Reklama

Nie potrafię wyluzować nawet grając w monopol

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

11 listopada 2016, 11:07 • 17 min czytania 0 komentarzy

Sama jest dla siebie wzorem. Gdyby była pięściarką, zdominowałaby światowy boks na lata. Pozbawiona fałszywej skromności bestia, której popularność w Stanach znacznie przekracza fight week. Jednocześnie bogobojna dziewczyna wyprawiająca narzeczonego do pracy. Obawia się jedynie porażki. Uniesiony wskazujący palec prawej dłoni Joanny Jędrzejczyk co kilka miesięcy przypomina rywalkom, kto rządzi w branży. „One walczą o zwycięstwo, ja by być legendą” – z wyższością informuje mistrzyni. W nocy z soboty na niedzielę w zapełnionej Madison Square Garden chwałę zechce odebrać jej Karolina Kowalkiewicz. Stawką tej walki będzie pas mistrzyni UFC kategorii słomkowej. Czy „Joanna Champion” potwierdzi swoją dominację?

Nie potrafię wyluzować nawet grając w monopol

Asia czy Aśka?

Wolę Asia, znajomi zwykle tak do mnie mówią. Nawet teraz, w American Top Team. Gdy jeszcze trenowałam w Holandii, koledzy nie potrafili zrozumieć, że Asia to streszczenie od Joanny. Ernesto Hoost często mawiał do mnie Asiuńka, z  takim śmiesznym akcentem. Aśki nie lubię. To trochę tak jakby ktoś coś do mnie miał. 

Aśka zarezerwowana jest dla konferencji i ringu? „Jak zatrzasną się drzwi klatki, zmieniam się w zwierzę” – streszczasz.

Może nie do końca w zwierzę, ale coś w tym jest. Możemy się uśmiechać, szanować, jednak gdy nadchodzi face to face, trzeba pokazać totalną dominację. Żadna szpilka ze strony rywalki nie może wpłynąć na finalną wersję mnie jako zawodniczki. Nie ma mowy o rozkojarzeniu, bójce na ważeniu. Twardo stąpam po ziemi. Mimo że codziennie się uśmiecham, jestem spokojna, pozytywnie nastawiona do życia, do ludzi – wymagam. Od siebie i od innych. Ciężka ręka, którą trzymam nad swoją karierą, doprowadziła mnie w miejsce, w którym obecnie się znajduję. Postęp technologiczny sprawił natomiast, że ludzie różnie się zachowują. Zasiadają za ekranami komputerów, tabletów i krytykują. Niekiedy się skrzywię, powiem coś ostrzejszego, zaznaczę swoją pozycję. To oznacza, że bariera została przekroczona.

Reklama

Ci którzy nazywają cię królową przemocy, pewnie nie wiedzą, że jeden z pierwszych dyplomów dostałaś za… niedopuszczenie do bójki.

To było w gimnazjum, jeszcze nie trenowałam. Grupa łobuziaków otoczyła na przerwie mojego klasowego kolegę, miał pseudonim „Krysia”. To była dłuższa historia. Dokuczali mu w szatni, grozili pasem. On powiedział o tym swojemu tacie. A tata – jak to wojskowy – nie miał zamiaru im odpuścić. Do szkoły trafiła skarga, a „Krysia” został okrzyknięty frajerem. Chłopak późno zaczął dojrzewać, nie miał w sobie tyle testosteronu i buntu co rówieśnicy. Szkoła bardzo duża, wokół żadnej nauczycielki. Wskoczyłam w sam środek zamieszania. „Łatwo gnębi się kogoś w dziesięciu, co? Bijcie się z równymi sobie. Basta!”. Odpuścili, a ja zabrałam go z tego kółka. Znał mnie tam każdy, byłam przebojowa. Powstrzymałam lawinę przemocy, mogło coś się wydarzyć. Jak nie dzisiaj, to jutro. Później wylądowałam u dyrektora, pochwalił mnie. Nie zawsze były tak miło, czasem trafiałam na dywanik.

ODBIERZ OD BETSSON ZAKŁAD DO 120 ZŁOTYCH BEZ RYZYKA NA GALĘ UFC 205

Gdy starsze dzieci gnębiły nas i mówiły: «Eee, gnojki», pierwsza, choć najmłodsza, rzucałam się do nich”.

Odpowiadałam, a potem braliśmy nogi za pas. Nie było czasu na żarty. Jestem z ostatniego pokolenia, które wychowało się na podwórku. Olsztyńskie Osiedle Generałów, Jaroty, cztery bloki tworzące prostokąt. Na środku ogromny plac zabaw. Zbieraliśmy się tam codziennie w kilkadziesiąt osób i graliśmy w różne gry. Teraz trzy czwarte tego terenu zajmuje parking. Czasy się zmieniły, ludzie zastanowią się dwa razy zanim zdecydują się na ryzyko. Mój siostrzeniec ma 6 lat i trochę bałabym się puścić go samego na dwór.     

Ty jednak wychodziłaś.

Reklama

Wtedy chodziło się w grupie. Starsze dzieci zwracały uwagę na młodsze, pilnowały ich. Funkcjonowaliśmy w innym duchu.

W tamtym czasie nie było mowy o stosowaniu czystych technik obrony. Szarpanie za włosy, drapanie, plucie, gryzienie…

…i witki wierzby – rosły nieopodal. Od kiedy pamiętam miałam swój charakterek, zaczepność. Nie pozwalałam, by stawano mi na odcisk. I tak to wygląda do tej pory.

Nie pozwalasz choćby na seksistowskie gesty. 11 lat temu przekonał się o tym pewien twój adorator. Padł po uderzeniu w szczękę.

Pokazał obraźliwy ruch biodrami. Nie lubię mówić o swoich bójkach.

Dlaczego? Niektóre dziewczyny – na przykład Ewa Brodnicka – zaczynają tak przygodę ze sportami walki.

Bo uważam, że na świecie nie powinno być przemocy. Mniejsze lub większe konflikty należy rozwiązywać za pomocą rozmowy. Mnie jest wstyd, że jako kobieta musiałam wymierzyć wtedy sprawiedliwość. Na początku kariery nie brakowało sytuacji, gdy podpici goście prowokowali: „Taka mistrzyni? Pokonam ją”. Odwracałam się na pięcie i wychodziłam. Ogarniała mnie bezradność.

Absztyfikant miał pecha, bo trafił na feministkę? Może nie tyle feministkę, co osobę z lubością podkreślającą, że dziś kobiety rządzą światem, a kilkadziesiąt lat temu w ogóle nie było ich na igrzyskach.

O tym była moja praca magisterska. Żyjemy w XXI wieku, ingerujemy coraz bardziej, świat ewoluuje.

Twoja imienniczka Joanna d’Arc przedefiniowała termin słaba płeć.

Jestem osobą wierzącą, więc jej historia jest mi akurat bardzo blisko. Do Joanny d’Arc modlę się przed każdą walką. Żebym potrafiła poradzić sobie stawiana w świetle złych werdyktów, nietrafnych osądów. Żebym umiała wziąć to na klatę, a nie na siłę udowadniała, że wydany wyrok jest błędny.

WARSZAWA 09.08.2015 MECZ 4. KOLEJKA EKSTRAKLASA SEZON 2015/16: LEGIA WARSZAWA - WISLA KRAKOW 1:1 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: LEGIA WARSAW - WISLA CRACOW 1:1 WIKTOR CEGLA JOANNA JEDRZEJCZYK ANDRZEJ WRONA FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Fot. FotoPyK

Esencją sportu jest rywalizacja. W sytuacjach prywatnych potrafisz odpuścić? Dariusz Michalczewski chodził za Januszem Pinderą przez kilka dni po porażce w ping-ponga. Wręcz błagał o rewanż.

Nie potrafię wyluzować nawet grając w monopol. Rozgrywka toczy się między mną, narzeczonym, siostrą i szwagrem. Najostrzej rywalizuję z tym ostatnim, zawsze kończy się na aferze. (śmiech)

Pamiętam jak przygotowywałam się do ostatniej walki. W Olsztynie powstało dużo ścieżek rowerowych. Patrzę, a tu ktoś mnie wyprzedza. „O niee, nie ma bata”. On kolarzówka, ja na swoim holenderskim rowerze – ścigamy się. W końcu łapię go za siodełko: „Dzięki za motywację, bez ciebie nie dałabym rady”. Dopiero po kilku godzinach dotarło do niego kim jestem. Napisał mi na facebooku: „Może rewanż?”. Niestety byłam zbyt zajęta.

Piszą do ciebie „przyszli mężowie”?

Otrzymuję mnóstwo śmiesznych ofert z całego świata. I to od wielu, wielu lat. Są aktorzy, do których robię maślane oczy, oglądając ich zdjęcia. Ale i wariaci, którzy z marszu zapraszają mnie do siebie. Na zasadzie: „Nie martw się, kupię bilety, na miejscu wszystko opłacę”.

Karolina Kowalkiewicz dostała fotografię faceta leżącego w wannie z dopiskiem: „czekam na ciebie”.

Ja pokazałam jedną wiadomość trenerowi Hoostowi. „Spójrz, jakiś koleś zaprasza mnie na Cypr, na treningi”. „Tak? Dobra, niech najpierw przyjedzie do nas. W pierwszej kolejności ja z nim potrenuję, później w obroty weźmie go Tyrone Spong. I jeżeli nadal będzie chciał, to go tobie damy”. (śmiech)

W Holandii spędziłaś długie dwa lata.

Sponsor dawał mi niewielkie pieniądze na utrzymanie. Był moment, gdy siedziałam z pięcioma euro w dłoni i nie wiedziałam co sobie kupić: bilet na trening czy chleb.

Wcześniej na pytanie ile zarobiłaś na walce, odpowiadałaś: minus 8 tys. złotych.

Tyle kosztowało mnie reprezentowanie kraju na mistrzostwach świata! Muay thai długo nie było dotowane z ministerstwa. Dopiero pod koniec mojej kariery w tym sporcie pojechałam na dwie-trzy opłacone imprezy. Dlatego nie życzę sobie, żeby ktokolwiek zaglądał mi teraz do portfela. Ludzie widzą hajp, firmy, pieniądze. A tylko moi bliscy wiedzą jak ciężko musiałam pracować, by wylecieć do Tajlandii. Pamiętam jak pojechałam do banku i nie przyszło mi stypendium. Siedziałam i płakałam w samochodzie. „Co ja teraz zrobię. Przecież miałam tam wrócić, miałam mieć walkę”.

Użalałaś się nad sobą?

Nie, nie było mowy o użalaniu, szybko stawałam na nogi. Chociaż nie wiem jak nieraz znajdowałam na to siły. Na pewno miałam oparcie w rodzinie. Gdy siedziałam w Tajlandii trzy miesiące i nagle przesunęli mi walkę, wiedziałam, że mogę zadzwonić do mamy. Że ona wyśle pieniądze. Liczyła się tylko idea nieustannego rozwoju, trening.

Pomagałaś mamie w sklepie spożywczym.

Mały osiedlowy sklepik, kiedyś takie biznesy naprawdę dobrze funkcjonowały.  Spożywczak, obok warzywniak. Chodziłam tam od ósmego roku życia. Jak miałam jedenaście, przebrałam się za Mikołaja i rozdawałam ludziom cukierki. Wstawałam o czwartej rano, żeby pojechać na giełdę, o 10 trening, potem praca, obiad i następne zajęcia. Tak wyglądały moje dni, na sen nie zostawało dużo godzin.

Masz w sobie jeszcze coś z dziewczyny z warzywniaka?

Nadal przychodzę do sklepu rodziców, pomagam.

Jak reagują klienci?

Ze dwa miesiące temu podeszła do mnie przemiła pani. Spędzałam czas w ulubionej knajpce. Patrzy, patrzy i zdziwiona mówi: „Ojejku, świat w Olsztynie”. Zrozumiałam, że chodzi o mnie. „Szanowna pani, jaki tam świat. Po prostu olsztynianka w domu”.

Wiesz, ja za każdym razem się zawstydzam. Chociaż lubię kontakt z ludźmi. Do tego stopnia, że kiedy odejdę ze sportu otworzę w swoim mieście małą kafeterię. Miejsce o fajnym designie, gdzie ludzie będą mogli zaznać trochę spokoju, zasmakować dobrej kawy, zdrowych bezglutenowych ciast.

M&M-sy z orzechami czy bez?

Oczywiście, że z orzechami! Biorę najpierw żółte, czerwone, a później idzie reszta. Na koniec zostawiam brązowy.

Na sporty walki zapisałaś się, bo miałaś pulchniutką buzię?

W pewnym momencie mocno odbiłam wagą od mojej siostry bliźniaczki, a zawsze chciałam wyglądać szczupło. Już wcześniej w moim życiu był sport: koszykówka, piłka ręczna. Nigdy jednak nie myślałam, że będę sportowcem. A tu ciach! Mój charakter, zaangażowanie, przebojowość idealnie sprawdziły się w muay thai. Po pół roku treningów zostałam mistrzynią Polski. Odnalazłam talent i go pielęgnuję. 

Rafał Jackiewicz przed walką o mistrzostwo świata obżerał się lodami. Gdy dwa lata wcześniej walczył o pas EBU musiał zrzucić dwanaście kilo. Po ważeniu nie wytrzymał. Zapchał się kiślami, budyniami, ciastkami i batonikami. W ringu był ociężały. W Tobie też widzę łasucha. Musisz się pilnować?

Przez sport staję się abstynentką. Nie piję napojów gazowanych, które kiedyś kochałam. Czekolada tak, ale po walce. Do godziny zero zjem wszystko co lubię. Kiedy wybije, pewne rzeczy mają być nagrodą. Mam listę smakołyków, na które pozwolę sobie po pojedynku z Karoliną.

Co jest na jej szczycie?

Buffalo Wild Wings, czyli amerykańskie skrzydełka z piekielnie ostrym sosem. Do tego pieczone ziemniaki, onion rings. Dalej w kolejce donaty, cheesecake, M&M-sy i pizza. No i oczywiście dobre czerwone wino, którego kiedyś nie znosiłam. Po powrocie przerzucam się na naszą kuchnię. Tata bardzo dobrze gotuje.

A ty?

Moim popisowym daniem są polędwiczki z makaronem penne, suszonymi pomidorami, papryką, cebulką i pieprzem cayenne.

Zabawne, że akurat makaron penne.

(śmiech) Najbardziej pasuje. Sos idealnie wchodzi w rureczki.

W walce z Jessicą Penne złamałaś kciuk.

I obok złamanej piątej kości śródręcza, to moja najpoważniejsza kontuzja! Przy okazji pięciu walk w UFC współpracowałem z Kubą Mauriczem, chodziłam na jego szkolenia z dietetyki. Chcę być świadomym sporowcem. Czytam, jestem na bieżąco i chronię swoje ciało przed urazami. Moi fizjoterapeuci są zdziwieni, że nie mam problemów z kolanami, stawami. To efekt odpowiedniego odżywiania. W dniu walki jestem jednoosobową firmą. Mogę tłumaczyć, że coś zepsuł trener, klub, dietetyk, a i tak cała krytyka spadnie na mnie.

Joanna-Jedrzejczyk

Podobasz się sobie w walkach? Ewa Brodnicka stosuje hennę.

To nie jest konkurs piękności. Nie chodzi o to, która z nas ma bielszy uśmiech czy większe piersi. Ja mam działać. Cztery razy dziennie biorę prysznic, nie jestem w stanie przez cały dzień nosić tapety. W warkoczykach wyglądam naprawdę ostro. Ciasne dżinsy, sportowe buty. Piękna nie jestem, modelką nigdy nie będę.

Raz wzięto cię za ofiarę przemocy domowej.

Sam początek kariery. Byłam w sklepie z ówczesnym chłopakiem. Zza półek spoglądała na nas jakaś kobieta. Po sparingu miałam śliwkę pod okiem, wyraźnie jej się przyglądała. Chłopak gdzieś odszedł, a ona do mnie szeptem: „Ja tobie pomogę, ja tobie pomogę”.

– Ale o co pani chodzi?

– Wiem, że jesteś ofiarą przemocy w rodzinie. Taka młoda… Możesz jeszcze się z tego wyrwać.

– Proszę pani, ja trenuję sporty walki.

– Każda tak mówi.

(śmiech)

Koniec końców dała mi swoją wizytówkę. Imię i nazwisko z dopiskiem: „pomoc ofiarom przemocy domowej”.

Wchodząc w tajski boks bałaś się niemniej złamanego nosa, przechodząc do MMA – kalafiorów.

Mimo że tkwię w naprawdę mocnym sporcie, czuję się stuprocentową kobietą. Mój mężczyzna daje mi to odczuć każdego dnia. Mam plany na przyszłość, chcę wychować dzieci. I wolę nie być dla ich kolegów z przedszkola mamą z bliznami na twarzy i połamanym noskiem.

Od urodzenia masz lewostronne skrzywienie.

Odwiedziłam niedawno pewną warszawską klinikę. Wiem, że mogę lepiej oddychać, byłam zaskoczona wynikiem tomografii. Skąd to skrzywienie? Śmieję się, że biłyśmy się z siostrą, która pierwsza wyskoczy z brzucha mamy.

Oznaczałoby to, że jesteście bliźniaczkami jednojajowymi. Niemożliwe, Kasia nie lubi sportu.

Starsza, Ewa, też jest asportowa. Próbują się zmotywować, żeby pójść na siłownię. Jakoś im nie wychodzi.

Obie mają prace biurową. Bliźniaczka jest księgową, pilnuje po części także moich pieniążków. Kuzyn Karol dba o sprawy menadżerskie w Polsce. To prawnik. Właśnie tworzy status fundacji, którą zamierzam powołać do życia.

ODBIERZ OD BETSSON ZAKŁAD DO 120 ZŁOTYCH BEZ RYZYKA NA GALĘ UFC 205

„Moi znajomi stwierdzili, że zwariowałem, bo przestałem pić alkohol i balować” – wspomina Paweł Nastula.

Miałam tak samo. Byłam normalną nastolatką, lubiłam wyjść, potańczyć. Zamiast codziennie mocno trenować, wychodziliśmy na imprezy. Piątek-sobota dyskoteka, w tygodniu jakieś piwko. Kolejny weekend, balet. Zły cały czas odciągał od kroczenia chrześcijańską drogą, nie jestem białą owcą. Wreszcie nadszedł ten dzień. Stanęłam na środku dyskoteki, obróciłam się wokół własnej osi i nagle to poczułam. Takie dziwne ciepło. „Asia, po co ci to? Przecież zawsze chciałaś być kimś”. Miałam 18 lat i postanowiłam, że zmieniam swoje życie. Znajomi próbowali mnie wyciągać, zły cały czas odciągał od kroczenia droga chrześcijańską. „Nie, nie piję, mam postanowienia”. Nie można jutro przejść na dietę, jutro rzucić palenia.

Nigdy nie chciałaś być szarakiem?

Obejrzałam stary film Conora McGregora, w którym zapowiada, że będzie mistrzem UFC, że będzie miał pieniądze. I przypomniałam sobie, że równe 10 lat temu powiedziałam coś podobnego chłopakowi mojej siostry. Kiwnął głową bez przekonania. „Nie wierzysz? Naprawdę!”.

Tata jest dziś twoim największym kibicem, lata na wszystkie pojedynki. Ale dawniej często narzekał, że walczysz.

Pamiętam co mówił jak wylatywałam pierwszy raz do Tajlandii. Zachowałam pieniądze z osiemnastki, siostra bliźniaczka właśnie kupiła sobie auto. Tata przekonywał: „Zostań, dołożę ci, też będziesz miała”. Chciał mnie chronić, lecz ja jestem uparta. „Tato, dobrze. Pożycz mi te pieniądze, przydadzą się na miejscu. Jak wrócę, odpracuję”.

Kogo widział w swojej córeczce? 

Chciał, żebym skończyła studia, miała dobrze płatną pracę, była zdrowa. Po przyjeździe z Tajlandii zrobiłam dwuletnią policealną szkołę reklamy i fotografii – dała mi możliwość pracy. Później studiując wychowanie fizyczne w Olsztyńskiej Szkole Wyższej ciągnęłam jednocześnie podyplomówkę. Robiłam w między czasie wiele kursów. Zastanawiałam się nad zarządzaniem sportem, ekonomią. Byłam gotowa nawet dojeżdżać do Bydgoszczy. Jak coś robię, jestem w tym na sto procent. Gdybym nie była sportowcem, być może pięłabym się po szczeblach kariery w dużej korporacji, czemu nie? Co gdy przyjdzie kontuzja? Wiedziałam, że muszę mieć alternatywę.

Rodzice z czasem mi zaufali. Dostrzegli, że dążenie do mistrzostwa w sporcie mnie nie zaślepiło. Długo myśleli, że mam słomiany zapał. Kiedyś lubiłam wspinaczkę skałkową. Zrobiłam kurs, uzbierałam na niezły aparat. Z czasem poszedł jednak w odstawkę.

Sprawnie zweryfikowałaś tę opinię. „Wszystko poświęciła treningowi. Jeździła masę kilometrów po Polsce, żeby sparować. Rodzice brali kredyty, by mogła brać udział w obozach, mistrzostwach świata. Nikt niczego nie dał jej za darmo” – opisuje zasłużony dla muay thai Arkadiusz Wełna. Walczyłaś u niego w 2006 r., objeżdżaliście wspólnie międzynarodowe turnieje.

(Krótka pauza. Jędrzejczyk zaczyna z delikatną nutą wzruszenia w głosie)

Arek Wełna… Człowiek orkiestra. On dokładnie wie jak było.

Miałam 16 lat, gdy poszłam na pierwsze zajęcia. Po dwóch opuściłam swój klub i obiecałam sobie, że już tam nie wrócę. Razem ze mną przejrzała na oczy spora grupa, myślę, że było nas z trzydzieścioro. Zdecydowana większość wróciła do tego bagna. Między innymi moja dawna przyjaciółka. Kiedyś była dla mnie jak siostra, dziś jesteśmy tylko na „cześć-cześć”. I ci ludzie mówią mi teraz: „Kurcze, dopięłaś swego. Ty jedna przetrwałaś!”.

To była bardzo odważna decyzja. Po zaledwie dwóch latach treningów nie byłam ukształtowaną zawodniczką. Nie wiedziałam, co mam robić, czy dalej iść w sport. Ale coś mi kazało. Przez rok trenowałam sama, w chłodnym garażu. Dzisiaj wracam myślami: „No wariatka. Owija się folią stretchową, ubiera dres, kurtkę, skacze na skakance i boksuje w worek”. Jednak trwałam, to było najważniejsze.

Ludzie nie znają tych historii.

Lubią żyć czyimś życiem, ja nigdy nie chciałam. Wręcz nie życzę sobie, żeby ktoś próbował żyć moim. Dzisiaj słyszę, że jakiś chłopak robi jedną walkę amatorską, dwie zawodowe, nazywa się zawodowcem i wybrzydza: tu nie takie warunki, tu za mało płacą. Ja przez 10 lat walczyłam za darmo! Ciągle w siebie inwestowałam. Słyszałam, że powinnam stracić swój pas, bo to wszystko przyszło mi za łatwo. A kto wie, że gdy już byłam mistrzynią UFC przez bardzo długi czas nie zjawił się żaden nowy sponsor? Niektórzy proszą: „Ej, weź mnie do UFC”. „Jeżeli włożysz wystarczająco dużo pracy, energii, znajdziesz się tam gdzie chcesz być. Kwestia cierpliwości i pokory, pomysł przyjdzie. Ale czy naprawdę jesteś gotów na takie poświęcenie?”.

Kobiety mają znikomy poziom testosteronu, muszą więc same się nakręcać. Inspirujący jest sposób, w jaki ty się motywujesz. „Ona na pewno trenuje więcej ode mnie” – wmawiasz sobie.

To prawda, często stosuję tą metodę. Choć chcę być lepszą wersją samej siebie przede wszystkim w walkach, to jest meta. Gdziekolwiek nie pojadę na sparing, wszyscy chcą pokazać mi swoją wyższość. „Dobrze mi poszło, mogę być mistrzynią” – zachwycają się. Znam takich mistrzów treningu, worka, którzy wychodzą później do oktagonu i boją się jak małe zwierzątka. Obserwuję to na całym świecie.

Kiedy słyszysz: „Jesteś najlepsza”, mówisz: „Wiem, dziękuję”. Ja też tak robiłem i topniała mi lista znajomych.

A wiesz dlaczego? Ostatnio fajnie powiedział Conor: „Wszyscy cię lubią, szanują, są z tobą, dopóki nie masz lepiej od nich”. Czysta prawda. Wielu moich kolegów nie potrafiło zrozumieć czemu rezygnuję ze wspólnej pizzy i pukało się w głowę, gdy podkreślałam, że mały kawałek czekolady może zrobić wielką różnicę. Dwa tygodnie temu przez kilka dobrych dni byłam cała obolała. Każdy radził, żebym odpoczęła. Nie, byłam codziennie na treningu! To mnie odróżnia od reszty. Nie jestem zwykłym zawodnikiem, jestem mistrzynią. Pewności siebie nauczyła mnie moja przyjaciółka Ania. Powtarzała: „Asia, nie bądź skromna. Zasłużyłaś na to! Jeżeli ktoś się obruszy, znaczy, że jego komplement nie był szczery. Chodziło o lans”. To żadna buta czy arogancja, żaden narcyzm. Ja po prostu wiem. Znam wartość swojego sukcesu.

A ludzie…

…niech nie widzą w moim oku drzazgi, nie dostrzegając belki w swoim. Zapędzają się, nie szanują życia, innych. Ja nie oceniam książki po okładce. Ktoś mówi, że coś jest nudne. „Ok, przeczytam, obejrzę i wtedy wydam opinię”. Są gusta i guściki. Masz pytanie? Napisz do nas maila. Ja lub ktoś z mojej grupy prędzej czy później odpiszemy.   

Claudia Gadelha nazwała cię kawałem suki.

Bardzo źle czułam się z tym co zaszło w TUF-ie (The Ultimate Fighter – amerykańskie reality show promujące MMA, Polka i Brazylijka wzięły w nim udział jako trenerki – przyp. HK), te niesnaski z Claudią. Dlatego po wszystkim ją przeprosiłam. Pokazano mnie jako osobę ostrą i nie ukrywam, że taka czasami jestem. Co nie oznacza, że zajmuję się śmieciowym gadaniem. Gadehla grała, a ja nie będę udawać, że pada deszcz, gdy ktoś pluje mi w twarz. Po co? Żebym dobrze zaprezentowała się w ekranie? Telewizja nie da mi jeść.

Rozumiem złość Claudii. Rekord 12-0, pierwsza porażka z Jędrzejczyk, wygrana, od razu rewanż. I nawet najlepsze sterydy nie pomagają…   

Mężczyźni mogą być największymi wrogami, dadzą sobie w pysk i jak gdyby nigdy nic, idą na piwo. U kobiet to nie działa.

Jest chyba większa rywalizacja, bardziej zaciekła. Ja po walce jestem gotowa skleić piątkę, pogadać, wymienić się spostrzeżeniami – to tylko i wyłącznie sport. Dziewczyny raczej nie chcą się przytulać. Są obrażone.

Ewa Piątkowska została we wrześniu mistrzynią świata w boksie. Nie było jej jeszcze na zawodowstwie, gdy otrzymałaś ofertę reprezentowania barw grupy KnockOut Promotions. To była jesień 2011. Znalazłaś się nawet w rozpisce jednej z gal Andrzeja Wasilewskiego.   

Poważnie zastanawiałam się nad boksem, także amatorskim. Byłam na kilku obozach z kadrą kobiet, uczestniczyłam w zawodach. Chwilę przed podpisaniem kontraktu z UFC rozważałam, czy nie próbować dostać się do Rio. Ale nie. Postawiłam na MMA. Co czekałoby mnie w boksie? Chciałabym być najlepszą pięściarką świata.

Długo docierało do ciebie, że jesteś mistrzynią?

Dotarło jak wróciłam do swojego miasta. Zgotowano mi niesamowite powitanie. Na stacji benzynowej, jednej z głównych arterii Olsztyna. Wcześniej obserwowałam takie wydarzenia z boku, kiedy wracał do nas Krzysztof Hołowczyc. Poczułam, że zrobiłam coś wielkiego.

Wielkiego dla?

Siebie, rodziny, trenerów, miasta, ojczyzny. Przyniosłam dumę. Cieszą małe rzeczy. To że rodzina i najbliższa przyjaciółka będą na walce. Że to dla nas możliwe w tych czasach. Wiem, że gdybym musiała odejść dzisiaj, byłabym spełniona. Nawet ostatnio, po miażdżącej krytyce, jaka spotkała mnie po zmianie klubu, zapytał mnie o to tata: „Asiu, może czas z tym skończyć?”. Jestem na szczycie, ale nie osiądę na laurach. Mam jeszcze kilka marzeń do zrealizowania. Aby za kilka lat rozsiąść się wygodnie w fotelu i z podniesioną głową stwierdzić: „Zrobiłaś wszystko”. „Ty, ta mała, skromna Asia z Olsztyna, zwojowałaś świat”. Jeżeli mam żałować, to tylko rzeczy, które zrobiłam źle. Będę zarażać sportem do końca swych dni.

Rozmawiał HUBERT KĘSKA

***

Możesz postawić w Betsson na walkę Jędrzejczyk – Kowalkiewicz (a także na inne walki UFC 205) za 120 złotych i NIE RYZYKOWAĆ ani złotówki! Sprawdź promocję bukmachera dla nowych i obecnych graczy (KLIKNIJ TUTAJ).

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Grają o mistrzostwo w szkolnej hali. ”Słyszę to od 10 lat. To musi się zmienić”

Jakub Radomski
2
Grają o mistrzostwo w szkolnej hali. ”Słyszę to od 10 lat. To musi się zmienić”

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...