Ile jeszcze mają do zrobienia Japończycy, żeby na mundialu zaprezentować się co najmniej przyzwoicie? Krótko mówiąc, bardzo dużo. Ile mają na to czasu? Jak wiadomo, bardzo mało. W sparingowym meczu ze Szwajcarią naszym grupowym rywalom znów szło jak po grudzie, znów ewidentnie się męczyli i znów pokazali, że aktualnie znacznie bliżej im do miana outsidera niż kandydata do sprawienia niespodzianki na mundialu. Na miejscu japońskich kibiców zaczęlibyśmy się nawet zastanawiać, czy nie warto podjąć próbę zablokowania lotniska, z którego ich reprezentacja poleci do Rosji.
W ostatnim czasie mieliśmy okazję oglądać mecze Japonii z różnymi rywalami i za każdym razem nasuwał się nam ten sam wniosek – ależ oni są słabi. Dzisiaj nic się w tym kontekście nie zmieniło, choć Szwajcaria nie zawiesiła poprzeczki zbyt wysoko.
Pierwsza połowa spotkania stała na przeciętnym poziomie. Przeważali Helweci, którzy byli zespołem lepiej zorganizowanym i mającym więcej pomysłów na rozegranie akcji, ale jednocześnie niepotrafiącym stworzyć sobie klarownej sytuacji bramkowej. Pierwszy celny strzał na bramkę Kawashimy oddali dopiero w 42. minucie i aby stało się to możliwe, arbiter musiał podarować im w prezencie rzut karny. Amaury Deluerue ma naprawdę wielkie szczęście, że gwizdał w meczu bez żadnego znaczenia. Decyzja, którą podjął po rzekomym faulu na Embolo była po prostu kuriozalna i powinna stać się pretekstem do tego, by Francuz został oddelegowany na uzupełniające badania wzroku. Napastnik Schalke w polu karnym padł bowiem po tym, jak chwilę wcześniej… nadepnął na nogę jednego z Japończyków, który nawet nie miał zamiaru przeszkadzać zatrzymać jego szarży. Jedenastkę na bramkę pewnym strzałem zamienił Rodriguez i choć Szwajcarzy w gruncie rzeczy zasłużyli na tego gola, to ze względu na okoliczności po całej sytuacji pozostał mocny niesmak.
Poza bardzo poważnym błędem sędziowskim w pierwszej części meczu działo się raczej niewiele. Gospodarze dominowali, nie mieli problemów z utrzymaniem się przy piłce i z dziecinną łatwością stopowali ofensywne zapędy Japończyków. Ci spore problemy mieli zresztą nie tylko z grą do przodu, ale także pod swoją bramką, kompletnie nie radząc sobie z dośrodkowaniami Lichtsteinera i Rodrigueza oraz prostopadłymi podaniami słanymi z głębi pola. To właśnie po jednym z takich zagrań fatalnie pomylił się Kawashima, który dał się przeskoczyć Gavranoviciowi, jednak po strzale Embolo piłka zatrzymała się tylko na słupku. Goście, próbując się odgryzać, kilkukrotnie strzelali na bramkę Burkiego z dystansu, ale bramkarz Borussii Dortmund za każdym razem interweniował bardzo pewnie.
Po przerwie obraz gry nie uległ zmianie. Szwajcaria cały czas przeważała, grając w zasadzie na pół gwizdka, a Japonia nie mogła zaskoczyć i złapać odpowiedniego rytmu. Mocnym punktem gospodarzy był Xhaka, który właściwie zmonopolizował środek boiska i w pojedynkę rozmontował japońską drugą linię. Goście, grający w systemie z trójką środkowych obrońców, nadal mieli sporo kłopotów ze skleceniem choćby jednej sensownej akcji, a przede wszystkim bardzo słabo wyglądali w defensywie, w której popełniali sporo prostych błędów. W 74. minucie, gdy Kawashima wyrzucił piłkę wprost pod nogi Shaqiriego, jeszcze jakoś się udało, choć naprawdę niewiele brakowało, by próba lobowania podjęta przez skrzydłowego Stoke, okazał się skuteczna. Osiem minut później Szwajcarzy dopięli jednak swego. Shaqiri spod linii końcowej boiska wrzucił piłkę na głowę Moubandje’a, a ten zgrał na trzeci metr do Seferovicia, który bez problemów umieścił ją w siatce. Japońscy obrońcy w tak zwanym międzyczasie stali i patrzyli na bawiących się Helwetów.
Jakie wnioski nasuwają się nam po tym meczu? Po pierwsze, reprezentacja Japonii nadal jest w proszku i prawie nic nie funkcjonuje w niej tak, jak powinno. Po drugie, ślamazarni i mało zwrotni obrońcy, którzy w dodatku mają za plecami elektrycznego bramkarza to na ten moment chyba największa bolączka naszych grupowych rywali. O ile bowiem w ofensywie Akira Nishino ma jeszcze jakieś pole manewru i dziś sprawdził raczej rezerwowych, to w obronie zwyczajnie nie ma już z czego rzeźbić. Na kilka dni przed starem Mistrzostw Świata selekcjoner reprezentacji Japonii wciąż ma bardzo dużo zmartwień, ale to już akurat nie jest nasz problem. I szczerze mówiąc, po tym, co zobaczyliśmy dzisiaj, tylko utwierdziliśmy się w przekonaniu, że Lewandowski i spółka absolutnie nie muszą się Japończyków obawiać.
Szwajcaria – Japonia 2:0 (42′ Rodriguez, 82′ Seferović)
Fot. Newspix.pl