Dwa francuskie kluby z Ligue 1 w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Lepiej niż Włosi. O wiele lepiej niż Anglicy. Większą reprezentację na tym poziomie ma jedynie Hiszpania, która w ostatnich kilku sezonach ewidentnie odjechała pozostałej części Europy, przynajmniej jeśli chodzi o poziom trzech-czterech najlepszych drużyn w lidze. A jednak, w większości weekendowych podsumowań o wiele więcej miejsca poświęca się Bundeslidze czy Serie A (o Premier League nie wspominając…) niż niedocenianym Francuzom. Francja? To ten gówniany kraj, który nie zasłużył na PSG i Ibrahimovicia? Mógłby lekceważąco zapytać fan włoskiej czy angielskiej piłki. My jednak zastanawiamy się, czy to nie czas, by na serio docenić to, co dzieje się w Paryżu, Monako, Marsylii i Lyonie.
Na początek wyraźnie zaznaczmy: w ćwierćfinałach większość ekip (jeśli nie wszystkie) modliło się właśnie o Monaco. Drużyna z Księstwa została jednogłośnie okrzyknięta najsłabszą z całej ósemki, ale… No właśnie. Wcześniej przecież odstawiła Arsenal, wygrała też grupę z Bayerem Leverkusen i bogatym Zenitem. To duże uproszczenie, ale AS Monaco, które przecież w tym sezonie bardzo długo pozostawało poza ścisłą czołówką Ligue 1, poradziło sobie i z zespołem ze szczytu Premier League, i z silnym reprezentantem Bundesligi. Gdy dodamy do tego fakt, że te wszystkie sukcesy zespół z Księstwa odnosi na krótko po wybiciu mu dwóch jedynek, czyli Falcao oraz Rodrigueza… Kto wie, czy klub oparty na fortunie Dmitriego Rybołowlewa nie dostał latem po głowie mocniej, niż systematycznie osłabiana Borussia Dortmund.
Monaco poradziło sobie jednak z większością swoich problemów, a w Turynie – mimo porażki – zachowało szansę na awans do półfinałów Ligi Mistrzów. Przypomnijmy – zespół pozbawiony największych gwiazd oraz z nieco przykręconym kurkiem z kasą – pisaliśmy już wiele razy o tym jak przebiegał wyniszczający portfel rozwód właściciela klubu i Eleny Rybołowlewej. Co więcej – AS Monaco nie jest wcale najsilniejszym reprezentantem Ligue 1, a w tabeli idzie niemal łeb w łeb z całą czołową szóstką – szóste Bordeaux traci do zespołu z Księstwa cztery „oczka”, Monaco zaś pozostaje sześć punktów za liderem z Lyonu.
PSG? Okej, mecz z Barceloną boleśnie obnażył słabość tego zespołu, ale nie da się nie zwrócić uwagi na okoliczności. Brak Verattiego. Brak Thiago Motty. Brak Ibrahimovicia. Uraz Thiago Silvy, kiepska forma po urazie Davida Luiza… Czy mogło w ogóle być gorzej? Zresztą spójrzmy szerzej. PSG w ubiegłej rundzie grając bez swojego kluczowego zawodnika potrafiło powstrzymać lidera ligi powszechnie uznawanej za światowy numer dwa. Bilans 4-1-1 w fazie grupowej, nawet jeśli była to grupa dość słaba, wstydu również nie przynosi. Budżet? Paryżanie spokojnie mogą konkurować ze światową czołówką. Marketing? Wiadomo, pół roboty robi Ibrahimović, ale przecież to nie wina PSG, że właśnie ich diamencik jest tematem setek publikacji, tysięcy gifów i dziesiątek tysięcy vine’ów.
Paryska marka staje się marką globalną, a boje z Barceloną i miejsce w ćwierćfinale LM tylko to potwierdzają. Co ważne – PSG stać na zastąpienie po sezonie tych, którzy się starzeją oraz wymianę najsłabszych ogniw. Aha, wprawdzie AS Monaco przegrało z Juve 0:1, a PSG wtopiło 1:3 z Barceloną, ale… Oto podział ćwierćfinalistów z ostatnich trzech lat ze względu na kraj:
Hiszpania: 9
Niemcy: 5
Francja: 4
Włochy: 2
Anglia: 2
Portugalia: 1
Turcja: 1
Co jednak przykłady tych dwóch klubów mówią o całej Ligue 1? Tu właśnie naszym zdaniem jest cały klucz do zrozumienia jak długą drogę przeszła ta liga w ostatnich sezonach. Ani Monaco, ani PSG nie potrafią bowiem zdominować francuskich rozgrywek w stylu Bayernu, ani nawet w podobny sposób, jak hiszpański tercet rządzi La Ligą. W ubiegłym roku – jasne, wyścig dwóch koni. 89 i 80 punktów przy 38 kolejkach musi robić wrażenie. Dziś jednakże mamy do czynienia z kompletnie inną sytuacją – liderem jest Lyon, a Marsylia, Saint-Etienne czy nawet Bordeaux ciągle siedzą ćwierćfinalistom LM na ogonie. Do ligi trafiają naprawdę solidni gracze i jeszcze solidniejsi szkoleniowcy, by wspomnieć choćby Bielsę.
Z wnioskami należy poczekać – w końcu sukcesy dwóch francuskich klubów w Lidze Mistrzów przy jednoczesnej zaciętej walce w Ligue 1 mogą być tylko jednokrotnym wystrzałem, tą pojedynczą jaskółką, która nie może dawać prawa do mówienia o „francuskiej wiośnie”. Czas chyba jednak uważniej oglądać mecze z Francji, czas uważniej śledzić transfery do tej ligi, a może i czas, by zastanowić się, czy Francuzi w przededniu swojego Euro nie wywalczą miejsca w czołowej czwórce najlepszych lig świata.
O ile już go nie mają.