Francuzi, a w ślad za nimi media, są permanentnie zaskoczeni stanem bezpieczeństwa ich stadionów. Zaczęło się już na finale Pucharu Francji, swoistej próbie generalnej przed mistrzostwami. Na Saint-Denis zmierzyły się PSG oraz Olympique Marsylia, oczywiście kibice za obiema bramkami wnieśli i odpalili pirotechnikę, spłonęło również kilka krzesełek. Zapanowała konsternacja – jeśli oni mogą wnieść, co tylko chcą – skąd pewność, że podczas Mistrzostw Europy na stadion nie wejdą terroryści z ładunkami wybuchowymi o wielkości porównywalnej z kibicowską pirotechniką?
No i zaczęły się mistrzostwa. Pirotechnikę odpalili Albańczycy, już drugiego dnia turnieju. Potem Rosjanie. Chorwaci. Szwedzi. Rumuni. Węgrzy. Znów Rosjanie. Polacy. Turcy. Znów Chorwaci, tym razem z wrzuceniem rac i petard na murawę. Belgowie, świeca dymna wylądowała na murawie. Znów Turcy.
Na różnych stadionach. Na meczach “podwyższonego ryzyka” i na tych zupełnie bezpiecznych, wręcz piknikowych. W geście radości po zdobytym golu, czy jako protest przeciw swojemu związkowi, jako element oprawy i jako broń (Rosjanie strzelający z rac do Anglików na Stade Velodrome). Rodzime rozgrywki ligowe, dość mocne pod względem pirotechniki, mogą się czerwienić. Po dwóch seriach spotkań we Francji, co drugi mecz odbywał się z mniejszymi lub większymi akcentami pirotechnicznymi na trybunach.
W trzeciej serii pewnie znów zobaczymy sporo tego typu widoczków, w 1/8 finału również, a jeśli faworyci dalej będą zawodzić, to może i w półfinałach coś zapłonie.
Wróćmy więc do pytania Francuzów – jeśli wnoszenie i odpalanie rac na stadiony Euro 2016 jest tak proste i tak powszechne, jaką mamy pewność, że nie dojdzie do zamachów terrorystycznych?
Odpowiedź jest banalnie prosta. Nie mamy pewności. Nie mamy, nie będziemy mieli i nigdy nie mieliśmy pewności. Uzasadnienie? Nie da się, jest to fizycznie niemożliwe, by zorganizować imprezę na kilkadziesiąt tysięcy osób i każdą skontrolować na tyle dokładnie, by kompletnie wykluczyć możliwość wniesienia – czy to racy, czy też małej bomby. Kontrole osobiste “na wyrywki”? Nie, to za mało, przecież w obecnych czasach terrorysta nie musi wcale wyglądać w sposób podejrzany, szczególnie, gdy grają reprezentacje dość solidnie przemieszane kulturowo. Nawet przy sokolim oku funkcjonariuszy na stadionie – nie da się wyłapać wszystkich potencjalnie podejrzanych. Czyli trzeba byłoby kontrolować każdego, literalnie, nie pomijając nawet matek z kilkuletnimi dzieciakami, które przecież mogą mieć ładunek w pieluszce (nie takie historie o terrorystach da się wyczytać…).
Ale wtedy z imprezy na kilkadziesiąt tysięcy osób, robi się impreza na kilka tysięcy wewnątrz obiektu i kolejne kilkanaście tysięcy w kolejkach do wejścia. Eliminujemy bezwzględnie ryzyko tragedii na stadionie, ale wręcz prosimy się o dramat tuż pod nim – przecież takie miejsce pełne wkurwionych kibiców to beczka prochu. Pomijając najbardziej oczywisty scenariusz – wysadzenie się terrorysty w kolejce na stadion, które mogłoby skosić nawet więcej ludzi, niż już na trybunach – ryzykujemy też nowym Heysel, tratowaniem się zniecierpliwionych fanatyków i zadymą przy bramach, gdy zaczną je forsować po pierwszym gwizdku.
Jedyną naszą bronią jest profilaktyka i zapobieganie. Ruchy wyprzedzające, tak jak te obijające się w eterze w ostatnich dniach, o zatrzymaniach w Belgii czy Niemczech, nawet na Ukrainie, jeszcze przed mistrzostwami. Gra o bezpieczeństwo toczy się o wiele wcześniej, niż na bramkach na stadionie. Uczestniczą w niej zdecydowanie silniejsi zawodnicy, niż zatrudniani masowo ochroniarze bez doświadczenia. I na pewno nie powinno się, albo nawet nie można pisać, że ich porażką jest odpalenie kilku rac na stadionie.
Nie czuję się mniej bezpiecznie, wiedząc, że bramki na Stade Velodrome czy Parc de Princes nie są tak szczelne, by zatrzymać stroboskopy. Patrząc logicznie na działanie terrorystów, na rozdrobnienie ich siatek i zróżnicowanie żołnierzy ich struktur – jeśli coś ma ich powstrzymać, to na pewno nie wnikliwe kontrole stadionowe.
Dlatego zamiast lamentować nad pojedynczymi racami – cieszmy się, że wywiad jak dotąd działa jak należy. I że żaden z samotnych wilków, praktycznie niemożliwych do wykrycia, jeszcze się nie uaktywnił. I oby tak pozostało do końca turnieju.
***
Dzisiaj odbyło się też losowanie rywali dla polskich klubów w pierwszych fazach europejskich pucharów. Jak przytomnie zauważył Maciej Kusina z 90minut.pl – Polacy pojadą do chorwackiego klubu z Bośni, albańskiego klubu z Macedonii i – co może dziwić – bułgarskiego klubu z Bułgarii. Zrinjski Mostar ma w nazwie “Chorwacki Klub Sportowy”, Shkendiję zakładali Albańczycy, ma albańskie barwy, albańskich kibiców i generalnie jest jednym z namacalnych dowodów na wprowadzanie w życie projektu Wielkiej Albanii.
W takich momentach naprawdę cieszę się, że szczytem etnicznej wariacji jest u nas reaktywowanie 1. Fussball-Club Katowice.
JAKUB OLKIEWICZ
Poprzednie odcinki: raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć.
Fot.FotoPyK