Reklama

Augenthaler: „Heynckes udowodnił, że potrafi zwyciężać”

redakcja

Autor:redakcja

01 maja 2018, 11:54 • 9 min czytania 0 komentarzy

– Nie można porównywać dzisiejszego Bayernu do tego naszego, z lat 80-tych. Wtedy mieliśmy dwunastu, trzynastu znakomitych zawodników. Dzisiaj jest w kadrze dwudziestu takich – mówił nam Klaus Augenthaler, legenda Bawarczyków i filar ich defensywy przez piętnaście długich, pełnych sukcesów lat. Porównania jednak cisną się same – Bayern z Augenthalerem dominował w kraju, lecz nigdy nie sięgnął po Puchar Europy. Dziś monachijczycy także stali się klubem dotkliwie niespełnionym na poziomie Champions League.

Augenthaler: „Heynckes udowodnił, że potrafi zwyciężać”

I jeżeli chcą ten stan rzeczy odmienić, muszą dzisiaj wygrać w Madrycie.

Nie tylko sezon w Lidze Mistrzów zbliża się do ostatecznych rozstrzygnięć. Play-offy w najlepszej koszykarskiej lidze świata, NBA, również wchodzą właśnie w decydującą fazę. W 1983 roku po mistrzostwo sięgnęli Philadephia 76ers – przejechali się po rywalach jak walec, tracąc w drodze do mistrzowskich pierścieni tylko jeden mecz, w finałach miażdżąc faworyzowanych Los Angeles Lakers cztery do zera. Choć największe gwiazdy zespołu, Moses Malone, Julius Erving i Mo Cheeks, pozostały w drużynie, a skład udało się jeszcze potężnie wzmocnić w drafcie, gdy do składu 76ers dołączył genialny Charles Barkley, kolejny sezon nie przyniósł sukcesu. Ani następny, ani już żaden, bo to było ostatnie koszykarskie mistrzostwo w dziejach Filadelfii.

Analogia do Bayernu i ich magicznego sezonu 2012/13 jest chyba dość jasna – wówczas Bawarczycy, w stylu, to należy podkreślić, piorunującym, wdrapali się na szczyt piłkarskiej Europy. Zawstydzili wielką Barcelonę i – wydawało się – mogą być w kolejnych latach jeszcze potężniejsi. Z Guardiolą, z Lewandowskim, z całą plejadą znakomitych zawodników, których coraz łatwiej było Bayernowi zatrudniać. A coraz mniej chętnie decydowano się z Monachium takowych wypuszczać.

Tymczasem mija już pięć lat od tamtego wspaniałego triumfu, a niemiecki potentat wciąż nie potrafi nawiązać do pamiętnego sukcesu. Niezmiennie czegoś brakuje.

Reklama

*

– Przegrałem finał z Aston Villą, przeciwko Porto nie mogłem wystąpić z powodu operacji. Nie udało się wygrać Pucharu Mistrzów, ale nie ma we mnie z tego powodu żadnego niedosytu. Ostatecznie jest całkiem sporo zawodników, którzy nigdy tego nie osiągnęli. Ja zostałem mistrzem świata, mam mnóstwo tytułów mistrza Niemiec. Taka jest piłka, wszystkiego się nie da wygrać – wyjaśnia swoje podejście do sprawy „Augie”.

Najbliżej sukcesu faktycznie było w Rotterdamie, na De Kuip, gdy Bayern zmierzył się z Aston Villą. W składzie niemieckiego zespołu dwóch absolutnych tytanów – Paul Breitner i Karl-Heinz Rummenigge, oprócz nich wielu piłkarzy o uznanych nazwiskach w niemieckim futbolu. Anglicy? Z dzisiejszej perspektywy w zasadzie są to już zawodnicy anonimowi. Strzelec jedynej, zwycięskiej bramki w finale, Peter Withe, był klasycznym obieżyświatem. Zanim, będąc tuż przed trzydziestką, trafił do Birmingham, odwiedził już dziewięć innych klubów, zmieniając barwy praktycznie co sezon. Zdążył nawet zakręcić się w Stanach Zjednoczonych, bo chwilę pograł w amerykańskim Portland. I to właśnie taki prawdziwek poskromił wielki Bayern.

Bawarczycy dominowali, Aston Villa rozpaczliwie się broniła. Jedną z kapitalnych szans zmarnował sam Augenthaler – przeprowadził swoją firmową akcję, odważny rajd z piłką, zainicjowany już we własnej strefie obronnej. Koniec końców postanowił uderzyć z ostrego kąta, zamiast dograć piłkę lepiej ustawionym napastnikom i cała szarża spaliła na panewce.

Natomiast w 67. minucie to właśnie Augie zapatrzył się na dryblującego Tony’ego Morley’a, odpuścił krycie Petera Withe’a i Bayern już tej jednobramkowej straty odrobić nie zdołał.


2:40 – szarża Augenthalera, 5:15 – zwycięska bramka Aston Villi

Reklama

To nie był jedyny przypadek, gdy Augenthaler zawodził swoich kibiców w kluczowym momencie sezonu – już jako kapitan i żywa legenda Bayernu, zdobył samobójczą bramkę w ostatnich sekundach półfinałowego starcia w Pucharze Mistrzów przeciwko Crvenej zvezdzie Belgrad. To był mecz rewanżowy w 1991 roku – Bayern przegrał u siebie 1:2, na wyjeździe także zaczęło się dla nich kiepsko, bo gospodarzy na prowadzenie wyprowadził z rzutu wolnego niezapomniany Sinisa Mihajlović.

Kto wyrównał stan meczu, również z rzutu wolnego? Klaus Augenthaler, nie kto inny. Przylutował w swoim stylu, z całej siły, potężnie, ale… Prosto w bramkarza. Golkiper rywali puścił jednak haniebną szmatę, kilka minut później Niemcy odrobili straty i zdawało się, że psychologiczna przewaga jest po ich stronie. Mieli nawet sytuację sam na sam z bramkarzem, lecz piłka wylądowała ostatecznie na słupku.

Aż wreszcie – stadionowy zegar wskazał okrągłe 90 minut gry. Dośrodkowanie z lewej strony, Augenthaler kiksuje na jedenastym metrze, usiłując wybić piłkę i w efekcie wrzuca futbolówkę za kołnierz własnemu bramkarzowi. Na trybunach eksplozja niczym nieskrępowanej radości, zawodnicy z Belgradu także oszaleli ze szczęścia.

– Trzeba się z tym po prostu pogodzić. Na stadionie było mnóstwo kibiców, więc cała sytuacja na pewno była dla mnie trudna – mówi Klaus.

*

Kontuzji w pierwszy meczu z Realem – zresztą też przegranym 1:2 u siebie – nabawił się Jerome Boateng, filar defensywy dzisiejszego Bayernu. Występ w rewanżu mu nie grozi, więc historia nie zatoczy aż takiego zamaszystego koła, żeby powtórzyła się ponura okoliczność z samobójem na wagę odpadnięcia z rozgrywek. Tak czy owak, Jupp Heynckes ból głowy z pewnością ma spory. Podczas ostatniego meczu ligowego trener postanowił schować wyjściowy garnitur swojej drużyny do pokrowca i odwiesić do szafy. Bawarczycy wyszli na mecz ubrani w rezerwowy dres, ale nie zdało się to na wiele – w kadrze na rewanż z Realem zabraknie Arturo Vidala, Arjena Robbena, Kingsleya Comana i wspomnianego Boatenga, o Manuelu Neuerze nie wspominając.

Jeżeli chodzi o pozytywy – do gry najprawdopodobniej będą gotowi David Alaba i Javi Martinez.

Fatalny wynik w pierwszym meczu, kontuzje kluczowych zawodników. Skąd czerpać powody do optymizmu? Augenthaler upatruje ich właśnie w osobie trenera, a chyba wie co mówi, bo był swego czasu asystentem Heynckesa, zresztą współpracował także z Trapattonim i Rehhagelem, kolejnymi wybitnymi szkoleniowcami. Nic dziwnego, że – mając takich nauczycieli – sam postanowił pójść w trenerkę.

– Oczywiście od każdego z tych trenerów brałem coś konkretnego dla siebie, ale jako szkoleniowiec musisz obrać swoją własną drogę. Heynckes jest w Bayernie już trzeci raz i to niezmiennie jest prawidłowy wybór. On po prostu udowodnił, że potrafi zwyciężać. Kiedy przychodził, miał przecież stratę pięciu punktów do Borussii Dortmund. Wystarczyło kilka tygodni, żeby ta sytuacja się odwróciła – zauważa Augie. – W półfinałach zawsze jest sytuacja pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Nie da się przewidzieć wszystkich faktorów, które potem wpływają na wynik. To też kwestia pecha i szczęścia.

Bayernowi w starciach z Realem rzeczywiście brakuje farta – wystarczy przypomnieć sobie poprzedni sezon, gdzie Cristiano Ronaldo strzelał im gole ze spalonego, a Marcelo cudem ekspediował piłkę z linii bramkowej po nieco niechlujnym strzale Arjena Robbena. Czasu się jednak nie cofnie, a najlepszy sposób, żeby zrewanżować się rywalowi za jego kontrowersyjny awans, to złoić mu skórę przy kolejnej okazji.

Tymczasem Bayern, choć miał Królewskich na widelcu, znowu dał się im ograć, w dodatku na własnym boisku. I okupując to kontuzjami największych gwiazd.

*

Kłopoty zdrowotne Boatenga czy Neuera to zmartwienie nie tylko dla Juppa Heynckesa w kontekście ostatecznych rozstrzygnięć w Lidze Mistrzów. Na pewno bez entuzjazmu spogląda na sytuację także Joachim Loew, selekcjoner reprezentacji Niemiec, mają w perspektywie mundial. Oczywiście za Odrą mają na tyle szeroki wachlarz możliwości, że leczących się póki co zawodników z Monachium będzie kim zastąpić, ale Neuer i Boateng to na tyle potężne postaci, że nie ich brak po prostu musi być odczuwalny.

Choćby dla atmosfery w drużynie, której znacznie podkreśla Augenthaler – uczestnik dwóch mundiali. W 1986 roku był rezerwowym, w 1990 rozegrał już pełen turniej i właśnie wtedy Die Mannschaft sięgnęła po złoto.

– To był cudowny czas, byliśmy doskonałą drużyną. Trudno nawet słowami opisać, jakie to było uczucie sięgnąć po mistrzostwo świata. Co prawda ja miałem trochę pecha, bo po finale w 1990 roku zostałem wyznaczony do kontroli antydopingowej i mogłem zacząć świętować z kolegami tytuł z lekkim opóźnieniem – wspomina Augie. – W porównaniu do mistrzostw w Meksyku, byliśmy przede wszystkim świetnie zorganizowani jako drużyna. W 1986 roku zespół podzielił się na trzy grupki, których nie udało się zjednoczyć – gracze z HSV, gracze z FC Koeln, gracze z Bayernu. Nie stworzyliśmy jednego organizmu. To było zupełne przeciwieństwo tego, jak zagraliśmy we Włoszech.

Augenthaler był już wówczas zawodnikiem niezwykle doświadczonym, w Bayernie od lat był kapitanem, ale w reprezentacji nie on jeden dysponował wielką charyzmą i rościł sobie pragnienie, żeby być liderem drużyny. Kiedyś takie wewnętrzne niesnaski przeszkadzały reprezentacji Niemiec, w 1990 roku wszystko idealnie się ze sobą zgrało. – We Włoszech występowałem na pozycji libero. Musiałem dyrygować całym zespołem i jak najdokładniej odczytywać całą grę. W zasadzie byłem najstarszy w całym zespole, ale nie można powiedzieć, że najważniejszy. Ja kierowałem defensywą, ale byli w zespole inni zawodnicy o kluczowej roli – Lothar Matthaus, Rudi Voeller.

Relacja Augenthalera z Voellerem to w ogóle złożona sprawa. Ostatecznie ten pierwszy na sześć miesięcy zahamował karierę drugiego – w starciu Bayernu z Werderem w 1985 roku, obrońca Bawarczyków brutalnie powstrzymał napastnika z Bremy. Voeller powrócił do gry dopiero pół roku po całym zajściu. – To niestety spowodowało wojnę pomiędzy naszymi klubami. Ale między mną a Rudim nigdy żadnego konfliktu nie było. Nie miał do mnie żalu. To był zupełny przypadek, gra toczyła się szybko. Nie miałem poczucia winy. Byłem zawsze zawodnikiem silnym, grałem twardo, ale nigdy nie byłem brutalny – opisuje Augenthaler.

*

Brutalności na pewno muszą się dzisiaj wystrzegać zawodnicy Bayernu, jeżeli chcą dokończyć mecz w komplecie. Szczwane lisy z Realu doskonale wiedzą, jak ustawić się pod faul, a sam Cristiano Ronaldo niekiedy gra z taką premedytacją na żółtą kartkę dla przeciwnika, że aż zakrawa to o zachowanie wykraczające poza ducha fair play. Niemniej – zeszłoroczne wspomnienia wciąż pozostają żywe. Czerwone kartoniki dla Vidala i Martineza nie wzięły się znikąd.

No i nie sposób nie dodać, że także Robert Lewandowski musi wznieść się na wyższy poziom i zrobić różnicę, jeżeli Bayern ma w ogóle myśleć o odrobieniu strat z pierwszego meczu, który się Polakowi zupełnie nie udał. Chyba pierwszy raz, od kiedy Lewy trafił do Monachium, spadła na niego taka krytyka. Z Augenthalerem była okazja porozmawiać podczas FC Bayern Youth Cup w Białymstoku, gdzie przyglądał się młodym zawodnikom i rozglądał za talentami na miarę Lewandowskiego.

Czy to dlatego, że sam Lewy już wkrótce opuści Monachium?

Telenowela z transferem Polaka do Realu zdecydowanie wykracza poza obyczaje i standardy z których znamy Bayern, więc trudno się dziwić, że legendy monachijskiej piłki są coraz bardziej zniecierpliwione. Gdy Lewandowski udzielił swojego pamiętnego wywiadu dla pisma Der Spiegel, krytykując politykę transferową klubu, między innymi Augie ostro beształ napastnika w mediach, dowodząc, że swojego klubu nigdy nie można krytykować na zewnątrz, a konflikty załatwia się we własnym gronie.

Dziś chór krytyków Polaka jest coraz głośniejszy. Jeszcze do niedawna pod adresem Lewego wyśpiewywano wyłącznie pochwalne psalmy, dziś są to raczej obelżywe, karczemne przyśpiewki. Zniecierpliwienie jest poniekąd zrozumiałe – w 2013 roku Bayern sięgał po uszaty puchar z Mario Mandżukiciem na szpicy, który zresztą zdobył nawet bramkę w finałowym meczu z BVB. Lewy jeszcze nigdy nie poprowadził Bayernu choćby do finału. A, jak na ironię, Chorwat rok temu znowu w finale zagrał, na dodatek znowu strzelając bramkę. Skądinąd – wyjątkowej urody.

Jak może na zniecierpliwienie kibiców, działaczy i byłych piłkarzy Bayernu odpowiedzieć Lewandowski? W ten sam sposób, w jaki zwykł uciszać krytyków na przestrzeni całej swojej kariery. Na chłodno, na boisku, z premedytacją i wyrachowaniem. Zaaplikować Realowi ze dwie sztuki. Podbić Estadio Santiago Bernabeu.

– Musimy wierzyć, że to się uda – optymistycznie oświadcza Augenthaler, choć na jego twarzy próżno szukać uśmiechu.

Michał Kołkowski

fot. Newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...