Casablanca. Najszybsze skojarzenia to Humphrey Bogart, Ingrid Bergman i wakacje last minute. Okazuje się jednak, że największe miasto Maroka to także arena jednego z najlepszych meczów w tej części Afryki. Za nami 111. derbowe spotkanie między Wydadem i Raja Casablanca.
Nie pogrzało nas, naprawdę zajrzeliśmy do ligi marokańskiej i to, co tam zobaczyliśmy, przerosło nieco nasze wyobrażenia. W sylwestrowe popołudnie, gdy w Polsce słychać już było głośne strzały odpalanych petard, oczy Marokańczyków spoczywały na stadionie Mohameda V. Wydad oraz Raja Casablanca to bowiem dwa najsilniejsze, najbardziej utytułowane i najpopularniejsze kluby w całym kraju. Łącznie zdobyły ponad 20 tytułów mistrzowskich (14 w ostatnich dwóch dekadach), a derbowe starcia często decydowały o tym, kto wygra ligę w danym sezonie.
W obecnych rozgrywkach wiedzie im się nieco gorzej, Wydad zajmuje szóste, zaś Raja trzecie miejsce. Sezon jednak dopiero się rozkręca, a kluby z Casablanki jak zawsze wymieniane są jako główni faworyci do mistrzostwa. Ustalony na ostatni dzień ubiegłego roku mecz już od dłuższego czasu elektryzował tamtejsze media. Spotkaniem odwiecznych rywali ekscytuje się cały kraj, a kibice ściągają do Casablanki ze wszystkich zakątków uroczego Maroka. Co ciekawe, w przeciwieństwie do Gran Derbi, czy angielskiej Premier League, tutaj sukces sportowy nie oznacza jednoczesnego poskromienia fanatyków na trybunach. Wręcz przeciwnie, media huczą nie tylko na temat starcia fenomenalnych, jak na tamte warunki, zawodników, ale również kibiców, którzy mogliby z powodzeniem rywalizować z najciekawszymi ekipami z Europy.
Derby mają oczywiście specyficzny podtekst – oba kluby łączy postać Père Jégo, którego z powodzeniem można określić marokańską wersją rodzimego „Napoleona”, ŚP. Leszka Jezierskiego. Mohamed Ben Affan Lahcen, bo tak naprawdę nazywał się Père Jégo, najpierw stworzył potęgę Wydadu, by następnie stać się legendą Raja. Dwie współtworzone przez niego potęgi różniły się wszystkim – od niuansów politycznych po… styl gry. Boiskowe batalie obu klubów to bowiem walka dwóch odmiennych futbolowych koncepcji. Starszy Wydad od czasów II Wojny Światowej hołdował angielskim rozwiązaniom opartym na fizycznej grze, zaś kształtowana w latach 50. i 60. Raja od początku miał za wzorzec czarodziejskich techników rodem z Brazylii. Te różnice, choć przez lata zdążyły się zatrzeć, według marokańskich mediów są dostrzegalne do dziś.
Sylwestrowy mecz jednakże zawiódł sympatyków piłki nożnej. Relacje tamtejszych mediów nie różnią się od siebie – nudny, bezbramkowy remis, słaba gra, niespełnione oczekiwania. Piłkarze zachowywali się jakby myśleli już o wesołych pląsach na parkietach sal bankietowych, a jedynymi aktorami widowiska, którzy stali się pozytywnymi bohaterami internetowych i prasowych relacji byli… kibice.
Jesteśmy zaszokowani jak poważnie traktuje się ich rywalizację, szczególnie na polu ruchu ultras. Poważne media tuż obok relacji z murawy analizują i wyjaśniają sens opraw, jednocześnie chwaląc 50 tysięcy fanatyków, którzy oglądali mecz na żywo z trybun stadionu Mohameda V. Opisy kibicowskich prezentacji są umieszczane nawet na stronach oficjalnych obu klubów… Inna sprawa, że istotnie jest na co popatrzeć.
Tak prezentowali się „Zwycięzcy” czyli ultrasi Wydadu:
A tak Zielone Diabły z Raja:
Kto by pomyślał, że mając za największe gwiazdy takich magików jak Amin Erbati, czy Mustapha Bidoudane da się robić poważny, ceniony w całej Afryce futbol? Któż mógłby się spodziewać, że w ostatni dzień 2011 roku 50 tysięcy fanatyków będzie oglądało w napięciu zmagania ludzi, których piłkarski poziom nigdy nie dorówna europejskim średniakom? Warto czasem spojrzeć nieco szerzej, niż tylko na Anglię i Włochy. Nawet w Afryce dzieją się ciekawe rzeczy…
JAKUB OLKIEWICZ
