Jak to jest, że zawsze, gdy sprawa wymaga wielkiego bohaterstwa, postąpienia wbrew logice, by wykazać się nadludzką odwagą, liczba śmiałków krąży wokół liczby 300, maksymalnie 400 osób? Trzystu Spartan pod Termpoliami, czterystu husarzy pod Hodowem. Trzystu dwunastu kibiców na stadionie w Niecieczy podczas meczu Sandecji Nowy Sącz z Zagłębiem Lubin.
312 kibiców. Na meczu Ekstraklasy. W 2018 roku.
Sami nie do końca wiemy, jakie stanowisko powinniśmy zająć w tej sytuacji. Po pierwsze – fakt, że na tym spotkaniu zostanie pobity negatywny rekord frekwencji w “nowożytnych czasach” można było przewidzieć tak naprawdę w momencie opublikowania prognozy 16-dniowej siedemnaście dni temu. Przypatrzmy się dokładnie, z jakiego rodzaju spotkaniem mieliśmy w tym wypadku do czynienia:
– oba zespoły grały na wyjeździe – Sandecja 60 kilometrów od domu, Zagłebie 450 kilometrów od domu
– oba zespoły pochodzą z mniejszych miejscowości – ani Nowy Sącz z 80 tysiącami, ani Lubin z 70 tysiącami mieszkańców nie należą do największych miast Ekstraklasy
– termin – wtorek, 20.30 – oznaczał, że w najlepszym wypadku kibice Sandecji wróciliby do domu przed północą, kibice Zagłebia – koło 3-4 nad ranem
– fani Sandecji w dodatku protestują przeciw grze w Niecieczy
– okoliczni kibice, którzy mogliby zaspokoić swój głód ekstraklasowego grania, mogą to zrobić na meczach swojej lokalnej drużyny z najwyższej ligi
– a okolicznych kibiców i tak jest około siedmiuset, bo tylu mieszkańców liczy Nieciecza
Gdy dodamy do tego odczuwalną temperaturę dochodzącą do minus 20 stopni, możemy dojść do prostego wniosku, że nawet Denis Urubko pokiwałby z uznaniem głową, że wejście na trybuny w takich warunkach nawet w połowie marca trzeba by było określić jako zimowe. Ale kibice to jedna sprawa, drugą jest bezpieczeństwo zawodników, które na takiej murawie i przy takim stanie termometrów jest poważnie zagrożone. Jedyną słuszną decyzją wydawało się przełożenie tego spotkania – akurat Sandecji i Zagłębiu nie grozi występ w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, a ich starcie nie jest przedmiotem zaciekłych walk stacji telewizyjnych o możliwość przeprowadzenia transmisji. Może i nie byłoby kompletu, ale kurczę – na pewno przyszłoby więcej, niż 312 osób.
Z czego biletów sprzedano, jak podaje Grzegorz Wojtowicz, 74, a, jak uzupełnia Michał Śmierciak, 91 z tych śmiałków na trybunach było zaproszonych jako członkowie Beskidzkiej Akademii Piłkarskiej. Abstrahując na moment od okrucieństwa trenerów, którzy wysłali 91 młodych piłkarzy na śmierć na mrozie oglądanie tego meczu – są to liczby dramatyczne. Po prostu dramatyczne. Obniżające rangę Ekstraklasy, cofające ją do lat dziewięćdziesiątych, gdy na Lecha z Siarką przyszło 150 osób, a Hutnik Kraków z Amicą obejrzała równa setka. I gdy dziś kibice dopytują, dla kogo właściwie jest ta liga, trudno nie odnieść wrażenia, że faktycznie, na pewno nie dla kibiców.
Rozumiemy, że przełożenie całej kolejki było niemożliwe, ale pojedynczych spotkań takich jak to?
Z drugiej strony – po pierwsze mecz był naprawdę fajny, nawet Tosik założył Griciowi tunel, po drugie zaś, bez decyzji o jego rozegraniu, nie byłoby bohaterstwa 25 śmiałków z Lubina. Jeszcze koło 17 dopytywali nawet nas, w smsach – wiecie coś? Przełożony, odwołany, będą grać? Jako że nikt nie mógł przewidzieć decyzji delegata i sędziów, uznali, że po prostu pojadą w ciemno. Tak, tak, robiąc 450 kilometrów trasy w 20-stopniowym mrozie, spędzając dwie godziny w tej piździawce na oglądaniu ekstraklasowego starcia, a potem w środku nocy powracając przez pół Polski do swojego Lubina.
25 wariatów z Zagłębia. 91 bohaterów z Beskidzkiej Akademii Piłkarskiej. 74 kozaków z zakupionymi biletami. Decyzja o rozegraniu tego spotkania dała światu 312 nowych herosów, których wyczyn przetrwa w pamięci latami. Przechodniu. Powiedz Nowemu Sączowi i Lubinowi, że tu dopingowaliśmy, pośród kukurydzy i halucynacji z zimna.