Jeden z futbolowych sloganów głosi: pokaż mi swoją ławkę rezerwowych, powiem ci jaką masz drużynę. Jeśli pod tym kątem mamy oceniać poszczególne zespoły: Francja do końca turnieju powinna przejeżdżać się po wszystkich jak walec. Tymczasem dziś o mało co nie odebrała im punktów Albania. Albania!!! Hej, Francja, wy serio chcecie wygrać te mistrzostwa?
Sadzanie na ławkę Pogby i Griezmanna? Przypomnijmy: w kontekście pierwszego padają trzy cyfry po stronie baniek w kwotach transferowych, o drugim niektórzy przebąkują – na wyrost, ale jednak – że to mocny kandydat do Złotej Piłki. Fanaberia? Demonstracja siły? Oszczędzanie na dalsze fazy turnieju? Głupota? Lekceważenie rywala? Najbardziej skłanialibyśmy się chyba ku ostatniej wersji. Dwa kluczowe ogniwa siedzą na ławce, pozostali odbierają od trenera sygnał: ee, ogórki. Opierdolimy ich.
Francuzi wyszli dziś z założenia, że prędzej czy później mecz sam się wygra. No… jakkolwiek spojrzeć to strategia zdała egzamin, ale jedynymi zadowolonymi po tym meczu we Francji będą chyba kardiolodzy, którzy już od przerwy meczu mają ręce pełne roboty. Piłkarze nie zadbali dziś o zdrowie sercowców, ci słabsi po drodze oglądając ten festiwal rozpaczy mogli wymięknąć. Za to Albańczycy… Ujmijmy to tak: gdybyście chcieli pisać kiedyś poradnik pod tytułem „jak grać w piłkę z drużyną 9623 razy lepszą”, po wypowiedzi zgłoście się właśnie do nich.
Od samego początku pokazali, że nie chcą być tłem, nie interesuje ich stawianie muru. Skoro już tu jesteśmy i gramy o życie, nie będziemy pieprzyć się w tańcu – mniej więcej z takiego założenia wychodzili. Różnica w jakości była może widoczna, ale respekt do rywala? W śladowych ilościach. Ta fantazja, polot, ciągła chęć kreowania akcji z dala od własnej bramki – kapitalnie się to oglądało. To nie była taktyka na małego Jasia, który szóstego grudnia wyczekuje na prezent, coś zupełnie przeciwnego. Coś jakby hobby-ekipę wpuścić na chwilę do poważnej ligi. Dośrodkowania może i przeciągnięte, dryblingi pokraczne, a strzały w sektor C12, ale ambicja na najwyższym poziomie. Do przerwy oba zespoły toczyły równy mecz, zresztą odzwierciedlało się to nawet w podobnej statystyce strzałów.
Przeczuwamy, że we francuskiej szatni w przerwie było grubo, bo po zmianie stron gospodarze wyszli kompletnie odmienieni. To znaczy tak: wreszcie zaczęło im zależeć, ale z minuty na minutę byli bliżej utraty punktów, a więc i presja coraz mocniej plątała nogi. Symbolem bezradności – który to już raz? – był Giroud próbujący trafić głową w bramkę. Napastnik Francji zmarnował dziś cztery takie sytuacje, najbliżej był, kiedy piłka trafiła w słupek, no ale strzał w słupek to wciąż strzał niecelny.
Co najbardziej imponowało nam w grze Albanii? Że z każdą minutą wcale nie cofali się pod swoją bramkę, nie robili Irlandii Północnej. Na zegarze była 80. minuta, Francuzom paliło się w dupce, a ci spokojnie rozgrywali piłkę i szukali swoich okazji (!), a kiedy gospodarze atakowali, to przeważnie z kontrataków (!). W końcu wcisnęli te gole. Wcisnęli psim swędem. Najpierw Griezmann główką, chwilę potem – gdy Albania nie mająca do stracenia już absolutnie nic rzuciła się do ataków – egzekucja Payeta. Wynik idzie w świat? Wolne żarty. Po tym spotkaniu unosił się będzie większy smród niż z marsylskich ulic.
Albania przegrała swój drugi mecz, ale ani za pierwszym razem, ani teraz, nie mamy wrażenia, że byli ogórkami do bicia. Wpuszczenie na ME zespołów tego pokroju miało nam zagwarantować albo kolejne piękne historie kopciuszków, albo bolesne egzekucje, których przecież na tym poziomie nie było zbyt wiele. Albanię wspominać będziemy bez wątpienia jako piękną historię.
Niestety, prawdopodobnie bez happy endu.
Fot. FotoPyk