Przyjechali na turniej po trzech zwycięstwach w 10 kolejkach ostatniej fazy eliminacyjnej. Dwukrotnie ograli Trynidad i Tobago, a raz Kostarykę – po golu widmo, bo jeden z „goli” padł po tym, jak piłka nie przekroczyła linii bramkowej. Przywieźli do Rosji gości z 3. ligi hiszpańskiej, 2. meksykańskiej czy 1. gwatemalskiej. Prezentowali podwórkowy styl gry, bardzo mało biegali i przyjęli 11 goli. Jedyny pozytyw, to ich spontaniczna radość, jak przy trafieniu na 1:6 z Anglią czy nawet dziś, tuż po otwarciu wyniku meczu z Tunezją. Za Panamę można było trzymać kciuki tylko z jednego powodu – by zobaczyć, w jak szalony sposób będzie świętować zdobycie jakichś punktów na mundialu. To się jednak nie udało – Tunezja w słabym meczu drużyn nieprzystających poziomem do mistrzostw świata wygrała 2:1.
Jeśli coś się w tym meczu udało, to kontrast z pasjonującą końcówką starcia Polski z Japonią, dzięki któremu telewidzom nie pękły oczy, tylko mogli pomyśleć, że oglądali nawet całkiem przyzwoite spotkanie. To jednak było jedynie złudzenie. Tak naprawdę pierwsze pół godziny wyglądało mniej więcej tak – bilard w polu karnym, strzał 150 metrów nad bramką, podanie w aut. Tunezyjczycy robili trochę szumu pod panamską bramką, ale najwidoczniej wzięli przykład z Batshuayia, który pudłował na potęgę w poprzednim starciu z nimi. Reprezentanci Afryki byli tak mało konkretni w polu karnym przeciwnika, że właściwie można było się zastanawiać, czy aby na pewno postawili sobie ze cel trafienie do prostokąta z siatką.
Z nieudolności Tunezji skorzystała więc Panama, ale skorzystała w sowim stylu, czyli na chaosie. W 33. minucie gry wyszła na prowadzenie po serii błędów afrykańskich obrońców. Finalnie Rodriguez doszedł do pozycji strzeleckiej, uderzył tak sobie sprzed pola karnego, ale piłka po odbiciu się od Meriaha wpada do siatki. Jedyny ładny obrazek tego spotkania to radość Panamczyków po tym golu.
Trzeba jednak oddać Tunezji, że swojak – już dziewiąty na tym turnieju! – nieco ją obudził. A może uśpił czujność panamskiej ekipy – ciężko rozsądzić. Po eksplozji radości Panamczycy dosyć mocno się cofnęli, niejako zapraszając nieporadnego przeciwnika we własne pole karne. A ten chętnie skorzystał – uaktywnili się Ben Youseff oraz Khazri. Dochodziło nawet do sytuacji, w których Tunezyjczycy przeszkadzali sobie nawzajem w polu karnym Panamy, bo było ich tam tak wielu. Byli jednak na tyle nieporadni, że mimo 5-6 w miarę dogodnych okazji, schodzili na przerwę z zerem po stronie strzelonych goli.
W przerwie Panamczycy musieli ustalić strategię zaparkowanego w bramce autobusu, ale ta posypała im się już pięć minut po zmianie stron. A palce maczali w tym oczywiście Ben Youseff oraz Khazri – ten drugi świetnie dograł piłkę, a pierwszemu pozostało jednie dostawić stopę. A w 66. minucie było już 2:1 dla Tunezji – tym razem to Ben Youseff dostawił stopę, a asystował mu Haddadi.
Kiedy Tunezja miała już swój wynik, oddała pole Panamie, a ta wyglądała w ofensywie tak, jakby jej piłkarze – często mający po 100 występów w drużynie narodowej – widzieli się po raz pierwszy. Wiatr robili, i owszem, ale konkretów z tego prawie nie było. Znamienne było też to, że przy wielu akcjach Panamczyków podawali obrońcy Tunezji, którzy byli tak elektryczni, że mogliby zasilić średniej wielkości osiedle. Tyle że mistrzostwa świata to turniej, na którym samymi chęciami wiele się nie zdziała. Najbliżej wyrównania Panama była po akcjach Barcenasa. Najpierw jego strzał ofiarnie obronił głową Mathlouthi, a później piłka wpadła nawet do siatki, ale sędzia dopatrzył się jakiegoś faulu na obrońcy Tunezji. Można tu mieć ogromne wątpliwości, ale fakty są takie, że jeszcze przed strzałem wybrzmiał gwizdek sędziego, przez co VAR nic nie mógł z tym potem zrobić.
I tak ten mecz doturlał się do mety. Ani nie mieliśmy w nim jakości, ani taktyki (ogromne przerwy między formacjami niemal od początku), ani specjalnego pomysłu na grę. Tak naprawdę obie drużyny potwierdziły dziś, że w żaden sposób nie były w stanie zweryfikować w tej grupie możliwości Anglii czy Belgii. Jasne, Tunezja przegrała z Wyspiarzami dopiero w doliczonym czasie gry, grając ultra defensywnie, mając furę szczęścia i pomoc ze strony arbitra. Ale i tak w tamtej odsłonie była zdecydowanie bardziej wiarygodna niż dziś, kiedy długimi momentami musiała prowadzić grę, od czego postronnych obserwatorów bolały zęby. Ostatecznie jednak wygrała, dość symbolicznie, bo na pożegnanie całej Afryki z turniejem. Tunezja, Egipt, Senegal, Nigeria, Maroko – wszyscy po fazie grupowej jadą do domów, a jedyne ciepłe słowa można chyba powiedzieć jedynie o ostatniej dwójce. Cóż, pamiętamy czasy, w których Afryka znaczyła nieco więcej w futbolowym świecie…
Fot. Newspix.pl