Mistrzostwa Europy we Francji skutecznie przykrywają wszystkie inne piłkarskie wydarzenia – począwszy od transferów, a skończywszy na mistrzostwach, które równolegle odbywają się na innym kontynencie. Jednak Copa America Centenario wkracza w taką fazę, że chyba trzeba poważnie rozważyć zorganizowanie piłkarskiego maratonu, obejmującego również nocne półfinały i mecze fazy medalowej tej imprezy. Tym bardziej, że czasami dzieją się tam rzeczy – hm – niebywałe.
Ochoa – Aguilar, Araujo, Moreno, Layun – Herrera, Guardado, Duenas, Lozano, Corona – Hernandez. Rezerwowi: Pena, Jimenez i Reyes. Trener: Juan Carlos Osorio. W Meksyku nazywa się tę piętnastkę: zaginieni w Santa Clara. To właśnie w tym mieście rozgrywany był ćwierćfinał z reprezentacją Chile, po którym szydzi się, że meksykańscy piłkarze w ogóle nie wyszli na boisko, ot, np. wybrali zwiedzanie Doliny Krzemowej. Ale to tak naprawdę śmiech przez łzy. Meksykanie – którzy na turnieju w USA byli wspierani przez kibiców tak mocno, że mogli poczuć się jakby grali u siebie – od dziś już dokładnie wiedzą, jakie uczucia towarzyszyły Brazylijczykom na ostatnim mundialu, gdy Niemcy pakowali im kolejne gole. Każdy z nich był jak strzał prosto w pysk.
Porażka 0-7.
Kompletnie niewytłumaczalna, biorąc pod uwagę zarówno porównanie klas obu zespołów, jak i dotychczasową formę na mistrzostwach. Meksyk już na początku pokonał reprezentację Urugwaju, odprawił Jamajkę, ze starcia z Wenezuelą wyniósł dokładnie to, co chciał – pierwsze miejsce w grupie. Chile? Porażka z Argentyną, trzy punkty wyszarpane Boliwii po rzucie karnym w doliczonym czasie gry i całkiem wyrównany mecz z tą samą Panamą, którą Argentyna ograła jadąc w trybie energooszczędnym 5-0. To był tak tak naprawdę pierwszy dobry mecz Vidala i spółki na tym turnieju.
To największa klęska w historii – grzmią Meksykanie. Co prawda nie zapomnieli o 0-8 z Anglią w meczu towarzyskim z 1961 roku czy porażce na mundialu w 1978 roku (o-6 z RFN), ale dominuje przeświadczenie, że tej drużynie – w przeciwieństwie do wymienionych – po prostu nie wypadało przerżnąć w ten sposób. Dlatego nie dziwi fakt, że selekcjoner po tym meczu nawet nie starał się robić dobrej miny: – Zagraliśmy żenująco. Chciałbym z całego serca przeprosić naszych kibiców, chciałbym prosić o wybaczenie ludzi w Meksyku. Przynieśliśmy wam wstyd.
Załatwił ich Eduardo Vargas, strzelec czterech goli. Ciekawy przypadek. W zeszłym sezonie jako piłkarz QPR strzelił tylko trzy gole w Premier League, po czym do spółki z Jose Paolo Guerrero został królem strzelców Copa America. W trakcie ostatniej kampanii tylko dwa razy trafił dla Hoffenheim w Bundeslidze, a na turnieju w narodowych barwach zapakował już łącznie 6 goli i zmierza po kolejną koronę.
Jego głównym rywalem w tym wyścigu jest Leo Messi. W ćwierćfinale z Wenezuelą Argentyńczyk dołożył trafienie (prócz tego zaliczył dwie asysty, jego drużyna wygrała 4-1) do hat-tricka wbitego Panamie i jest wiceliderem klasyfikacji strzelców. Ale bramka wbita w 60. minucie była istotna z innego powodu. 28-letni Messi wyrównał dzięki niej rekord liczby goli zdobytych dla Albicelestes. Obecnie z 54 trafieniami zajmuje miejsce na tronie obok Gabriela Batistuty. Ale nie ma wątpliwości, że już lada moment będzie zasiadał na nim samodzielnie, a swój rekord zdąży wyśrubować do tego stopnia, że przetrwa on następne kilkadziesiąt lat.
Pierwszą okazję ku temu będzie miał już w meczu półfinałowym z USA (22.06., g. 3.00). W drugim ze spotkań Kolumbia zmierzy się z Chile (23.06., 2.00). Oj, warto będzie zarwać te dwie nocki.