Reklama

Earvin N’Gapeth, czyli człowiek, który ma gdzieś paragrafy

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

11 marca 2017, 12:54 • 9 min czytania 0 komentarzy

Wyobraziliśmy sobie, jak na wspólny melanż ruszają w miasto Mario Balotelli i Earvin N’Gapeth. To byłaby bez wątpienia gruba noc. Zaczęłoby się pewnie od szampańskiego odpalenia fajerwerków w łazience i pożaru, potem byłoby obowiązkowe mordobicie w dyskotece, a na koniec jeszcze potrącenie samochodem kilku osób. Świat sportu zna wiele gwiazd, które na boisku potrafiły czynić cuda, być zawodnikami kompletnymi, ale po godzinach byli z kolei totalnymi dzieciakami. W siatkówce takim bez wątpienia jest właśnie N’Gapeth. – Mam pewne obawy, żeby kiedyś ten chłopak nie wylądował zwyczajnie w więzieniu – mówi Weszło Wojciech Drzyzga, który kiedyś na francuskich boiskach rywalizował z jego ojcem. 26-latek to jednak człowiek o wielu twarzach: sportowca o niepodrabialnym stylu, lekkoducha, zadymiarza, a nawet muzyka. I właśnie ten ancymon będzie najgroźniejszą bronią włoskiego Azimutu Modena, z którym w fazie play-off Ligi Mistrzów zmierzy się Asseco Resovia Rzeszów. Pierwszy mecz 15 marca.       

Earvin N’Gapeth, czyli człowiek, który ma gdzieś paragrafy

– Nie obchodzi mnie, co ludzie o mnie mówią i myślą. Wiem, kto jest moim przyjacielem, a przyjaciele wiedzą, jaki jestem naprawdę. Mój wizerunek został nadszarpnięty, ale tak długo jak będę dobry na boisku, nie będzie to mnie obchodziło – mówił N’Gapeth w 2013 r. cytowany przez 20minutes.fr.

 § Earvin vs Stephane

Ale wtedy jego kartoteka nie była jeszcze tak opasła jak dziś. W porównaniu do obecnej można powiedzieć, że była to ledwie broszurka. Bohaterem pierwszej afery został w feralnym dla francuskiego sportu 2010 r. Kiedy nad Sekwaną unosił się jeszcze smród afery z mundialu w RPA – podczas którego w kadrze doszło do otwartego buntu piłkarzy przeciwko trenerowi Raymondowi Domenechowi – siatkarze w trakcie mistrzostw świata we Włoszech mieli dostarczyć w końcu trochę lepszych newsów.     

Nic z tego. Nie dość, że Trójkolorowi zakończyli turniej dopiero na jedenastym miejscu, to jeszcze w trakcie imprezy prowadzący Francuzów Philippe Blain musiał wyrzucić z drużyny właśnie N’Gapetha, wówczas zawodnika Tours VB. Musiało być naprawdę ostro, skoro trener zdecydował się na ten krok, chociaż w przeszłości był nawet świadkiem na ślubie jego rodziców. O tym, co dokładnie wydarzyło się w szatni po meczu z Japonią, nie wiadomo tak naprawdę do dziś. Faktem było jednak, że 19-letni przyjmujący otwarcie skrytykował szkoleniowca, że ten jest za bardzo przywiązany do starych nazwisk i stawia na nie nawet mimo słabszej formy. Uderzał m.in. w Stephana Antigę. Rewelacje mediów mówiły nawet, że doszło do bójki. Ile w tym prawdy? Nie wiadomo. Ale krewki Earvin z kadry wyleciał. Afera nabrała takich rozmiarów, że pozostali siatkarze podpisywali nawet list poparcia dla trenera. Podpis złożyli prawie wszyscy, chociaż niektórzy niechętnie. N’Gapeth wrócił do reprezentacji rok później. Po serii trudnych rozmów i obowiązkowym kajaniu się.

Reklama

Jego niechęć do Antigi jednak nie minęła. – Mówiąc delikatnie, Stephane nigdy nie był moim najlepszym przyjacielem. Nie podobało mi się, jak niezbyt pochlebnie się o mnie wyrażał w mediach. Nie tylko o mnie, ale też o mojej rodzinie. Szanuję jednak to, co zrobił na parkiecie. Jak on zaczynał grać zawodowo, ja byłem jeszcze dzieckiem. Dzisiaj nie mam jakiejś specjalnej urazy, jak się mijamy, to uściśniemy dłoń, powiemy „dzień dobry”, ale nic poza tym – mówił na łamach „Polski The Times” w 2014 r. podczas mundialu w Polsce. Przy okazji nie odmówił jednak sobie opinii, że w kadrze biało-czerwonych prawdziwym trenerem był tak naprawdę Blain. – To on podejmuje kluczowe decyzje i ma za zadanie „kanalizować” Stephane’a, który pewnie gdzieś w podświadomości czuje się jeszcze trochę zawodnikiem.

eaef0a94-8d76-46e1-8270-002163f0c093

W sierpniu 2013 r. wdał się z kolei w bójkę w jednym z klubów nocnych na obrzeżach Montpellier. Oficjalnie ustalono, że burda zaczęła się w momencie, kiedy siatkarz brał numer telefonu od spotkanej tam kobiety, a nagle zjawił się jej chłopak. Doszło do bijatyki z udziałem kilku osób, N’Gapeth miał rzekomo nawet zdzielić rywala w twarz… paskiem. Dwa lata później sąd skazał go na trzy miesięcy więzienia w zawieszeniu. Sam N’Gapeth – który nie stawiał się na rozprawy – przekonywał jednak, że tak naprawdę przypadkowo był tylko świadkiem bójki w klubie i niesłusznie został z nią skojarzony. A kto tłukł paskiem, nie wiadomo…

§ Sorry tato, ale ja stąd spadam

Narozrabiał też w Rosji, gdzie przez chwilę był zawodnikiem Kuzbassu Kemerowo. Przez chwilę, bo po kilku meczach, na przełomie 2013 i 2014 r. zerwał kontrakt wracając do Francji, gdzie została jego spodziewająca się dziecka kobieta. Działacze rosyjskiego klubu wpadli wręcz w furię, bo zapewniali, że stworzyli mu najlepsze warunki jakie tylko mogli (zawodnik już tak nie uważał), domagali się nawet jego dyskwalifikacji. Najlepsze w tej historii było jednak to, że klub z Kemerowa trenował wtedy jego ojciec Eric N’Gapeth, w przeszłości również reprezentant Francji. Ojca zamurowało ze zdziwienia ponoć tak samo jak działaczy. Relacje rodzinne zostały wtedy mocno nadwyrężone. Z Rosji przyjmujący trafił do włoskiej Modeny, gdzie gra do dziś. 

Czarna passa jednak trwała. Latem 2015 r. – kilka dni po wygranej Francuzów w Lidze Światowej – zatrzymała go policja. Był podejrzany o pobicie konduktora pociągu TGV jadącego do Bordeaux. Zawodnik ponoć domagał się od pracownika kolei wstrzymania pociągu, żeby mógł na niego zdążyć jego kolega. Sąd znowu klepnął mu trzy miesiące więzienia w zawiasach, a do tego jeszcze kilka tysięcy euro grzywny.   

Reklama

To, co najgorsze, wydarzyło się jednak kilka miesięcy później w miejscowości Reggio Emilia we Włoszech, niedługo po meczu Modeny w Lidze Mistrzów. N’Gapeth potrącił nocą samochodem trzy osoby i uciekł z miejsca wypadku. Do prokuratury dobrowolnie zgłosił się dopiero następnego dnia. Na szczęście skończyło się tylko na lekkich obrażeniach i nikt nie zginął. Po tej akcji siatkarz jednak już nie próbował się wybielić (bo jak?), dlatego publicznie przeprosił ofiary wypadku, ich rodziny, kibiców i klub. Ten ostatni natychmiast zawiesił go w prawach zawodnika.

Niezłe ziółko, co? Jeśli więc mówi się, że muzyka łagodzi obyczaje, to w przypadku Francuza nie ma to kompletnie zastosowania. Muzyczne zainteresowanie to jednak kolejna rzecz, która mówi o tym, z jak nietypowym okazem mamy do czynienia. N’Gapeth, który jest rozkochany w rapie, jako Klima nagrał nawet płytę „Klimatizason”. Sami zresztą posłuchajcie jego nawijki.

§ Jak się zdenerwuje, zjada własny ogon

Przy całym jego bogatym repertuarze skandali, trzeba jednak przyznać, że siatkarzem jest znakomitym. Być może dlatego, że tym sportem oddychał w zasadzie od dziecka. Chociaż początkowo ciągnęło go w stronę piłki nożnej, to w końcu poszedł jednak w ślady ojca. Pochodzącego z Kamerunu Erica N’Gapetha z francuskich boisk pamięta Wojciech Drzyzga, który na przełomie lat 80. i 90. występował w Bordeaux.

– Tatuś miał kompletnie inny charakter. Gracz stonowany, na boisku skoczny, dynamiczny, ale raczej niczym wyjątkowym się niewyróżniający. Może co najwyżej urodą, bo nosił dredy, poza tym generalnie czarnoskórzy zawodnicy w tamtych czasach nie byli w Europie codziennością – mówi Weszło komentator Polsatu Sport.

I dodaje: – Osobiście nie akceptuję tego, co dzieje się w życiu prywatnym jego syna. Jest łobuziakiem, chuliganem, żeby nie powiedzieć mocniej, że prawie przestępcą. Bo spowodowanie wypadku potrącając przy tym kilka osób, podchodzi już pod paragrafy. N’Gapeth próbował już w życiu nagiąć ich kilka i pewnie po części dzięki sportowej karierze gdzieś to było mu wybaczane, bo mimo wszystko miał wyroki w zawieszeniu. Mam jednak pewne obawy, żeby kiedyś ten chłopak nie wylądował zwyczajnie w więzieniu.

Warto jednak pochylić się nad jego stylem gry. Trudno znaleźć zawodnika, który miałby na koncie tyle ekwilibrystycznych zagrań co Francuz. Jego znakiem rozpoznawczym stały się ataki „180 stopni”, podczas których nie atakuje będąc przodem lub bokiem do siatki, ale wykręcają się do niej plecami. Wydaje się, że w takim piruecie niemożliwa jest pełna kontrola nad kierunkiem ataku, ale zadziwiająco często są one skuteczne. I przyjmujący wcale nie wykonuje ich tylko w meczach z ogórkowymi rywalami. On po prostu robi to wtedy, kiedy ma na to ochotę. A że czasami najdzie ona go w meczu z wielką Brazylią na igrzyskach?

Atakował już z tak koszmarnie trudnych pozycji – włącznie z taką, kiedy praktycznie leżał na parkiecie – że trudno mówić o jego granicach możliwości. Podobnie rzecz dzieje się w obronie: było skakanie za bandy, piłkarskie przewrotki, raz zdarzyło się nawet, że biegnąć za odbitą w „krzaki” piłką odepchnął stojącego mu na drodze sędziego asystenta. W parze z kreatywnością idzie jednak też siła. Podczas niedawnego meczu Modeny z Monzą zaatakował z drugiej linii z taką mocą, że znokautował Nikolę Jovovicia. Serb po prostu dostał piłką strzał w twarz i padł na parkiet, z którego przez chwilę nie mógł się podnieść. Pierwszy z pomocą podbiegł do niego N’Gapeth. 

Wojciech Drzyzga: – To połączenie pełnego luzu z zabawą na boisku. Jego mowa ciała często pokazuje postawę w stylu „a właściwie to mam to wszystko gdzieś, gram dla siebie, a jak się uda, to będzie dobrze…”, ale to chyba właśnie mu pomaga. Bo kiedy widziałem, że wchodzi w fazę pełnego zdenerwowania, nastroju maksymalnej koncentracji – czyli momentu, kiedy wielu świetnych zawodników funkcjonuje najlepiej – on wtedy akurat nie gra dobrze. Jak to się mówi, sam zjada swój ogon. Najlepiej gra właśnie więc na luzie, wtedy wszystkie stresy i złe zagrania spływają po nim jak po kaczce. Gra jednak rolę gwiazdora, wolno mu na boisku bardzo dużo i inni zawodnicy muszą to akceptować. Nie mogą go kontrować, bo inaczej będzie konflikt, a on nie ustąpi na pewno. Trenerzy też muszą wpisać go w swoją drużynę takim jakim jest. Kto chce go zmieniać, przegrywa. Blaine chciał go zmienić, to musiał go ostatecznie wyrzucić z drużyny, co było jednak stratą dla zespołu. Teraz najwyraźniej dogaduje się z trenerem reprezentacji Laurent Tillie. 

§ To nie jest jazda figurowa

Wskazywanie najlepszego zawodnika świata zawsze jest karkołomnym zadaniem, ale są zwolennicy teorii, że w wąskim gronie topowych siatkarzy jest dziś m.in. właśnie niesforny Francuz. Drzyzga jednak się z tym nie zgadza.   

– Na pewno jest bardzo interesującym graczem pod względem formuły zagrań, niekonwencjonalnych zachowań na boisku, swobody i luzu – którego naśladować nie polecam nikomu, bo on jest jedyny w swoim rodzaju – ale są zawodnicy bardziej wszechstronni. A już na pewno nie można nazywać go najlepszym na świecie. Giba, Nalbert, tacy zawodnicy byli zbliżeni do miana numeru 1. To byli ludzie, którzy przyjmowali na poziomie 60 proc., atakowali na poziomie 50 proc., zagrywali w dowolny punkt na boisku, potrafili dobrać formułę ataku do danej sytuacji, pracowali dla zespołu – tacy są najlepsi gracze. Siatkówka to nie jest jazda figurowa. Jakby nią była, to wtedy może byśmy Francuza wyżej oceniali. Poza tym, co on zdobył? Owszem, ma już sporo sukcesów, ale mimo to jeszcze nie dorósł do pięt wielu znakomitym siatkarzom, którzy mają na koncie wygrane na igrzyskach olimpijskich czy w mistrzostwach świata.

Na razie jego największymi sukcesami z reprezentacją było mistrzostwo Europy i Liga Światowa zdobyte w 2015 r. MŚ w Polsce zakończył poza podium, podobnie igrzyska w Rio. Całkiem sporo zdobył już jednak w siatkówce klubowej, gdzie był już mistrzem Francji i Włoch, ma pięć krajowych pucharów, ale już Ligi Mistrzów jeszcze nie wygrał – zdobył jak dotąd tylko srebro w 2013 r. jeszcze w barwach Cuneo. 26-latek ma jednak jeszcze czas na nadrobienie zaległości. Oczywiście o ile kolejny raz sam sobie nie podstawi nogi.   

RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Piłkarz Arsenalu wrócił na boisko po ośmiu miesiącach i strzelił pięknego gola [WIDEO]

Arek Dobruchowski
0
Piłkarz Arsenalu wrócił na boisko po ośmiu miesiącach i strzelił pięknego gola [WIDEO]

Inne sporty

Polecane

Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Jakub Radomski
4
Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...