Zamieszanie wokół Śląska, czyli walka o stołki pod fotelem lidera

redakcja

Autor:redakcja

04 stycznia 2012, 16:21 • 7 min czytania

Piłkarze Śląska stoją właśnie przed szansą zapisania najlepszej karty w historii klubu, ale w tle płaszczyzny sportowej, zaczynają się dziać różne dziwne rzeczy. A właściwie, to nie tyle się dzieją, co komuś zależy, aby wszyscy tak myśleli. Korupcja, gwałty, narkotyki – takie hasła pojawiają się ostatnio w mediach w kontekście lidera ekstraklasy. O co w tym wszystkim chodzi i kto to nakręca? I dlaczego akurat teraz?
W ostatnich dniach ubiegłego roku prokuratura przesłała do sądu akt oskarżenia w sprawie ustawiania meczów przez wrocławian. Zarzuty dotyczą korupcji z 2003 i 2004 roku, kiedy to dzisiejsi wicemistrzowie walczyli o awans do drugiej ligi. Czasy więc zamierzchłe, a fakty powszechnie znane nad Odrą, więc trudno, by nie wiedzieli o nich śledczy. Powstaje więc pytanie: dlaczego „wypuścili” sprawę dopiero teraz? I pewnie jest na nie jakaś oficjalna odpowiedź w stylu „nie mieliśmy wcześniej dowodów”, ale niekoniecznie trzeba w nią uwierzyć. A nawet ciężko byłoby to zrobić, w obliczu, nazwijmy to, zdarzeń towarzyszących.

Zamieszanie wokół Śląska, czyli walka o stołki pod fotelem lidera
Reklama

Za takie można uznać kampanię przeprowadzaną od jakiegoś czasu przez „Gazetę Wrocławską”, której ostatnią odsłonę mieliśmy choćby w poniedziałek. Tak jak i cała akcja, tak noworoczny tekst, wymierzony był w ludzi z Oporowskiej, ale jak tu ich obrzucić błotem, gdy wyniki są dobre, a i frekwencja na nowym stadionie wyśmienita? Najprościej – starym, sprawdzonym sposobem – przez kibiców. I naturalnie w myśl zasady, że tą drogą można powiązać nazwę klubu dosłownie ze wszystkim.

We „wrocławskiej” mają nawet wyspecjalizowanego w tej dziedzinie człowieka. To postrach wszystkich zwyrodniałych kiboli – redaktor Marcin Rybak. Czytając jego artykuły o tej tematyce, można odnieść wrażenie, że ktoś kto pozwala mu je publikować, bardzo go nie lubi, a wręcz się nad nim znęca, bo każdy kolejny tekst, to coraz większy blamaż autora, z którego wyśmiewają się już nawet redakcyjni koledzy.

Reklama

Trudno się jednak nie śmiać, jeśli gość ze zdarzenia na jednym z wrocławskich osiedli, gdzie czterech poznaniaków przypadkowo pobiło się z miejscowymi, robił sensację jakby doszło tam do masowego mordu na tle kibicowskim. Zaczął z tej okazji nawoływać o zgodę Śląska z Lechem, a nawet organizował wymianę koszulek między prezydentami Wrocławia i Poznania. Później z kolei, znalazł przyczyny całego zajścia w… namalowanym niedaleko graffiti „nasze serca i pięści biją za Śląsk”. Chodził po miejskich urzędnikach i przedstawicielach różnych organizacji, szukając wyjścia z tej makabrycznej sytuacji. Opisywał nawet emocjonalne doznania pasażerów pociągów, którzy byli narażeni na oglądanie malunku zza szyb wagonowych przedziałów. To jednak nie koniec jego bohaterskiej batalii… Super-Rybak (pod rękę z antyfaszystowską organizacją) chciał też uchronić świat przed falą faszyzmu, jaki – jego zdaniem – emanował z flagi kibiców, która wyrażała dumę z bycia Polakiem. Innym razem, czynił zarzuty prezesowi Śląska o to, że klub reklamował spotkanie z Lechią Gdańsk jako „mecz przyjaźni”, co według redaktora z misją było nie do przyjęcia. Oto, jak dopytywał prezesa:

„Określenie „mecz przyjaźni” wzięło się stąd, że kibice Śląska i Lechii uważają się za przyjaciół. Tak samo jak kibice Śląska i Lecha Poznań za nieprzyjaciół. Czy mecze z Lechem to „mecze wrogości? (…) Bandyci nazywają kibiców m.in. Lechii przyjaciółmi. Kibiców z Poznania wrogami. Na Widzew فódź mówią „Ł»ydzew”. Na meczu z drużyną z Gdyni wołają „Arka Gdynia k… świnia”. Czy nie powinniśmy dążyć do tego, by każdy mecz mógł być nazwany „meczem przyjaźni”? Może w ten sposób przyciągniecie na arenę całe rodziny.”

Teraz były dziennikarz śledczy „wyborczej” wytropił jeszcze większą aferę. Gwałt i to zbiorowy, a w czyim wykonaniu? Oczywiście… „Rzekomi sprawcy to mężczyźni powiązani ze środowiskiem pseudokibiców Śląska Wrocław – twierdzą nasi rozmówcy.”

Mimo że nawet policja ani prokuratura tego nie potwierdzają (o czym sam poinformował w tekście), to on nie ma najmniejszych złudzeń – kibice pseudokibice, kibole. Ale zaraz, zaraz… Przecież jak kibice, to całkiem możliwe, że gwałcili na zlecenie władz klubu! Nieustraszony łowca nazistów szybko znalazł odpowiednie powiązania i rozpracował całą siatkę. Miejscem, w którym krzyżowały się przestępcze szlaki, okazał się niepozorny sklepik jednego z czwórki zatrzymanych. Sklepik, znajduje się wśród punktów partnerskich Śląska i to wystarczyło, żeby Rybak uwikłał w całą sprawę prezesa i udał się do niego po komentarz. Aż dziw, że nie spytał wprost, czy to czasem nie on zlecił ten gwałt.

Niemniej nadrobił wszystko ostatnim akapitem…

„Latem wrocławscy policjanci zajmujący się pseudokibicami zatrzymali kilkanaście osób podejrzanych o popełnianie przestępstw przy okazji wyjazdu na pucharowy mecz Śląska Wrocław z Dundee United. Mieli m.in. próbować przewieźć do Polski narkotyki kupione gdzieś po drodze ze Szkocji do Wrocławia. W ubiegłym miesiącu w ręce wrocławskich policjantów wpadł 36-latek podejrzewany o zaopatrywanie kibicowskich środowisk w narkotyki. Znaleziono przy nim kilka woreczków z amfetaminą.”

Jakże musiał być zdesperowany, żeby na koniec dowalić coś takiego? Przy kimś znaleziono worek trawki, a dla Rybaka to dowód o istnieniu międzynarodowej grupy przestępczej. Z kolei, o zaopatrywanie w narkotyki „kibicowskich środowisk” (to będzie jakieś kilkaset, kilka tysięcy osób) obwinia kolesia, przy którym znaleziono kilka woreczków z amfetaminą. Musiał mieć bardzo mocne te prochy, albo dokonać cudu jak Jezus, rozmnażając pokarm.

Image and video hosting by TinyPic

Wiadomo, że papier nie takie brednie już przyjmował, ale cały sęk w tym, że te autorstwa „świętego Marcina”, ukazują się na łamach dziennika, który jest mocno spokrewniony ze Śląskiem. A w zasadzie, to był…

Chociaż „Gazeta Wrocławska” nadal jest patronem medialnym WKS-u (czy ktoś widział kiedyś gorzej nastawionego patrona?) i publikowana jest tam tzw. oficjalna strona klubu, to trudno nie odnieść wrażenia, że coś w tym związku pękło, skoro na pozostałych stronach ktoś pozwala szaleć redaktorowi Rybakowi. I nie jest to przypadek.

„Wrocławska” uchodzi za najbardziej zżyty z policją (i innymi służbami) dziennik w mieście. A dopóki wpływ na te służby miał Grzegorz Schetyna, dopóty informacje wypływające do dziennikarzy były jakby łagodniejsze, a i sami dziennikarze pozwalali sobie na mniej. Kontrolowane przecieki się jednak skończyły, a w ich miejscu pojawił zmasowany atak, wymierzony w osobę prezesa, Piotra Waśniewskiego, który jest przecież „człowiekiem Schetyny”. Zbieg okoliczności? Wątpliwe, tak samo jak przypadkowość wysłania przez prokuraturę aktu oskarżenia w sprawie kupowania meczów przez – zarządzany wówczas przez Schetynę – Śląsk, dopiero teraz, kiedy były wicepremier wyleciał z rządu i osłabiany jest na każdym możliwym polu.

W całym kraju trwa usuwanie ze stanowisk ludzi związanych ze Schetyną, więc swoją szansę wyczuli także ci, którzy chcieli się ich pozbyć z Oporowskiej i pozbawić przygaszonego polityka wpływów w klubie, a te wciąż są (były) silne. Pomimo że odtrącony przyjaciel Tuska oficjalnie się wycofał, to nadal miał sporo do powiedzenia. Wystarczy wspomnieć sytuację z zeszłego sezonu, kiedy to jeszcze Orest Lenczyk nie uważał prezesa Waśniewskiego za partnera do rozmów, co zmieniło się dopiero po wizycie Schetyny u trenera. W ogóle, były marszałek sejmu czuł się chyba jednym z ojców wicemistrzostwa, bo po pieczętującym je meczu z Arką, brylował na bankiecie zorganizowanym dla zawodników, trenerów, pracowników i właścicieli. Zresztą zasugerował to podczas przemówienia, jakie tam wygłosił.

Image and video hosting by TinyPic

Takie panoszenie Schetyny, nie mogło się podobać ludziom, którzy oficjalnie są właścicielami Śląska. A przecież to wcale nie mniejsi gracze niż „Gregory”, bo nie można tego powiedzieć ani o prezydencie Wrocławia, Rafale Dutkiewiczu, ani tym bardziej, o Zygmuncie Solorzu. Jednak z oboma panami, Schetyna zna się bardzo dobrze i bardzo długo, ale takie znajomości zazwyczaj mają swoją cenę. Dutkiewicz już od dłuższego czasu traktuje go jak konkurencję na lokalnym podwórku, a Solorz i bez niego ma dobry kontakt z rządem, który pozwolił mu ostatnio kupić Polkomtel. Nie potrzebują więc już starego znajomka, ani tym bardziej, jego ludzi w klubie, o który nadal dochodzą się między sobą.

Nie bez znaczenia w całej sprawie jest galeria handlowa, którą Solorz miał wybudować obok wrocławskiego stadionu, a zyski z jej działalności przeznaczyć na funkcjonowanie WKS-u. Obiekt miał powstać na świetnie usytuowanym gruncie, przekazanym Śląskowi przez miasto na trzydzieści lat. Skoro jednak budowy nie będzie, to urzędnicy z magistratu chcą rozwiązać umowę, czyli w praktyce odebrać grunt. Z tym, że to taka umowa, której nie można rozwiązać bez zgody klubu, więc de facto: bez zgody Solorza. Prezydent może zatem liczyć wyłącznie na jego dobrą wolę, a ta pewnie będzie wynikiem jeszcze innych interesów. Zresztą, od pewnego czasu wśród byłych i obecnych piłkarzy oraz działaczy krążą plotki, że „miasto chce pogonić Solorza”. Nawet jeśli to tylko plotki, to w jakimś celu, ktoś je przecież rozpuszcza.

A cel jest dość jasny. Gra toczy się o władzę w Śląsku, bo nagle okazało się, że jest o co walczyć. O zespół z szansami na mistrzostwo i stadion z ponad czterdziestoma tysiącami kibiców. Kto wygra? Ten, kto w swojej talii będzie miał kartę, która może rażąco obniżyć stawkę. A taka karta właśnie się pojawiła. Jej wartość to nawet trzydzieści punktów. Ujemnych…

TOMASZ KWAŚNIAK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama