przed końcem Yuya Osako ponownie dał prowadzenie Azjatom.
Ciężko wyciągać wnioski z gry Kolumbijczyków w meczu z dramatyczną Polską, ale odnosimy wrażenie, że wówczas absencja Sancheza wyszła tam wszystkim na dobre. Środek pola u Jose Pekermana wyglądał fantastycznie na tle bezbarwnego tria Krychowiak-Góralski-Zieliński. Zdominowali nas i nie mieliśmy nic do powiedzenia. Ostatecznie grzechy Sancheza zostały mu odpuszczone, bo Kolumbia pokonała Senegal i awansowała z pierwszego miejsca.
Idiota w niektórych aspektach zawsze tym idiotą pozostanie. Można chodzić na dodatkowe lekcje, mieć zajęcia z psychologiem, ale delikwent na sam koniec nadal nie będzie grzeszył inteligencją. Prawda stara, jak świat. Niestety, widocznie selekcjoner Pekerman nigdy takowego zdania nie usłyszał. Konsekwentnie postawił na Sancheza. A Carlos ponownie go zawiódł i szczerze – nie dziwimy się.
Nie wiemy, co miał na myśli defensywny pomocnik Kolumbijczyków w 54. minucie. Może chciał autograf od Kane’a? Albo jego koszulkę? Zostawiamy do jego własnej interpretacji. Idiotycznie sprokurowany rzut karny, który zapędził Latynosów w kozi róg. Carlosowi odcina prąd w najważniejszych momentach i tak samo było dzisiaj. Gdyby nie jego błąd, być „Los Cafeteros” świętowaliby awans do ćwierćfinału mundialu drugi raz z rzędu. A tak – odpadli po karnych. Co prawda nie trafiali Uribe oraz Bacca, ale my najwięcej pretensji mielibyśmy do Carlosa Sancheza. A Manuel Arboleda tak go reklamował przed mundialem…
Na miejscu Sancheza aż tak bardzo byśmy się teraz z wizytą w ojczyźnie nie spieszyli. Może jakoś w okolicach Bożego Narodzenia będzie okazja, żeby wpaść po rundzie jesiennej w barwach Fiorentiny.
Fot. FotoPyk