Dlaczego Smuda ani razu nie obejrzał Glika?

redakcja

Autor:redakcja

04 stycznia 2012, 15:04 • 7 min czytania

– Połowa praw do mojej osoby cały czas jest w rękach działaczy Palermo. Drugą odkupiło Torino, z którym mam podpisany kontrakt do czerwca. Jesteśmy na dobrej drodze, by awansować do Serie A. Jeśli się uda, na pewno będę chciał zostać w klubie. Być może działacze wyłożą pieniądze, żeby wykupić tę drugą połowę praw do mojej karty. Czuję się szczęśliwy i szanowany w Turynie. Gdy wychodzę na miasto, nie muszę zakładać trzech czapek i trzech szalików, żeby nie nadziać się na słowo krytyki – mówi Kamil Glik, z którym rozmawialiśmy o jego pierwszej rundzie w nowym klubie. O szansach awansu do włoskiej elity, perspektywach wyjazdu na Euro, ale i mniej przyjemnych historiach z ostatnich miesięcy…
Między innymi tej, która obiegła polskie media w październiku. Piłkarze Torino wracali z wyjazdowego, wygranego meczu w Weronie i będąc już prawie w Turynie uczestniczyli w poważnym wypadku drogowym. Z zawodników nikt nie ucierpiał, za to pasażerowie drugiego pojazdu zginęli na miejscu…

Dlaczego Smuda ani razu nie obejrzał Glika?
Reklama

Glik relacjonuje: – Sytuacja wyglądała strasznie. Przejeżdżaliśmy przez bramki na autostradzie. Gdy otworzyła się pierwsza barierka, okazało się, że za nami stoi małe BMW serii jeden, a za nim nadjeżdża jeszcze ciężarówka, która jak później stwierdzono, została skradziona. Wyglądało na to, że ci, którzy ją ukradli chcieli jak najszybciej przejechać przez otwarte bramki za nami, ale nie zdążyli… W efekcie zmiażdżyli to BMW między swoim samochodem a naszym autobusem. Poczuliśmy mocne uderzenie. Było trochę dymu i trochę ognia, a gdy wysiedliśmy, zobaczyliśmy samochód wgnieciony pod nasz autokar. W środku były trzy osoby, ale nie dało się do nich dostać. Chcieliśmy jakoś zareagować, było wśród nas dwóch lekarzy, ale właściwie nie mogliśmy nic zrobić. Widzieliśmy tych ludzi praktycznie wprasowanych w tył autokaru. Jak się później okazało, dwie osoby zmarły na miejscu.

– Fatalna historia. Powinniśmy cieszyć się po wygranym meczu, a tak – choć nikt z nas nie ucierpiał – jeszcze przez kilka dni mieliśmy te obrazy przed oczami – dodaje obrońca.

Reklama

Na dłuższą metę jednak pobyt w Torino jest dla niego jednoznacznie pozytywny.

Zespół lideruje tabeli Serie B z wielkimi szansami na awans. On sam dość regularnie gra w pierwszym składzie, choć zdaje się, że w Polsce jak nie miał dobrego PR-u, tak nie ma go dalej. Sam zresztą przyznaje, że jeśli zajrzeć do Internetu, to o Gliku najłatwiej znaleźć opinie krytyczne. W Gliwicach z jednej strony zyskał miano dobrze rokującego, z drugiej trochę „drewnianego” i surowego. Szczególnie, gdy w ostatnim półroczu, a później w reprezentacji zaliczał pojedyncze, za to kosztowne i kłujące w oczy pomyłki.

Tymczasem przed kilkoma dniami portal seriebnews.com wybrał go do zagranicznej jedenastki rundy jesiennej. – Udowodnił, że jest bardzo dobrym obrońcą z ciekawymi perspektywami – w ten sposób uzasadniono wybór. Glik miał szczęście, że trafił we Włoszech na trenera Giampiero Venturę, który przekonał się do Polaka na wypożyczeniu w Bari, po czym przenosząc się do Turynu postanowił pociągnąć go za sobą. Glik miał inne oferty, w tym – co mogło w tym czasie dziwić – konkretną z Glasgow Rangers. Szkoci porozumieli się już nawet z Palermo, ale zawodnik uznał, że realną szansę gry u dotychczasowego trenera warto postawić ponad tym.

Image and video hosting by TinyPic

– Nigdy nie ukrywałem, że głównie ze względu na jego osobę wybrałem ofertę Torino. Trener Ventura pokazał, że we mnie wierzy, a przy tym jest dobrym fachowcem, jeśli chodzi o grę obronną. Na dzień dzisiejszy mamy najlepszą defensywę w lidze, straciliśmy najmniej bramek ze wszystkich zespołów, a ja cały czas gram dość regularnie – podkreśla. Jesienią wystąpił w dwunastu spotkaniach, tylko raz schodząc z boiska przed końcowym gwizdkiem. Jak twierdzą Włosi, stworzył skuteczny duet ze świetnie rokującym Angelo Ogbonną, który pokazał, że nawet z Serie B można trafić na zgrupowanie reprezentacji Włoch.

Glik również znajduje się w orbicie zainteresowań selekcjonera, chociażâ€¦

… odkąd wyjechał z Polski żaden członek sztabu ani raz nie pofatygował się, by go obejrzeć na żywo. – Ja przynajmniej z nikim nie rozmawiałem. Nikt się ze mną nie kontaktował. Nie wiem czy ktoś mnie ogląda, ale jeśli się chce, Serie B da się śledzić też w Polsce, choćby przez Internet – próbuje wybrnąć nieco dyplomatycznie, więc sami dodamy od siebie – NIE TAK TO POWINNO WYGLÄ„DAĆ. Selekcjoner reprezentacji powinien mieć dość czasu i chęci, by wsiąść do samolotu i obejrzeć na żywo kandydata do gry w swoim zespole na najbardziej newralgicznej pozycji.

Za kilka dni minie rok od ligowego debiutu Glika w meczu Bari z Lecce. Od tego momentu zagrał 28 spotkań w dwóch różnych klubach, a mimo to Smuda – choć przewiduje go w szerokiej kadrze na Euro – ani raz nie widział go we Włoszech na własne oczy.

– Tak czy inaczej, ja robię swoje i to, co dzieje się ze mną w Torino, fakt, że gram w drużynie lidera rozgrywek, chyba też o czymś świadczy – puentuje temat obrońca. W Palermo, mimo czteroletniego kontraktu, nie miał szans powąchać murawy. Przegrał rywalizację zdecydowanie. Zrobił krok do tyłu, odszedł na wypożyczenie i choć zbiera dziś szlify tylko w drugiej lidze, przynajmniej nie przepadł z kretesem. Nie wrócił z podkulonym ogonem. – Odejście do słabszego klubu było jedynym wyjściem. W Palermo nie miałem szans, by się przebić, ale na pewno ani przez moment nie żałowałem wyjazdu z Polski. W końcu udało mi się „liznąć” trochę tej włoskiej piłki – podkreśla.

Przy okazji wyszła jednak na jaw korupcyjna afera, w której – jak się okazuje – Glik również brał udział. W całym kraju aresztowano siedemnaście osób podejrzanych o ustawianie meczów u bukmacherów. Do winy przyznał się m.in. Cristiano Doni z Atalanty Bergamo, który w momencie, gdy carabinieri zapukali do drzwi jego domu, wpadł w taki popłoch, że złapano go dopiero na parkingu. Pozornie nie miało to wiele wspólnego z Glikiem, aż do momentu, gdy okazało się, że spotkania Bari również znalazły się pod lupą prokuratorów… Szczególnie te przegrane po 0:2 z Brescią i Lecce.

– Sam naprawdę o niczym nie wiedziałem, teraz dowiaduję się z gazet, że niektórzy zawodnicy czy działacze załatwiali te mecze. Nie byłem wtajemniczony, a nasza gra też nie wskazywała na nic podejrzanego. W sumie byliśmy w tym czasie już jedną nogą w drugiej lidze… – stwierdza dziś Polak. – Człowiek przyszedł do klubu, chciał się w tej lidze jak najlepiej sprzedać, a teraz się okazuje, że nie wszystko tam było czyste. Wychodzą ustawione mecze. Nie jest mi z tego powodu wesoło, bo dowiaduję się, że nie miałem wielkiego wpływu, jakim wynikiem skończą się te spotkania…

– Mimo wszystko, wypożyczenia do Bari nie mogę żałować. Gdyby nie ono, pewnie nie byłoby mnie teraz w Torino. A tak, gram w klubie z tradycjami i dużymi aspiracjami, w którym każdy inny wynik niż awans do Serie A będzie uznany za wielką porażkę – podkreśla.

Torino, niegdyś siedmiokrotny mistrz kraju, próbuje nawiązać do chlubnych tradycji i jak najszybciej wrócić do elity. Działacze chcą powoli odbudowywać to wielkie, choć mocno zapomniane Torino i liczą, że za kilka lat zespół zacznie walczyć o poważniejsze cele także w pierwszej lidze.

Póki co, po dwudziestu kolejkach przewodzi tabeli z trzema punktami przewagi nad Hellas Werona.

W piątek, po dwutygodniowej przerwie w rozgrywkach, piłkarze Serie B wrócą na boiska. Torino od 26 grudnia przygotowywało się do rundy wiosennej, trenując na Malcie. – Święta były więc krótkie. Już w Boże Narodzenie trzeba było wracać do Turynu i następnego dnia lecieć na obóz z drużyną. W Polsce bywam średnio dwa razy do roku i na zgrupowaniach kadry, ale na szczęście we Włoszech bardzo dobrze się żyje. Północna część – Turyn, Mediolan – jest nawet trochę bardziej europejska niż na przykład Sycylia. Inni ludzie, inna mentalność, nawet inna pogoda.

– Myślę, że się zaaklimatyzowałem w czym na pewno pomógł mi fakt, że szybko poznałem język. W zasadzie po czterech, pięciu miesiącach mogłem już się porozumiewać. Na pewno jeszcze popełniam błędy, ale na dzień dzisiejszy rozmawiam już w miarę płynnie – opowiada Glik.

I wreszcie puentuje: – W czasie krótkich świąt wszyscy naładowaliśmy akumulatory, więc teraz do roboty. Myślę, że nie powiedziałem jeszcze we Włoszech ostatniego słowa.

PAWEف MUZYKA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama