Gdyby nie dwóch pasjonatów piłki, prawdopodobnie nazwa Sobolów nigdy nie przedostałaby się do mediów ogólnopolskich i jedynym Sobolem, o jakim moglibyśmy usłyszeć byłby ten z Wisły Kraków. Ta urokliwa wieś z województwa małopolskiego, zamieszkała przez dwa tysiące osób, wyróżnia się jednak na skalę krajową jeśli chodzi o pracę z dziećmi – a konkretniej: z dziewczynkami. Weszło gościło u księdza Stanisława Jachyma, proboszcza parafii pw. Wszystkich Świętych, który jest tam człowiekiem-orkiestrą. Swoim entuzjazmem zaraża innych. Gdy pojawił się w Sobolowie ponad 20 lat temu, nie było tam niczego. Dziś naprawdę jest się czym pochwalić.
Sam ksiądz to postać nietuzinkowa. W 2016 roku otrzymał tytuł generała Pododdziałów Tradycji Oręża Polskiego. To jeden z trzech duchownych, którzy mają w Polsce stopień generalski. To oczywiście tytuł honorowy, nie jest on tytułem Wojska Polskiego. Proboszcz wielokrotnie był nagradzany i wyróżniany za swoją działalność, aż wstydzi się o tym mówić. Wymieńmy kilka najważniejszych: człowiek roku 2004 w plebiscycie “Gazety Krakowskiej”, nagroda prezydenta Krakowa “Jasna strona futbolu” w plebiscycie na najlepszego piłkarza i trenera Małopolski, Złota Odznaka Honorowa Małopolskiego ZPN, tytuł Bene Meritus dla powiatu bocheńskiego i jeszcze sporo by się znalazło.
Proboszcz postanowił, że przyjedzie po mnie do Bochni, żebym po trzygodzinnej podróży pociągiem nie tłukł się jeszcze do Sobolowa. Cały czas jeździ wysłużonym Volkswagenem Golfem, o którym czytałem w starszych tekstach na temat księdza. 20 minut jazdy z dworca i jesteśmy. Sobolów otacza krajobraz typowy dla małopolskich wsi. Mnóstwo łąk i wzniesień, na horyzoncie zaczynają się góry. A raczej górki, bo to dopiero początek tego, co mielibyśmy w dalszej drodze. Od dzieciństwa jeździłem na wakacje do Kasinki Małej (wieś za Myślenicami), uwielbiam te klimaty. Okazuje się, że mój przewodnik doskonale zna tamte rejony, zdobywał miejscowy Lubogoszcz, czym ja akurat nie mogę się pochwalić.
Nim mieliśmy zacząć wycieczkę, chciałem się tylko napić i skorzystać z toalety. Zamiast tego… dostałem dwudaniowy obiad, do tego ciasta i kawa. Gospodyni by mi nie wybaczyła, gdybym odmówił, ale nawet przez myśl mi to nie przeszło. Na popitkę jeszcze kwas chlebowy – dla lepszego trawienia. Tak trzeba żyć!
Ok, powitanie za nami, media ustawione, przechodzimy do sedna. Ksiądz pracując wcześniej w Mszance założył tam klub piłkarski, który rywalizował w C-klasie podokręgu gorlickiego. Sam był jego zawodnikiem. Od 2008 roku – gdy już od dawna był w Sobolowie – posiada też uprawnienia trenerskie, dzięki czemu może szkolić dzieci oraz być trenerem w okręgówce (tam rywalizują seniorzy) i maksymalnie pierwszej lidze kobiet (Naprzód posiada drużynę w drugiej lidze, czyli na trzecim poziomie rozgrywkowym). – Mam licencję PZPN B. W wieku 55 lat skończyłem studium podyplomowe na AWF-ie w Katowicach i na tej podstawie mogłem wyrabiać papiery trenerskie. Wkrótce będę musiał zrobić UEFA B. Zapewne stanie się to latem, tylko wtedy będę miał więcej czasu – mówi dziarski 65-latek.
Mimo swojego wieku znajduje się w znakomitej formie. Od lat jest pasjonatem turystyki górskiej. Dzięki jego staraniom wytyczono trasę spacerową wokół wzgórz Sobolowa, jest współautorem przewodnika po tym terenie. – Jesteśmy na szlaku architektury drewnianej Małopolski, na którym można zobaczyć wiele pięknych zabytków. Nasz kościół jest jednym z ładniejszych, zwłaszcza w środku – zachwala kapłan. Byłem, widziałem, potwierdzam.
– Turystyka górska to moje hobby od najmłodszych lat. Zaczęło się od tego, że dawno temu, gdy robotnicy odnawiali szlak turystyczny, zapytałem taty, dlaczego ci panowie malują te strzałki. Tata odpowiedział, że gdybym szedł za strzałkami, to doszedłbym do Pienin. Zdobyłem Koronę Gór Polskich i wiele innych szlaków. Biegać już za bardzo nie mogę, ale przejść 30 kilometrów dziennie to jest nic – zapewnia ksiądz Jachym.
– Wybrałem się z nim kiedyś na wyprawę. Po pięciu kilometrach powiedziałem “Stasiu, do widzenia” – przyznaje Piotr Bukowiec.
To drugi z naszych bohaterów. Jest policjantem na emeryturze. Jego nowym pomysłem na życie stała się praca z dziećmi. W Naprzodzie Sobolów zajmuje się nimi od 2007 roku, gdy zastąpił odchodzącego Krzysztofa Sotołę – nauczyciela wychowania fizycznego w miejscowej szkole. Akurat jego córka zaczynała granie i dalej poszło. Bukowiec prowadzi też seniorki Naprzodu i kobiecą drużynę futsalową. Swojej pasji oddany jest bez reszty. Pasji, bo to nie jest praca w klasycznym znaczeniu tego słowa. Do interesu wręcz dokłada. Na co dzień normalnie pracuje w Krakowie, a na treningi kilka razy w tygodniu dojeżdża po 30 kilometrów w jedną stronę. – Nieraz psychicznie jestem już zmęczony, ale traktuję to jako życiową przygodę. Nie mógłbym tego zostawić. Gdybym to zrobił, nikt tego nie przejmie, bo kto za darmo będzie prowadził trzy drużyny? – tłumaczy.
– Tak jest wszędzie. Mamy przykłady nawet klubów ekstraligowych. Ktoś się bawił w piłkę, nagle przestał, do widzenia. Nie ma klubu. Może kiedyś ktoś uzna, że warto to kontynuować. Zobaczymy. Jeżeli człowiek coś zaczyna, nigdy nie wie, jak to się skończy. Ale to nie jest najważniejsze. Fajnie, gdyby przetrwało, jednak grunt, żeby tu i teraz pracować najlepiej jak się da, żeby jak najwięcej dzieci do sportu przyciągać. I to się udaje. W porównaniu do tego co mają inne kluby czy nawet niektóre szkoły, efekty mamy wyraźnie ponadprzeciętne, robimy wyniki zdecydowanie ponad stan – wtrąca kapłan.
Dowód? Wchodzimy do pomieszczenia dla ministrantów i innych grup parafialnych. Po obu stronach ściany zastawione półkami niemal uginającymi się od przeróżnych pucharów. Po prawej mamy jeszcze wolną kolumnę, pewnie czeka na kolejne zdobycze.
Puchary nie dotyczą tylko zawodów krajowych. Tu na przykład trofeum przywiezione z Danii.
A tutaj to chyba najważniejsze: za wygranie Pucharu Tymbarku w kategorii U-10 dziewczyn w 2013 roku. W nagrodę zespół z księdzem Jachymem i trenerem Bukowcem poleciał na kilka dni do Londynu. Punktem kulminacyjnym była wizyta na meczu Anglia – Polska rozgrywanym na Wembley. Dowodzeni przez Waldemara Fornalika biało-czerwoni przegrali wtedy 0:2.
W budynku parafialnym wychodząc na hol, natrafiamy na pamiątkową tablicę z tamtego triumfu.
W prezencie dostałem monografię Katarzyny Niewidok “30 lat LKS Naprzód Sobolów”. Są tam też fragmenty o tym sukcesie.
Piotr Bukowiec: – Tymbark był początkiem, od tego wszystko się zaczęło w 2004 roku. Najpierw marzyliśmy, żeby strzelić jakiegoś gola. Potem, żeby wygrać mecz. Później pojawiały się myśli, że może uda się pojechać na finały. I tak to poszło, już 14 razy byliśmy na Tymbarku. Konkurencja jest jednak coraz większa, zwłaszcza po dopuszczeniu klubów do rywalizacji. Już sam wyjazd do Warszawy to jest wielka sprawa, tam byliśmy siedem czy osiem razy. Trochę wypromowaliśmy Sobolów. Gdzie nie pojedziemy, mówią: – Sobolów? A, to tam jest ta drużyna żeńska i ten ksiądz.
Ks. Stanisław Jachym: – Pierwsze dwa starty w Pucharze Tymbarku były raczej rozpoznawcze, okazały się surowymi lekcjami. Na początku nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę, jaka jest skala tego przedsięwzięcia. Turniej ten, w przeciwieństwie do wielu innych inicjatyw, nie umarł. To dalej jest żywe, cały czas się rozwija. Angażuje największą liczbę dzieci, eliminacje są już od gminy czy powiatu. Mogą się pokazać nowe talenty.
W Naprzodzie Sobolów trenuje około 140 dzieci. Rotacja jest spora, ale wahania w ogólnej liczbie są niewielkie. Mniej więcej połowa z tego to płeć piękna. Na pracę z nią kładzie się tutaj największy nacisk. – Dlaczego piłka kobieca? Gdy w 2004 roku stanąłem na boisku w Limanowej podczas pierwszego finału Pucharu Tymbarku, zobaczyłem, jak duże pole mamy do zagospodarowania. To zmotywowało mnie i lokalne środowisko. Szczerze mówiąc, uznałem też, że taki kierunek da większe możliwości w promowaniu naszej miejscowości. Robiąc dobrą robotę w piłce kobiecej znacznie łatwiej się wyróżnić. Na początku konkurencja była stosunkowo niewielka. To się jednak zmienia. Na finały wojewódzkie w danej grupie najpierw przyjeżdżało kilka drużyn, potem kilkanaście, a dziś już kilkadziesiąt. Piłkarstwo kobiece w Polsce było wtedy jeszcze w powijakach. Ale równocześnie z nami powstawało kilka innych zespołów, wtedy tworzył się tak na dobre kobiecy futbol w Małopolsce. Dziś mamy w regionie 32 kluby, z czego cztery inne w promieniu dziesięciu kilometrów od nas. Nie było jednak łatwo, musieliśmy przełamać wiele stereotypów, nie zawsze życzliwych – tłumaczy ksiądz.
– Miałem tu świetną dziewczynkę, ale jej rodzice mówili: “Po co piłka dziewczynie? Ona jest od rodzenia dzieci i pracy w polu”. Takie myślenie nadal zdarza się na wsiach – wtrąca trener Bukowiec.
– Krok po kroku wszystko się rozwinęło na dużą skalę jak na nasze możliwości. Jest orlik, ładny i zadbany stadion. To już porządna baza. Brakuje sali z prawdziwego zdarzenia. Projekty przygotowane, są zezwolenia, brakuje pieniędzy i musimy jeździć po okolicach – nie ukrywa proboszcz.
– Księdza obecne władze gminy nie lubią. Przez to wciąż nie ma tu normalnej hali, sprawa od dawna stoi w miejscu. A hala spokojnie by na siebie zarobiła. Orlika często wynajmujemy i obłożenie mamy takie, że od rana do wieczora zawsze ktoś tu gra. W Łapanowie chcą nam coś udowodnić. Założyli swoją drużynę i na nią stawiają. Los zetknął nas w Pucharze Polski. Przy 17:0 zeszli z boiska – kwituje Piotr Bukowiec.
Idziemy na wspomnianego orlika. – To jeden z najpiękniej położonych orlików w Polsce – mówi kapłan. Znów jestem w stanie uwierzyć.
Po drodze mijamy mały budynek z miejscem na sprzęt itd., a tam w głównym pomieszczeniu… kolejne puchary i medale.
Trwają zajęcia z młodszymi dziewczynkami. Trener Bukowiec podczas rozmowy cały czas kątem oka sprawdza, co dzieje się na boisku. – Piłkę kobiecą się u nas dyskryminuje. Nie boję się tego powiedzieć. To widać na każdym kroku. Na wielu turniejach chłopcy grali na super boiskach, a dziewczynki na jakichś bocznych, zaoranych. Zarabianie? Proszę pana, nie ma szans, żeby wyjść na zero. PZPN-owi najwyraźniej nie zależy. Co to za problem, żeby trenerzy dostawali po 500 zł? – pyta.
– Granie w drugiej lidze kobiecej to normalne amatorstwo, czyste hobby, nie da się z tego utrzymać. To byłoby możliwe dopiero w Ekstralidze i niektórych klubach pierwszoligowych. Tyle dobrze, że dziewczyny do tego nie dokładają, ale muszą poświęcać swój czas na treningi, dojazdy i mecze – podkreśla ksiądz Jachym.
I puentuje: – W niektórych krajach piłka kobieca jest bardzo popularna. Moim zdaniem problem leży w tym, że u nas nadal nie ma masowości sportu. W Kanadzie na przykład każde dziecko w szkole musi przejść przez piłkę nożną. Wszystko zaczyna się na samym dole. Jeżeli tutaj zainteresowanie grą w piłkę będzie na wielką skalę, to przy właściwym prowadzeniu każdy “odłam” piłkarski się rozwinie. To długi i szeroki temat, nie mamy teraz czasu na szczegółowe rozważania.
Historia Piotr Bukowca jest naprawdę nietypowa. – Zacząłem trenować dzieci, gdy już od siedmiu lat byłem na emeryturze. Podobało mi się zdanie w jednym artykule: kto miał wygrać Puchar Tymbarku jak nie ksiądz z byłym milicjantem? Fajny kontrast. Kiedyś nie do pomyślenia. Zakochałem się w nowym zajęciu, tak nawet poznałem swoją obecną żonę. Była moją zawodniczką, a jak została trenerką, nasze drogi skrzyżowały się na dobre. Pomaga mi w trenowaniu dzieciaków. Teraz jest na macierzyńskim, mamy półtoraroczne bliźniaki. Żona wie, co to zajęcie oznacza, nie muszę się tłumaczyć, że gdzieś jadę i nie ma mnie w domu. A piłka obecna jest w domu cały czas, ciągle oglądamy i analizujemy mecze – opowiada.
– Do tego trzeba mieć pasję, zapał i kogoś takiego jak ksiądz Stanisław. Od ust sobie odejmie, ale dzieciom nie będzie niczego brakować. Potrzebne są nowe stroje – będą. Buty – będą. Nieraz ksiądz sam to finansuje, wszystkie prywatne pieniądze ładuje w klub, choć pewnie głośno tego nie powie. W praktyce jest kierownikiem i dyrektorem sportowym. Dwa razy sam się zwalniałem. Przegrywałem finał i chciałem odchodzić. Innym razem polegliśmy jako stuprocentowi faworyci w jakimś ćwierćfinale czy półfinale, też chciałem rzucić ręcznik. Ale proboszcz się nie zgadzał. Umówiliśmy się, że razem to zaczęliśmy i razem to skończymy. Przez 15 lat wywiązało się między nami całkowite zaufanie – zapewnia.
Gdy mówi o swojej pracy, wchodzi na wyższe obroty. – Cierpliwość. To podstawa. Tym dzieciom trzeba dużo tłumaczyć, rysować, pokazywać. Zabawa, zabawa, zabawa – tak mają się czuć. Nie mamy jakiejkolwiek presji na wynik, on może być przy okazji. To jest genialne w Pucharze Tymbarku, że wszystkie dzieci dostają brązowe medale za udział, nawet jeśli zajęły ostatnie miejsce. Uważam, że w turniejach obligatoryjnie powinno być coś takiego, że jak na przykład gramy o trzecie miejsce, to przegrani też dostają medale czy dyplomy. Dla maluchów nie ma nic gorszego, niż przegrać mecz i wyjechać z niczym. A tak nawet pamiątkowy medal ma dla nich olbrzymią wartość. Czasami rodzice takich dzieci mówili, że nie rozstawały się z nim i spały w turniejowej koszulce, nie chciały jej zdejmować. Musi być choćby symboliczna nagroda. Tu czasami gramy nawet o cukierki, które przyniesie ksiądz – opowiada trener Bukowiec.
Najbardziej cieszą go codzienne przykłady, że to wszystko ma wielki sens. – Mam w drużynie Naprzodu dziewczyny, z którymi zdobywałem medale w Polsce i w Europie. Dziś są seniorkami, a przychodziły w wieku sześciu czy siedmiu lat. To jest sztuka: wziąć dziesięć dziewczynek, które na początku niczego nie umieją, wszystkiego je nauczyć i coś z nimi osiągnąć. Wtedy masz największa satysfakcję. Tamta dziewczynka w żółtym stroju, Andżelika. Strzeliła 30 goli w Pucharze Tymbarku i była najlepszym strzelcem. W meczu o brązowy medal w kategorii U-8 zdobyła 11 bramek. Dalej. Milena, gra w czerwonych butach. Przyszła pół roku temu i już była królową strzelczyń w U-12. A ta dziewczynka, która właśnie weszła na boisko, ma pompę insulinową. Jest genialna. Mama z nią jeździ, a ja chowam po kieszeniach cukierki, bo jeśli spada jej cukier, to nam odlatuje. Ona też była z nami na Tymbarku. Chyba mam jakiś dar, bo co którejś nie wypatrzę w jakiejś w szkole, to okazuje się strzałem w dziesiątkę. Kilka trenerek piłkarskich to moje wychowanki. Takie historie najbardziej cieszą i dają najwięcej chęci do działania. Na tym etapie jest jeszcze czysty sport. Nie ma chamstwa, jedna drugą wspiera – podkreśla.
Przyznaje, że futbol pań ma swoją specyfikę, którą trzeba zaakceptować. – Jeżeli chce się mieć zespół seniorski, trzeba szkolić i pracować z dziećmi. Nie ma innego wyjścia. Wiele dziewczyn w wieku 15-16 lat dorasta i rezygnuje, rotacja jest bardzo duża. Kobiety są kobietami. Zdarza się, że mam mecz, a akurat wtedy większa grupa przechodzi “trudne dni” i pół składu mi wypada. I trzeba kombinować. Kolegom zawsze powtarzam, że jak nie ma przynajmniej dwudziestu zawodniczek, to z piętnastoma może nawet nie uzbierać się wyjściowa jedenastka. Boleśnie się o tym przekonywałem. Dlatego mówiłem księdzu: robimy to, ale przede wszystkim pracujemy z dziećmi. Narobiło się trochę szumu, gdy wygraliśmy Puchar Tymbarku w 2013 roku, więc dziś łatwiej jest nam ściągać dzieci z okolicy. Niektóre sam tu dowożę – mówi trener.
– Mamy drużyny w kategoriach U-8, U-10 i U-12. Powstaje też liga małopolska, w której będzie grał zespół U-16, dotychczas będący rezerwami w czwartej lidze. Najlepsze dziewczyny automatycznie przejdą do zespołu drugoligowego. A te, które się nie zmieszczą, będą ogrywane w U-16. Dzięki temu stopniowo wchodzą na coraz wyższy poziom, a nie, że 13-latka nagle gra przeciwko 20-latce. Kobiety wcale nie odpuszczają, a jak jeszcze taka małolata założy starszej siatkę, to panie! Słowa Bożego byś pan nie usłyszał – śmieje się.
I zauważa: – Różnica między chłopcami a dziewczynkami wychodzi później. Do nawet 12-13 roku życia dziewczynki potrafią grać lepiej. Dopiero potem kwestie fizyczne są nie do przeskoczenia. Wtedy chłopaki już korzystają z tej przewagi. W młodszych rocznikach nieraz widać, że trudniej im zaatakować dziewczynkę na boisku. Ale jak któraś się wyróżnia, pierwsza jest wybierana przez nich do składu. Zauważyłem, że często najlepiej grają dziewczyny, które wcześniej grały z chłopcami. A tak nieraz bywało.
Jego praca to wiele małych triumfów, ale i upadków. – Pojechaliśmy na turniej amatorski do Malente w Niemczech. Medyk Konin pojechał jako mistrz Polski U-17 i zajął szóste miejsce. Sobolów grał z Hoffenheim w finale. Telewizja, helikoptery, wszystko. Co to było za przeżycie! Przegraliśmy 0:2. Dziękowałem, że tak nisko. W ćwierćfinale z Holenderkami byłem tak zestresowany, że wypuściłem na boisko 12 zawodniczek. Sędzina zorientowała się dopiero w drugiej połowie. Cały czas się zastanawiałem, gdzie jest Klaudia. A Klaudia sobie grała – wspomina Bukowiec.
– Gramy też w futsal, nie mając hali. I potrafimy ogrywać najlepszych w Polsce. W tym roku zabrakło nam siedmiu minut, żeby wejść do halowej ekstraklasy. Siedmiu minut! Przegraliśmy u siebie 2:6 z Golem Częstochowa. Zła taktyka. W rewanżu na wyjeździe do przerwy prowadziliśmy 5:0. Skończyło się 5:4… Czułem się jak piłkarze Juventusu po odpadnięciu z Realem Madryt przez rzut karny w doliczonym czasie – tutaj nie było mu do śmiechu.
Po zajęciach z dziećmi Piotr Bukowiec schodzi kilkaset metrów niżej na naturalne boisko, gdzie zaraz rozpocznie trening ze starszymi dziewczynami.
Budynek klubowy jest zadbany i pomalowany w barwy Naprzodu.
Jaśniejsza farba pokazuje poziom, na który weszła tu woda podczas powodzi w 2010 roku. Powiat bocheński mocno wtedy ucierpiał.
Ksiądz Jachym przyznaje, że piłka nie jest celem samym w sobie. Chodzi o coś więcej. – Sport ma przede wszystkim kształtować charakter, odpowiedzialność, obowiązkowość i oczywiście zdrowe nawyki w trybie życia, zapewnienie naturalnego rozwoju fizycznego. To też może być forma ewangelizacji, wychowania duchowego i uchronienia dzieci przed zejściem na złą drogę. Nie wszędzie mogą to zapewnić rodzice, a wtedy najważniejsze, żeby dziecko wsiąkło w dobre towarzystwo. Oczywiście nie zawsze wzorce będą idealne. Pojedziemy w jedno czy drugie miejsce, gdzie ktoś będzie przeklinał i tak dalej. Na to trzeba być przygotowanym i pokazywać, że tak nie można, że trzeba inaczej. Nie chodzi nam o to, żeby wychować przyszłe gwiazdy. Pojedyncze perełki pójdą gdzieś wyżej, reszta z czasem zajmie się w życiu czymś innym, ale pewną bazę będzie już miała zawsze – tłumaczy.
Proboszcz cieszy się wśród lokalnej społeczności olbrzymim szacunkiem. Na każdym kroku ktoś się z nim wita lub go pozdrawia. A on ten kapitał potrafi odpowiednio wykorzystać. – Sport to piękne, ożywcze dzieło. Ale równie wspaniałą sprawą jest założenie szkoły muzycznej pierwszego stopnia. Dawniej takie szkoły były tylko w większych miastach i powiatach – i to też nie we wszystkich. Nasi muzycy mają już wiele osiągnięć w Polsce i Europie. Z panem organistą Stanisławem Chmielkiem założyliśmy też orkiestrę, która rozwija się niesamowicie. Mamy liczny zespół, jeżdżący również za granicę. Doczekaliśmy się wykształconej kadry, po specjalistycznych studiach. Wszystko robione z myślą o lokalnej młodzieży, o jej rozwoju na każdej płaszczyźnie, żeby miała szersze horyzonty niż tylko komputer czy tablet. Świat sportu i muzyki często się u nas przenika. Sam pan widział dziewczynkę na treningu, która przyszła ze skrzypcami, bo wcześniej ćwiczyła w szkole muzycznej. Niektóre dziewczyny długo grały w piłkę, potrafiły skończyć szkołę cztero lub sześcioletnią, zdobywały medale w Pucharze Tymbarku i innych rozgrywkach. Od jakiegoś czasu mamy przedszkole na terenie parafii, możemy przyjmować 25 dzieci. Już na tym etapie prowadzone są zajęcia sportowe, wyrabiające nawyk i potrzebę aktywności fizycznej – podsumowuje inne dokonania.
Wszystkie te inicjatywy to konkretne koszty. Ksiądz nieraz musi się mocno nagimnastykować, żeby zorganizować potrzebne środki, ale w razie czego wie, gdzie się kierować. – Jeżeli działa się w czynie społecznym, to przy ogromnej pomocy rodziców przywożących i odwożących dzieci, koszty funkcjonowania nie są aż tak duże. Gmina trochę pomaga, na transport wystarczy. Na inne rzeczy staramy się zdobywać pieniądze i jakoś to się udaje. Jeśli robi się coś naprawdę dla człowieka, opatrzność będzie czuwać. Nieraz człowiek pomodli się sam czy z dziećmi i wtedy na pewno niczego nie zabraknie – zapewnia.
Jak środowisko piłkarskie reaguje na kapłana trenera i organizatora? – Na początku bywało różnie. Zależało, z kim się spotykałem. Dominowało zdziwienie, ale teraz to już jest normalność i wręcz dziwnie by to wyglądało, gdyby mnie nie było. Generalnie bycie duchownym chyba bardziej pomaga. Tylko w pojedynczych przypadkach spotykałem się z niechęcią czy lekceważeniem – stwierdza.
Może zabrzmi to pompatycznie, ale dostajemy przykład, że jeden człowiek jest w stanie zarazić entuzjazmem i inicjatywą całą społeczność, co w perspektywie lat diametralnie zmienia jej życie. Trudno nie trzymać kciuków, by takie projekty cały czas się rozwijały. Można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że dzieci z Sobolowa razem ze swoim księdzem i trenerem pasjonatem jeszcze nie raz zadziwią piłkarską Polskę.
Tekst i zdjęcia: PRZEMYSŁAW MICHALAK
****
Plan Piłkarskiej Majówki z turniejem “Z podwórka na stadion o Puchar Tymbarku”
Dzień I (29.04.) – od godz. 17:45
Wielkie otwarcie Turnieju przy PGE Narodowym (wstęp wolny, od Ronda Waszyngtona)
Dzień II (30.04.) – godz. 10:00-16:00
Faza grupowa Finału Ogólnopolskiego na boiskach bocznych Legii i Agrykoli (wstęp wolny)
Dzień III (1.05.) – godz. 10:00-16:00
Faza pucharowa Finału Ogólnopolskiego na boiskach bocznych Legii i Agrykoli (wstęp wolny)
Dzień IV (2.05.) – godz. 10:00-14:00
Wielki Finał Turnieju na PGE Narodowym (wstęp za okazaniem biletu na Finał Pucharu Polski)
***
CZYTAJ TEŻ:
Chłopcy boją się grać kreatywnie, bo są ściągani z boiska
Wielkie szkolenie w malutkiej wsi. PKS Racot pokazuje, że jednak można
Z pasją, świadomością i efektami. Tak szkoli Beniaminek Krosno