Pewien mądry człowiek powiedział kiedyś, że łatwiej jest ze szczytu spaść, niż się na niego wdrapać. Cicinho – dekadę temu ściągany do Realu Madryt z myślą obsady prawej strony defensywy na najbliższe kilka lat. Dziś – alkoholik, który walczy o życie.
Nic dziwnego, że większość kibiców kojarzy go teraz jako „tego, który nie sprawdził się w Realu” lub jako „chłopaka, którego warto było ściągnąć w Football Managerze”. Bo rzeczywiście, Cicinho miał papiery na duże granie, a gdy w wieku 26 lat trafiał na Santiago Bernabeu – miał być tym, kim przez wiele lat był dla klubu Roberto Carlos. Opoką defensywy, a jednocześnie zawodnikiem chętnie wizytującym połowę przeciwnika.
Dla Królewskich zagrał w 32 meczach, w których zdobył trzy gole i zaliczył cztery asysty. To statystyki bardzo przyzwoite jak na obrońcę, ale w klubie i tak nie byli z niego zadowoleni – nikt nie miał zamiaru po raz kolejny tłumaczyć chłopakowi, który zachłysnął się nocnym życiem, że przy barze prędzej roztrwoni swój talent, niż nabierze ochoty na podbój piłkarskiego świata.
Nie posłuchał. Z każdym rokiem zjeżdżał coraz niżej i niżej, desperacko chwytając się kolejnych kontraktów. Nie zmieniało się tylko jedno – wciąż chlał na potęgę. Dziś, jako 36-latek, jest już nie tylko wrakiem piłkarza, ale przede wszystkim wrakiem człowieka.
– Jestem gościem, który nie może napić się kieliszka lub dwóch, bo będzie pił aż do nieprzytomności, aż się przewróci. Nie mam umiaru. Lekarze powiedzieli mi, że jeśli nic się nie zmieni, to wkrótce umrę – wyznał na łamach ESPN.
Dziś walczy już nie o powrót na boisko, ale o powrót do normalnego życia. Opowiada, że po latach patrzy na wszystko zupełnie inaczej – nie potrafi pojąć, że jeden czy drugi piłkarz na własną prośbę nie jedzie na mecz lub zgrupowanie. Na ich miejscu, z wiedzą, którą ma teraz, a którą nabył wszystkimi swoimi przykrymi doświadczeniami, skupiłby się tylko i wyłącznie na sporcie.
Piłkarz, który opowiada, że po 18 drinkach i 14 małych piwach ukazuje mu się Jezus, to nie jest normalny przypadek. Z żalem czytamy już o kolejnym zawodniku, który miał dar od Boga i wszelkie możliwości, by dziś w garniturze zasiadać na loży honorowej i wspominać piękne czasy kariery piłkarskiej, a w rzeczywistości zwleka się z podłogi i myśli tylko o tym, by sklinować przeraźliwego kaca. Niech ta kolejna przykra historia będzie przestrogą dla wszystkich młodych graczy, którym wydaje się, że wyskoczyć z kolegami na imprezkę raz czy dwa w tygodniu to przecież zupełnie normalna sprawa. Panowie – nie w tym zawodzie, który uprawiacie. W zasadzie to w żadnym zawodzie wykonywanym przez dorosłego i poważnego człowieka.