Mamy sentyment do Estonii. To przecież właśnie jej swojego pierwszego i ostatniego gola w kadrze strzelił w debiucie niezapomniany Grzegorz „Kiełbasa” Piechna. Ale dziś podczas Eurovolley sentymentów już być nie mogło, porażka z Estończykami byłaby dla polskich siatkarzy katastrofą. Zamiast tego jest jednak planowe zwycięstwo i drugie miejsce w grupie. A to oznacza jedno – w barażu o ćwierćfinał zagramy ze Słowenią. Tak, tak, tą samą, z którą sfrajerzyliśmy się dwa lata temu.
OK. Estończycy w poprzednich meczach napsuli naprawdę sporo krwi i Finom, i Serbom, przegrywając te mecze dopiero po tie-breakach. Doceniamy to, no ale dajmy spokój. Przed meczem z ciekawości aż sprawdziliśmy, gdzie podopieczni Gheorghe Cretu znajdują się w rankingu FIVB. Dopiero 32. miejsce nawet za Portoryko. Portoryko. Przecież o tej ekipie nie słyszał nawet Burek Tomasza Hajty.
Ten mecz trzeba było zwycięsko odhaczyć i tyle. Pierwszy set? Fajnie rozłożony atak w zasadzie ze wszystkich stref, popis dał przede wszystkim duet środkowych Bieniek-Lemański, szalał też nasz Il Capitano Michał Kubiak. Potem jednak wcale już takiego spacerku nie było. Ciężki moment pojawił się w połowie drugiego seta, chociaż ostatecznie wygranego. Polacy dali się przycisnąć także w trzeciej partii, kiedy ich gra była mocno szarpana. Zaczęli popełniać proste błędy, ale w końcówce na szczęście opamiętali się i dopadli Estończyków. 3:0 (25:21, 25:24, 25:22).
Dzielna Estonia została z niczym, żegna się z turniejem, ale nam będzie jej jednak trochę brakować. A przede wszystkim pomysłowych kibiców, którzy podczas tego turnieju momentami potrafili ukraść show naszej publice.
A Polacy? W ich grze wciąż można znaleźć kilka fałszywych nutek. Gra faluje, dalej nieodgadnioną zagadką pozostaje Dawid Konarski, który znów musiał ustąpić na parkiecie miejsca Łukaszowi Kaczmarkowi. Ale nic dziwnego, skoro w pierwszym secie atakował ze skutecznością 14 proc. Czy Bartek Kurek “odkręci” się w końcu na dobre? Mimo to wydaje się, że dźwięki wydobywane z tej drużyny wydają się być z meczu na mecz ciut lepsze. Pytanie, na ile starczy to na rywali w fazie play-off, bo ci będą już znacznie mocniejsi (w ćwierćfinale możemy trafić na Rosję).
Dziś najważniejsze jednak, że wygraliśmy. Jakże trafnie powiedział podczas transmisji Wojciech Drzyzga, „nie ma co dzielić zapałki na czworo”.
https://twitter.com/CEVEuroVolley/status/902235370275954689
Żołnierze Ferdinando De Giorgiego jeszcze przed wyjściem na parkiet Ergo Areny w Gdańsku wiedzieli już, że manna z nieba nie spadła i nie mają szans na wygranie grupy. Serbowie ogolili Finów 3:0 i to oni z automatu są w ćwierćfinale. U nas znak zapytania dotyczył tylko drugiej lub trzeciej pozycji. Wygraliśmy, więc w środowym barażu w Krakowie spotkamy się z groźnymi Słoweńcami. I kojarzą się oni nam jak najgorzej. To właśnie ta reprezentacja sprała nas przecież w ćwierćfinale mistrzostw Europy w 2015 r. 3:2, co dla mistrzów świata było… aż nie wypada nam pisać czym. Chociaż trzeba uczciwie przyznać, że rywale mieli wtedy turniej życia, bo doszli aż do finału. Złota wprawdzie nie zdobyli, przegrali z Francją 0:3, ale dwa sety oddali dopiero po naparzance na przewagi.
W tym paździerzowym ćwierćfinale zagrali m.in. Kurek, Kubiak, Konarski, Drzyzga, Bieniek i Zatorski, czyli podstawowi dziś zawodnicy kadry. Tamtym meczem zapaskudzili swoje CV. Panowie, macie coś do udowodnienia. Odeślijcie ich w środę do Lublany.
Fot. 400mm.pl/PZPS