W zasadzie, to o tym meczu napisano już wszystko. Role są przydzielone – czarny charakter zagra Portugalia, bo prezentuje futbol dla oka nieznośny i nikt nie może zrozumieć, jakim cudem znalazła się w finale. Tym dobrym gościem będzie Francja, która choć na początku rozczarowywała, to wzięła się w garść i teraz honor futbolu leży w jej rękach. Taki przekaz obowiązuje cały dzień, ba, prawie cały turniej, ale wraz z pierwszym gwizdkiem sędziego przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie.
To jest piękne w futbolu, że kompletnie nie potrzebujesz dobrej prasy, żeby osiągać sukcesy. W polityce owszem, wsparcie czwartej władzy jest przydatne i mocno pomaga wygrywać. Ale tutaj, nie, w ogóle. Z Portugalią jedzie się chyba od pierwszego meczu, kiedy Ronaldo zgłupiał i nazwał Islandczyków ludźmi o małej mentalności. Potem machina nakręciła się sama, kolejne remisy miały tę ekipę pogrążać i już zaraz-zaraz mieli odpaść, już podstawiano samolot, który zabierze ich do domu. Szczególnie u nas w kraju byli wyśmiewani, bo przecież ograli nas fartem i gdyby nie to, my byśmy dzisiaj czekali na święto, bo na zwycięzce ćwierćfinału czeka właśnie finał. A kto wie, czy gdyby Błaszczykowski nie pocelował lepiej, nie wręczono by nam od razu złotego medalu już następnych mistrzostw.
O co chodzi – kiedy my wciąż żałujemy straconej szansy, Portugalia właśnie szykuje się do najważniejszej bitwy od lat. Wiadomo, że grają futbol przeciętny, natomiast układ drabinki jaki sprezentował im los, wykorzystali do maksimum, wycisnęli jak cytrynę. Nie można powiedzieć, że jeśli zwyciężą w Euro, jedynie wynik pójdzie w świat, a styl zostanie zapomniany – nie, Grecja z 2004 roku ma osamotnione, dość przykre skojarzenie. Ale czy Greków to szczególnie obchodzi? No, właśnie. Tak samo Ronaldo i spółka będą mogli powiedzieć jak Marian Dziędziel z filmu Smarzowskiego – no i chuj, no i cześć. Tylko, że w nieco weselszej tonacji, bo właśnie ośmieszyli Europę.
Stary Kontynent przed – dla wielu – kompromitacją, ma uratować Francja. Na początku zawodząca koszmarnie, pamiętamy przecież mecze z Rumunią i Albanią. Były to widowiska niesmaczne, nieprzystające gospodarzowi tak naszpikowanemu gwiazdami – w spotkaniu otwierającym turniej, potrzebowali geniuszu Payeta w końcówce, Albańczyków też wymęczyli w ostatnich minutach. Nie tak miało być, raczej łatwe 3:0 w obu spotkaniach satysfakcjonowało by tamtejszych kibiców, dziennikarzy i tak dalej.
Kiedy ta drużyna urosła? Punktem zwrotnym mógł być karny w spotkaniu z Irlandią – na marginesie to świetny przykład, jak gospodarzom „pomagają” ściany, dostali jedenastkę przeciwko sobie w dwóch meczach. W każdym razie, kiedy Brady strzelał im bramkę, mogli pomyśleć: panowie, nie róbmy jaj, jedziemy z tym koksem. Pojechali i nikt nie potrafił ich już zatrzymać. Ambitna Islandia została boleśnie skarcona, mecz z Niemcami wyglądał mniej więcej tak:
Jakkolwiek nie analizować tego spotkania, pod jakim kątem nie spojrzeć, Francja będzie faworytem. Logiczne argumenty za Portugalią zamykają się w siedmiu literach: Ronaldo. Les Bleus przystąpią do tego starcia z dużo lepszym rozdaniem.
Mają wszystko, żeby dziś wygrać. Lepszych piłkarzy, wsparcie kibiców, wiarę we własne możliwości po wyrzuceniu z turnieju mistrzów świata… Trzymać za nich kciuki będzie prawie cała Europa, bo to przecież ma być hańba porównywalna do tej sprzed 12 lat, jeśli właśnie Portugalczycy sięgną po tytuł. Ale ładnie napisał dzisiaj Paweł Wilkowicz – każdemu się wydawało, że ogra Portugalię i to może być największa siła tej reprezentacji.
Mamy nadzieję, że zobaczymy dzisiaj kawał dobrego kina, tego najbardziej chcemy – emocjonalnego rollercoasteru, wspaniałych akcji, bramek, wszystkiego tego, co lubimy najbardziej. A czy wygra piłkarskie dobro czy zło? To już ma mniejsze znaczenie. Obie reprezentacje napisały piękne historie, bo są dzisiaj w tym miejscu, kiedy reszta kontynentu może ich tylko oglądać, nierzadko z zazdrością.
Fot. FotoPyK