Reklama

Emre, You Can Do It!

redakcja

Autor:redakcja

05 maja 2017, 15:09 • 11 min czytania 3 komentarze

Gdyby przed poniedziałkowym meczem Liverpoolu z Watford wskazać wydarzenia, które nie mają najmniejszego prawa się wydarzyć, to przewrotka Emre Cana po podaniu Lucasa Leivy na pewno zajmowałaby wysokie miejsce w takim zestawieniu. Albo byłaby tak niespodziewana, że nie znalazłaby się w nim w ogóle. Swoją drogą, niedaleko byłby pewnie solowy rajd Luki Zarandii przesądzający o zwycięstwie Arki Gdynia w finale Pucharu Polski – tymczasem oba te wydarzenia stały się od tego momentu rzeczywistością. Gruzin swoją nagrodę w postaci medalu już odebrał, więc zajmijmy się tematem Niemca, który smak trofeów poznał już dawno temu, w postaci okruchów ze stołu jako junior Bayernu Monachium. W tym roku stanu pucharów na półce już nie poprawi, ale indywidualnie na pewno może liczyć na nagrodę za gola sezonu w Premier League.

Emre, You Can Do It!

Był doliczony czas gry pierwszej połowy, która poziomem emocji przypominała raczej popołudniowe wyjście na grzyby niż starcie zespołu walczącego o prawo gry w Lidze Mistrzów. Wszyscy powoli szykowali się już na przerwę rozmyślając, jakimi technikami motywacyjnymi będzie musiał pobudzić do walki swój zespół Jurgen Klopp. Liverpool był apatyczny i wolny, a z jego akcjami bez problemu radzili sobie zaprawieni w bojach defensorzy Watford. Gołym okiem widać było, że do strzelenia gola będzie potrzebne coś specjalnego. Wtedy wkroczył on, cały na czerwono, choć gdyby był w stroju reprezentacyjnym, to byłby cały na biało. Emre Can zrobił coś, co jeszcze na długo zostanie w pamięci nie tylko kibiców Liverpoolu.

– Oczywiście, że nie trenowaliśmy strzałów Emre przewrotką. Nie wiedziałem nawet, że on tak potrafi! – przyznawał po meczu uradowany Jurgen Klopp, który po chwili dodał: – Pracowaliśmy jednak nad tym rozegraniem. Chciałem żeby Lucas podawał w ten sposób, a Emre zbiegał z pozycji numer sześć na osiem w pobliże pola karnego. Wszystko udało się z nawiązką, więc jestem bardzo zadowolony!

Liverpool jest coraz bliżej upragnionego awansu do Ligi Mistrzów, a w ostatnich miesiącach niemiecki pomocnik przeszedł w tej bandzie drogę od noszącego gitarę do jednego z głównych wykonawców. Najpierw sam poradził sobie z kontuzją łydki, a potem skorzystał na problemach zdrowotnych Adama Lallany czy Jordana Hendersona.

Reklama

– Zmagałem się z urazem od kilku lat. Często grałem z dużym bólem, ale nie chciałem tego traktować jako wymówkę. Wiem, że w przeszłości popełniłem wiele błędów, lecz to już poza mną. Teraz czuję się już dobrze i jestem silny jak nigdy dotąd – mówił po marcowym meczu z Burnley. Can uderzeniem z dystansu zapewnił wtedy swojej drużynie zwycięstwo, czym zwiększył swój niezły dorobek strzelecki w tym sezonie.

Ten sezon jest dla niego przełomowy nie tylko pod względem skuteczności, ale również pewności siebie. Do tej pory wydawał się być na Wyspach nieco schowany i przytłoczony oczekiwaniami. Po transferze w 2014 roku z Bayeru Leverkusen uznano, że może nawet zostać następcą Stevena Gerrarda. Trudno o bardziej chybioną tezę, gdyż mimo swoich atutów, Can nigdy nie będzie rozgrywającym z prawdziwego zdarzenia, który zanotuje 15 czy 20 asyst w sezonie. Niemca stać jednak na grę na kilku innych pozycjach, a swoją wszechstronność potwierdzał już w czasach juniorskich. Urodził się 12 stycznia 1994 roku we Frankfurcie nad Menem jako syn tureckich imigrantów i do wielkiej kariery startował w miejscowym klubie SV Blau-Gelb. Później trafił do Eintrachtu, jednak szansę na milion otrzymał w 2009 roku, gdy został wypatrzony przez skautów Bayernu Monachium. – Jest niezwykle utalentowany, ma wielki potencjał. Jeśli z pasją będzie podchodził do treningów, czeka go wielka kariera – mówił Jupp Heynckes, który w sierpniu 2012 roku pozwolił mu zadebiutować w pierwszej drużynie. Chwalony był również przez Karla-Heinza Rumenigge, który opisywał go jako jeden z największych talentów, jakie widział w Bayernie. Can od razu został wsadzony na dosyć wysokiego konia, bo przy obecności niemal 70 tysięcy widzów zagrał w Superpucharze Niemiec z Borussią Dortmund. Bayern wygrał 2:1, jednak grający na lewej obronie 18-latek w „Kickerze” został oceniony jedynie na czwórkę, czyli najgorzej z zespołu. Do końca sezonu Can zaliczył już tylko cztery występy, w których zdobył jednego gola. O miejsce w składzie nieskutecznie rywalizował z takimi zawodnikami jak Toni Kroos czy Bastian Schweinsteiger. Ten pierwszy polecił mu przejście do Bayeru Leverkusen, który kiedyś stał się dla niego dobrym przedsionkiem do kariery na wielkich monachijskich salonach. Z kolei drugiego Emre wziął w obronę, gdy jesienią był poniewierany przez Jose Mourinho w Manchesterze United.

– Znam Bastiana bardzo dobrze, to żywa legenda i wspaniały facet. Manchester nie darzy go odpowiednim szacunkiem. Szkoda, bo to świetny gracz, który zawsze ciężko pracuje. Pamiętam, że gdy pojawiłem się w pierwszym zespole Bayernu był pierwszą osobą, która do mnie podeszła i zaoferowała pomoc. Nigdy mu tego nie zapomnę – mówił Can, który z Monachium wyniósł jeszcze kilka innych ciekawych wspomnień. Był obecny z drużyną na dwóch finałach Ligi Mistrzów, jednym przegranym z Chelsea i drugim wygranym rok później na Wembley z Borussią Dortmund. Zarówno w tych meczach, jak i wielu innych nie miał jednak wielkich szans na grę, więc latem 2013 roku postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i zmienić otoczenie. Za namową Kroosa przeniósł się do Leverkusen, gdzie podpisał czteroletni kontrakt. Bayern zachował sobie jednak prawo pierwokupu po dwóch latach pokazując, że nadal wierzy w jego nieprzeciętny talent.

Wtedy do klubu przyszedł Pep Guardiola. Cały okres przygotowawczy trenowałem z nim, kilkukrotnie rozmawialiśmy. Zapytałem wprost, czy będę miał u niego duże szanse na grę. On był bardzo szczery i odpowiedział: Jesteś młody, więc nie mogę ci zagwarantować 20-30 meczów w sezonie. Kiedy to usłyszałem, wiedziałem, że muszę odejść – przyznawał Can, który w Leverkusen szybko otrzymał niezbędne do rozwoju minuty na boisku. Właśnie wtedy miał również swój pierwszy kontakt z angielską piłką, gdy zadebiutował w Lidze Mistrzów w meczu na Old Trafford przeciwko Manchesterowi United. Na BayArena trafił pod skrzydła trenerskiego duetu Sami Hyypia-Sascha Lewandowski, a przecież tego pierwszego nie trzeba przedstawiać kibicom klubu, do którego miał trafić po sezonie. W czerwonej koszulce Bayeru zaliczył w sumie 39 występów we wszystkich rozgrywkach strzelając 4 gole.

Reklama

Coraz baczniejszą uwagę zaczął na niego zwracać Liverpool, który z Luisem Suarezem w ataku właśnie notował najlepszy sezon od lat. Po sprzedaży Urugwajczyka The Reds nie narzekali na brak gotówki, więc wyłożenie niecałych dziesięciu milionów funtów na zdolnego Niemca było dla nich jak dla przeciętnego Kowalskiego wydanie trzech złotych na piwo. Anglicy ubiegli Bayern, który po dobrym sezonie znów chciał mieć Cana u siebie. – Wiem, że były pewne dyskusje, ale byłem bardziej nastawiony na Liverpool. Przekonała mnie rozmowa z Brendanem Rodgersem. Ten klub ma wielkie ambicje i przede wszystkim chce grać w piłkę, pasuje mi to – stwierdził po podpisaniu kontraktu młodzieżowy reprezentant Niemiec. Klub z Anfield szybciej aktywował klauzulę wykupu, której suma, jak na dzisiejsze czasy, zwłaszcza w Anglii nie robi wielkiego wrażenia. Pięć milionów więcej zapłaciło chociażby dwa lata później Bournemouth wykupując z Liverpoolu Jordona Ibe’a. – Kibice pokochają Emre, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. To jeden z tych piłkarzy, którzy zawsze dają z siebie sto procent. Jak na swój wiek, jest bardzo dojrzały, a jednocześnie nie brakuje mu fantazji. Pasuje do Premier League, więc niezwykle cieszę się z tego transferu – mówił Hyypia, choć nie wszyscy kibice podzielali wówczas jego optymizm. Królowały raczej myśli, że Can to melodia przyszłości, która nie będzie w stanie od razu wzmocnić drużyny.

Emre swoją przygodę z Liverpoolem rozpoczął od mocnego uderzenia. Nie było to jednak zagranie w stylu przewrotki z ostatniego meczu, a bardziej skoku na głęboką wodę z wysokości. – Chcę być legendą Liverpoolu – wypalił wybierając na koszulce numer 23, który wcześniej przez wiele lat nosił Jamie Carragher. Początkowo rzeczywiście można było znaleźć między nimi pewne podobieństwa. W pierwszym sezonie Can najczęściej występował bowiem jako część trzyosobowego bloku obronnego i właśnie tam zbierał najlepsze recenzje. Całkiem nieźle wprowadził się do drużyny, bardzo pomagał mu Steven Gerrard, którego nazywał „starszym bratem”. Wyraźnie widać było jednak, że najlepsze dopiero przed nim i potrzebny jest mu pewien impuls do rozwoju. Nastał on wraz z przyjściem do klubu Jurgena Kloppa.

– Pamiętam jego Borussię, przeciwko której nie chciał grać nikt w Niemczech. Grali niesamowicie dynamicznie i agresywnie, biegali po całym boisku jak szaleni. Teraz dużo rozmawiamy nie tylko dlatego, że mówimy w tym samym języku. Jego psychika jest bardzo silna, można to zobaczyć w każdym meczu, gdy wariuje przy linii. Bardzo dużo mi podpowiada i przy nim na pewno czuję się bardziej komfortowo na boisku. Przynajmniej nie muszę grać już przeciwko niemu! – takie opinie jak ta wprost wskazują, że nie mamy do czynienia z pierwszym lepszym menedżerem. Po przyjściu Kloppa pozycja Cana w drużynie mocno się poprawiła i kiedy tylko nie jest kontuzjowany, zazwyczaj wybiega w wyjściowym składzie. Byłemu trenerowi Borussii mógł zaimponować już od samego początku, gdyż to właśnie on strzelił pierwszego gola po jego zatrudnieniu w meczu Ligi Europy przeciwko Rubinowi Kazań.

Wobec kiepskiego początku sezonu w lidze, szybko stało się jasne, że to właśnie młodszy brat Ligi Mistrzów stanie się motorem napędowym poczynań Liverpoolu w poprzednim sezonie. Dla samego Cana również była to okazja, aby w końcu wznieść w górę trofeum i poczuć się pełnoprawnym członkiem zwycięzcy – nie tak jak wtedy, gdy obserwował kolegów cieszących się z sukcesów w Monachium. – Chcę być wielkim piłkarzem i aby to zrobić, muszę zdobywać tytuły – mówił Niemiec, który swoją determinację pokazywał zarówno na boisku, jak i poza nim. Gdy w kwietniu 2016 roku doznał kontuzji kostki w thrillerze z Borussią Dortmund wydawało się, że wypadnie z gry do końca sezonu. Nic bardziej mylnego. Can pracował po osiem godzin w ośrodku treningowym i zdążył wrócić już na rewanżowy półfinał z Villarreal. Później zagrał również w przegranym finale przeciwko Sevilli. Do jego największych atutów można było zaliczyć nieustępliwość oraz waleczność, którymi nadrabiał braki w wyszkoleniu technicznym. Ma też całkiem niezłe uderzenie z dystansu, dzięki czemu zapisał na swoim koncie kilka ładnych goli. W trakcie jednego meczu przebiega średnio ponad 10 kilometrów i jest kimś wręcz idealnie uosabiającym taktykę „gegenpressingu” stosowaną przez Kloppa. Umie rozegrać piłkę, choć jeszcze lepiej radzi sobie w jej odbiorze. Czasem zdarzają mu się wpadki, jak ta z niedawnego meczu z Crystal Palace, gdy przy rzucie rożnym nie upilnował w polu karnym Christiana Benteke, jednak nie mogą one przesłonić jego harmonijnego rozwoju. – Jest bardzo dobrym piłkarzem, a przecież wciąż jeszcze dosyć młodym. Podoba mi się to, że nigdy nie odpuszcza i pokazuje hart ducha. Miał wiele świetnych występów, ale wiem, że może grać jeszcze lepiej. Nie wiem jednak czy strzeli kiedyś lepszego gola – taka laurka wystawiona przez Kloppa po meczu z Watford na pewno wiele mówi o umiejętnościach Cana.

Dobry sezon zaowocował również powołaniem do dorosłej reprezentacji Niemiec, w której zadebiutował we wrześniu 2015 roku w wygranym meczu z Polską. Wtedy Joachim Low widział w nim potencjalne rozwiązanie problemów na prawej obronie, jednak Can swoją postawą w rodzinnym Frankfurcie pokazał, że nie czuje się zbyt dobrze na tej pozycji. To właśnie jego stroną przebojową akcją popisał się Kamil Grosicki, po którego dośrodkowaniu Robert Lewandowski zdobył jedyną bramkę dla Polaków. Emre utrzymał jednak miejsce w drużynie i kilka miesięcy później pojechał na EURO 2016. Turniej we Francji rozpoczął na ławce rezerwowych, ale wobec kontuzji kolegów wybiegł w pierwszym składzie na półfinałowe starcie z Francją. Wtedy zagrał w środku pola obok swojego mentora z czasów monachijskich – Bastiana Schweinsteigera, jednak nie uchronił swojego zespołu od porażki z gospodarzami. Występ z Die Mannschaft na wielkim turnieju był dla niego ukoronowaniem kariery reprezentacyjnej, z którą przeszedł wszystkie juniorskie szczeble od U-15 do U-21. Jego korzenie pozwalały mu na występy dla Turcji, jednak od samego początku nie miał wątpliwości, dla kogo chce grać. – To jeden z najbardziej kompletnych piłkarzy, jakich widziałem w tym wieku – mówił o nim selekcjoner kadry do lat 17 Steffen Freund, której Can był kapitanem na mistrzostwach świata w 2011 roku. Niemcy zajęli w Meksyku trzecie miejsce po porażce w półfinale z gospodarzami 2:3, ale przyszły zawodnik Liverpoolu już wtedy robił akcje, po których można było nieco szerzej otworzyć usta ze zdumienia.

Jego związki z Turcją są widoczne nie tylko w dowodzie przy imionach rodziców, ciemniejszej karnacji i wschodnich rysach twarzy, ale również w playliście, na której królują tureckie kawałki. Can przynajmniej raz w roku stara się również odwiedzać przyjaciół nad Bosforem, choć jak sam przyznaje, wolnego czasu jest jak na lekarstwo. Ciężka praca popłaca jednak zwłaszcza u takich menedżerów jak Klopp, który w tym sezonie mozolnie przywraca Liverpoolowi należne miejsce w świecie europejskiego futbolu. – Rzadko kiedy wychodzę na miasto. Nie ma na to czasu, gdy grasz co 3 dni. Ostatni raz byłem w barze na wakacjach w Turcji – przyznaje Can, który mimo zaledwie 23 lat ma już na koncie 150 meczów na najwyższym ligowym poziomie. Dobra forma z ostatnich miesięcy powoduje, że coraz gorętszym kąskiem na rynku transferowym staje się jego wygasający z końcem przyszłego sezonu kontrakt. Jak dotąd, Can wielokrotnie dawał do zrozumienia, że kocha Liverpool i chce w nim zostać, jednak włodarze klubu powinni szybko zabrać się do pracy. Obecna pensja w wysokości 35 tysięcy funtów tygodniowo bardziej pasuje do zawodnika głębokiej rezerwy niż wyjściowego składu i to takiego, który swoimi bramkami przesądza o zwycięstwach drużyny. – Myślę, że jego dni w Liverpoolu mogą być policzone – przyznaje Carragher, a chyba nikt w Liverpoolu nie chciałby podzielić losu Bayernu, który kilka lat temu wypuścił z rąk spory talent.

„I believe I can fly” – śpiewał przed laty Robert Kelly, a to, co zrobił w ostatni poniedziałek Emre Can spokojnie można potraktować jako fantastyczny teledysk. Jeszcze kilka takich przebojów i heavy-metal Jurgena Kloppa szybko wróci również do Ligi Mistrzów.

Wojciech Piela

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024
Ekstraklasa

Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Michał Trela
1
Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Anglia

Anglia

Jakub Moder najszybszym pomocnikiem w obecnym sezonie Premier League

Damian Popilowski
9
Jakub Moder najszybszym pomocnikiem w obecnym sezonie Premier League

Komentarze

3 komentarze

Loading...