Reklama

Ferrari z silnikiem Fiata Punto. Kenneth Zeigbo szeroko o swojej karierze.

redakcja

Autor:redakcja

28 grudnia 2014, 19:00 • 17 min czytania 0 komentarzy

Wystarczyło kilkanaście meczów i kilka bramek, by na zawsze zaskarbił sobie sympatię kibiców Legii. Chociaż w warszawskiej drużynie zaliczył jedynie mało znaczący epizod, wszyscy pamiętają pana „Spoko spoko”. Co słychać u niego dzisiaj? Cały czas mieszka we Włoszech, chociaż karierę skończył dwa lata temu. Na rozwinięcie skrzydeł nie pozwoliły mu kolana, które – jak sam przyznaje – ma podobne do Brazylijczyka Ronaldo. Gdyby nie one mógłby być silniejszy niż George Weah. Kenneth Zeigbo w obszernej rozmowie z portalem Weszło.

Ferrari z silnikiem Fiata Punto. Kenneth Zeigbo szeroko o swojej karierze.

Do Polski trafiłeś kilkanaście lat temu jako król strzelców ligi nigeryjskiej. Teraz prawdopodobnie biłyby się o ciebie wielkie europejskie firmy. 

Wtedy też tak było. Miałem mnóstwo ofert z Niemiec, Francji czy Hiszpanii. Chciał mnie Eintracht Frakfurt, gdzie wcześniej sprawdził się mój przyjaciel Jay-Jay Okocha. Poza tym były jeszcze Sporting Gijon, Mallorca, Nantes, Bordeaux. I propozycja z Ajaksu Amsterdam. Ostatecznie wybrałem Legię, bo podobał mi się ten projekt i tego nie żałuję.

Odrzuciłeś oferty klubów Bundesligi i Ligue 1 po to, żeby trafić do Legii? Dziwny wybór.

Być może, ale chciałem spróbować sił w miejscu, gdzie gra się futbol fizyczny. W Polsce nie było piłkarzy filigranowych i świetnie wyszkolonych technicznie. Sami wysocy i nabici. Stwierdziłem, że jeśli dam sobie radę u was, to spokojnie poradzę sobie też gdziekolwiek indziej.

Reklama

Inna sprawa, że gdzieś indziej mógłbyś siedzieć na ławce. W Legii miejsce w wyjściowej jedenastce miałeś od samego początku. 

Celem każdego młodego piłkarza, który trafia do Europy z innego kontynentu musi być regularna gra. Co ciekawe, nie przyjechałem do Polski, żeby grać w Legii. To Polonia Warszawa zaprosiła mnie na testy. Zresztą nie tylko mnie. Było nas tylu, że nie dawali rady płacić. Legia dawała mi możliwość gry w europejskich pucharach, które są świetnym oknem wystawowym. Mogłem się wypromować.

Od początku traktowałeś Legię jako trampolinę?

Tak, to normalne. Nie przyjechałem do Warszawy, żeby spędzić tam całą karierę. W Polsce chciałem zostać maksymalnie przez dwa, czy trzy sezony i ruszyć w dalszą drogę. Piłkarz, którzy trafiłby do Legii i powiedział, że chce zostać tu przez całą karierę, byłby pozbawiony ambicji. Kiedy przyjechałem z Nigerii do Legii, moim celem był wyjazd na mundial. Byłem powołany. Doznałem kontuzji na zgrupowaniu, ale częściowo spełniłem swój cel. Potem, gdy trafiłem do Venezii, chciałem iść wyżej, do Juventusu czy Interu. Niestety, przeszkodziły mi w tym kontuzje. Powiem ci coś. Jeśli piłkarz nie chce stale  piąć się w górę, to znaczy, że niczego nie rozumie.

Pamiętasz twój pierwszy raz w szatni Legii?

To było przed meczem z Widzewem, w którym zdobyłem piękną bramkę. Pamiętam, że przed tym meczem zaprosił mnie do siebie właściciel Legii, przedstawiciel Daewoo. Powiedział, że nie życzy sobie, żeby ta drużyna tutaj wygrywała. Ja odpowiedziałem: w porządku, miejmy nadzieję. I rzeczywiście, dzięki Bogu, po bramkach mojej i Tomasza Sokołowskiego udało nam się zwyciężyć. To było coś specjalnego. Kibice Legii mnie pokochali. Taki debiut, w tak ważnym meczu. Właśnie wtedy zaczęli mnie nazywać “spoko spoko”. Tak narodził się mój “feeling” z kibicami.

Reklama

Domyślam się, że twoje początki w polskiej szatni nie należały do łatwych. 

Pomagał mi Jacek Bednarz, który perfekcyjnie mówił po angielsku. Często chodziliśmy razem jeść. Spędzaliśmy dużo czasu. Poza tym to był naprawdę równy gość. Poza tym spotkałem tam jeszcze kilku innych porządnych ludzi. Z nikim nie miałem problemu, ale nie ze wszystkimi potrafiłem się dogadać. Z całą resztą zacząłem rozmawiać po jakichś siedmiu miesiącach.

Bednarz był jedynym, który dogadywał się po angielsku?

Tak, reszta próbowała, ale nie do końca im wychodziło. Reszta mówiła tylko “How are you?” i “OK, fine”. I tyle. Jacek mówił zupełnie tak, jak ktoś, kto mieszka w Londynie. Poza tym w szatni było słychać tylko “kurwa, kurwa, kurwa”. Pomyślałem, że to taki sposób mówienia. Wraz z upływem czasu zaprzyjaźniłem się też z innymi piłkarzami. Na przykład z Marcinem Mięcielem…

“Miętowy”.

Tak, tak, właśnie! Był jeszcze jeden… Kapitan. Jak nazywał się kapitan?

Jacek Zieliński.

Zieliński! Kolejny świetny gość. Jak na kapitana mówił niewiele, ale każdy wiedział, że z nim nie ma żartów. Kto tam jeszcze… Szamotulski! Wielki bramkarz.

Szalony facet. On też mógł grać w Serie A. Wtedy, kiedy ty wyjechałeś do Wenecji, on odrzucił ofertę Milanu. Za mało mu płacili.

Pamiętam, że uwielbiał wkurwiać kibiców drużyn przeciwnych. Słyszałem, że też go chcieli. Nie wiem, jakie oferowali mu pieniądze. W sumie to nawet nie wiem, jakie zaoferowali mnie. Powiedziałem tylko menedżerowi: rób swoje, a potem powiem ci, czy jestem zadowolony. Szkoda, że mu się nie udało, bo był dobrym bramkarzem.

Mówi się, że nie zrobił wielkiej kariery przez szalony charakter.

Każdy dobry bramkarz musi być kopnięty. W Venezii grałem z Massimo Taibim. Uwierz, że przy nim Szamotulski nie byłby już tak szalony. To samo przy Buffonie czy Abbiatim. Dziwi mnie, że mówisz o Szamotulskim “szalony, szalony”. Ja nigdy nie miałem z nim żadnego problemu. Normalny chłopak. Co innego Darek Czykier.

Da się być bardziej pokręcony, niż “Szamo”? Nie wierzę. 

To był jeden z tych piłkarzy, który nie prowadził się jak profesjonalista. Pił dużo piwa, doskonale wiedząc, że piłkarze nie powinni tego robić. Na boisku zawsze był jednak świetny. Kiedy wszyscy siedzieli cicho, on zawsze był głośno. Śmiał się, żartował. Uwielbiałem go, bo zawsze podawał mi piłkę. Tak naprawdę nie było zawodnika, który by mnie nie lubił. Po meczu z Widzewem wszyscy się we mnie zakochali. Zrozumieli, że kiedy Kenneth gra dobrze, to zwycięstwo jest w kieszeni.

W tamtych czasach w Polsce każdy piłkarz pił. Wszyscy doskonale o tym wiemy. 

Ja dzięki Bogu nigdy nie piłem, ani nie paliłem. Po wygranej Superpucharu Polski, podstawiali mi szampana. “Pij, pij!” Kiedy odmówiłem, pomyśleli, że jestem muzułmaninem. “Masz, zapal sobie!”. Zawsze mówiłem, że nie chcę. Przez cały czas spędzony w Polsce byłem tylko na dwóch imprezach. Pierwsza, po wygraniu Superpucharu i druga, pożegnalna, kiedy wiedziałem, że odchodzę z Legii. Tam chodzi się po to, żeby palić papierosy i pić, a ja tego nie lubię. Byłem piłkarzem. Trenowałem, rozciągałem się i szedłem spać. Każdego ranka wbiegałem po schodach na piętnaste piętro. Dlaczego? Bo wiedziałem, że w niedzielę muszę być krok przed obrońcą. Z piłką skończyłem dopiero dwa lata temu, a spokojnie mogłem jeszcze trochę pokopać. Po tych wszystkich kontuzjach nie chciałem przemęczać kolan.

Pamiętasz którzy piłkarze balowali najczęściej?

Na stadionie nikt nie pił, ani nie palił. Trener nie pozwalał. Co innego na dyskotekach. Kiedy przychodziłeś na trening, musiałeś jednak ciężko pracować i nie było mowy o tego typu sprawach. Chyba wszyscy polscy piłkarze wszystko pili. Oni dorastali z wódką. To normalne. Muszę jednak powiedzieć, że nigdy nie widziałem żadnego pijanego na treningu.

Po przyjeździe z Nigerii tego typu zwyczaje musiały być dla ciebie szokiem.

Pierwsza rzecz, którą zrozumiałem po tym, jak trafiłem do Polski. było to, że macie tu zupełnie inną kulturę. Tak samo ze sposobem picia alkoholu. Zorientowałem się, że pijecie dużo wódki i mało piwa. Jecie kurczaka z frytkami i popijacie zupą. Musiałem to wszystko zaakceptować. Jedyną rzeczą na którą nie byłem przygotowany, było zimno. Przyleciałem do Polski w marcu, w krótkim rękawku. Wyszedłem na dwór i pomyślałem: nie no, to jakieś jaja. Czułem się jak w lodówce. Na szczęście menedżer czekał na mnie z kurtką. Trzy tygodnie wcześniej do Polski przylecieli inni piłkarze z Nigerii i była ta sama sytuacja. Pierwszą rzeczą, którą nauczyłem się w waszym języku, było “ja nie lubię zimno”.

W jednym z wywiadów dla włoskiej prasy powiedziałeś, że Warszawa była piękna, ale Legia była klubem słabo zorganizowanym. 

Chyba nie do końca mnie zrozumieli. Legia była wtedy najsilniejszym i najlepiej zorganizowanym polskim klubem, ale do Venezii mimo wszystko nie miała startu. Po transferze do Włoch, do Serie A, która była numerem jeden na świecie, wskoczyłem na jeszcze wyższy poziom. Thuram, Cannavaro, Zanetti… Tam wszystko było zupełnie inne.

Na przykład?

Mój pierwszy dzień we Włoszech, rozmowa z prezesem.

– Kenneth, zbieraj się już, bo czeka na ciebie nauczyciel włoskiego,

– Prezesie, dopiero przyjechałem!

– W porządku, masz dwa, góra trzy dni. Niedługo zaczyna się sezon. Musisz być przygotowany.

Po każdym treningu w domu czekała na mnie nauczycielka i dwugodzinna lekcja. Miesiąc później, jeszcze przed startem ligi, potrafiłem dogadać się ze wszystkimi. Mogłem powiedzieć gdzie chcę piłkę, “prawa”, “lewa”. W Legii potrafiłem grać dobrze bez wypowiadzenia jednego słowa. Wyobraź sobie, co byłoby, jakbym mówił po polsku tak, jak po angielsku. Byłbym jeszcze silniejszy. Tymczasem jedyną osobą, której mogłem powiedzieć, gdzie chcę piłkę, był Bednarz. Obrońca. W Polsce zacząłem cokolwiek rozumieć dopiero po jakichś pięciu miesiącach. Zanim trafiłem do Legii przez miesiąc byłem w Polonii Warszawa. Oni byli dopiero niezorganizowani!

Tu akurat nic się nie zmieniło. Ostatnio zostali zdegradowani do czwartej ligi. 

(śmiech) Masakra. Przez dwa pierwsze tygodnie w Polsce jadłem chleb i piłem herbatę. Nic więcej. Nikt nie potrafił mnie zrozumieć. Dziś można się z tego śmiać, ale było mi naprawdę ciężko. Spróbuj normalnie trenować, jedząc sam chleb. Mimo to udało mi się. Gdybym grał słabo, to nie zostałbym zauważony przez Legię. Potem przerzuciłem się na kurczaka z frytkami.

Brzmi jak żart.

Poważnie, tak było. Pamiętam, że przyszedłem do restauracji i zanim złożyłem zamówienie kelner przyniósł chleb, pewnie do zupy. Chciałem złożyć zamówienie, ale nikt nie mówił po angielsku. Do tego zawsze przynosili gorącą herbatę, chyba z litości, bo na dworze było zimno. Po jakimś czasie już o nic nie pytali. Kiedy widzieli, że wchodzę, przynosili mi chleb i herbatę. Po dwóch tygodniach przyjechał mój menedżer. Był niesamowicie zły.

– Kenneth, dlaczego jesteś taki chudy? Wyglądasz jak bagietka.

– Od dwóch tygodni jem tylko chleb i piję tylko herbatę.

Wpadł w szał. Wezwał prezesa Polonii i powiedział: ten piłkarz ma mieć przydzielonego tłumacza i tysiąc dolarów tygodniowo. Ma jeść wszystko, na co tylko ma ochotę. Od tamtej pory wszystko się zmieniło.

W którym momencie zdałeś sobie sprawę, że w Legii robi się dla ciebie za ciasno?

Kiedy zostałem powołany do szerokiej kadry na mundial w 1998 roku. Zrozumiałem, że muszę zrobić krok do przodu. Po mistrzostwach świata we Francji miałem wrócić do Legii, ale dobrze wiesz, że by mi na to nie pozwolili. Od razu posypałyby się oferty. Nie chciałem uciekać z Polski. Czułem się tam fantastycznie, ale kiedy zaczęliśmy przygotowania do mundialu, obserwowali mnie ludzie z Włoch, Francji, Hiszpanii. Venezia chciała kupić mnie jak najszybciej. Bali się, że po mistrzostwach stanę się znacznie droższy. Myśleli, że zrobią świetny interes. Legia też na mnie nie straciła. Włosi zapłacili za mnie godne pieniądze.

Dwa miliony dolarów. 

Tak, a kupili mnie za 280 tys. euro. To i tak kupa forsy! W tamtych czasach za piłkarzy z ligi nigeryjskiej płacono średnio 50 tys. Ciekawe, bo jeszcze kilka lat temu ktoś do mnie napisał: Kenneth, wiesz, że wciąż jesteś najdroższym piłkarzem w historii Ekstraklasy? Legia zrobiła na mnie naprawdę dobry interes.

Mogłeś jeszcze zostać, czy Legia postawiła ci jakieś ultimatum?

Zauważ, że mój transfer odpowiadał i mnie, i Legii. Byłem młodym piłkarzem, chciałem się rozwijać. Venezia miała dać mi możliwość gry w najlepszej lidze świata. Legia z kolei zarobiła dwa miliony. Spytali: chcesz odejść? Ja odpowiedziałem: OK, w porządku. Pamiętam, że Włosi byli w Warszawie więcej niż dziesieć razy. Jeździli co dwa-trzy tygodnie. Wtedy myślałem, że Włochy muszą leżeć gdzieś blisko Warszawy.

Inne propozycje?

We Włoszech chciały mnie jeszcze Lecce i Vicenza. Z tymi drugimi graliśmy z Legią w Pucharze UEFA. Na transfer cały czas namawali mnie też w Bordeaux. W Niemczech zgłosił się po mnie beniaminek z Unterhaching. W grę wchodził też Sporting Gijon. Pamiętam, że nie sprawdził się tam wtedy inny napastnik Legii. Czekaj, jak on się nazywał… Kowalski?

Kucharski.

Tak, on. Do Legii sprowadzono mnie po to, żebym go zastąpił. Grałem z jego “ósemką”. Wyjechał do Sportingu Gijon, ale nie byli tam z niego zadowoleni i szybko wrócił. Hiszpanie chcieli, żebym zastąpił go także tam. Wybrałem Venezię, bo płacili najwięcej Legii. Pozostali dawali o pół miliona dolarów mniej.

Ówczesny prezes Venezii, Gianni Di Marzio, był dumny, że wybrałeś właśnie ich. Mówił o tym, że w wyścigu o twój podpis byli lepsi niż Bayern, Ajax czy Barcelona. 

To nie byle kto. Di Marzio sprowadził do Włoch Diego Maradonę. Rozmawiamy do dziś. Ostatnio powiedział mi: Kenneth, ciągle nie mogę przeżyć, że przytrafiło ci się tyle kontuzji. Nazywał mnie “małym Weah”. Mówił, że gdyby nie urazy, to mógłbym przebierać w ofertach z Juventusu, Interu czy Milanu. Byłem wysoki, ale zaawansowany technicznie.

Trochę jak Zlatan Ibrahimović. 

Dokładnie. Niestety, niedługo po rozpoczęciu mojego pierwszego sezonu w Serie A, dopadła mnie kontuzja, wykluczając z gry na długie miesiące. Zdążyłem zagrać dwa mecze. W tamtych czasach właściwie jedynym wyjściem była operacja. Nie było tylu specyfików, co dziś. Z każdą operacją tracisz jednak zwinność, szybkość. Dziś byłoby mi znacznie łatwiej. Potem doszedłem do siebie, wyjechałem na wypożyczenia do Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Libii. Grałem, strzelałem dużo goli. Wróciłem do Włoch i znowu trafiła mi się kontuzja. Mimo wszystko nie żałuję. Dotarłem tam, gdzie chciałem. Nie można mieć wszystkiego.

Kibice we Włoszech szybko się od ciebie odwrócili. Żartowali, że prezes Maurizio Zamparini wypatrzył cię na kasie jednego ze swoich supermarketów. 

Jeśli chcesz grać w piłkę, nie możesz przejmować się takimi rzeczami. Kiedy wyjeżdżałem z Nigerii, wiedziałem, że będę cierpiał. Byłem na to przygotowany. Większość kibiców, spotykanych na ulicy czy gdziekolwiek indziej, życzy mi dobrze. Kiedy Rooney gra słabo, też na niego gwiżdżą. Seedofowi w Milanie też nie raz mówili, że nie potrafi grać.

Z tobą sytuacja była jednak inna. Zapłacili grube pieniądze, a ty ciągle byłeś kontuzjowany. Kibice mogli być rozczarowani. 

Jasne, ale dla mnie najważniejsze było to, że prezes nie był mną rozczarowany. Kibic nie ma pojęcia, co dzieje się w klubowej szatni. Kiedy chciałem odejsć z Venezii, Zamparini za nic nie chciał mnie puścić. Nie dostałem zgody na transfer definitywny do Emiratów, chociaż o to prosiłem. Kiedyś prezes zaprosił mnie do swojego gabinetu i pokazał faks, który przyszedł z Heerenven. Oferowali dwa miliony, czyli dokładnie tyle, ile kosztowałem. Oferta została odrzucona. Zamparini przychodził na każdy trening i widział, że kiedy jestem zdrowy, to potrafię grać w piłkę.

Dlaczego chciałeś zostać w Emiratach? To chyba nie jest odpowiedni kierunek dla piłkarza z ambicjami. 

Pojechałem tam po tym, jak wyleczyłem kontuzję kolana. Chciałem spokojnie przygotować się do powrotu do Serie A. Wybrałem Emiraty, bo tam zawsze jest gorąco, które miało pomóc mi w dojściu do pełni sprawności. Miałem do dyspozycji ogromny dom. Szejkowie, którzy byli właścicielami klubu, pytali co chwilę czego mi potrzeba. Powiedziałem, że chcę, by dołączyła do mnie rodzina. Nie było problemu. Po dwóch tygodniach mieszkała ze mną matka, trzech braci i dwie siostry. Przylecieli z Nigerii. Potem znowu pytali: masz wszystko, czego ci trzeba? OK, teraz musimy zdobyć mistrzostwo. I zdobyliśmy.

Masz żal do Zampariniego o to, że nie pozwolił ci wtedy tam zostać?

Szczerze mówiąc tak. Z perspektywy czasu wiem, że mogłem być bardziej twardy i postawić sprawę jasno. Wtedy były jednak inne czasy. Nie istniały związki stające w obronie praw piłkarzy. Prezes mówił, a ty musiałeś go słuchać. W dzisiejszych czasach piłkarz nie może być przetrzymywany w klubie wbrew woli. Bardzo chciałem tam zostać. Czułem się jak król, żyłem jak król i przede wszystkim grałem we wszystkich meczach. To, że wtedy się nie postawiłem, jest moim największym i błędem.

To specyficzny prezes. W Palermo do niedawna zmieniał trenerów jak rękawiczki. Ostatnio trochę się uspokoił.

Osobiście nigdy nie miałem z nim problemów. Zawsze traktował mnie dobrze, podchodził, rozmawiał. Kiedy tylko czułem się dobrze, naciskał na trenera, żeby wstawiał mnie do składu. Zna się na piłce i wiedział, że jestem dobry. Zawsze we mnie wierzył.

W późniejszych latach miałeś propozycje z Polski. Zgłosiły się Amica Wronki i Wisła Kraków. Dlaczego tu nie wróciłeś?

Rzeczywiście, do Amiki chciał mnie ściągnąć trener Mirosław Jabłoński, z którym pracowałem w Warszawie. Nie wyobrażałem sobie jednak gry w klubie innym niż Legia. Nie dałbym rady.

Dziesięć lat temu, już grając w niższych ligach we Włoszech, powiedziałeś, że wciąż masz okazję zajść wysoko. Opowiadałeś o ofertach z Serie A i ligi belgijskiej.

W niższych ligach grałem nie dlatego, że byłem słaby. W Serie C czy Serie D dochodziłem do siebie po kontuzjach. Miałem pięć operacji kolan, średnio jedną na dwa lata. Kluby z wyższych lig cały czas czekały na to, aż wydobrzeję. Znały moją wartość. Mocno interesowało się mną belgijskie Genk. Kiedy grałem kilka meczów z rzędu, od razu namawiali mnie na transfer. Grę w MLS, w Chicago Fire, proponował mi też Roman Kosecki. Niestety, potem znowu łapałem kontuzje i zaczynałem wszystko od nowa. Po każdej operacji potrzebowałem sześciu miesięcy na to, żeby zacząć biegać. Kolejny rok, by czuć się w pełni sprawnym fizycznie.

Jesteś chyba największym pechowcem wśród piłkarzy, jakiego znam.

Niestety. Operował mnie najlepszy specjalista, który zajmował się kontuzjami Roberto Baggio, Franco Baresiego czy Ronaldo. Powiedział, że mam identyczny problem, jak ten ostatni. “Jesteś jak Ferrari z silnikiem Fiata Punto. Twoje kolana nie dają rady udźwignąć mięśni.” To jeszcze nic. Kiedy grałem w L’Aquili, w trzeciej lidze, przyjąłem górną piłkę głową  i zdobyłem piękną bramkę przewrotką. Na moje nieszczęście boisko było kompletnie zmrożone. Upadłem i nie mogłem się ruszyć. Szybko zawieźli mnie do szpitala do Rzymu. Przerażony lekarz powiedział, że kilka centymetrów w dół i resztę życia spędziłbym na wózku. Przez cztery miesiące musiałem się rehabilitować. Przez to opuściłem mistrzostwa świata w 2002 roku.

Ronaldo osiągnął jednak odrobinę więcej niż ty.

On grał w lidze brazylijskiej. Znacznie bardziej ofensywnej niż nigeryjska. Być może jeśli trafiłbym do Europy w wieku szesnastu lat, wszystko potoczyłoby się inaczej? W większych klubach od początku układa się plany treningowe pod możliwości konkretnego zawodnika, by wyciągnąć z niego maksimum. Poza tym chodzi o dietę, przygotowanie fizyczne. Ja do pewnego momentu nie zwracałem, na to uwagi. W wieku 20 lat, kiedy trafiałem do Legii, nie byłem przygotowany do gry w Europie. Nie z moimi problemami. W Polsce obyło się bez kontuzji. Gorzej, kiedy przyszło mi więcej biegać.

Kontuzje były twoim jedynym problemem?

Gdyby nie one osiągnąłbym dużo, dużo więcej. Wiesz, że Francesco Guidolin (były trener m.in. Udinese – red.), który wtedy trenował Vicenzę, kiedy graliśmy przeciwko nim z Legią, powiedział, że mogę być lepszy niż George Weah? Widział we mnie piłkarza kompletnego. Jestem wysoki, dobrze czułem się z piłką przy nodze. Lubiłem dryblować, potrafiłem strzelać gole głową. Do pewnego momentu byłem rozczarowany, ale po piątej operacji powiedziałem sobie: było wielu graczy silniejszych od ciebie, czy to w Nigerii, czy w Legii, którzy nawet nie zbliżyli się do twoich osiągnięć.

Swoje jednak zarobiłeś. W Venezii ponoć było to pół miliona dolarów rocznie. Masz na tyle pieniędzy, by resztę życia spędzić przed telewizorem?

W tamtych czasach piłkarze zarabiali mniej. Wtedy dwa czy trzy miliony to było już dużo. Nie dorobiłem się fortuny, ale nie mogę narzekać. Dzięki Bogu kupiłem dom i żyję na normalnym poziomie. Jeśli miałbym teraz siedzieć przed telewizorem, to musiałbym przestać nazywać się człowiekiem. Życie bez pracy nie istnieje. Jeśli Messi po zakończeniu kariery usiądzie na kanapie, to znaczy, że niczego nie zrozumiał.

Inwestowałeś?

Trochę tak. W Nigerii dwa lata temu otworzyliśmy szkółkę piłkarską i wysyłamy piłkarzy do Europy. W międzyczasie trenuje dzieci w jednym z klubów Serie D. Poza tym jestem w trakcie opracowywania napoju typu energy drink przygotowanego specjalnie dla piłkarzy.

Chciałbyś kiedyś pracować dla Legii?

W Afryce jest mnóstwo talentów. Chciałbym być skautem Legii. Oferowałbym chłopaków w wieku 16-18 lat, bez prowizji. Pieniądze zarabialibyśmy dopiero wtedy, kiedy podpisaliby profesjonalny kontrakt. W przeszłości dzięki mnie do Polski trafiło już trzech piłkarzy, między innymi Emmanuel Olisadebe. Każdy się sprawdził. Jak na razie jestem blisko podjęcia współpracy z jednym z klubów Serie A, którego nazwy jeszcze zdradzić nie mogę.

Dobrze zrozumiałem? Ty sprowadziłeś nam Olisadebe?

Kiedy nie podpisałem kontraktu z Polonią, oni wciąż poszukiwali napastnika. Zadzwonili do mnie i spytali: znasz kogoś tak silnego jak ty? Poleciłem im czterech, a oni wybrali Olisadebe. Nie zrobiłem tego z sympatii do Polonii, ani jej trenera, ani prezesa. Oni szybko ze mnie zrezygnowali. Dopiero po pierwszych meczach dla Legii zdali sobie sprawę, że popełnili błąd. Olisadebe sobie poradził. Wiem, że grał nawet dla waszej reprezentacji.

Zawdzięczamy ci więc awans na mistrzostwa świata w 2002 roku, gdzie zagraliśmy właśnie dzięki jego golom.

Nie dzięki mnie, a dzięki jemu. I dzięki Bogu. Bez Boga nie byłoby ani Zeigbo, ani Olisadebe.

Rozmawiał PIOTR BORKOWSKI

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Michał Trela
2
Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Weszło

Polecane

Czy każdy głupi może wejść na Mount Everest? „Bilet lotniczy i wio”

Kacper Marciniak
18
Czy każdy głupi może wejść na Mount Everest? „Bilet lotniczy i wio”
Inne kraje

Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Szymon Janczyk
69
Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?
Polecane

Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Jakub Radomski
4
Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]
Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
10
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...