Reklama

Chorwacki kocioł w stanie wrzenia – odwołane derby!

redakcja

Autor:redakcja

24 listopada 2014, 17:04 • 9 min czytania 0 komentarzy

Real Madryt – FC Barcelona. Oba zespoły rozstrzygają między sobą kwestię tytułu nie od kilku, ale kilkunastu lat. Ich mecze to nie tylko starcia dwóch najsilniejszych zespołów, ale i dwóch najliczniejszych grup kibiców, dwóch marek, których sława i popularność przekraczają granice swoich miast. Dwie rzesze kibiców, dwa fantastyczne zespoły, dwaj śmiertelni rywale do tytułu mistrzowskiego. Wyobraźcie sobie, że w takiej sytuacji piłkarze Barcelony odmawiają wyjścia na mecz. Odmawiają wyjścia na boisko, by rozstrzygnąć losy jednego z dwóch najważniejszych meczów w sezonie. Odmawiają, bo… na stadion nie mogą wejść ich kibice.

Chorwacki kocioł w stanie wrzenia – odwołane derby!

Brzmi jak majaki szaleńca, albo wizja po mocnych narkotykach? A jednak, zachowując wszelkie proporcje, podobna historia miała miejsce w ten weekend.

*

Najczarniejsza data w historii chorwackiego futbolu? Niejeden kibic Dinama Zagrzeb odpowie bez wahania, a przytaknie mu pewnie spora grupa fanatyków innych klubów. 16. lipca 1959 roku. Dzień, w którym na świat przyszedł Zdravko Mamić, dobrodziej stołecznego klubu, w Zagrzebiu numer jeden po Bogu. A może i przed? Wszak – według kibiców – w jego kieszeni siedzą piłkarze, trenerzy, działacze, menedżerowie, policja, związek piłkarski, a nawet krajowe sądy. Niezależnie od oceny samego Mamicia – faktów zmienić się nie da. Jego wojna pochłania coraz więcej ofiar.

Najświeższą są „Wieczne Derby”, sobotnie starcie Dinama Zagrzeb z Hajdukiem Split. Starcie, które postawiło kropkę nad i w wyrazie „kompromitacja”. Starcie, które zwieńczyło wysiłki tysięcy Chorwatów w ostatnich kilku, a może i kilkunastu miesiącach. Starcie, które… w ogóle się nie odbyło.

Reklama

Wieczne? Nie w tym momencie

Wieczne Derby zasłużyły na swoją patetyczną nazwę. Analogia z Realem i Barceloną jest tu jak najbardziej na miejscu – w ostatnich dwunastu latach tytuł dziesięć razy zdobyło Dinamo, dwa razy Hajduk (który dołożył jeszcze siedem tytułów wicemistrza). Jeśli ograniczyć rywalizację wyłącznie do krajowego podwórka, zmierzyć popularność w granicach własnego państwa, Hajduk i Dinamo prawdopodobnie kasują hiszpańskich gigantów, którzy przecież muszą się zmagać z Atletico, Sevillą, Valencią czy Bilbao. W Chorwacji takich problemów jest mniej. Małe państwo jest podzielone na fanów Dinama i Hajduka, reszta może jedynie walczyć o dominację we własnym mieście, w okolicach własnego stadionu.

Prawie każdy talent z Chorwacji, a przecież wyjechały z tego kraju dziesiątki klasowych zawodników, przewinął się przez jeden z tamtejszych molochów. Modrić, Lovren czy Corluka zaczynali w Dinamie, Srna, Jelavić i Pletikosa w Hajduku. Przez Dinamo przewinął się Kovacić, Olić i Mandzukić, przez Hajduk Krancjar, Prso czy Jelavić. Na arenie międzynarodowej wprawdzie bez spektakularnych sukcesów, ale od lat z dominacją na krajowym podwórku i w roli hipermarketu dla mocnych, którzy co i rusz przelewają na konta chorwackich gigantów spore kwoty w zamian za stały dopływ utalentowanych zawodników.

W teorii wszystko działa bez zarzutu, pieniądz robi pieniądz, doskonałe szkółki, szczególnie ta w Zagrzebiu, sprawiają że chorwacki rynek piłkarski kręci się w dobrym tempie. Na duopol ligowy też nikt pewnie by nie narzekał, gdyby nie wspomniany wcześniej Zdravko Mamić. Człowiek, w którym upatruje się przyczyny całej wojny chorwacko-chorwackiej. Wojny, której sobotnia bitwa była zwieńczeniem.

Cała Chorwacja w jednej kieszeni

Jeśli wierzyć relacjom kibiców, zarówno tych ze Splitu, jak i tych z Zagrzebia, Zdavko Mamić to nie tylko numer jeden w Dinamie, nie tylko numer jeden w Zagrzebiu, albo w chorwackim futbolu, ale po prostu numer jeden w kraju. Wyliczanka mocy, które kibice przypisują właścicielowi stołecznego klubu, który właśnie zmierza z nim po dziesiąty tytuł z rzędu to jak charakterystyka jakiegoś półboga, albo dyktatora w republice bananowej.

Reklama

Decyduje kto gra, kto siedzi na ławce, kto trafia do klubu, a kto staje się w chorwackiej piłce „persona non grata”. To jeszcze w miarę przed bandą. Decyduje kto ma usiąść na trybunach swojego stadionu, kto jest kibicem, a kto bandytą. To też znamy choćby z Krakowa. Ale dalej robi się już o wiele ciekawiej: według kibiców to on bowiem odpowiada także za hierarchię w skorumpowanej lidze, to on odpowiada za decyzje Chorwackiego Związku Piłki Nożnej, to on trzyma za jaja i w kieszeni wszystkich piłkarskich działaczy i menedżerów. Wreszcie to Zdravko Mamić, skromny biznesmen, ma mieć wpływy w sądach, w więzieniach i świecie polityki, który umożliwia mu złożenie kibicom oryginalnej oferty: jeśli zakończycie swój bojkot, ja uwolnię waszych kolegów z więzień.

Brzmi nieprawdopodobnie? A jednak, od kilku ładnych lat mimo kolejnych mistrzostw kibice Dinama Zagrzeb prowadzą regularną wojnę ze swoim właścicielem. Na początku zaczęło się niewinnie – tu niesłuszne zakazy stadionowe, tam zarzuty o korupcję. Później jednak sprawa rozrosła się na całą Chorwację – od woli Mamicia zależał między innymi związkowy nakaz tworzenia list wyjazdowych, zachowanie policji wobec fanatyków na derbach, a nawet zmiany w regulaminach stadionowych tworzonych przez Chorwacki Związek Piłki Nożnej.

Czy można w to wszystko wierzyć? Kiedyś już rozpatrywaliśmy ten problem analizując działalność Mamicia poza klubem. Najlepsze kwiatki:

– podpisanie menedżerskiej umowy z Eduardo, w której oprócz 20% od każdego kolejnego transferu Brazylijczyka z chorwackim paszportem, znalazły się m.in. zapisy o… spadku po śmierci piłkarza, który miał trafić do Mamicia. Piłkarz wygrał w sądzie, który uznał, że związanie takim kontraktem szesnastolatka bez znajomości języka było oszustwem.
– zarzuty dotyczące match-fixingu, które utrzymywały się tak długo, jak śledztwo prowadziła UEFA. Po przejęciu go przez chorwacki związek piłkarski – Dinamo i Mamić zostali uznani za niewinnych
– zacytujmy nasz tekst: pobił kulami Mijenjo Mesicia, miejskiego architekta Zagrzebia. Był świeżo po operacji, chodził jeszcze o kulach, ale tak się wściekł, gdy Mesić nie wydał zgody na budowę wieżowca Mamicia, że zaczął go okładać. Po pewnym czasie dostał pozwolenie
– liczne groźby w kierunku dziennikarzy, kibiców, innych działaczy, do tego tradycyjne rasistowskie obelgi do tych samych osób
– rozbierany taniec na lotnisku

A jest tego od groma, co możecie znaleźć choćby TUTAJ. Do tego dochodzi jeszcze aspekt klubu Lokomotiva, który według fanów w Chorwacji jest czymś na kształt filii Dinama. Filii, która gra w tej samej lidze, nigdy nie urwała punktów mistrzowi, a w dodatku zaskakująco często prowadzi do przerwy, by przegrać na koniec meczu. Coś wam to mówi? Do tego między klubami taśmowo wymienia się zawodników, a oba łączą specyficzne unie personalne, zbiegające się naturalnie przy nazwisku Mamić.

Znając Mamicia i historię jego przekrętów, nietrudno uwierzyć w kibicowskie zapewnienia, że ten człowiek to naprawdę wpływowy mocarz.

Złote góry, ptasie mleczko, mleko i miód z kranów? „Spierdalaj”

Nietrudno uwierzyć, gdy sam Mamić składa w pewnym momencie kibicom oryginalną propozycję. Kończymy wojnę. Zapominamy o wszystkim. Zapominam, jak ramię w ramię z rywalami z Hajduka obrażaliście mnie i moją rodzinę. Zapominam, jak na największych meczach w Lidze Mistrzów stadion zapełniali tylko wynajęci przeze mnie ochroniarze. Zapominam, o przemarszach, transparentach, wszystkich winach. Mamić oferował wybaczenie, a do tego miłosiernie dorzucał etaty w klubie, w marketingu, zdjęcie monitoringu stadionowego, wycofanie antykibicowskich reform przeprowadzonych przez Chorwacki ZPN, skrócenie wyroków kibiców przebywających w więzieniach, zmiany w prawie gwarantujące kibicom większą swobodę.

To naprawdę były złote góry. Złote góry oferowane przez chorwackiego półboga kibicom Dinama – Bad Blue Boys – ale i całej tamtejszej scenie kibolskiej, która przecież protestowała przeciw Mamiciowi z identyczną gorliwością.

Odpowiedź ultrasów była jasna: transparent z napisem „spierdalaj”. Fanatycy uznali, że nie walczą o miejsce w świecie Mamicia, w świecie, gdzie skandaliczne 1:7 z Lyonem uchodzi mu na sucho, w świecie, gdzie ich właściciel może w pojedynkę wymuszać konkretne decyzje Chorwackiego ZPN-u, w świecie, gdzie słowo Mamicia jest cenniejsze, niż wytyczne UEFA (ChZPN uniewinnił Mamicia w śledztwie dotyczącego rasistowskich odzywek, tradycyjnie – jak każde przeciw Mamiciowi – przejętym od UEFA). Uznano, że akceptowanie takiego stanu rzeczy, akceptowanie korupcji, niegospodarności, układania piłki pod prywatny zysk właściciela to gwóźdź do trumny chorwackiego futbolu. Jedynym postulatem wojny stało się usunięcie Mamicia, bez względu na cenę.

Co ma Mamić do wiatraka?

Protesty przybrały na sile w ostatnich miesiącach – według kibiców „chłopcy Mamicia” usiłowali bowiem… zamordować dwóch ultrasów z grupy Bad Blue Boys. To traumatyczne wydarzenie zmusiło fanatyków do powrotu na trybuny, gdzie zamanifestowali raz jeszcze swój sprzeciw wobec właściciela klubu. Efekt? 800 zakazów stadionowych za „niecenzuralne przyśpiewki”.

Kibice się nie poddali – kolejny protest zaplanowali na mecz kadry z Włochami na San Siro. Fanatycy z Zagrzebia, ale i wspierająca ich Torcida ze Splitu, która już dawno zakopała wojenny topór z derbowym rywalem, jednocząc się przeciw Mamiciowi, odpalili i wrzucili na murawę sporo pirotechniki. Protest odbił się szerokim echem. Cel? Narażenie federacji na kary finansowe. Misja zakończona sukcesem.

Na reakcję chorwackiego establishmentu nie trzeba było jednak zbyt długo czekać. Dla całego chorwackiego światka piłkarskiego jasne było, że kolejną manifestację kibiców przeprowadzą zjednoczeni fanatycy z Zagrzeba i Splitu podczas derbowego meczu. Zaplanowanego właśnie na ubiegłą sobotę…

Czarna lista Mamicia i chwała piłkarzom

Do Zagrzebia ruszyła rzesza fanów Hajduka, którzy tradycyjnie mieli spotkać się z Bad Blue Boys by raz jeszcze dowieść wszystkim niedowiarkom, że najwięksi wrogowie potrafią iść w ramię w ramię, gdy stawką wojny jest uczciwość ich futbolu. Na miejscu okazało się jednak, że kilkudziesięciu (mowa o 92 lub 96 kibicach) Hajduka nie może wejść na Maksimir z uwagi na… przebywanie na czarnej liście Zdravko Mamicia.

Tak, tak. Chorwackie realia (swoją drogą, całkiem podobne do rodzimych, o czym co i rusz przekonują się wyjazdowicze z różnych stron Polski). Kibice bez zakazów stadionowych, bez wyroków, bez podania jakichkolwiek przyczyn zostają odesłani z kwitkiem spod stadionu stołecznego klubu. Oczywiście rozwścieczeni fanatycy Hajduka uznali, że samowola właściciela rywala z Zagrzebia wyklucza udział w meczu jakiejkolwiek grupy sympatyków ze Splitu. Torcida najpierw zadecydowała, że do cyrku Mamicia, w którym on sam układa listę gości, nie wejdzie ani jeden kibic przyjezdnych. Na czarnej liście znaleźli się zresztą nie tylko fani z Dalmacji, bo już wcześniej Mamić wpisał na nią przeszło półtora tysiąca fanów Dinama.

Wtedy jednak nastąpił przełom, który – kto wie – może ruszyć wreszcie do przodu cały konflikt. Słysząc o kolejnym skandalu, jakim bez wątpienia jest odmówienie wejścia na stadion kompletnie niewinnym kibicom ze Splitu, coś pękło w… piłkarzach Hajduka. Ekipa, która miała wyjść na murawę, by zmierzyć się z Dinamem i rozpocząć pogoń za stołecznym klubem (w lidze Hajduk traci do stolicy już jedenaście punktów) postanowiła zbojkotować spotkanie. Piłkarze odmówili rozegrania meczu, na którym miałoby zabraknąć ich kibiców.

Wieść rozeszła się po Europie w błyskawicznym tempie, a zawodnicy ze Splitu z miejsca stali się idolami nie tylko w całej Chorwacji, ale i wśród kibiców spoza Bałkanów. Na tle tego, jak piłkarze podchodzą do fanatyków choćby w Polsce, wydarzenia ze stolicy, w których główną rolę odegrały „wkłady do koszulek” wyglądają naprawdę efektownie. Tym bardziej, że przecież Hajduk wpisał się tym samym w walkę z całym chorwackim systemem, w walkę z samowolą Mamicia, w walkę z całym zepsuciem, o którym od lat krzyczą kibice z wszystkich chorwackich miast.

Powracających ze stolicy bohaterów stadion Hajduka, Poljud, powitał tak:

Piłkarze odmawiający wyjścia na murawę, bo na stadionie brakuje ich kibiców… Odwołane derby. Odwołany najważniejszy mecz w sezonie. Sprzeciw jedynie wobec bezkarnego zachowania działaczy w stosunku do kibiców, czy raczej wyraz frustracji spowodowanej trwającą od lat wojną?

Tak czy owak, Hajduk jest dziś na ustach całej kibicowskiej Europy. Najważniejsze pytanie brzmi jednak: co dalej? Zespół ze Splitu pewnie zostanie ukarany walkowerem, zachowanie Mamicia pozostanie bezkarne. Jak długo Chorwacja będzie utrzymywała ten stan, w którym skandale dotyczące krajowej piłki to już nie pohukiwanie garstki fanatyków, ale prawdziwa wojna z udziałem autorytetów i samych zawodników? Jak długo pozwoli na tego typu konflikty, jak długo pozwoli na przedostawanie się poza granice kraju tak gorących informacji jak odwołane derby?

Odpowiedź zna pewnie tylko jeden człowiek. Zdravko Mamić.

JAKUB OLKIEWICZ

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
10
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...