Francuzi w ubiegły piątek pokazali, że triumf na mundialu jest jak najbardziej w ich zasięgu. Jak to zwykle bywa, na to trofeum chrapkę ma zdecydowanie więcej reprezentacji w tym ta, która mierzyła się dzisiaj na Anfield. Brazylia, z Neymarem na ławce, podejmowała chimerycznych Chorwatów. Koniec końców kadra Titiego wygrała, ale nie w jakimś magicznym stylu. Mecz dał nam tyyyle emocji, że ucięliśmy sobie niezłą drzemkę.
Oglądanie pierwszych minut nie było zbytnio przyjemnym zajęciem. W grze obu drużyn mogliśmy znaleźć sporo niedokładności. Zawodnicy zamiast grać piłką, walili po autach. Pierwszą groźną sytuację stworzyli sobie Latynosi. Gabriel Jesus zagrał no-look-passa do Danilo. Prawy obrońca wrzucił futbolówkę w szesnastkę, ale tam ani Willian, ani Coutinho nie potrafili wykończyć akcji.
Potem do głosu doszli Chorwaci. W trzynastej minucie Luka Modrić dośrodkował z rzutu rożnego, a Dejan Lovren uderzył dosłownie pół metra obok słupka bramki Alissona Beckera. Chwilę później kadra Titiego dostała drugie ostrzeżenie od Chorwatów. Miranda popełnił błąd w wyprowadzeniu futbolówki, do której doskoczył Andrej Kramarić. Strzelił lewą nogę po długim słupku, lecz Becker zanotował udaną interwencją, rozłożoną na raty.
Europejczycy w pierwszej połowie dominowali rywali. Byli zdecydowanie lepiej przygotowani, znali słabe strony Brazylii i prowokowali przeciwników do popełniania błędów. Gdy Ante Rebić potrącił Marcelo, który chucherkiem nie jest, obrońca Realu poleciał kilka metrów dalej. Przez ostatni kwadrans trochę podostrzyli grę, co z kolei spowodowało, iż zawodnicy częściej leżeli, niż biegali na boisku.
Możemy więc stwierdzić, że pierwsza odsłona była skandalicznie słaba.
Na początku drugiej połowy wszedł Neymar, co teoretycznie oznaczało, że może być lepiej. Jeżeli bezcelową klepaninę na połowie rywali, jeden celny strzał gwiazdy PSG nazywalibyśmy „czymś lepszym”, pokazałoby, że nie do końca jest z nami dobrze. Za to kolejną akcję stworzyli sobie Chorwaci. Kramarić dorzucił futbolówkę wprost na głowę Rebicia, którego uderzenie wybronił w świetnym stylu Alisson.
69. minuta na zegarach, a my, ku ogromnej uciesze, w końcu dostajemy akcję na miarę klasy Brazylii. W roli głównej Neymar. „Dycha” Titiego mija kilku obrońców Chorwacji i ładuje z lewej nogi na bramkę Subasicia. Tym samym wielki nieobecny ostatnich tygodni wita się ze wszystkimi i pokazuje, że, co jak co, ale on na mundial jest gotowy.
Od tamtego momentu Brazylijczycy uspokoili grę, wzięli futbolówkę i zaczęli kontrolować spotkanie. Gołym okiem można było dojrzeć, iż ten gol dał im sporo luzu oraz pewności siebie. Chorwaci, pomimo świetnego przygotowania, nie byli w stanie stworzyć sobie kolejnej dobrej okazji. Co innego rozbudzeni „Canarinhos”. W ostatniej akcji meczu, Casemiro zagrał ciasteczko w stronę Roberto Firmino. Napastnik Liverpoolu przełożył defensora Chorwacji i przelobował Subasicia.
Wynik wynikiem, wnioski z tego spotkania są od niego diametralnie inne. To Chorwaci, nie Brazylijczycy, zrobili na nas lepsze wrażenie. Chciało im się, biegali jak szaleni, nie dali pobalować Latynosom we własnym polu karnym. Możemy wręcz zaryzykować twierdzenie, iż kadra Zlatko Dalicia pracuje na miano cichego faworyta grupy D. W Argentynie gigantyczny bałagan, Islandia, to, mimo wszystko, tylko Islandia. Nigeria nie ma wystarczającego potencjału, by powalczyć o drugie miejsce, a co dopiero o lidera. Dlatego, kto wie – może to właśnie Chorwacja sprawi małą niespodziankę i fazę grupową zakończy w żółtej koszulce lidera? Mają ku temu możliwości.
Zawiedliśmy się na Brazylijczykach. Naturalnie, są to jedynie mecze towarzyskie, o których i tak za kilka dni zapomnimy. Jeżeli jednak mielibyśmy po takim spotkaniu wyznaczyć miejsce, po którym „Canarinhos” zakończą udział na mundialu, wskazalibyśmy na ćwierćfinał. A to ich w tym roku nie zadowala. Ba, czy drużynę o takiej głębi, z takimi nazwiskami, z takim trenerem, ma prawo usatysfakcjonować miejsce zaledwie w czołowej ósemce globu? Szczerze wątpimy…
***
Brazylia – Chorwacja 2-0 (0-0)
69’ Neymar 1-0
94’ Roberto Firmino 2-0