Reklama

Tym razem to Philippe Gilbert poderwał „Flandryjską piękność”

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

02 kwietnia 2017, 18:43 • 4 min czytania 1 komentarz

Wszyscy stawiali na Petera Sagana lub Grega Van Avermaeta, ale na koniec kij w szprychy włożył im Philippe Gilbert (Quick-Step Floors). To on został zwycięzcą Wyścigu Dookoła Flandrii, jednego z pięciu najsłynniejszych kolarskich klasyków świata. Dziś w Belgii na pewno drastycznie spadnie sprzedaż słynnych frytek i pralinek, bo strumieniami będzie lał się browar. Wszystko dlatego, że to pierwszy triumf belgijskiego kolarza w tym kolarskim monumencie od 2012 r.

Tym razem to Philippe Gilbert poderwał „Flandryjską piękność”

Tegoroczny Wyścig Dookoła Flandrii (Ronde Van Vlaanderen) zapowiadany był przede wszystkim jako starcie Petera Sagana i Grega Van Avermaeta. Nic dziwnego, skoro pierwszy jest dwukrotnym mistrzem świata i zwycięzcą „Flandryjskiej piękności” sprzed roku, a drugi mistrzem olimpijskim z Rio i gościem, który w tym roku wprost znęca się nad rywalami – wygrywał już jednodniowe klasyki Omloop Het Nieuwsblad, E3 Harelbeke i Gandawa-Wevelgem.

Wyścig Dookoła Flandrii, to jeden z pięciu najsłynniejszych kolarskich klasyków obok Mediolan-San Remo, Paryż-Roubaix, Liege-Bastogne-Liege i Giro di Lombardia. Słynie z brukowych, wąskich odcinków, ale przede wszystkim z morderczo stromych podjazdów, gdzie kąt nachylania niektórych z nich wynosi nawet 20 stopni. Tak, to boli już od samego patrzenia. Mimo to większość kolarzy ślini się do „Flandryjskiej piękności”, każdy chce ją zdobyć. Poważne wypadki nikogo więc tam nie dziwią. Wiedzą coś o tym chociażby wspomniany Van Avermaet, który w 2016 r. złamał tam obojczyk, czy nasz Maciej Bodnar który w tej samej edycji pogruchotał sobie… żuchwę („Lekarze powiedzieli, żebym nie otwierał ust. Posłuchałem i dobrze, bo inaczej pewnie by mi się zęby wysypały na szosę” – opowiadał później w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”). I dzisiaj też nie zabrakło kraks i lądowań gdzieś po rowach.

Jedną z ofiar był Sagan, który gnając za uciekającym Gilbertem, 17 km przed metą wyrżnął się, bo zahaczył o… kurtkę powieszoną na barierce przez jednego z kibiców! Pech to mało powiedziane. Aż chciałoby się wykrzyczeć – cytując klasyka z „Dnia Świra” – „Dżisus, kurwa, ja pierdolę…”. Zatem mogło być tak, że Słowak przegrał tak ważny wyścig przez kawałek szmaty, która być może została kupiona w lumpeksie za kilka euro. Saganowi na nic było więc mozolne pucowanie ciężarówki jego grupy. Świętowania nie będzie.

17622909_1359955627383934_36703271_o

Reklama

Ciśnienia nie wytrzymał też Van Avermaet, dla którego liczyło się tylko zwycięstwo. Mistrz olimpijski najpierw zakopał się w peletonie, przez co później ciężko było mu urywać kolejne sekundy straty do Gilberta. A ten gnał, ale nie na złamanie karku, tylko po zwycięstwo. Chociaż mogło wydawać się, że grupa pościgowa go dopadnie, on w pewnym momencie zaczął jeszcze nawet dokładać kolejne sekundy. I wytrzymał. Drugi był ostatecznie Van Avermaetem (BMC Racing Team), a trzeci Niki Terpstra (Quick-Step Floors).

Dla Gilberta jest to premierowa w karierze wygrana w Wyścigu Dookoła Flandrii, a dla jego kraju pierwsza od 2012 r., a taka przerwa była dla tamtejszych kibiców jak wieczność. Gilbert ma również na koncie triumfy w Liege-Bastogne-Liege (2011) i Giro di Lombardia (2009 i 2010). Kozak.

– Świetny wyścig. Atak Gilberta kapitalny, ponad 50 km jechał samotnie. W pewnym momencie byłem już prawie pewien, że go dogonią, ale mieliśmy kolejny dowód na to, jak nieprzewidywalne jest kolarstwo. Tutaj nie ma pewniaków. Sagan miał jeszcze tyle siły, tyle mocy, a moment nieuwagi sprawił, że przewrócił się, uderzając się przy tym jeszcze dosyć mocno w głowę. Dużo się działo, dlatego czuję, że tym bardziej ciekawie będzie w przyszłym tygodniu w Paryżu – mówi Weszło Czesław Lang, wicemistrz olimpijski z Moskwy z 1980 r., a dziś organizator Tour de Pologne.

Dziś w Belgii nie oglądaliśmy Michała Kwiatkowskiego, który po wygraniu klasyku Mediolan-San Remo postanowił pojechać w wyścigu Dookoła Kraju Basków. Śledziliśmy więc poczynania Macieja Bodnara (Bora-Hansgrohe) i Łukasza Wiśniowskiego (Sky). Ważne zadanie miał szczególnie pierwszy z nich, który musiał wspierał Sagana. I ze swojej roli wywiązał się dobrze, chociaż jak się okazało „kręcił” na marne.

Kolejny z wielkich klasyków, czyli Paryż-Roubaix, już 9 kwietnia. Monument nazywamy „Piekłem Północy” znów będzie parzył mięśnie zawodników. Kto zniesie najlepiej te tortury?

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

1 komentarz

Loading...