Reklama

Mundial, mundial i po mundialu. Ale Rostów nie zapomni go nigdy

redakcja

Autor:redakcja

03 lipca 2018, 10:35 • 7 min czytania 3 komentarze

Jak tak dalej pójdzie, zacznę lubić rosyjskie pociągi. Do tego zmierzającego w kierunku Rostowa nad Donem wsiadałem bez większej nadziei na cokolwiek więcej niż sen, a dwanaście godzin później wysiadałem trochę pijany i śpiący. Recepta była prosta: podróż zaczynała się przy stanie 0-1 dla Hiszpanii, a kończyła, gdy Rosjanie byli ćwierćfinalistami mundialu. 

Mundial, mundial i po mundialu. Ale Rostów nie zapomni go nigdy

Z przedziału wyciągnęła mnie głośna i bardzo swojska “bladź”, co oznaczało tyle, że znów zerwało połączenie z internetem i stream padł. W sąsiednim, przeznaczonym również dla czterech osób (oraz na korytarzu) kotłowało się ich nad małym ekranem kilkanaście. Ktoś próbował odpalić mecz u siebie, ktoś odświeżał stronę z wynikami, ktoś był na łączach z osobą oglądającą mecz. Zawierucha niemal jak w biurze u Wilka z Wall Street, tylko aparycja i gołe klaty bohaterów nie pasują do obrazka. A że z netem z reguły jest tu tak, że w miarę stabilne łącze złapiesz tylko na stacjach i w ich pobliżu – jedna wielka nerwówka. No bo czy dotrwają do karnych i – co równie istotne – czy przyjdzie nam je zobaczyć?

Załapaliśmy się na samą końcówkę, nawet nie pamiętam, kto strzelał w ostatniej serii. Później była już tylko “Rossija, Rossija” i opróżnianie zapasów. Swoich, warsu i tych, które udało się uzupełniać na stacjach, z reguły po wyciągnięciu produktów spod lady. Gdyby nie fakt, że pociąg w Krasnodarze trochę opustoszał, byłaby to trudna noc dla obsługi, a konduktorami odpowiedzialnymi za poszczególne wagony często bywają tu – tak na oko – osiemnastolatki. Choć z drugiej strony – wyrozumiałość dla kibica, który przeszedł właśnie niesamowitą drogę (i nie mam tu na myśli tylko meczu z Hiszpanią), była bardzo duża. Dla kibica, czyli w tym momencie chyba każdego Rosjanina.

A najlepsze jest to, że przed kamandą Czerczesowa jest jeszcze następny przystanek. I będzie to “moje/nasze’ Soczi.

Reklama
Pomnik kubka? Podstakannik, czyli uchwyt do szklanki, to symbol rosyjskiej kolei
Mój "przytulny pokój jednoosobowy"

Ale dziś nie o mieście nad Morzem Czarnym, a o położonym jakieś 550 kilometrów na północ Rostowie nad Donem. Na papierze to jeden z najmniej atrakcyjnych gospodarzy mundialu. Ani to monumentalna i tętniąca życiem Moskwa czy Sankt Petersburg, ani zaskakująco schludny i podzielony kulturowo Kazań. Jeśli już, to bardziej zapyziały Wołgograd, ale bez uroku tej “prawdziwej Rosji”, która kojarzyć nam się może z prostymi twarzami znanymi z głupich filmików. Miasto jak miasto. Tak mi się przynajmniej wydawało, gdy byłem tu przejazdem w kwietniu, by spotkać się z Maciejem Wiluszem. Co prawda obrońca FK Rostów przekonywał, że wbrew pozorom sporo tu ciekawych miejsc i wydarzeń, ale myślałem sobie wtedy, że trochę ściemnia, bo co ma niby mówić? Że trafił do miejsca, w którym może skupić się na futbolu, bo poza tym to tak w zasadzie psy dupami szczekają?

I teraz nie wiem, czy gospodarze przez te kilkanaście tygodni do roboty zagonili nawet emerytów i dzieci, by zmienić ten obrazek na przyjazd gości, czy byłem ślepy. Dziś Rostów po prostu może się podobać. Trochę tak, jakby w shakerze wylądowały rzeczy charakterystyczne dla wspomnianych miast (a także tradycje kozackie, o które się tu dba) i wyszedł z tego naprawdę przyjemny koktajl.

36499876_1699572653430469_7284828446042095616_n

Reklama

36526731_1699570220097379_2137960863691177984_n

Pomnik faceta z filmu o facecie w łódce

Rostów nad Donem (wypada to zaznaczać, bo podobno wielu wybierających się tu na mundial kibiców wylądowało w Rostowie… Wielkim) uchodzi za miasto przemysłowe i uniwersyteckie (do czego mocno przyczyniło się ewakuowanie tu Uniwersytetu Warszawskiego w 1915 roku). O pierwszym niech świadczy taka ciekawostka – co roku nad Donem odbywa się wyścig traktorów, podobno najtrudniejszy na świecie, a wszystko dlatego, że ośrodek zawsze stał mocno, jeśli chodzi o produkcję wszelkiego rodzaju maszyn rolniczych (a także sprzętu wojskowego czy śmigłowców). O drugim – najprawdopodobniej miejska legenda, ale na swój sposób urocza. Kiedyś w centrum miasta doszło do szamotaniny i strzelaniny. Asumptem miała być sprzeczka w kolejce do baru, gdzie młodzi ludzie pokłócili się o… “Krytykę czystego rozumu” Immanuela Kanta.

Futbol w Rostowie aż takich emocji do tej pory nie wywoływał. Jasne, w sezonie 2015/16 tutejszy zespół trafił na języki w całej Europie, bo pod wodzą Gurbana Berdyjewa sensacyjnie szedł po mistrzostwo Rosji, choć w teorii nie miał podstaw, by o tym marzyć. Miał za to sporo długów. Ostatecznie tytuł wzięło CSKA Moskwa, gdy Rostów pięć kolejek przed końcem wyłożył się na najgorszej w lidze Mordowii Sarańsk, ale później udało się też z fajnej strony pokazać w Europie – między innymi ograć Bayern Monachium w Lidze Mistrzów, a z Ligi Europy odpaść po zaciętym dwumeczu z Manchesterem United. W kolejnych rozgrywkach nastąpił jednak powrót do szeregu, czyli do roli ligowego średniaka.

A to z kolei oznaczało spadek frekwencji, co przy budowie nowego stadionu było wiadomością raczej średnią. Rostów Arena, która pomieści 45 tysięcy osób, może straszyć pustkami w trakcie meczów ligowych.

Może, ale nie musi, bo w Rostowie mundial ma być impulsem do zmian. Oczywiście kilku innych miast również to dotyczy, ale wydaje się, że tu skala będzie szersza. Miasto jest położone przy prawym brzegu rzeki, lewa strona jest w dużej mierze niezagospodarowana. Umieszczenie stadionu, od niedawna jednego z najważniejszych punktów na mapie Rostowa właśnie tam,  jasno pokazuje, w którym kierunku władze chcą się rozwijać.

Choć samo zrealizowanie tej inwestycji z rozsądnym podejściem miało mniej wspólnego niż kadra Nawałki z najlepszymi ekipami na mundialu. Tak, jakby oczekiwania i rzeczywistość mieszkały na innych planetach i nijak nie mogły się spotkać. Po pierwsze: stadion miał być tani i kosztować 6,5 miliarda rubli (dla porównania ten w Kazaniu kosztował 15,5), a okazało się, że trzeba było wyłożyć aż trzy razy więcej. Po drugie: miał być wypasiony, oryginalny, pełen unikatowych rozwiązań i symboliki, a jest do bólu prosty, a nawet trochę toporny. Efekt wizualny poprawia jedynie multimedialna fasada, którą można pograć w nocy. Kto zawalił, najprawdopodobniej nigdy się nie dowiemy.

36605080_1699978743389860_7192312488254242816_n

36490086_1699569690097432_7284692338528485376_n

36513713_1699986900055711_7119278085509218304_n

Jeśli chodzi o zaszczepianie w ludziach miłości do futbolu, to trzeba przyznać, że w Rostowie przyfarcili. O ile w takim Sarańsku wydarzeniem numer jeden, dwa i trzy był przyjazd Ronaldo na mecz z Iranem, a poza tym działo się niewiele, o tyle w Rostowie mogli zobaczyć:

– Brazylijczyków, którym mocno postawili się Szwajcarzy,
– perfekcyjnie zdyscyplinowany Urugwaj z Suarezem i Cavanim (mecz z Arabią Saudyjską),
– radosny Meksyk w spotkaniu z Koreą Południową,
– wyrastającą na faworyta Chorwację z zawsze ciekawą Islandią,
– no i wczorajszy dreszczowiec zakończony awansem Belgów i odpadnięciem Japonii.

No po prostu piękne igrzyska dostali tu ludzie. Wczoraj kompletnie nie zanosiło się na show, można powiedzieć, że były nawet znamiona paździerzu. Przed meczem poza stadionem za sprawą kibiców było smutnawo. Najbardziej widoczni byli Kolumbijczycy, którzy obstawili, że ich ekipa będzie druga w grupie i tu przyjdzie jej grać o ćwierćfinał. Belgowie ginęli w tłumie, nie zjawili się zbyt licznie. Za to Japończycy… to po prostu Japończycy. Widoczni, całkiem barwni, ale powściągliwi tak, jakby za okazywanie dużych emocji karano chłostą. Ich reprezentacja nocowała w hotelu Mercure, który położony jest tu pomiędzy centrum a stadionem, na który szło się spacerkiem. Gdy sam przemierzałem tę trasę, Kagawa i spółka zbierali się do wyjazdu, co zainteresowało trochę osób, ale głównie Rosjan. W przypadku każdej innej kadry byłby szał, tu była obojętność.

36528706_1699985576722510_2350553970952372224_n

36506728_1699573160097085_849190625843609600_n

Przed meczem dobrze bawili się za to gospodarze. Zespoły ludowe, defilady, tańce. Pełna pompa. W końcu mundial tu już nie wróci, więc trzeba się godnie pożegnać.

36499832_1699572460097155_8825068400595173376_n

36535067_1699635946757473_6757030764124045312_n

36591861_1699637113424023_8033928398105477120_n

W ten lichy krajobraz kibicowski w pierwszej połowie idealnie wpisali się też piłkarze – można było zwątpić w to, że to mundial a nie piknik z meczem “żonaci na kawalerów”. Ale chłopcy się rozkręcili, a przebieg ich zabawy doskonale znacie. To, co odwalił w samej końcówce Courtois, zasługuje na jakiś medal. Obroniony strzał z wolnego Hondy, później pewny chwyt i wzorcowe rozpoczęcie kontry, która dała awans. Czapki z głów.

Nie można się dziwić, że po takim spektaklu nawet Belgowie stali się bardziej widoczni. Z kolei Japończycy rozpłynęli się w powietrzu. Nie powiem, bywają irytujący. Gdyby w takich okolicznościach do domu jechała reprezentacja Polski, prasówka zapewne by wybuchła. Tymczasem po kolegach po fachu z Azji spłynęło to tak, jakby mieli zrelacjonować ludziom mecz Piasta Gliwice ze Śląskiem Wrocław.

36519952_1699569400097461_2051249747477397504_n

36572634_1699571670097234_6136156283293663232_n

Ale najbardziej w oczy rzucali się rzecz jasna mieszkańcy Rostowa. Miasto zaskoczyło mnie raz jeszcze, tym razem baletem na chodniku, gdzieś pomiędzy kursującymi samochodami. Zespół schował się w niedokończonym budynku w miejscu, w którym powinna być witryna sklepowa i w poniedziałkowy wieczór poderwał ludzi do zabawy tak, jakby jutra miało nie być.

Choć akurat w Rostowie nie tylko będzie, ale też wyglądać może znacznie lepiej niż przed mundialem.

Z Rostowa nad Donem, 
Mateusz Rokuszewski

Najnowsze

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

3 komentarze

Loading...