Reklama

Gdy słyszysz śpiew kibiców Górnika, wiesz, że w życiu robisz coś zajebistego

redakcja

Autor:redakcja

28 września 2017, 10:38 • 23 min czytania 17 komentarzy

Jego ojciec rozegrał w lidze sześć spotkań, po czym pokłócił się z trenerem i rzucił piłkę, by pracować fizycznie we Włoszech. Zdolny syn miał szybko przebić ten dorobek, przez lata był łączony z większością klubów ekstraklasy, ale na swoją szansę czekał aż do teraz. 25-letni Damian Kądzior w zeszłym sezonie był najlepszym piłkarzem pierwszej ligi, a dziś jest podstawowym graczem lidera ekstraklasy z Zabrza oraz jednym z ligowych odkryć. Porozmawialiśmy o tym, dlaczego przebijał się tak długo. No i o wielu innych sprawach. Czy przestraszył się Michała Probierza i rywalizacji w Cracovii? Dlaczego przestał marzyć o grze dla Jagiellonii? Co zapamiętał z treningów Tomasza Hajty i jak pracowało się u Piotra Świerczewskiego? Dlaczego odpowiednia kobieta przy boku piłkarza jest najważniejsza? W czym tkwi sukces Górnika? Zapraszam.

Gdy słyszysz śpiew kibiców Górnika, wiesz, że w życiu robisz coś zajebistego

Dlaczego nie musiałem przyjeżdżać na to spotkanie do Krakowa? 

Wiedziałem, że będziesz o to pytał. Wszyscy pytają.

Bo ciągle tak do końca nie wytłumaczyłeś, o co chodziło. 

Cracovia była pierwszym klubem, z którym się dogadałem. Bardzo im zależało. Podobał mi się pomysł, który miał tam na mnie trener i dyrektor sportowy. Nalegali, żebyśmy osiągnęli porozumienie jeszcze przed moim wyjazdem na wakacje i to się udało. Wróciłem po tygodniu, pojechałem na badania medyczne, zaliczyłem je, ale w drodze na oficjalne klepnięcie transferu dowiedziałem się, że trener został zwolniony. Szok, bo jeszcze 30 minut wcześniej mój menedżer rozmawiał z Jackiem Zielińskim i nie było takiego tematu. Próbowaliśmy się skontaktować z dyrektorem sportowym, z którym wcześniej negocjowaliśmy, ale okazało się, że został zatrzymany przez CBŚ. Chyba nie ma nic dziwnego w tym, że byłem zmieszany.

Reklama

Co usłyszałeś w klubie?

Kazali poczekać mi poczekać kilka dni na nowego trenera. No i przyszedł Michał Probierz. Coś tam mówiło się o tym, że się tego przestraszyłem… Mogę powiedzieć tyle, że z trenerem Probierzem nie rozmawiałem od czasów Jagiellonii. Mój menedżer zasugerował, żebyśmy poszukali czegoś innego, a ja na to przystałem. Jak się okazuje, miał rację, bo przenosiny do Górnika wyszły mi na dobre. Już w momencie wyjazdu z Krakowa zamknąłem tamten rozdział.

Ale w środku całego zamieszania, gdy mówiło się, że Cracovię może objąć Fornalik, ty zapewniałeś, że ciągle się tam widzisz. 

Takie dochodziły sygnały i mój menedżer próbował dowiedzieć się, czy nowy trener widzi mnie w zespole. To bardzo ważne – z trenerem Broszem też o tym rozmawiałem. No bo nie sztuką jest iść do ekstraklasy i trafić tam na ławkę lub na trybuny. Byłem przed chwilą świadkiem takich transferów, gdy wyżej odchodzili koledzy z Suwałk. Kuba Bartkowski na przykład podjął chyba nie do końca przemyślaną decyzję przy transferze do Wisły i teraz ma rok w plecy. Nie chciałem powielać tych samych błędów. Ostatecznie zamiast trenera Fornalika przyszedł trener Probierz. Ja nic do niego nie mam, ale wyszło jak wyszło.

Powiedziałeś, że ty nie rozmawiałeś z Probierzem, ale za ciebie zrobił to twój tata. 

Nie za mnie, tylko zrobił to bardziej sam z siebie. To była zwykła rozmowa znajomych. Znają się, bo to białostockie środowisko piłkarskie jest dość małe – mój tata trenuje młodzików Jagiellonii, do tego prowadzi sklep z odzieżą, do którego przychodził trener Probierz. Dlatego zadzwonił i zapytał się, jak to ewentualnie ma wyglądać. Trener nie do końca mnie widział, ja po przejściach w Jadze może też chciałem spróbować czegoś innego i taką decyzję podjęliśmy. Tyle.

Reklama

Jednak w świat poszedł jasny komunikat, że bałeś się rywalizacji w Cracovii. 

Wiem, czytałem. Nawet nie chcę się za bardzo do tego ustosunkowywać. Czego miałby się niby tam bać?

Nie wiem, może Vestenicky’ego.

Tu już nie chodzi o nazwiska. Sytuacja zrobiła się niepewna, bo nikt nie wiedział, co ze mną będzie – może dlatego trener tak to odebrał. Ja na pewno nikogo się nie przestraszyłem. I nie jestem też takim człowiekiem, który będzie rozpamiętywał jakieś zadry. Widocznie pan Bóg wolał, by był to Górnik a nie Cracovia.

Ostatnio strzeliłeś bramkę Pogoni. To kolejny klub, który nie do końca się na tobie poznał – była oferta ze Szczecina, ale zaproponowano jakieś śmieszne pieniądze. 

Dokładnie. Powiem szczerze, że po rundzie jesiennej bardzo chciałem do Pogoni trafić. To był pierwszy klub z ekstraklasy, który poważnie do mnie podchodził, obserwowano mnie w meczach i wysyłano wyraźne sygnały. W końcu przyszła oferta. Podobała mi się wizja współpracy z trenerem Moskalem, a w dodatku moja narzeczona pochodzi ze Szczecina, więc znam to miasto. Wysypało się, ale rozumiałem prezesa Mazura. Przed Wigrami pojawiała się wielka szansa. Taki sezon ciężko będzie tam powtórzyć, bo biliśmy się o ekstraklasę i byliśmy o krok od finału Pucharu Polski. W takich okolicznościach ciężko puścić swojego najlepszego piłkarza za 150 czy 200 tysięcy złotych. Dla tak zamożnego człowieka to pewnie dość śmieszne pieniądze. Zaakceptowałem to i dawałem z siebie maksa przez kolejne pół roku. Prezes obiecał mi, że w czerwcu nawet nie będzie mnie przekonywał, bym został. Kontakt z Pogoni jednak się urwał gdzieś koło kwietnia. Cieszę się, że ten gol dał nam spokój, widziało go też wielu moi znajomych. No i może ktoś w Szczecinie później żałował, że nie zdecydowano się wyłożyć za mnie większych pieniędzy.

Generalnie niezły z ciebie przypadek – policzyłem, że byłeś łączony z 11 klubami ekstraklasy. 

Oprócz Lecha, Legii i Lechii praktycznie każdy zespół wyrażał jakieś zainteresowanie. Ale droga od zainteresowania do wyłożenia pieniędzy jest u nas naprawdę bardzo daleka. Każdy może coś mówić, ale potem szybko się to rozmywa. Dlatego cieszę się, że Górnik był tak zdeterminowany, bo gdy dogadywałem się z Cracovią, odrzuciłem inne oferty i ciężko było do nich wrócić. Do końca bałem się, czy w końcu trafię do ligi.

KRAKOW 2017.08.18 EKSTRAKLASA PILKA NOZNA SEZON 2017 / 2018 06 KOLEJKA CRACOVIA KRAKOW - GORNIK ZABRZE NZ DAMIAN KADZIOR GORNIK FOT MICHAL STAWOWIAK / 400mm.pl FOOTBALL EKSTRAKLASA SEASON 2017 / 2018 ROUND 06 CRACOVIA KRAKOW - GORNIK ZABRZE MICHAL STAWOWIAK / 400mm.pl

Jaka jest rola taty w twojej karierze? Jest niespełnionym piłkarzem. Przeniósł na ciebie własne, niezrealizowane ambicje?

Trzeba to ubrać w inne słowa. Chciał mi pokazać błędy, które sam popełnił po to, bym ich nie powtórzył i coś w piłce osiągnął. Mój tata ma taki charakter, że nie boi się mówić tego, co myśli, a czasami trzeba się ugryźć w język i pewne rzeczy przemilczeć. Kiedyś gdy grał swoje pierwsze mecze w ekstraklasie, była sytuacja, która o wszystkim zaważyła. Sześć razy wyszedł w pierwszym składzie Jagiellonii, trzy razy został wtedy piłkarzem meczu. W końcu przyszło takie spotkanie, że trener zabrał go na wyjazd, kazał rozgrzewać się przez cały mecz, ale ostatecznie tata nie wszedł na boisko. Zrobił awanturę, wygarnął coś trenerowi i już nie grał. A tata zamiast walczyć w Białymstoku lub w innym klubie, zdecydował się to rzucić i wyjechał do pracy we Włoszech.

Dziś ciężko sobie wyobrazić taką sytuację.

Ja byłem wtedy w drodze, a wiadomo, że pieniądze w lidze były trochę inne. Teraz pewnie przeczekałby do zimy i zmienił klub, a wtedy po prostu zrezygnował. Sam do końca nie wiem, jak to wszystko wyglądało, a nie chcę specjalnie wracać z nim do tego tematu, bo wiem, że gdzieś tam mu to siedzi na sercu. Jednak chwała mu za to, że porzucił swoje marzenia i zapewnił mi oraz mojej mamie naprawdę fajne warunki do życia. Nigdy niczego nam nie brakowało. Po latach zaczynam doceniać to, ile mu zawdzięczam.

Czym się zajmował na emigracji?

Wszystkim. To taki człowiek, że zawsze potrafi się odnaleźć, mi tego brakuje. Najcięższą pracą była chyba robota na budowie we Włoszech. Jak przyjeżdżam do domu, to śmieje się ze mnie, że nie chodzi na siłownię, a i tak ma większy biceps. Tym bardziej szacunek, że potrafił w tych 40 stopniach ciężko pracować fizycznie, by wyżywić rodzinę. Chciałbym kiedyś dla swojego dziecka być takim ojcem, jakim on jest dla mnie.

A jakim jest?

Bardzo rzadko mnie chwali. Jak dzwoni po meczu, to powie:

– Okej, fajna bramka, ale dlaczego w tej sytuacji tak się pochyliłeś, przecież na treningach robimy inaczej!

To jest bardzo dobre, bo piłkarza łatwo zagłaskać po trzech dobrych meczach w lidze. Jeśli chodzi o moją przygodę z piłką, tata jest number one. To wiele godzin ciężkich wspólnych treningów. Pozostaje mi tylko podziękować. Miałem wielu trenerów, ale do tej pory gdy wracam do Białegostoku, zawsze razem pracujemy. To nawet nie wychodzi od niego, ja sam chcę z nim trenować, bo widzę, że ciągle mogę się dużo nauczyć.

Jak wyglądają te wasze zajęcia?

Kocham te treningi, trochę mi ich brakuje, więc zaczynam na miejscu szukać ludzi, którzy mogliby mi pomoc. Bo gdy grałem w Dolcanie, do domu miałem 180 kilometrów. Z Suwałk – 100 kilometrów. Co drugi weekend byłem w domu, teraz nie ma takiej możliwości. Pracujemy nad strzałami, nad doskonaleniem rzutów wolnych czy nad dynamiką. Teraz gdy czekałem na klub, również trenowałem z nim, dzięki czemu mogłem od razu wskoczyć do składu i zagrać z Legią. Mój tata prowadzi też akademię i robi chłopakom takie treningi. Ja mogę być dla nich przykładem, że taką ciężką pracą można polepszać swoje umiejętności. Jak byłem mały i tata zabierał mnie na treningi na drabinkach czy zajęcia koordynacyjne, to często się na niego obrażałem i płakałem, gdy mi nie wychodziło, a on i tak kazał mi to robić. Po latach wychodzi, że to było potrzebne.

W piłkę grał również twój dziadek.

Dziadek grał trochę z doskoku, chyba w drugiej lidze. Tata mówi, że wybitnym zawodnikiem nie był. Ale kopał, a dziś ogląda moje mecze. Nie podpowiada tak jak tata, ale kolegom na osiedlu może się pochwalić wnukiem. Ostatnio razem oglądaliśmy mecz reprezentacji – bardzo fajne chwile, gdy każdy z nas ma za sobą jakąś przeszłość.

To prawda, że twoi rodzice rozważali podanie ci hormonu wzrostu w dzieciństwie?

Tak, był kiedyś taki problem. W Jagiellonii na okresowych badaniach wychodziło, że reszta chłopaków rosła po pięć-sześć centymetrów, a mi w tym wieku, w którym rośnie się najszybciej, przybywał na przykład jeden centymetr w ciągu pół roku. Pojechaliśmy na bardziej szczegółowe badania. Wyszło na nich, że urosnę trochę wyższy od taty, który ma 171 centymetrów. Zbadano mój wiek biologiczny. Zawsze wyglądałem młodziej od rówieśników i okazało się, że jestem dwa-trzy lata do tyłu. Wtedy rodzice stwierdzili, że skoro urosnę większy od taty, to nie ma sensu stosować tego hormonu. Wszystko się sprawdziło, dziś mam cztery centymetry więcej. Nigdy nie miałem z tego powodu kompleksów. Niższy ode mnie jest nawet najlepszy piłkarz na świecie…

Przypominam, że jesteś fanem Realu. 

Nie dałeś dokończyć. Najlepszy po Ronaldo, ale doceniam umiejętności.

Na pierwszy trening zaprowadził cię tata?

Tata albo babcia, która się mną opiekowała. Pamiętam ten trening, prowadził go trener Jurczak, który dziś jest w sztabie pierwszego zespołu Jagiellonii.

W juniorach mieliście paczkę. 

Tak, nawet rozmawiałem z Rafałem Kurzawą i Adasiem Wolniewiczem o tym, że kiedyś rywalizowaliśmy. Raz zdobyliśmy brąz na mistrzostwach Polski, a później za trenera Woronieckiego złoto. Wiadomo, że przeskok do seniorów był trudny, ale czasem mówi się, że jak jednemu czy dwóm uda się zagrać w ekstraklasie, to jest bomba. U nas zagrało chyba sześciu. Choć na tę chwilę jestem tylko ja, a chłopacy, którzy wchodzili jako pierwsi gdzieś przepadli. Bardzo szkoda, że im nie wyszło. Staram się śledzić losy każdego z tych 24 chłopaków. Zabrakło im szczęścia, może powinni odchodzić szybciej na wypożyczenia lub też po prostu zdrowia jak Jankowi Pawłowskiemu, który miał fajne papiery na granie.

Ty jako junior nigdy nie byłeś najlepszy.

Jak brali do pierwszego zespołu, to mnie w czwartej kolejności. Najpierw Janek, później Grzesiek Arłukowicz, Tomek Porębski i dopiero ja. A za mną był na przykład Karol Mackiewicz czy Kamil Zapolnik. Pierwszy jest teraz w Wigrach i trzymam kciuki, by się odbudował po kontuzji, a drugi dziś gra w GKS-ie Tychy i chyba też zasłużył na szansę, bo miał super sezon.

Dlaczego przebiłeś się akurat ty?

Miałem dużo samozaparcia i szczęście do trenerów. Kluczowe było to, że jak już szedłem na wypożyczenie, to – w przeciwieństwie do chłopaków – nie odbijałem się od ściany. Zawsze sobie radziłem, zostawałem pierwszoplanową postacią. Tak było i w Dolcanie, i w Wigrach, a wcześniej w Motorze również rozegrałem dobry sezon. Może niektórym było wygodnie być w Białymstoku, choć Jaga nie zawsze na nich stawiała? Ja naprawdę chciałem coś osiągnąć – nawet po trupach do celu – i na razie się udaje.

Pawłowski mówił mi, że zbuntowaliście się przy wyborze liceum. 

Była taka sytuacja. U mnie w domu wymagali bym skończył gimnazjum, poszedł do dobrego liceum, a później na studia. To był warunek mojej mamy, którego tego pilnowała. Często u piłkarzy po gimnazjum nauka szła na bok, u nas była grupa 8-10 zawodników, którzy naprawdę dobrze się uczyli, dlatego zaryzykowaliśmy. Skończyłem tę szkołę, maturę zdałem bardzo fajnie. Poszedłem na AWF, bo akurat zacząłem treningi z pierwszym zespołem, ale równie dobrze mogłem iść na inne studia. Zresztą teraz je zaczynam, od października będę studentem. Obiecałem mamie i pomimo tego, że gram w ekstraklasie, to tę szkołę skończę.

Jaką?

To jest Wyższa Szkoła Zarządzania i Coachingu we Wrocławiu. Pomagają mi chłopaki z Polskiego Związku Piłkarzy. Interesujące studia, bo wszystkie zajęcia kręcą się wokół piłki czy ogólnie sportu. Są przez internet, idą piłkarzom trochę na rękę. Ósmego w trakcie przerwy na kadrę mam pierwszy zjazd. Wyższe wykształcenie przyda się po karierze.

W Jagiellonii wchodziłeś do zespołu za czasów Czesława Michniewicza, ale debiut przyszedł, gdy trenerem był Tomasz Hajto. 

U trenera Michniewicza byłem tym czwartym, chyba tylko raz zabrał mnie na ławkę. Szansę dostałem od trenera Hajty i trenera Dźwigały. Fajnie ich wspominam, ale fizycznie nie byłem wtedy przygotowany na piłkę seniorską – taki chudy, mały chłopaczek, który jest dobry technicznie, ale to za mało na ekstraklasę.

W debiucie zmieniłeś Ebiego Smolarka. 

Tak, bez kitu. Dostałem osiem minut z Wisłą, a trener Hajto pochwalił mnie za tę zmianę. W Jagiellonii w ogóle było się od kogo uczyć, bo jeszcze Grzegorz Rasiak, Tomek Frankowski, Michał Pazdan, Patryk Tuszyński czy Mateusz Piątkowski. Fajnie, że ich poznałem i mogłem coś podłapać.

Hajto na treningach przypominał Hajtę, który dziś jest ulubieńcem internetu?

Ja też uwielbiam mecze kadry z udziałem Hajty i Borka, bo widać, że przeżywają te spotkania.

Ale często słyszałeś: „no weź przyjmij, wejdź w to pole karne, pokiwaj”?

Często, ale wtedy każdy normalnie do tego pochodził, bo to były naturalne wskazówki. Do dziś pamiętam, jak powtarzał nam o „antizipiren”. To mi zostało w głowie na długo, tak samo jak opowieść o powtarzalności, że jak czegoś nie zrobisz w poniedziałek, wtorek, środę i tak dalej, to w sobotę też nie dasz rady. To jest przede wszystkim przykład takiego człowieka, który osiągnął wszystko ciężką pracą i charakterem. A był na poziomie, na którym chciałby być każdy ligowiec. Trener Dźwigała też zagrał mnóstwo meczów w lidze. Od niego można było się nauczyć bardzo wiele w technicznych kwestiach. Już później w Dolcanie zaliczyłem u niego największy skok jakościowy, a w Suwałkach u trenera Nowaka jeszcze się rozwinąłem. Mogę tylko dziękować, że spotykałem takich trenerów, bo czasami różne rzeczy się słyszy czy czyta.

WARSZAWA 20.02.2013 MECZ TOWARZYSKI: LEGIA WARSZAWA - MOTOR LUBLIN 2:1 --- FRIENDLY FOOTBALL MATCH: LEGIA WARSAW - MOTOR LUBLIN 2:1 WLADIMER DWALISZWILI DAMIAN KADZIOR FOT. PIOTR KUCZA

Wcześniej musiałeś poznać folklor niższej ligi, bo trafiłeś do Motoru Lublin.

Świetny ruch, bo zobaczyłem jak wygląda piłka seniorska. Przeżyłem też to, że nie płacili przez pół roku. Czyli szkoła nie tylko piłki, ale też życia.

Jak sobie z tym poradziłeś?

Coś tam miałem odłożone, więc wyzerowałem się z oszczędności, bo płaciłem za mieszkanie. No i pomagali mi rodzice. Nie jechałem na zupkach chińskich – u mnie było trochę inaczej niż u niektórych. Oni musieli mieszkać po dwóch, trzech, by jakoś przetrwać, ja wynajmowałem mieszkanie ze swoją narzeczoną. Wtedy zaczęliśmy sami sobie gotować i zainteresowaliśmy się odpowiednim żywieniem. Mama wysyłała mi paczki z jedzeniem, które ważyły po 20 kilo, więc mieliśmy zapasy na dwa tygodnie. To był mój pierwszy wyjazd z domu, więc usamodzielniłem się i zmężniałem. Fajnie, że była ze mną narzeczona, która w mojej przygodzie z piłką odgrywa bardzo dużą rolę.

Jestem ciekaw opinii na temat jeszcze jednego z twoich trenerów. W Lublinie prowadził cię Piotr Świerczewski. 

„Adams, już musimy na chaos!”. Powiem szczerze, że nigdy nie spotkałem takiego człowieka. Bardzo pozytywny, mentalność na najwyższym poziomie z możliwych. Wiecznie był uśmiechnięty – świat byłby dużo lepszy, gdyby było na nim więcej takich ludzi. Jego warsztat trenerski to może nie był top jak u trenera Nowaka czy Brosza, ale potrafił wprowadzić dużo urozmaicenia w treningi. Czasami graliśmy nawet w baseball. Albo w środy spotykaliśmy się na siłowni i… tańczyliśmy. Trener przygotowywał się chyba do „Tańca z gwiazdami” ze swoją partnerką, a my korzystaliśmy. To bodaj była jakaś zumba – z przodu ustawiała się dziewczyna, a za nią cztery rzędy facetów, którzy próbowali tańczyć. Wbrew pozorom to bardzo męczące zajęcia. Jednak z trenerem Świerczewskim nie pracowałem długo, bo zwolnili go po miesiącu. Była taka akcja, że wlał gospodarzowi obiektu. To w Motorze było chore, bo niby to duży klub, duma miasta, a nas w trakcie treningu wyrzucali z boiska, bo wchodzili juniorzy czy oldboje. Musi być hierarchia – juniorów jeszcze rozumiem, ale żeby wyganiali oldboje? Trener się wkurzył i tyle.

Ty idąc do kolejnych klubów liczyłeś na szansę w Jagiellonii po powrocie?

Szczerze mówiąc, nie. Tylko jak byłem w Motorze. Później już za trenera Probierza widziałem, że w Białymstoku nie chcą na mnie stawiać. Nie liczyło się to, że w rezerwach czy w Młodej Ekstraklasie szło mi dobrze, dużo strzelałem jako środkowy pomocnik. Muszę jednak bardzo wyraźnie podkreślić, że przez pół roku u trenera Probierza też dużo się nauczyłem. Na innych wypożyczeniach bardziej liczyłem już na to, że ktoś inny się mną zainteresuje. W Dolcanie chcieli mnie wykupić, ale klub się rozpadł. Później pojawił się temat Wisły Płock, która chciała mnie na stałe, ale Jagiellonia zarządzała horrendalnych pieniędzy, choć miałem za sobą tylko jedną dobrą rundę w pierwszej lidze. Za kogoś takiego nikt nie zapłaci 100 czy 150 tysięcy euro.

Szkoda, że tak to się potoczyło? Opowiadałeś kiedyś, że gra dla Jagi to twoje marzenie. 

Oczywiście. Jak się zdobywa mistrzostwo Polski juniorów dla takiego klubu, to każdy chłopak o tym marzy. Z perspektywy czasu żałuję, że po tym tytule nie poszliśmy od razu do piłki seniorskiej. Ja i Kamil Zapolnik mieliśmy propozycję ze Stomilu Olsztyn z pierwszej ligi. Może to by nam dało więcej niż gra w Młodej Ekstraklasie. Zadowoliliśmy się tym, że Jaga dała nam kontrakt na trzy lata – 1500 złotych, szczyt marzeń – i głupio zrobiliśmy. Z czasem przestałem marzyć o grze dla Jagiellonii. Jeśli klub mnie nie szanował, to gdzieś ten sentyment stawał się mniejszy. Ciągle go mam, bo ten klub mnie wychowywał, ale parcia już od dawna nie czuję. Zresztą, Jagiellonia nie chciała mnie nawet po sezonie, w którym strzeliłem 16 goli i miałem 17 asyst w pierwszej lidze. Chyba każdy klub przyjąłby mnie z otwartymi rękoma, a Jaga choć miała opcję pierwokupu za grosze, nie zdecydowała się na to.

Dodam tylko, że wtedy już na dobre odpaliłeś w Wigrach, zostałeś pierwszoligowcem roku.

Tak, choć szło mi już wcześniej w Dolcanie. Łęczna chciała mnie do ekstraklasy, ale stwierdziliśmy, że lepiej popracować z trenerem z Dźwigałą, bo przy nim rozwinę się tak, że kluby będą się o mnie upominać. Jednak wtedy upadł Dolcan. Może to było mi pisane? W tamtym momencie nawet bym nie pomyślał, że mogę iść do ostatnich Wigier, bo byłem przecież w najlepszej jedenastce rundy jesiennej. Ale wspólnie z menedżerem i ojcem uznaliśmy, że jeśli dobrą grą przyczynię się do utrzymania, to ludzie o mnie usłyszą. Prezes Mazur, który zna się z moim tatą, zgodził się uregulować to, czego nie zapłacili mi w Dolcanie. Był bardzo zdeterminowany, dostałem fajny kontrakt. I z czasem przyszła dobra gra u trenera Nowaka.

Mało brakło a powalczylibyście o Puchar Polski. 

Tak, to był mój najfajniejszy okres w piłce, choć teraz wiadomo – ekstraklasa, jesteśmy liderem, a mi też idzie nieźle. W Suwałkach klub tworzą bardzo fajni ludzie, którym dużo zawdzięczam – od prezesa, przez trenerów Nowaka i Mokrego, aż po panie z biura i przede wszystkim chłopaków z drużyny. Im bardzo dziękuję, bo podstawili mi trampolinę do ekstraklasy. Zakręciła się łezka w oku, gdy odchodziłem. Fajnie było wrócić na 70-lecie. Strzeliłem bramkę, ewidentnie tamtejsze powietrze mi służy.

Dużo tych podziękowań u ciebie.

Bo jestem takim człowiekiem, który lubi odwdzięczać tym, którzy mi w życiu pomogli. Zawsze staram się o tym nie zapominać. Mógłbym się upierać, że jestem w ekstraklasie tylko dlatego, że ciężko na to pracowałem, ale ta pomoc innych ludzi też była bardzo ważna. Taty, mamy, menedżera, wszystkich moich trenerów. W tym trenera Probierza, któremu też staram się dziękować pomimo tego, że gdzieś mnie nie widział.

Trochę to zalutuje nieszczerością. Przynajmniej widzę, że ludzie tak to interpretują. 

Gdyby coś mi leżało na sercu, to bym o tym powiedział. Zawsze trenerowi podam rękę. Może widział, że nie byłem gotowy.

ZABKI 25.04.2015 MECZ 27. KOLEJKA I LIGA SEZON 2014/15 --- POLISH FIRST LEAGUE FOOTBALL MATCH: DOLCAN ZABKI - POGON SIEDLCE 3:1 DAMIAN KADZIOR FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

W Wigrach byłeś ulubieńcem. W nagrodę za dobry sezon prezes wysłał cię na urlop do Grecji. 

Już przed ostatnim meczem ze Stomilem wiedziałem, że moja przygoda w Suwałkach się kończy i chciałem pokazać jeszcze raz wszystko to, co dawałem wcześniej. Strzeliłem gola i zaliczyłem asystę. Przy całej drużynie prezes wybrał mnie zawodnikiem sezonu i wręczył mi wycieczkę na Zakynthos. Pojechaliśmy z narzeczoną, to były fantastyczne wakacje. Na pewno wrócimy do Grecji. Mamy nawet pomysł, by wziąć tam ślub. Jeszcze raz dziękuję prezesowi Mazurowi, który wyciągnął do mnie rękę w ciężkiej chwili.

To prawda, że cała drużyna miała jechać na te wakacje w przypadku awansu?

Po meczu Pucharu w Gdyni, w którym cała Polska widziała co się działo, dostaliśmy premie za swoją postawę. Prezes powiedział, żebyśmy teraz pokazali charakter i jeśli awansujemy do ekstraklasy, to każdemu stawia wakacje. Taka wycieczka to jakieś 2,5 tysiąca za osobę, a każdy miał jechać z rodziną! Musiałby trochę wybulić, ale niestety to się nie wydarzyło. Jednak każdy prezes powinien brać przykład.

Mówiąc, że cała Polska widziała, masz na myśli, że trochę was przekręcili?

Uważam, że na taki mecz powinien być wyznaczony inny sędzia. Arka wygrała u nas 3-0, więc wszyscy podeszli do tego tak, że już pozamiatane. Wyznaczyli sędziego, który nie prowadził meczów nawet w pierwszej lidze i wydaje mi się, że pomylił się przy rzucie karnym. Wtedy nasze morale spadło, bo Arka nic nie grała, ale podniosła się z kolan. A my marzyliśmy o tym Pucharze.

Powiedziałeś, że wielką rolę ogrywa w twojej karierze narzeczona. Dlaczego?

Odkąd zacząłem być z Anetą, cały czas idę w górę. Przede wszystkim rozumie to, że jestem sportowcem i w stu procentach poświęcam się piłce. Nie ma do mnie pretensji, że nie chodzimy na imprezy czy że na wesela musi chodzić sama, bo ja mam mecze. Jest bardzo wyrozumiała, wspiera mnie, pomaga w zdrowym prowadzeniu. Wie, co powinienem jeść a czego nie tykać. Czasami musi we mnie wpychać jedzenie przed meczem, bo ma świadomość, że to mi pomoże.

„Zjedz mięso, zostaw ziemniaki”?

Nie no, tak mówi mama! Aneta w dodatku bardzo interesuje się piłką. Czasami mi mówi, że na Weszło dostałem „7”, gdzie nie podejrzewałbym ją o to, że zna wasz portal. Prowadzi też mój fanpage wspólnie z kolegą. Ktoś kiedyś dobrze powiedział w wywiadzie, że odpowiednia kobieta przy boku piłkarza to podstawa. Ważne, że jest normalna, nie wpisuje się w żaden sposób w stereotyp WAGs. Poznaliśmy się, jak grałem w juniorach Jagi i nic się nie zmieniła. To, że gram coraz wyżej i coraz więcej zarabiam, nie wpływa na nasze życie. Nie wymaga, żebym kupował jej torebki za dwa tysiące. Razem wychodzimy z założenia, że lepiej inwestować w pożyteczne rzeczy niż w takie głupoty. Ona dużo w życiu przeszła i cieszę się, że trafiliśmy na siebie.

Znasz przeciwne przykłady?

Nie będę rzucał nazwiskami, ale zdarzają się. Na przykład dziewczyna obraża się na chłopaka, że ten w sobotę po meczu woli odpoczywać, a nie iść na imprezę. Albo że nie pojechali na wakacje na Dominikanę, tylko na jakieś skromniejsze, choć on dobrze zarabia w ekstraklasie. W książce Stanowskiego było to dobrze opisane.

Czytałeś komentarze pod ankietą „Weszło z butami”? Dostało ci się za słuchanie disco polo i tak dalej. 

Powiem szczerze, że nigdy nie czytam komentarzy. A znam opowieści o tym, że niektórzy piłkarze sami komentują artykuły na przykład na 90minut.pl, oczywiście chwaląc swoją grę. Zdarzało się to nawet w Wigrach.

Kiedyś we Flocie był gość, który pod każdym tekstem pisał: „brawo Flota, brawo Ivan Udarević”. 

Grałem z nim w Motorze, to był ananas. Cały czas nos w telefonie i obstawiał wyniki.

Wracając – jeden piłkarz niedawno mówił mi, że im bardziej ktoś zarzeka się, że nie czyta, tym bardziej wiadomo, że czyta. 

Ja nie czytam, tylko z ciekawości sprawdzam noty. A co do disco polo, to się tego nie wstydzę. Jestem z Białegostoku, tam jest to zaszczepione, ludzie bawią się przy takiej muzyce. Wkurza mnie takie szufladkowanie. Jakbym słuchał Mozarta, to z urzędu zostałbym uznany za inteligentnego? To, że ludzie odnoszą mylne wrażenie, to bardziej ich problem. Jest pewien stereotyp piłkarza – torebka pod ręką, żel na włosach i lansowanie się po galeriach – ale ja nie mam z nim nic wspólnego. Twardo stąpam po ziemi, bardzo profesjonalnie podchodzę do swoich obowiązków, zwracam uwagę na naukę, bo wiem, że kariera nie będzie trwała wiecznie. Uważam się za inteligentnego człowieka.

Żałujesz, że tak późno się przebiłeś? Niektórzy w tym wieku mają już jeden wyjazd za sobą. 

Tak to u mnie już jest, że wszystko przychodzi z czasem. Na każdą rzecz trzeba mocno zapracować. Przeszedłem całą drogę, od niższych lig, ale udało się. Teraz spełniam swoje marzenia. Jestem spokojny, bo mocno pracuję, również z dietetykiem, trenerem przygotowania fizycznego i trenerem mentalnym. Są u nas chłopacy, którzy mają po 19 lat i już to ogarniają, ale znam też przypadki takich, którym wszystko przychodziło łatwiej, a dziś nie grają w ogóle. Dlatego doceniam to, co mam. I wiem, że to nie koniec, bo mam umiejętności i chęci, żeby osiągnąć jeszcze więcej. Trener Brosz ciągle nam powtarza, żebyśmy nie zadowalali się tym, że jesteśmy w ekstraklasie. Dziś jesteś, ale z takim podejściem za chwilę może cię nie być. Ja każdego dnia staram się wykorzystać te 84 tysiące sekund tak, by w wieku 40 lat nie mieć do siebie pretensji, że się nie przyłożyłem do tego, by coś osiągnąć i zapewnić byt rodzinie.

OSTRODA 09.08.2017 PUCHAR POLSKI 1-16 FINALU SOKOL OSTRODA - GORNIK ZABRZE DAWID LEDECKY MICHAL JANKOWSKI DAMIAN KADZIOR RAFAL WOLSZTYNSKI RADOSC FOT. MARCIN SZYMCZYK/ 400mm.pl

W czym tkwi tajemnica Górnika?

Wiele spraw się na to składa. Trener mocno pilnuje, byśmy się tym nie zachłysnęli, bo za chwilę ci, którzy nas chwalą, będą mówić, że jesteśmy tylko kolejnym beniaminkiem, który dobrze zaczął. Dlatego codziennie na treningach pracujemy. A tu każdy trening jest po coś – chyba to jest klucz. Nie ma klepania czy dziadka byle coś robić. Wszystko ma swój cel, mecz jest tego zwieńczeniem. Dlatego odprawy trenera Brosza nie trwają 40 minut jak u innych. Trwają po 2 minuty, bo trener mówi, że wszystko zrobiliśmy w tygodniu na treningach. Jeśli zaczynamy grać coś innego, to przestaje wychodzić. Kolejna sprawa – wszyscy są w stu procentach poświęceni. Dlatego tu pasuję. No i jeszcze inna rzecz – chłopaki są mocno związani z klubem. Na przykład bracia Wolsztyńscy. W drodze na mecz puszczą to disco polo, ale też piosenki o Górniku. Dla nich to było marzenie, żeby tu grać. Ostatnio w Lidze+ Extra dyrektor Żewłakow powiedział, że w Legii jest może dwóch takich zawodników. Tu jest ich pełno. Pierwszy raz się z takim czymś spotkałem.

Ciężko było wejść do takiej grupy?

Nie, fajnie się na to patrzy. Czuć, że to wielki klub. Na prezentacji było więcej ludzi niż na jakimkolwiek moim meczu w Wigrach. Gdy słyszysz jak śpiewają, to już wiesz, że robisz w życiu coś zajebistego.

To kiedy spuchniecie?

Nigdy! Okej, mamy świadomość, że zawsze tak pięknie nie będzie. Na razie gramy jedną jedenastką. Nawet na mecz pucharowy, w którym Sandecja wymieniła pół zespołu, trener wystawił podstawowy skład, choć dwa dni później pojechaliśmy do Szczecina. I znów po 120 minutach zagrała ta sama drużyna. Skoro idzie, to trener nie chce zmieniać, ale damy radę. Na szansę czekają też inni zawodnicy.

Jak zobaczyłem, że Żurkowski po tak wymagającym tygodniu, rusza z rajdem w ostatniej minucie, to byłem pod wrażeniem.

Ma chłopak zdrowie. Trenerzy się śmieją, że on tak specjalnie – zawsze zostawia sobie siły na końcówkę, żeby się wtedy wyróżniać. Górnik mocno zmierza w kierunku Zachodu, bo niesamowicie zapierdzielamy na treningach. Jak tu przyszedłem, to od razu po powrocie do domu szedłem spać – tak pracowaliśmy. Nie spuchniemy. Jak zabraknie sił, to damy z wątroby.

Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI

Fot. 400mm.pl/FotoPyK

Poprzednie odcinki cyklu znajdziesz TUTAJ.

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

17 komentarzy

Loading...