Nie powiemy, że to miłość jak Wokulskiego do Łęckiej, ale na pewno nie jest to romans najszczęśliwszy. Serce chyba jeszcze nie złamane, ale Damian Kądzior z reprezentacją nie ma lekko.
Każdy polski piłkarz marzy o powołaniu do kadry biało-czerwonych. Koszulka z orzełkiem na piersi to spełnienie dziecięcych marzeń. Damian Kądzior póki co jednak musi poprzestać na zdjęciu w dresie treningowym.
Na tę chwilę to wszystko, choć okazji na debiut miał sporo. Pierwsze powołanie dostał jeszcze na mecze eliminacyjne z Armenią i Czarnogórą w październiku 2017 roku.
Z Armenią wylądował tylko na trybunach. Z Czarnogórą awans na ławkę, ale tylko patrzył, jak na boisko w końcówce wchodzą Wolski czy Makuszewski. Niemniej nie było po co rozdzierać szat – dostrzeżony został szybko, pojechał na mecze o stawkę, poznał atmosferę kadry.
Miesiąc później przyszły sparingi z Urugwajem i Meksykiem. Tu już Nawałka dawał się wyszaleć nuworyszom, szukał nowych aktorów. Pograli Świerczok, Jach, linię ataku z Urugwajem otwierał Wilczek. Znowu wystąpili Makuszewski, Wolski, okazję do debiutu dostał kumpel z Górnika, Kurzawa. Kądzior wciąż ława. Czerwona lampka, że coś jest nie tak, że to za wysoki poziom, mogła się zapalić, ale przyszło trzecie zgrupowanie, marcowe, na które znowu dostał zaproszenie.
Tym razem jednak w zasadzie tylko się odmeldował. Portalowi Łączy Nas Piłka opowiadał tak:
Powołania do reprezentacji to dla mnie wielki zaszczyt. Każdy pobyt na kadrze traktuję jako bodziec do cięższej pracy. Na ostatnim zgrupowaniu pojawiłem się tylko na chwilę, nie mogłem w nim uczestniczyć z powodu drobnych problemów zdrowotnych, za to wcześniejsze wyjazdy na reprezentację dostarczyły mi ciekawych spostrzeżeń. Zgrupowanie w październiku, gdy przygotowywaliśmy się do meczów eliminacji mistrzostwa świata z Armenią i Czarnogórą, trochę różniło się od tego listopadowego przed towarzyskimi spotkaniami z Urugwajem i Meksykiem. To były cenne lekcje. Na marcowym zgrupowaniu nie czułem się już jak nowicjusz, w końcu nie byłem kompletnym debiutantem. Nie było też takiego stresu, jak na początku. Do tej pory nie udało mi się jednak jeszcze zadebiutować w reprezentacyjnej koszulce i pod tym względem jestem nowicjuszem. Na swoją kolej muszę jeszcze poczekać.
I będzie czekał dalej, bo marzenia rozbudzone ogłoszeniem składu na mundial, szybko zgasły – Kądzior po niedzieli będzie mógł wczasować. Kadra była szeroka, ktoś musiał odpaść, na pewno nie dziwi nas szczególnie, że akurat on, ale tak naprawdę wciąż nie wiemy, ile by pokazał z orzełkiem na piersi.
Jasne, ma w nogach tylko dobre mecze w Ekstraklasie, nie ma co rozdzierać szat, ale historie zawodników, którzy w otoczeniu lepszych graczy sami wskakiwali na wyższy poziom, są starsze niż sam futbol.
***
Lodówka pełna celów. Damian Kądzior nie przestaje marzyć
Trudne doświadczenia kształtują jak nic innego. Damian Kądzior wie o tym doskonale. Dopiero gdy wylądował na kilka tygodni na wózku inwalidzkim po operacji obu stóp, w jego głowie doszło do najważniejszej zmiany. To wtedy, gdy ojciec musiał nosić go na plecach, a sam potrafił się tylko przemieszczać między pokojem a toaletą, zrozumiał, że nie osiągnie w piłce tyle, ile chce, jeśli nie podporządkuje jej absolutnie wszystkiego. Dzięki takiemu podejściu dziś może z kartki zawieszonej na lodówce hurtowo wykreślać kolejne spełnione marzenia. Pierwszy skład Górnika. Gole i asysty w ekstraklasie. Powołanie do reprezentacji.
(…)
– Niezwykle uparty w dążeniu do celu. Pracowity. Wspominam go jako chłopaka, który nie poprzestawał na tym, co już osiągnął. Zostawał po treningach, nawet tę świetną lewą nogę, zejście na strzał, stały fragment – cały czas to poprawiał. Chciał wypracować jeszcze większą powtarzalność – wspomina z kolei Dominik Nowak, który trenował skrzydłowego w Wigrach Suwałki.
– Jedno słowo na jego określenie? Profesjonalizm, i to taki w pełnej krasie. Nie trzeba było być dobrym trenerem, żeby wiedzieć, jak wiele Damian osiągnie. Miał określony cel, był zdeterminowany, a przy tym oprócz gry w piłkę jeszcze studiował. To dało mi sygnał, że on doskonale wie, czego chce. Dziś sukcesy osiągają w 90% rozgarnięci piłkarze. On zdecydowanie do nich należy – dodaje jeszcze Kasperczyk.
(…)
Ogromną rolę w karierze Kądziora, w jego drodze do pokonywania kolejnych, coraz wyższych poprzeczek, odgrywa także jego narzeczona Aneta. O czym sam mówił w wywiadzie dla Weszło tuż przed otrzymaniem pierwszego powołania do kadry:
– Odkąd zacząłem być z Anetą, cały czas idę w górę. Przede wszystkim rozumie to, że jestem sportowcem i w stu procentach poświęcam się piłce. Nie ma do mnie pretensji, że nie chodzimy na imprezy czy że na wesela musi chodzić sama, bo ja mam mecze. Jest bardzo wyrozumiała, wspiera mnie, pomaga w zdrowym prowadzeniu. Wie, co powinienem jeść a czego nie tykać. Czasami musi we mnie wpychać jedzenie przed meczem, bo ma świadomość, że to mi pomoże.