Reklama

Srebro albo ołów. Śladami Pablo Escobara

redakcja

Autor:redakcja

25 maja 2018, 14:44 • 34 min czytania 15 komentarzy

Ostatni, najmocniejszy odcinek naszej podróży po Kolumbii wraz z firmą PKN Orlen – serwujemy wam drogę śladami Pablo Escobara. Odwiedziliśmy klub, który “El Patron” wspierał finansowo (Atletico Nacional). Zwiedziliśmy szczątki La Catedral i grób Pablo. Weszliśmy do faweli, którą wybudował bezdomnym. Porozmawialiśmy z ludźmi, którzy dla niego pracowali i których rodzinę zabił. Zwiedziliśmy Medellin wzdłuż i wszerz, wysłuchaliśmy masę historii, zrobiliśmy wiele zdjęć pokazujących trudy życia w Kolumbii. Z czystym sumieniem – zapraszamy! 

Srebro albo ołów. Śladami Pablo Escobara

***

Syn Pablo Escobara twierdzi, że serial „Narcos” nie oddał choćby w połowie tego, jakim skurwysynem był jego ojciec. Na przemycie kokainy dorobił się 30 miliardów dolarów. Co miesiąc wydawał dwa tysiące zielonych na same gumki do spinania banknotów. Trzymał je poupychane w sejfach, w ścianach domów swoich sicario, w piwnicach bliższej i dalszej rodziny. Pieniądze nie funkcjonowały w oficjalnym obiegu, mimo to rokrocznie dziesięć procent z nich zabierał podatek w postaci zgnilizny, pleśni i głodu szczurów. Escobarowi zdarzało się palić pieniędzmi w piecu. Gdy jego córce było zimno po nagłej zmianie kryjówki, potrafił spalić dwa miliony dolarów. Była to dla niego strata nawet nieodczuwalna. W tydzień zarabiał prawie pół miliarda. Miał w swoich rękach 80% światowego rynku kokainy.

Każda przemycona tona była przypłacona życiem wielu osób. Escobar to terrorysta. Człowiek, który nie miał oporów przed niczym. Gdy przeciwnicy polityczni zachodzili mu za skórę, stwierdzał, że ich zabije. Gdy słyszałeś ofertę „plata o plomo” (srebro albo ołów) wiedziałeś, że zaraz albo staniesz się bogatszy o sporą sumę, albo o kilkaset gram ołowiu. Oczywiście głupotą było wybieranie drugiej możliwości i liczenie na to, że uda się opóźnić realizację.

Escobar mógł wszystko.

Reklama

By uniknąć ekstradycji do USA, zaproponował spłatę całego długu Kolumbii wynoszącego 20 miliardów dolarów. Jawnie zakpił z systemu prawnego swojego państwa, negocjując dla siebie więzienie w specjalnych warunkach – we własnym budynku, z własnymi strażnikami, własnymi panienkami, własnymi zasadami i w miejscu, do którego nie mógł się zbliżyć policjant na pięć kilometrów. A gdy się zbliżył – dostawał kulkę w łeb. Regulowały to ustalenia z policją.

Jednocześnie Pablo był w Medellin bogiem. Kimś ważniejszym niż jakikolwiek polityk. Do dziś w mieście śmieją się, że gdy Pablo tylko kichnął, całe Medellin mówiło „na zdrowie”. Jednym zabierał życia, drugim je ratował. Albo się go kochało, albo nienawidziło – do kogo  to jakże oklepane stwierdzenie pasuje lepiej niż do Escobara?

***

IMG_3661

Widok, jaki Pablo Escobar miał ze swojego więzienia w Medellin. Nie najgorzej, prawda?

Trzy pierwsze skojarzenia z miastem Medellin? Escobar, narkotyki, kartel. To tu znajdowało się centrum światowego narkobiznesu i to tu kule świstały nad głowami mieszkańców częściej niż komary. U szczytu działalności Pablo, w Medellin ginęło 70 osób dziennie. Przerażająca liczba.

Reklama

Po mieście widać jednak, że infrastrukturalnie stoi półkę wyżej niż Cali i ze trzy w porównaniu do Bogoty. To jedyne miejsce w Kolumbii – i jedno z niewielu w całej Ameryce Południowej – w którym znajdziemy metro. Pablo nie szczędził grosza na szkoły, szpitale, boiska. Panuje względny (względny!) spokój, choć oczywiście odbijając w wąską uliczkę w samiutkim centrum za minutę możemy znaleźć się w faweli, z której powinniśmy czym prędzej uciekać. Taki urok Kolumbii. Kraju, w którym musisz wiedzieć, gdzie możesz wejść, a gdzie się nie zapuszczać.

Tak naprawdę nigdzie nie jest bezpiecznie. Na witrynach sklepów czy drzwiach domostw znajdują się grube, metalowe kraty. Na ulicach stoją transwestyci pracujący w najstarszym zawodzie świata. Na pierwszy rzut oka nie poznasz, że coś jest z nimi nie tak. Potem spojrzysz jednak na ich ręce (ogromne), szyję (jabłko Adama), a na koniec zagadasz i usłyszysz niski, tubalny głos:

– Twenty pesos. Come on.

Złapie cię wtedy niesmak, choć wtedy jeszcze nie wiesz, że za niedługo trafisz na jeszcze gorszą dzielnicę – emerytowanych prostytutek. Ich cena jest jeszcze niższa. Średnia wieku to sześćdziesiąt lat. Po ich twarzach widać, że kokainy mają już po dziurki w nosie. Cmokają na ciebie na ulicy naiwnie licząc, że się skusisz, choć mają świadomość, że znajdą tylko desperata, który będzie negocjował z piętnastu złotych na dziewięć. Ale i desperat dobry, byle zapłacił te dziesięć tysięcy pesos, za które kupi się te trzy piwa.

Kartele oczywiście wciąż działają – zmienił się tylko rozmach. Szacuje się, że dziesięć procent dochodu Kolumbii wciąż pochodzi z narkotyków, które podobno są zakazane. Podobno, bo na ulicach zakazu nie widać.

Policjant stoi na rogu jak wartownik przy Buckingham Palace. Spokojnie patrzy, ale żadnego ruchu nie wykona, choć roboty ma mniej więcej tyle, ile księgowa w Lechii Gdańsk. Ulica żyje swoim rytmem. Ci sami ludzie stoją codziennie w tych samych miejscach. Parają się tym samym, brudnym biznesem. Przechodzimy przez skrzyżowanie, obok którego stacjonuje policjant. Pali się czerwone światło, ale on nawet nie reaguje. Jest paprotką.

Bezdomny rozłożył kawałek kartonu na środku chodnika. Siedzi na nim po turecku i nieskrępowany zwija skręta z marihuany. Jest brudny tak, że może już zrywać z siebie warstwy. Śmierdzi. Ma brodę po klatkę piersiową. Pierwszy raz wziął kokainę, jak cała ulica, jeszcze przed szesnastym rokiem życia. Dostał ją za darmo od brodatego, śmierdzącego gościa, który siedział na środku ulicy po turecku na skrawku papieru. Szybko się uzależnił. Stracił zęby. Perspektyw nie stracił, bo nigdy ich nie miał. Ma dziś 40 lat, wygląda na 60. Czeka na swojego kompana, który gdzieś się oddalił. Gdy mieszkali w Bogocie, w której jest średnio 15 stopni Celsjusza mniej, kompan był niezwykle wartościowy. Miał koc. On swój regularnie opycha innym bezdomnym. Dziś kładzie się gdzie popadnie i idzie spać. Ma nadzieję, że nikt znów nie narobi na środku chodnika. Trzeba byłoby wtedy przesuwać karton w inne miejsce. Na to nie mają sił.

– Masz kokainę? Po ile?
– Dziesięć tysięcy pesos.
– Sprzedasz za osiem?
– Sprzedam.

Kartel regularnie odwiedza bezdomnego, zbierając od niego zyski i rzucając mu ochłap w postaci drobnych na jedzenie i kilku działek w gratisie. Jest wniebowzięty.

Mimo że sam ledwo się porusza, na ulicy nie grozi mu nic. Jeśli ktoś zrobi mi jakąkolwiek krzywdę – kartel dowie się o tym w trzy minuty.

Jeśli z kolei ktoś naskarży na na niego policjantowi – kartel ma tę informację w pięć minut. Przepływ informacji jest błyskawiczny.

Bezdomny diler śpi z kokainą pod pachą, lecz czuje się bezpieczny. Jeśli coś mu się stanie, sam policjant pomoże kartelowi w odnalezieniu odważnego. Współpracuje, jak każdy, kto usłyszał słynną sentencję plata o plomo lub jakąś mniej hardkorową wariację.  Woli taktykę Pawła Janasa od ideałów, tak samo jak woli dwójkę dzieci chodzącą do szkoły o własnych siłach, a nie na wózku.

Do bezdomnego podchodzi stały klient. Wręcza osiem tysięcy pesos. Policjant patrzy na to spod sygnalizacji świetlnej. Nie reaguje. Bezdomny odpala skręta.

Osiem tysięcy pesos to w przeliczeniu na polską walutę dziesięć złotych.

DSC01872

Siedzący na doniczce facet to diler. Tak, nie wygląda ekskluzywnie, ale w Kolumbii to nie jest zawód dla lanserów w ramonesce i czarnym BMW. 

DSC01697

Ludzie śpiący na ulicach, gdzie popadnie, często nawet bez przykrycia. Z takim widokiem będzie kojarzyć nam się Kolumbia. 

IMG_3598

Kule zrobione z tego, co leżało na ulicy. Trudy życia na jednym obrazku. 

***

– No cocaine! No cocaine! Haha! Uuu! – wykrzykuje do nas łysy, niski gość, o rubasznym humorze. Ma śmiech jak ten bezzębny Meksykanin, którego znacie z filmików na YouTube. Nie zna angielskiego, choć wie, że ten jeden zwrot zawsze działa na turystów: – No cocaine! No cocaine! Hahaha!

Znajdujemy się pod La Catedral. W więzieniu, w którym dał się zamknąć Pablo Escobar, albo raczej – w pozostałościach po tym więzieniu. Mieszczą się one za miastem na zboczu wielkiej góry. Wiedzie do nich droga pokrętna i niezwykle ciasna. Ledwo przejadą dwa samochody. Gdy docieramy na górę Uberem, musimy powstrzymywać się od puszczenia pawia, choć za czasów Escobara nie było tam nawet asfaltu. Po drodze mijamy dwa budynki. W starych czasach robiły za punkty informacyjne – gdy ktoś niepożądany je przekroczył, więzienie od razu stawało na nogi. Prowadziła do niego oczywiście tylko jedna droga.

– No cocaine! No cocaine! Hahaha! Przyjechaliście tu dla Pablo Escobara? Pablo to wzór. El Patron. Znałem go bardzo dobrze. Pracowałem dla niego wiele lat, a w zasadzie to dla Popeye’a – jednego z jego najskuteczniejszych płatnych morderców. Escobar był wspaniałym człowiekiem. Zrobił dla naszej ludności wiele dobrego. Przy tym oczywiście zdarzyło mu się zrobić parę złych rzeczy…

Parę? 

– Parę, parę! Panowie, przecież wam mówiłem: – No cocaine! Uuuuuuu! No cocaine!

IMG_3674

Droga, którą ze swojego więzienia zbiegł Pablo. IMG_3670

Mały wodospad – jak na warunki więzienne klasa superwyższa. 

Po pięciu minutach chce nam wydać swoją córkę za mąż, po dziesięciu rzucić żonę i lecieć z nami do Polski, po piętnastu – zaczyna opowiadać całą historię Pablo Escobara. Nie wierzymy w to, że był jego bliskim pracownikiem, dopóki nie wyciągnął z kieszeni telefonu i nie zaczął nam pokazywać filmików. Jest z nich dumny do dziś. Na jednym z nich Popeye w oficjalnej sytuacji obwieszcza Escobarowi, że to jeden z jego najbardziej oddanych pracowników. Na innym nasz przewodnik stoi z Escobarem na jego posiadłości i karmi hipopotamy. Po śmierci Pablo zbiegły i się rozmnożyły. Dziś jest ich ponad 30 i ich gwałtowny temperament potrafi napytać biedy lokalnej społeczności.

– No cocaine, pamiętajcie o tym. To bardzo ważne. Pablo nigdy nie brał, podobnie jak jego kuzyn Gustavo. W zasadzie czyści byli tylko oni – pracując dla kartelu miałeś nieograniczoną ilość darmowego koksu. Wszyscy wciągali. Pablo kochał marihuanę, pił dużo whisky, piwa, lubił zwłaszcza Heinekena. Kilka razy miałem okazję być na jego posesjach. Kilka samochodów na parkingu, można było sobie wybrać, do tego na niektórych egzotyczne zwierzęta… Imponująco to wyglądało.

– Jak pan wspomina dzień, w którym Escobar został zabity?

– Pamiętam, że uradowani policjanci trzasnęli sobie od razu fotkę nad ciałem Patrona, mimo to ludzie nie wierzyli, że Escobar faktycznie został zabity. Podejrzewali, że to fotomontaż, a Pablo żyje sobie właśnie gdzieś na odludziu i tylko oficjalnie wycofał się z biznesu. Rząd musiał przeprowadzić w tym celu specjalną ekshumację ciała. Sprawdzili DNA i okazało się, że to faktycznie Escobar.

– Z życiem uszedł za to Popeye, dla którego pracowałem, choć pewnie tylko dlatego, że wsadzili go do celi na 30 lat. Wyszedł w 2014 roku po 22 latach i niby dziś jest wolny, ale tak naprawdę żyje w ciągłym strachu. Wielu chce się po dzień dzisiejszy zemścić za czyny dokonane w przeszłości. To nie jest normalne życie. Wiem, co sobie o mnie pomyślicie, ale oni – Pablo, Popeye – naprawdę chcieli czynić dobro. Pablo wygrał wybory i był na dobrej drodze by rozpocząć wielką karierę polityczną. Miał jednak wielu wrogów. Jednym z nich był Rodrigo Lara – minister sprawiedliwości, który przedstawiał światu Pablo wyłącznie jako handlarza narkotyków. Przez presję środowiska Pablo musiał się zrzec swojego mandatu senatora. Osiem miesięcy później Rodrigo Lara został postrzelony w swoim mercedesie w Bogocie. Nie muszę wam mówić, kto tego dokonał. Po tym czynie Kolumbia zezwoliła Stanom Zjednoczonym wejście do kraju i rozpoczęcie otwartej wojny z kartelem z Medellin. DEA, FBI, CIA, Elite Force, wojsko amerykańskie… Wszystkie te siły zostały skierowane na nasze miasto. Amerykanie mieli najlepszą na świecie technologię i wiele razy byli niemalże pewni złapania Escobara. Ten był jednak tak genialny i sprytny, że zawsze potrafił ich przechytrzyć, a co najważniejsze – miał po swojej stronie medellińską policję.

– Ta jednak po czasie zaczęła się odwracać. Doszło do momentu, że Pablo płacił trzy miliony pesos (niespełna cztery tys. złotych) za zabicie zwykłego policjanta i pięć milionów za oficera. W Kolumbii rozpoczęła się wojna. Ludzie zabijali policjantów na ulicy i jechali do Pablo się pochwalić.

– Pablo, zabiłem trzech policjantów.
– OK, to są twoje pieniądze.
– Patron nie chce zobaczyć dowodów?
– Nie trzeba.

– Policjanci byli przerażeni. Każdy dzień w mundurze mógł być ich ostatnim. Żyli w nieustannym strachu.

– Pablo walczył. Walczył jak mógł. Gdy gazeta „El Espectador” pisała nie po jego myśli, wysadził w powietrze całą jej redakcję.

– Pablo opłacał też grupę M-19 – bojówkę walczącą z rządem, ukrywającą się w dżungli. Szczerze mówiąc – Pablo był gotów na wszystko, by tylko nie pozwolić na ekstradycję do USA. Ekstradycja przyprawiała go o dreszcze. Wolałby się zabić niż się jej poddać. Powtarzał, że lepszy grób w Kolumbii, niż więzienie w USA. Pablo dążył do tego, by pójść z kolumbijskim rządem na układ. W 1989 roku nastąpiła fala porwań członków rodzin wpływowych polityków i prominentnych osób związanych z mediami. Nasi sicarios porwali – a w konsekwencji zabili – między innymi Dianę Turbay, córkę prezydenta. Luis Carlos Galana, kandydat na prezydenta, został zamordowany publicznie, w trakcie wiecu. Pablo najbardziej rozwścieczył się jednak na generała Maza Marqueza, generała DAS odpowiedzialnego za ochronę departamentu Kolumbii. Tylko po to by unicestwić jednego człowieka Pablo zdecydował się podłożyć 400 kg ładunku wybuchowego obok budynku DES. Zabił mnóstwo ludzi. Generał ocalał.

IMG_3604

Trudy życia, część druga: gdy pod głowę możesz podłożyć tylko pustaka. 

DSC01869

– Pablo oczywiście zabijał dalej. Kolejną grubą rybą miał być Cesar Gaviria – kolejny kandydat na prezydenta, którego Pablo chciał wysadzić podczas podróży lotniczej. Zginęło 170 osób, ale Gavirii w samolocie nie było. Kolumbia w końcu się ugięła i poszła na układ. Pablo został skazany za drobny handel narkotykami, a w świat poszło zdjęcie, na którym zmęczony życiem siedzi w kajdankach za kratami. Ale chyba nie myślicie, że tak wyglądało jego więzienie? Nigdy tam nie byłem, ale słyszałem, że takich kobiet, takich narkotyków, takiej zabawy, takich gwiazd piłki nie było nigdzie na świecie.

– Dziś po latach za Pablo przyjeżdżają tacy jak wy. Kiedyś wszyscy bali się do nas przyjeżdżać, a kilka miesięcy po śmierci Escobara Medellin stało się jednym z najbardziej rozwijających się ośrodków turystycznych na świecie. To miasto żyje, jest niesamowicie rozwinięte, przyciąga turystów, ale również Kolumbijczyków, bo to przyjemne miejsce do życia. W latach 80- i 90-tych w Medellin ginęło nawet 70 osób na dzień. Dzisiaj reputacja miasta się zmieniła. Piękne kobiety, wspaniała zabawa, kawa, salsa, kokaina, lecz pamiętajcie: no cocaine! Za czasów Pablo była lepsza. Dziś jest w niej dużo chemii, tak, by składała jeszcze mocniej.

– Nie żałuje pan, że uczestniczył w tym gównie? 

– Nie. Parę razy zgłosił się do mnie rząd Stanów Zjednoczonych, który proponował mi nawet 2,7 miliona dolarów za wydanie Pablo. Gdybym żałował, przystałbym na to. Nie żałowałem wtedy, nie żałuję i dziś.

– I nie chciał pan go wydać za taką kasę? 

– Nigdy mi to nawet przez myśl nie przeszło. Jak mógłbym zawieść lojalność swojego wzoru? Kim wtedy byłbym? Jak patrzył w lustro? Dziś patrzę w swoje oczy i widzę człowieka, który ma czyste sumienie. Pamiętajcie: no cocaine, no cocaine! W Kolumbii tylko dziewczyny – kończy swoją opowieść.

Dziś jest busiarzem. Zarabia marne pieniądze, a mógł przytulić trzy bańki i dostać azyl na jakiejś tropikalnej wyspie.

Dobrze jednak znał możliwości Pablo. Doskonale wiedział, że ten byłby zdolny nie tyle odnaleźć go na tej wyspie i zabić, co wysadzić ją całą w powietrze.

***

IMG_3660

Szczątki boiska na La Catedral. W czasach prosperity znajdowała się tam też pełnowymiarowa murawa, oczywiście trawiasta. 

IMG_3662

Nie damy głowy, ale kiedyś była to chyba ozdoba. 

IMG_3663

Pablo lubił rozegrać partyjkę szachów. 

Escobar umówił się z kolumbijskim rządem, że w La Catedral spędzi co najmniej pięć lat i dzięki temu uniknie ekstradycji do USA, której panicznie się bał. Nie miało to być najgorzej spędzone pięć lat. Wybrał sobie taki projekt więzienia, jaki chciał, takich strażników, jakich chciał i takie zasady, jakie mu pasowały. W La Catedral nie brakowało niczego, nawet wielkiej piłki, którą Escobar kochał.

Stęskniony za oglądaniem meczów na żywo postanowił, że zorganizuje sobie takie spotkania pod nosem. Do domów najlepszych piłkarzy w Kolumbii zapukali panowie w kominiarkach, zarzucili na głowy piłkarzy czarne płótno, zaoferowali „plata o plomo” i wieźli do La Catedral. Maradona za przyjazd na jeden taki mecz dostał dziesięć milionów dolarów.

A wspomina to tak: – W życiu nie widziałem piękniejszych kobiet. I to niby było więzienie! Escobar powiedział, że podziwia mój styl gry, a także identyfikuje się ze mną, bo również wyrósł z biedy, by później osiągnąć sukces.

Dziś z La Catedral zostało niewiele. Przed bramą zatrzymuje nas dwóch typów. Życzą sobie po 25 tysięcy pesos za wejście, choć nigdzie nie jest nawet napisane, że można zwiedzać (a co dopiero, że trzeba za to płacić). Strzelamy, że przyjeżdżają tam codziennie rano i kasują turystów – mamy jednak lepsze pomysły na spędzenie dnia niż przepychanka z dwójką szemranych gości z dala od cywilizacji. Płacimy i wchodzimy. W budynkach, w których roiło się od używek, panienek i ołowianych kul, znajduje się dziś klasztor i dom starców. Dawne boisko służy dziś za parking. Po drugiej stronie w oczy rzuca się piękna, wielka posesja z ogromnym ogrodem. Nie stoi jednak pusta.

IMG_3684

– W tym pięknym domu mieszkał kiedyś El Patron. Dziś zamieszkuje go rodzina jednego z jego sicario. Są obrzydliwie bogaci – słyszymy od jednego z mieszkańców domu starców, który uprząta chodniki. Cieszy się, że ktoś przyjechał, że może opowiedzieć historię swojego miejsca, zupełnie tak jakby było się czym chwalić.

Do środka posesji wejść się nie da, niewiele da się nawet zobaczyć też przez krzaki. Większość budynków została wyburzona. Ostało się lądowisko helikopterów, które Pablo sobie wybudował. Widok na Medellin jest z niego zniewalający.

Mamy mieszane uczucia widząc religijne symbole w miejscu, które ma tak złą historię. Z drugiej jednak strony lepiej przeznaczyć te pomieszczenia na dom starców, niż po prostu wyburzyć czy zostawić same sobie. Na miejscu nie znajdujemy żadnej tabliczki informującej, co się tam kiedyś znajdowało. Kolumbia chce zapomnieć o Pablo Escobarze. Wypiera się go. Jeśli chcesz znaleźć sobie w Kolumbijczyku wroga – zacznij rozmawiać z nim o narkobiznesie. Tak było, gdy nieopatrznie zagadaliśmy do rzecznika prasowego Atletico Medellin o serial Narcos. Bardzo nam przychylna osoba w mgnieniu oka zmieniła się w gościa, który zablokował wszystkie możliwe furtki.

IMG_3677 (1)

Pod klasztorem na La Catedral znajduje się cytat z Ewangelii. W polskim przekładzie brzmi on: “Dla  Boga nie ma nic niemożliwego”. Niezła ironia, że znajduje się on akurat w spuściźnie po Pablo, co? 

IMG_3675 IMG_3673 IMG_3689 IMG_3680 IMG_3667 IMG_3666 IMG_3664

***

Nad grobem Pablo Escobara całymi dniami czuwa starszy człowiek. Chodzi z miotłą, podlewa kwiaty, myje nagrobek i pilnuje, by nie spotkały go szeroko pojęte akty wandalizmu. Mówiąc wprost – by nikt się na niego nie wysikał, bo chętnych nie brakuje.

Autentycznie kocha swoją pracę. Opowiada turystom tę samą historię dzień w dzień, mimo to wciąż robi to z nieskrywaną pasją. Opłaca go jeden z sicario Escobara. Opiekun nagrobka nie poznał nigdy Pablo – znał dobrze za to jego siostrę.

Kolumbijski cmentarz – tak generalnie – robi wrażenie. Nie ma pompy, wielkich nagrobków, silenia się na przepych. Albo wkładasz prochy do urny, albo zakopujesz je w ziemi i stawiasz małą tabliczkę. Pomników brak, nie ma go nawet Pablo. Ludzie depczą po nagrobkach i nie jest to uznawane za faux pas. Jest inaczej.

IMG_3656

Grób Pablo Escobara stał się już atrakcją turystyczną. Przerażające tłumy. 

IMG_3659 DSC01841 DSC01839 IMG_3658 DSC01836

***

Fawele nie dzielą się na bezpieczne bądź nie – co najwyżej na patologiczne i bardzo patologiczne. Wchodząc do środka musisz pamiętać o podstawowych zasadach. Nie wyciągasz telefonu. Nie wyciągasz portfela. Koszulki z krokodylem zostawiasz w szafie. Nie rzucasz się w oczy. Nie jesteś głośno. Nie jesteś niczym odurzony. Nie zgadzasz się na nic. Nie jesteś tam po zmroku. Wchodzisz, robisz co masz zrobić, wychodzisz. Najlepiej jak najszybciej. Każda niepotrzebna minuta spędzona w faweli to przedłużenie szansy na tzw. wpierdol.

Fawela, którą wybudował Pablo Escobar w Medellin, jest jedynym miejscem na świecie, gdzie nikt nie powie na niego złego słowa. Mieszkańcy szczycą się, że to jedyna rzecz, którą narkobaron wybudował sam z siebie. Zwykle trzeba było pójść i poprosić o wybudowanie np. szpitala (a on chętnie przystawał), barrio postanowił wybudować jednak sam z siebie ku uciesze 400 mieszkających na ulicy rodzin, które dostały za darmo dach nad głową.

– Escobar uratował nam życie. Zawdzięczamy mu wszystko.
– Escobar? El Patron. Dla nas przede wszystkim wielki człowiek.
– Oczywiście, że mam o Escobarze dobre zdanie. Tata spędził na ulicy trzy lata – jaką miałbym przyszłość, gdyby nie Patron?

I tak dalej, i tak dalej…

Na środku barrio powstało piękne graffiti dla upamiętnienia Pablo Escobara. Zapewne pod każdą inną szerokością geograficzną szybko zostałoby „udekorowane”, tu jednak nie ma prawa stać mu się krzywda. Zechcesz je zniszczyć – ulica szybko cię rozliczy. Patron to Patron. Wszyscy mają wiedzieć, kto zapewnił im dach nad głową. Wszyscy mają go wielbić.

Obok murala znajduje się – strzelamy, ale prawdopodobieństwo duże – jedyny sklep na świecie poświęcony w stu procentach Escobarowi. Turyści zajarani serialem „Narcos” mogą kupić sobie tam koszulkę z wizerunkiem swojego idola, kubek, zapalniczkę, książkę. Pracują w nim weseli ludzie, wesoło zagadują, tak jakby sprzedawali landrynki, a nie gadżety wysławiające osobę, która zabijała bez najmniejszych skrupułów. Dopytują, czy oglądaliśmy serial.

– Jesteście fanami Pablo?
– Nie, nie, tak tylko oglądamy…
– Aha. To może taka figurka?

IMG_3636

Obok sklepu z pamiątkami znajduje się fryzjer. Możesz mieć fryzurę jak Pablo Escobar. 

IMG_3634 IMG_3633

Pod domem kultury – oczywiście ufundowanym przez Pablo – zagaduje nas pewien facet. Gringos rzucają się w oczy. Zastanawia go, co robimy, a gdy słyszy o naszej wizycie pod grafitti, zaczyna opowiadać o Escobarze.

– Mieszkam tu od dziesięciu lat. Mnie Escobar nie podarował dachu nad głową, ale wszystkim moim sąsiadom już tak. Oni go kochają. To właśnie stąd pochodziła większość sicarios Pabla. Gdy poprosił ich o pomoc, oni bez zastanowienia szli za nim i oddawali za niego życie. Był czas, gdy nagle potrzebował mocnych oddziałów i bez zastanowienia szedł stąd każdy.

– Po osiedlu krąży masa historii, które wydają się nie do wiary. Dwie przecznice ode mnie mieszkało dwóch sąsiadów. Pomiędzy nimi był nieustanny konflikt. Sytuacja zabrnęła daleko, podkładali sobie świnie na każdym kroku – jeden wylał drugiemu na auto farbę, to drugi wybił mu szybę kamieniem. Gdy jeden z nich zabił drugiemu psa, ten drugi pojechał do Pablo i poprosił o pomoc w rozwiązaniu problemu. Pablo wziął ze sobą kilku ludzi i udał się do naszego barrio. Zaprosił sąsiadów na środek i wysłuchaj wersji obu stron. Po wszystkim powiedział:

– Dziękuję wam za opowiedzenie mi o waszej perspektywie. Już wiem, który ma zginąć.

– Po wszystkim, na oczach całej dzielnicy, po prostu wyjął giwerę i zabił jedną ze stron konfliktu, po czym odjechał. Od tamtej pory na barrio nikt nie chciał popadać w niepotrzebne konflikty. Sąd Pablo zaprowadził pokój. Dziś jest tu bardzo spokojnie, choć za czasów Escobara co chwilę dochodziło do strzelanin. Ludzie mają obecnie broń w domach, a nie przy sobie jak kiedyś. Tak wyglądała nasza rzeczywistość.

IMG_3632

Grafika, jaka znajduje się w centralnym punkcje osiedla. 

IMG_3627

Mural znajdujący się na faweli Escobara. Wybaczcie, że nie poczekaliśmy na to, aż przejadą samochody – w takim miejscu każda sekunda z aparatem w rękach to o jedną sekundę za dużo. 

IMG_3623

Nasz kolega sprzed domu kultury. Widział świst kul, widział gangi panoszące się po jego ulicy, mimo to tryska humorem, gdy o tym opowiada. 

***

Podróż autobusem przez Kolumbię doprowadza do prostego wniosku – w tym kraju jest gdzie hodować kokę. Mijamy górę za górą, w zasadzie cała trasa z Bogoty do Cali prowadzi przez zbocza. Dochodzi do absurdalnej sytuacji, gdy w pięć godzin robimy ledwie 87 kilometrów. W tych zalesionych górach da się jednak zakamuflować tak, jak nigdzie indziej.

Nigdy nie widzieliśmy też tak dokładnego przeszukania, jak w kolumbijskim autobusie. Na pokład weszła policja i wskazała losowo osobę, która musiała wyjąć z torby dosłownie wszystko. Funkcjonariusze sprawdzali nawet, czy pasta do zębów w kosmetyczce to faktycznie pasta. Podróż opóźniła się o kilka ładnych minut. Szkoda, że nie są tacy cwani na ulicy, gdzie stojący przy dilerze policjant ma nogi z waty i nie reaguje. Akcja z autobusu to więcej jak pokazówka dla turystów.

W naszym autobusie wali szczochem. Śmiejemy się, że ktoś na pokładzie faktycznie był obładowany koką i przez te kilka minut zlał się ze strachu.

Nie miejcie wątpliwości, rynek kokainowy wciąż jest w Kolumbii potężny, a dowodem choćby granica z Panamą, przez którą przejście drogą lądową jest praktycznie niemożliwe, gdyż producenci kokainy strzelają do wszystkiego, co się rusza, choćby profilaktycznie. Tam nie dostaniesz oferty plata o plomo, raczej plomo o plomo.

***

– Musimy całkowicie zmienić naszą kulturę i przekonać chłopców, że trzymanie broni nie czyni z nich mężczyzn, a dziewczyny, że ganiając za gangsterami nie stają się atrakcyjne.

***

IMG_3784 IMG_3778

Kram z kokosami przez skrzyżowanie na przestrzał? Proszę bardzo. 

IMG_3771

Kolumbia nie jedzie po puchar, jeden już ma. 

Albert Osorio wyjechał z Kolumbii dawno temu. Dziś żyje w Krakowie, gdzie pracuje dla Google’a, choć większość swojego czasu spędził w Hiszpanii.

– W Kolumbii jest dużo bezpieczniej niż 20 lat temu, choć ten kraj wciąż ma wiele wewnętrznych problemów. Nie da się tego porównać do Europy, dwa inne światy. Mojego ojca nie poznałem nigdy. Został zabity, gdy miałem sześć miesięcy. I to nie tak, że nasza rodzina jest przez to jakoś szczególna. To była codzienność rządów Pablo Escobara.

Jak zginął? 

Wyszedł z domu i nigdy nie wrócił. Przez lata mama nie wspominała nic o tej sytuacji. Gdy jako starszy dzieciak zostałem zapytany przez kolegów, jak zginął tata, opowiedziałem im o tym, że został zabity na ulicy. Zaśmiali się: – To pewnie musiał handlować koksem! 

Zwykły żart, ale zaczęło mnie to nurtować. Zapytałem mamy, czy to możliwe, że tata handlował. Mama potwierdziła. Był dilerem, ale kto w tamtych czasach nie był? Większość mieszkańców żyła z narkotyków. Medellin było światowym centrum przemysłu narkotykowego. Ciężej było znaleźć człowieka, który nie ma z tym biznesem nic wspólnego, niż takiego, który ma. Wszystko kontrolował oczywiście Pablo Escobar.

To z rąk jego sicario zginął twój ojciec? 

Nie wiem tego.

Ale się domyślasz. 

Wiemy, kto wtedy rządził miastem. Moja mama i ciotka pracowały w popularnej państwowej sieci aptek „Drogas la Rebeja”. Pewnego dnia Pablo się wkurwił i puścił bomby na oddziały tych aptek. Zaatakował punkt, w którym pracowała moja ciocia. Los chciał, że akurat tego dnia nie było jej w pracy. Szczęśliwie przeżyła. Na jego politycznej grze cierpieli normalni ludzie.

Masz jeszcze po latach żal do Pablo Escobara za Kolumbię, jaką stworzył? Za Kolumbię, która zabiła twojego tatę i przez którą twoja rodzina drżała idąc do pracy? 

Potrafię zrozumieć fenomen Pablo Escobara. Robił wiele złego, dla większości Kolumbijczyków jest mordercą i terrorystą, ale rozumiem też, że dla wielu biednych był bohaterem. Escobar sam pochodził z biednej rodziny, więc identyfikował się z ulicą. Pomagał jej. Był wręcz jej częścią. To dlatego był wśród biedy tak popularny. To paradoks – jedni mają go za postać jednoznacznie negatywną, która zabijała, a dla drugich jest obiektem kultu, bo uratował im życie. To dlatego Netflix postanowił stworzyć o nim serial, który obejrzał cały świat. Wiele osób po obejrzeniu „Narcos” postanowiło odwiedzić Kolumbię. Ludzie fascynują się kulturą naszego kraju i chcą na własnej skórze sprawdzić, czy dalej jest tu tak niebezpiecznie. Medellin żyje dziś wręcz z turystyki i to niewątpliwy plus tego serialu, choć tak ogólnie Kolumbijczycy wolą udawać, że go nie ma. Nie da się z nim utożsamiać, zresztą nawet główny bohater pochodzi z Brazylii i ma wyraźnie niekolumbijski akcent. Mnie się jednak podobał, choć paradoksem jest, że o ile po obejrzeniu serialu Kolumbia odbierana jest negatywnie, to sam Pablo już nie.

Postać, która zabijała Kolumbijczyków jak kaczki, jest po latach wciąż wielbiona. To kompletne pomieszanie z poplątaniem.

***

DSC01742

IMG_3582 IMG_3588

Wielu sklepikarzy – dla bezpieczeństwa – podaje towar przez kraty. 

Pablo Escobar kochał piłkę. Mówił, że jego pierwsze buty to korki. Nie tylko budował boiska, nie tylko zapraszał gwiazdy na prywatne mecze, pomagał także klubom z Medellin. Mimo że od dziecka kibicował Independiente, to Atletico Nacional było marką, która liczyła się znacznie bardziej. I to jej postanowił za wszelką cenę dopomóc.

Choć wizerunkowo przyniosło to tylko szkodę.

Liga została zdominowana przez narkobosów, którzy utworzyli sobie w niej kolejne poletko do rywalizacji. Już nie liczyło się tylko, kto położy większą łapę na rynku narkotyków, kto ogarnie lepsze miejsca zbytu, ale i kto zajmie na koniec wyższe miejsce w tabeli. W Americe de Cali za sznurki pociągali bracia Orejuela, w Millonarios – Jose Gonzalo „El Mexican” Rodriguez”. Pal licho, gdyby to była sportowa rywalizacja. Narkobosowie przenieśli praktyki z ulicy na stadiony piłkarskie.

1989 rok, mecz Atletico – America. Zespół Escobara przegrywa u siebie 2:3, po raz kolejny tracąc szansę na mistrzostwo, po jakie od pięciu lat w cuglach sięga America. Spotkanie życiem przypłacił sędzia, Alvaro Ortega. Gdy słyszało się od ludzi Escobara propozycję „srebro albo ołów”, brak odpowiedzi (jednoznaczny z ołowiem) był najwyższą możliwą lekkomyślnością. Liga została od razu przerwana, Atletico odpaliło jednak wyższy bieg w Copa Libertadores, które wygrało po rzutach karnych z paragwajską Olimpią Asuncion. Liga dla Ameriki, ale przynajmniej na zagranicznej arenie udało się utrzeć nosa.

Inny z sędziów, Juan Bava, dostał bańkę dolarów za wydrukowanie meczu. W wywiadzie telewizyjnym przyznał, że mecz został posędziowany uczciwie, ale gdyby Atletico remisowało w dziewięćdziesiątej minucie, sam strzeliłby piłkę prosto do siatki.

Gdy Daniel Cardellino sprzedał informację o ustawionym meczu, chwilę później go otruto. Co z meczem? Zero kar, zero wykluczeń, zero konsekwencji. Po prostu powtórzono spotkanie.

***

Faustino Asprilla: – Escobar nie opłacał bieżącego funkcjonowania klubu, choć prawdą jest, że czasami robił nam prezenty. Gdy byłeś piłkarzem Atletico i strzeliłeś piękną bramkę, mogłeś spodziewać się gestu uznania. Jednym meczem byłeś w stanie podwoić sobie roczną pensję.

***

IMG_3714 (1)

Jak opisalibyśmy stadion Atletico, gdybyśmy mieli do dyspozycji jedno słowo? Mroczny, może parszywy, może surowy. Widok na fawele jest jednak przepiękny. 

IMG_3738

Dwa argumenty, dla których warto chodzić w Kolumbii na stadiony.

Jeśli pamiętamy Atletico Nacional z najbardziej patologicznych czasów, musimy też wspomnieć o ich najpiękniejszym geście, który został doceniony nagrodą fair play stulecia CONMEBOL. Drużyna Chapecoense rozbija się na lotnisku w Medellin lecąc na mecz finału Copa Sudamericana. W tragedii giną 72 osoby – prawie cała drużyna piłkarska, sztab, dziennikarze, załoga. Ogromna tragedia, o której mówił cały świat.

Kibice Atletico mimo to wypełnili swój stadion do ostatniego miejsca i oddali hołd drużynie z Chapeco, a klub przekazał federacji, że zrzeka się trofeum z tego spotkania. Puchar powędrował na półkę Chapecoense. Puchar jakże wymowny, symboliczny.

Mówi Felipe, kibic Atletico: – To działo się w nocy. Siedziałem u siebie w domu i dostałem wiadomość o katastrofie. Nie uwierzyłem. Włączyłem radio, telewizję… Jednak to prawda. Szok. Jeden wielki szok. Taki sam dla was, jak i dla nas. Przez kilka godzin wymienialiśmy się ze znajomymi wiadomościami, na nic innego wówczas nie miałem siły. Żaden w nas nie wierzył, że to się stało. Wszyscy kibice i klub mocno solidaryzowaliśmy się z Chapecoense. Spotkaliśmy się wszyscy na stadionie, by oddać hołd zmarłym w katastrofie. To z inicjatywy Atletico puchar został przekazany Chapecoense. Myślę, że nie mogliśmy w takiej sytuacji zachować się inaczej. To nic szczególnego – każdy na naszym miejscu postąpił by podobnie.

Jesteś dumny z tego jak zachowało się Atletico?

– Całkowicie. Dla nas również to był smutny, ale i wyjątkowy czas. Wszyscy w Medellin byliśmy wtedy jednością. To był też dla nas wielki honor móc łączyć się w miłości z kibicami Chapecoense.

– Jestem dumny także z postawy klubu, który użyczał swoich kontaktów, pomagał w zorganizowaniu się po utracie całej kadry. Wszyscy byli w tamtych miesiącach naprawdę blisko Chapeco.

– Szczególnym wydarzeniem był mecz w Superpucharze Sudamerica, w którym Atletico – zwycięzcy Copa Libertadores – zmierzyło się właśnie z Chapecoense – triumfatorem Copa Sudamericana. Wielu takich historii w futbolu nie uświadczysz. Wygraliśmy 4:1, ale to nie wynik był tego dnia najważniejszy.

***

IMG_3698

Ciekawe rozwiązanie widzimy w sklepie kibica – fani wciąż mogą kupić kultowe koszulki z poprzednich lat. 

IMG_3699 IMG_3700

Kibice gromadzą się przed stadionem Atletico Nacional już trzy godziny przed meczem. Zdejmują koszulki i prężą swoje tatuaże, na których królują klubowe herby, legendy trybun, trofea. Wielu z nich ma dziary nawet na twarzach. Niektóre wyglądają, jakby robił je po pijaku szwagier Zenon w piwnicy w Pułtusku. W powietrzu czuć atmosferę ogólnego fanatyzmu. Czuć, że niewielu jest tu piknikowych kibiców. Wielu fanów w ramach wolontariatu przebiera się w klubowe uniformy i pomaga w organizacji meczu. Prowadzi kibiców do kas, sprawdza bilety, sprząta obiekt. Na wejściu macają tak dokładnie, że masz ochotę im odwinąć.

Mecz jest oczywiście okazją do handlu wszelakiego, kupić można nawet różaniec w barwach klubu. Króluje sprzedaż na lewo. Co ciekawe – sprzedawcy dyktują takie same ceny, jakie są w sklepach. Wodę można dostać za 50 groszy, piwko za trzy złote – i to wcale nie rozwodnione, a eleganckie, butelkowe. Zgodnie stwierdzamy, że tak trzeba żyć.

IMG_3711 IMG_3713

Różaniec w barwach klubu? To jest to. 

IMG_3696

Po minie stwierdzamy, że opcje są wie – albo zbyt mocna wprawka meczowa, albo jej brak.

Idąc na stadion mijamy imprezową dzielnicę, która po meczu tętni życiem. Klub na klubie, a pod nimi siedzą kibice oczekujący na transport. Wielu z nich bryluje na parkiecie w koszulkach Atletico. Kibicuje się inaczej. Kibicowanie to nie wielkie hasła o wierności, a zwykła radość, zabawa, której przedłużenie obserwujemy później na dyskotekach.

15 minut przed meczem wszyscy dają już z siebie maksa. Na trybunie roi się od flag wszelakich – jest sektorówka, są małe flagi przywieszone przy płotach, są flagi, którymi się macha. Orkiestra, w której znajdujemy od groma instrumentów, prowadzi swój obchód przez całą trybunę. Gdy próbujemy zrobić jej zdjęcie, dostajemy bluzą po nogach, a nasz oprawca jasno pokazuje, że fotek się tu nie robi.

Dlaczego? O tym przekonujemy się kilkanaście minut później, jednocześnie dowiadując się, po co na trybunie aż tyle flag. Piątka kibiców drze ryja aż miło. Jeden z nich klepie po ramieniu tego obok, ten następnego i następnego, aż w końcu wszyscy chowają się pod flagą. Na ich dłoniach ląduje biała substancja mocy, która pozwoli im – nie bójmy się mocnych słów – napierdalać z dopingiem do końca meczu. Jeszcze tylko zwiną rulon z dwóch tysięcy pesos i…

Fsst, fsst.

Sytuacja powtarza się kilka razy. Naćpanych ludzi na trybunach jest więcej. Zioło czuć w zasadzie nieustannie. Kto wie, może to jest tajemnicą ich arcyfanatycznego dopingu? Uwierzcie – śpiewali przez całe dziewięćdziesiąt minut i ani przez moment nie zdarzyła się sytuacja kryzysowa, zadyszka, chęć odpoczynku. Co więcej – ci przed nami, którzy chowali się pod flagą, nagle zaczęli robić pogo. Dostajemy po plecach i lecimy o dwa rzędy do dołu. Niewiele zabrakło, by nasze zęby stały się już tylko wspomnieniem.

IMG_3763

Zwróćcie uwagę na ludzi stojących na górnym sektorze na barierkach. Cały mecz zastanawiamy się, ilu kibiców w historii Atletico już się w ten sposób połamało. Uwierzcie – trzeźwi tam nie stoją. 

IMG_3752

Jak trzymają równowagę? Pomaga im specjalne płótno puszczone przez cały sektor, którego się trzymają.

Stojąc na trybunie czujemy, jak konstrukcja się trzęsie. Za chwilę na sektor wpada karetka. Jakaś koleżanka chyba przesadziła z wprawianiem się w kibicowski nastrój, bo na rękach wynoszą ją sanitariusze. Mecz sam w sobie jest nudny, ale liga kolumbijska generalnie nie rozpieszcza (jedna z najbardziej defensywnych lig świata). Może to i lepiej, że te cholerne flagi wciąż zasłaniają nam widoczność.

***

Felipe jest liderem kibiców Atletico Nacional. Siadamy w galerii handlowej i przez godzinę rozmowy podchodzi do niego z pięćdziesiąt osób. Ma 65 tysięcy followersów na Instagramie. W środowisku uchodzi wręcz za celebrytę. Z dumą pokazuje nam przed wywiadem wszystkie swoje tatuaże. Z Atletico związane są konkretnie trzy. Ten najważniejszy to jednak twarz matki namalowana na przedramieniu.

Atletico jest największym klubem w Kolumbii?

Zdecydowanie. Za nami plasuje się America de Cali, dalej Millionairos z Bogoty i dopiero potem Junior Baranquilla, aktualny wicelider tabeli. 

Najważniejszy mecz to derby z Indepediente?

Nie, to klasyk, ale regionalny. Ważniejsze jest spotkanie z Millionairos z Bogoty. To takie derby Kolumbii.

Jak dużo jeździ was na wyjazdy? 

Oczywiście jeździmy na wyjazdy, lecz najważniejsze są mecze u nas, na naszym stadionie. W Kolumbii problemem są odległości, a nawet bardziej drogi. Jeśli chcemy jechać na wyjazd do Baranquilli na mecz z Juniorem, podróż w jedną stronę trwa 14-15 godzin. Gdzie wy dojedziecie w takim czasie z waszej stolicy?

Do Paryża.

No właśnie, widzicie, czyli na mecz europejskich pucharów. A u nas niemalże każdy wyjazd wygląda podobnie. Nawet z Medellin do Bogoty jedzie się prawie 10 godzin.

Było wiele reportaży na temat kibiców w Ameryce Łacińskiej i zazwyczaj dziennikarze dochodzili do wniosku, że najmocniejszą ekipę kibicowską ma America de Mexico, dalej Boca Juniors i River Plate z Argentyny, później kluby z Sao Paolo jak Corinthians czy Palmeiras i dopiero za nimi my. Jesteśmy w pierwszym rzędzie, ale raczej na miejscu osiem-dziewięć. Mówię stricte o scenie kibicowskiej, ale gdy porównamy organizację samego klubu – zajęlibyśmy podobne miejsce. Nie interesuje nas to co sądzicie o nas w Europie i z kim nas kojarzycie. Na dzień dzisiejszy Atletico jest w ścisłym czubie kontynentu obok klubów argentyńskich czy brazylijskich.

Pamiętasz swój pierwszy mecz? 

Pamiętać nie pamiętam, bo miałem wtedy dwa lata, ale mam świadomość tego, że stało się to już w 1981 roku. Wychowałem się na stadionie. Obejrzałem na nim tysiące meczów.

Jak zostaje się przywódcą kibiców Atletico Nacional? 

Gdy miałem 20 lat, zacząłem angażować się w scenę kibicowską Atletico. Organizowałem wiele rzeczy, byłem odpowiedzialny za coraz więcej zadań i tak już zostało. W Ameryce Południowej lider musi być inteligentny, nie musi być silny. Ci silni stoją za mną, w drugiej linii i są moim wsparciem. Lider musi być kreatywny, mieć wiele pomysłów i zmysł do organizacji oraz przywództwa. Jak widzicie nie wyglądam groźnie, bo nie jest mi to do niczego potrzebne. Moim zadaniem jako lidera i poniekąd twarzy kibiców Atletico Nacional jest kontaktowanie się z dziennikarzami, piłkarzami, działaczami czy wszystkimi innymi podmiotami, które o ten kontakt zabiegają, również z policją. Na mojej głowie jest organizacja praktycznie wszystkiego. Wspomniałem o tych silnych, stojących za mną, ale możecie być spokojni – w Kolumbii nie ma chuliganki. To ruch europejski. Mamy też oczywiście tak zwanych bojówkarzy, którzy tylko czekają na to by zrobić zadymę, ale chyba nie jest to tak zorganizowane jak w Europie. Nie ma też zbyt wielu ustawek kibicowskich takich jak na waszym kontynencie, gdzie lejecie się z błahego powodu. Tutaj wszyscy mają nóż czy broń, więc każda taka ustawka skończyłaby się źle. Między innymi właśnie dlatego różnimy się od kibiców w Europie. Inny jest też u nas styl dopingowania. Na praktycznie każdym stadionie zobaczysz orkiestrę, która wygrywa rytm. U was o ile się nie mylę doping prowadzi jeden facet z mikrofonem. Tutaj to nie przejdzie.

IMG_3744 IMG_3741 IMG_3739

Wielką różnicą jest też liczba grup, która dopinguje jeden klub. W Polsce mamy jedną trybunę ultras, a tutaj widzimy masę różnych grupek – mniejszych lub większych – które próbują się wzajemnie przekrzyczeć. 

Europejski styl jest bardziej ultras, latynoamerykański bardziej rodzinny. Te grupy, o których mówicie, to zazwyczaj są grupy przyjaciół lub też rodziny, które organizują się same w swoim miejscach, przygotowują flagi, trąbki, bębny i podczas meczu starają się zagrzać dopingiem swoich piłkarzy. Na naszym stadionie jest po europejsku – jedna duża grupa, nasza, i praktycznie nikt więcej. Nam oczywiście ten fakt bardzo odpowiada. Mniej odpowiada mi za to kierunek, w którym idzie współczesny futbol. U nas powoli – jak i u was – zaczyna rządzić kasa. Hasło „against modern football” też jest popularne na naszych trybunach. Sponsorzy, telewizje, korporacje… To wszystko jest gówno. Coraz mniej piłki prosto z serca.

Myśleliśmy, że kierunek rozwoju będzie ci odpowiadał, bo przecież w latach 80- i 90-tych kolumbijską piłką rządziły mafie. 

Tak.

Pablo Escobar czy kartel z Cali to był tylko wierzchołek góry lodowej. 

Tak.

A jak jest dzisiaj? 

Całkowicie inaczej. W tym momencie futbol jest względnie wolny od mafii i narkotyków. To proces, który trwa długi czas i tak naprawdę jeszcze się nie zakończył, ale dzięki przemianom politycznym, dzięki temu, że nauczyliśmy się walczyć z patologiami, widzę poprawę także na w piłce.

Jak to jest kibicować klubowi, którym rządził terrorysta? 

Nie, nie, nie. Pablo Escobar był szefem kartelu z Medellin i kochał całe Medellin. Był fanem zarówno Atletico Nacional, jak i również naszego rywala – Independiente Medellin.

Wypierasz się. 

Mówię, jak było. Escobar dorastał jako kibic Independiente, ale potem – gdy już miał obrzydliwie wielkie pieniądze – wspierał finansowo Atletico, bo to był klub, który już w tamtych czasach był wizytówką miasta. Wokół Escobara i Atletico narosło wiele mitów, jak na przykład to, że uwięziony w La Caterdral Pablo miał przylatywać helikopterem na mecze. Oczywiście nie żyłem w tamtych czasach i nie byłem prywatnym ochroniarzem Escobara znającym jego codzienny grafik, ale to nie może być prawdą. Gdy już przebywał w więzieniu, nie opuszczał go, ale… No, wiecie, źle tam nie miał.

Zdajemy sobie sprawę, że ludzie w Europie łączą Pablo Escobara z Atletico. Nie podoba nam się to, bo to nie jest prawda. Pablo Escobar sympatyzował z Atletico, ale nigdy nie miał z tym klubem nic wspólnego. To terrorysta i handlarz narkotyków. Powiedzmy sobie to zresztą szczerze i wprost – Escobara trzeba stawiać na jednym poziomie z Hitlerem i Stalinem. To prawda, że dla wielu młodych ludzi w Kolumbii, szczególnie w Medellin, Escobar był wzorem. Dzisiaj również się takie osoby zdarzają, wystarczy przejść się na osiedle, które wybudował. Zapewniam was jednak – z każdym miesiącem takich osób jest coraz mniej.

Kolejnym mitem jest Copa Libertadores z 1989 roku, które mieliśmy wybrać wyłącznie za sprawą Pablo Escobara i jego łapówek. Wypominają nam to kibice wszystkich ekip w Kolumbii. To najłatwiejszy cios, jaki można zadać. To nie jest prawda. Finał wygraliśmy przecież po karnych. Jak Pablo niby miał przekupić sędziów? To może jeszcze stwierdźmy, że przekupił piłkarzy paragwajskiej drużyny, by ci specjalnie nie trafiali na karnych? Bądźmy poważni.

Ta teoria została już tyle razy powtórzona, że już stała się prawdą. 

Bez komentarza. Mieliśmy naprawdę dobrą ekipę, najlepszą w historii Atletico Nacional. Trofeum zostało wywalczone bez wsparcia Escobara. Jestem pewien.

Pablo nie jest dla nas powodem do dumy, ale jak widzicie nie mamy problemu, by o nim rozmawiać. Dumni jesteśmy za to z innego Escobara – Andresa. To prawdziwa legenda. Widać to, gdy spojrzysz na flagi na stadionie, na tatuaże kibiców, przyśpiewki. Andres Escobar żyje wciąż w naszych sercach i pamięć o nim nie zaginie. Jesteśmy mu to winni. Atletico to jedyny klub, w którym grał. Nigdy o nim nie zapomnimy – kończy Felipe i jeszcze raz z dumą prezentuje nam swój tatuaż. Na nim oczywiście Andres Escobar.

IMG_3697

Historia jest wam zapewne doskonale znana – podczas mundialu w 1994 roku reprezentanci Kolumbii co rusz odbierali telefony słysząc, co się stanie z ich dziećmi i żonami, gdy tylko nie przywiozą złota. Andres Escobar nie wytrzymał ciśnienia i w meczu z USA trafił do własnej siatki. Kilkanaście dni po powrocie do kraju już nie żył – został postrzelony na mieście za rzekomą zdradę swojego kraju.

IMG_3732 IMG_3722 IMG_3736

Ciekawe rozwiązanie – telebim poza stadionem. 

***

Sukces serialu “Narcos”, rozwój narkoturystyki, z której profity czerpie dziś całe Medellin, swobodne nawiązania do tej postaci w dziełach tych czy innych artystów – to wszystko pokazuje, że Pablo Escobar stał się w dzisiejszej popkulturze postacią kultową. Uosobieniem człowieka o dwóch twarzach. Współczesnym Robin Hoodem, który stał za ulicą, a szedł na noże (czy raczej kule) z największymi politykami w kraju. Gościem, który potrafił zakpić sobie z każdego. Bandytą, którego rozmach, majątek i poparcie ludu sprawiały, że był prawie tak silny jak Bóg.

Myśląc o tej postaci pamiętajmy jednak o rzeszy ludzi, jaka zginęła z jego rąk, rąk jego pracowników czy rąk zwykłych mieszkańców Medellin, którzy – o zgrozo – chcieli sobie dorobić zabijając policjantów, za których głowy Pablo wypłacał nagrody.

Escobar zginał 2 grudnia 1993 roku zastrzelony na dachu budynku w Medellin uciekając ze swojej kryjówki. Wybierając milion razy swoim życiu srebro, zawsze na końcu dopadnie cię ołów.

Z Medellin MATEUSZ KOSZELA i JAKUB BIAŁEK 

WSZYSTKIE ODCINKI CYKLU VITAY SENEGAL:

– tekst o akademii, w której wychował się Sadio Mane – CZYTAJ TUTAJ

– reportaż z Wyspy Goree, czyli wyspy niewolników – CZYTAJ TUTAJ

– wywiad z renomowanym dziennikarzem Bambą Kasse o realiach senegalskiej piłki – CZYTAJ TUTAJ

– dzień z życia senegalskiej redakcji – CZYTAJ TUTAJ

WSZYSTKIE ODCINKI CYKLU VITAY JAPONIA:

– tekst o Vegalcie Sendai, czyli klubie z miasta, które podniosło się po straszliwym tsunami – CZYTAJ TUTAJ

– o klimacie japońskich niższych lig – CZYTAJ TUTAJ

– wywiad z Takeshim Ono, pracownikiem japońskiej federacji odpowiadającym za szkolenie młodzieży – CZYTAJ TUTAJ

– reportaż o Jubilo Iwata, klubie Krzysztofa Kamińskiego – CZYTAJ TUTAJ

POZOSTAŁE ODCINKI VITAY KOLUMBIA:

– wywiad z najpiękniejszą dziennikarką świata, Mariną Granzierą – CZYTAJ TUTAJ

– barwna rozmowa z Manuelem Arboledą – CZYTAJ TUTAJ

– o miejscu, które wychowało Jamesa Rodrigueza – CZYTAJ TUTAJ

Vitay_Senegal

Najnowsze

Weszło

Ekstraklasa

Feio, Zieliński i Mozyrko – od współpracy do wojny. Kulisy konfliktu w Legii!

Szymon Janczyk
157
Feio, Zieliński i Mozyrko – od współpracy do wojny. Kulisy konfliktu w Legii!

Komentarze

15 komentarzy

Loading...