Sport to zdrowie. Słyszeliśmy to setki razy – od rodziców, nauczycieli, trenerów, czy znanych gęb w telewizorze. Wszystko fajnie, z tym, że to kompletna bzdura. Sport rekreacyjny to rzeczywiście zdrowie i przyjemność. Sport zawodowy to mordęga, niszczenie organizmu, dochodzenie do granic i ich przekraczanie. W przypadku niektórych sportów to także ból, krew, łzy, wymioty. Doskonale wie o tym Agnieszka Rylik, która wyszarpała dla siebie tytuł mistrzyni świata najpierw w kick-boxingu, a potem w boksie.
Rylik karierę skończyła wiele lat temu. Teraz spełnia się jako dziennikarka w „Dzień Dobry TVN”, niedługo wyda książkę, wzięła udział w programie „Agent – Gwiazdy”. Zagrała niewielką rólkę w najnowszym „Pitbullu”, w której aresztowała damskiego boksera, granego przez Artura Żmijewskiego. Kręcili scenę na Wilanowie, dwie policjantki i skuty Artur. Jakieś babcie zaczęły na nie krzyczeć, żeby zostawiły ojca Mateusza. Nie posłuchały. Rylik, podobnie jak bohaterki filmu, stara się ułożyć sobie na nowo życie osobiste. Po wielu latach rozstała się ze swoim partnerem, na zmianę opiekują się 7-letnią córką. W międzyczasie poznała kogoś nowego, jest szczęśliwa i zakochana. To był najlepszy rok w jej życiu, choć narzeczony wciąż nie może się nadziwić, jak mogła przez lata uprawiać tak brutalny sport.
19-latka marzy o emeryturze
Niedawno wybrali się na małą galę bokserską. Pierwsza walka, potężny cios i facet leży. Następny pojedynek, znów ciężki nokaut. Cios dosłownie wyrwał gościa z butów, padł na deski jak rażony piorunem, nogi zawinął pod siebie. Bardzo długo nie dawał znaku życia. Makabryczny widok. Andrzej, przyjaciel Rylik, po raz pierwszy na żywo widział walki bokserskie. Był przerażony. Obok niego na to samo patrzyła Agnieszka: drobna, delikatna kobieta. Gdyby nie silne dłonie, nikt by nie uwierzył, że przez lata zarabiała na życie fundując rywalkom właśnie takie nokauty. Poza samą brutalnością widowiska, Andrzej nie mógł się nadziwić, że ludzie ryzykują życie za marne grosze. Za nic w świecie nie chciał uwierzyć, gdy się dowiedział, że stawka za taką walkę wynosi kilkaset złotych, w porywach do tysiąca. A jednak, tysiące młodych ludzi wciąż szukają w sportach walki swojej szansy na lepsze życie.
Z Agnieszką było inaczej. Ona nie musiała szukać lepszego życia. To, które miała, było wystarczająco fajne. Była z tak zwanej dobrej rodziny, w której niczego nie brakowało. W szkole – same piątki i świadectwo z paskiem. A jednak, trafiła na salę i już było po niej. Ciężko to wytłumaczyć w logiczny sposób: 15-letnia wzorowa uczennica, nie mająca żadnych problemów w domu, nagle postanawia, że będzie bić ludzi, a oni będą bili ją. I fakt, talent do tego miała niesamowity. Po kilku miesiącach treningów zdobyła mistrzostwo Polski w kick-boxingu. Dwa lata później, jako 17-latka została najmłodszą mistrzynią świata w historii. Potem przyszły kolejne tytuły, najpierw w zawodowym kick-boxingu, potem w zawodowym boksie. Mistrzostwa, zwycięstwa, trofea, prestiż, popularność. Pieniądze też, choć na pewno nie takie, jak sobie niektórzy wyobrażają. To te jasne strony. Ciemnych jest jednak równie dużo, może nawet więcej.
Zastanawialiście się kiedyś o czym marzy 19-letnia dziewczyna, która w swoim sporcie jest najlepsza na świecie? O kolejnych tytułach? O podpisaniu dobrego kontraktu sponsorskiego? O kolejnych zwycięstwach? Agnieszka marzyła o… emeryturze. Marzyła tylko o tym, żeby wszyscy się od niej odpierdolili, żeby dali jej święty spokój. Presja ją zabijała, miała dość mordowania własnego organizmu obciążeniami nie do wytrzymania.
No pain, no gain…
Bo taki właśnie jest zawodowy sport. Piękna olimpijska maksyma „szybciej, wyżej, mocniej”? Tak, choć w przypadku profesjonalnego sportu to znaczy mniej więcej: szybciej się katuj, wyżej podnoś sobie poprzeczkę, mocniej zapieprzaj na treningach. Jeśli już doszedłeś do ściany, to świetnie, na następnym treningu ściana znów będzie trochę dalej. To nic, że wyjesz z bólu, że rzygasz po treningu, nie masz siły zdjąć rękawic. To nic, że kolejne kontuzje i operacje zmieniają cię w Robocopa, a ból często jest nie do zniesienia. Sorry. Skoro chcesz być najlepszy i pokonać wszystkich innych, najpierw musisz pokonać samego siebie. I tak, będzie bolało.
Więc choć marzyła o emeryturze, zapieprzała. Do upadłego, do granic, a nawet dalej. Padała po to, by wstać, wstawała po to, by upaść. Jak na obozie treningowym w Budapeszcie, gdzie trener zarządził 30-minutowy sparing. Nie 10 rund po 3 minuty, co już jest bardzo dużym obciążeniem, tylko jedną, półgodzinną rundę. Jakby tego było mało, rywale – mężczyźni, zmieniali się co kilka minut. W efekcie nawet najlepsza zawodniczka na świecie w pewnym momencie po prostu musiała zacząć dostawać wpierdol. Potem były 30-minutowe sesje walki z cieniem i boksowania na worku, ale to już było Palm Beach, worek wprawdzie jest ciężki i twardy, ale przynajmniej nie oddaje ciosów.
Ale tak to już jest w boksie. No pain, no gain (nie ma bólu, nie ma zysku) i the more you sweat, the less you bleed (im więcej się pocisz, tym mniej krwawisz) – to hasła, które często znajdziecie w salach bokserskich. I rzeczywiście, efekty były. 17 walk wygranych, w tym 11 przez nokaut. I tylko jedna porażka, w zasadzie nawet nie z Tracy Byrd, a raczej z zerwanym ścięgnem Achillesa.
Kiedy już jesteś na topie, przecież nie zrezygnujesz z tego, co udało ci się osiągnąć. I znów, choć marzysz o tym, by wreszcie mieć święty spokój, by móc zająć się zwykłym życiem, napić się z przyjaciółmi wina, albo pojechać na długie wakacje – wracasz do harówki. Zawsze wiedziała, że jest trochę inna, często się śmiała, że z kosmosu. Doktor Śmigielski któregoś razu nakrzyczał jej prosto w twarz, że jest nienormalna. Potem zabrał jej telefon i zamknął na trzy dni w szpitalu pod kroplówką. To było pod koniec przygotowań do kolejnej walki, kiedy łączyła już treningi z wieloma innymi rzeczami: kręceniem filmu o niej, początkami pracy dziennikarskiej. Organizm, który od samego sportu był przeciążony, dostał dodatkowe obciążenie i najzwyczajniej w świecie się zbuntował. Kroplówka ją uratowała, walkę wygrała. Niedługo potem zakończyła karierę i zaczęła żyć poza światem zawodowego sportu, który dziś uważa za odmóżdżony.
Czas na nową bajkę
Zaczęło się życie takie, jakiego zawsze chciała. Były kamery, światła, flesze. Była gwiazdą. Przyszły kolejne propozycje, w tym „Taniec z Gwiazdami”, który pozwolił jej poczuć się znowu kobietą. Jeszcze gdy walczyła, zawsze starała się podkreślać swoją kobiecość. Szpilki, eleganckie stroje – to zawsze był jej żywioł. Nawet na ringu starała się zawsze dobrze wyglądać, to ona jako pierwsza walczyła w spódniczce, zamiast klasycznych, męskich spodenek. „Taniec z Gwiazdami” to była jednak zupełnie inna bajka. Bajka, w której także dobrze się odnalazła, zajmując bardzo dobre czwarte miejsce.
Od samego początku pracuje w programie „Dzień Dobry TVN”, kręcąc materiały o sportowcach. Często reportaże uczestniczące, także przy sportach ekstremalnych. Lot F-16? Proszę bardzo! Akrobacje na rowerach? Jasne! Piekielna gonitwa po lesie w saniach ciągniętych przez szalone psy? Dawaj! I tak dalej, tydzień w tydzień. Tak rekompensuje sobie niedobór adrenaliny, który pozostał jej po odwieszeniu rękawic na kołek. Fajne życie, na pełnej petardzie, regularnie prowadzi różnego rodzaju imprezy, reklamuje sieć hoteli, o pieniądze martwić się nie musi. Na zmianę z byłym partnerem wychowuje córkę, która jest jej oczkiem w głowie. Niedawno zaprowadziła ją na zajęcia bokserskie dla dzieci. Małej się spodobało. A Agnieszce spodobało się, że córka o rękawicach mówi „boksówki”.
Nie zamierza jednak namawiać córki na drogę, którą sama przeszła, to za ciężkie życie. Ale kiedy spytać ją, czy gdyby mogła, to cokolwiek by zmieniła, tylko się śmieje. Nie ma mowy!
JAN CIOSEK