Zacznijmy od sprawy najważniejszej: pogrzeb Pawła Zarzecznego odbędzie się w piątek o godzinie 12:00 na Cmentarzu Bródnowskim, a konkretnie w kościele Św. Wincentego a Paulo. To dość mała, drewniana kaplica. Na pewno nie pomieści wszystkich chętnych (placyk przed nią już tak), ale jak się pewnie zdążyliście zorientować Paweł niczego nie zostawiał przypadkowi i nawet kaplicę zdążył sobie wybrać. Taką, a nie inną. Pewnie jest w tym jakiś głębszy sens.
Jeśli chcecie towarzyszyć Pawłowi podczas jego ostatniej drogi, będziecie bardzo mile widziani. Rodzina zdecydowała, że podczas przemarszu puszczone zostaną trzy piosenki.
Shape of my heart (Sting) – ponieważ Paweł sobie tego życzył (filmik poniżej).
Sen o Warszawie (Czesław Niemen) – ponieważ Paweł czuł się częścią warszawskiej i legijnej społeczności.
Rydwany ognia (Vangelis) – ponieważ to była Pawła ulubiona melodia.
*
SMS od Pani Małgorzaty Zarzecznej:
Mam jedną prośbę. Paweł ZAWSZE PŁAKAŁ, kiedy śpiewał na Legii „Sen o Warszawie” i godzinami w domu oglądał oprawy kibiców w Internecie. Prośba dotyczy tego, żeby Pan opublikował prośbę do wszystkich ludzi, którzy zechcą przyjść pożegnać Pawła, w tym obecnych kibiców (bo o to są zapytania – czy mogą przyjść, czy to pogrzeb tylko dla rodziny), ŻEBYŚMY WSZYSCY ZAŚPIEWALI SEN O WARSZAWIE DLA PAWŁA RAZEM Z NIEMENEM. Żeby ludzie wiedzieli, że mogą, że my, rodzina, tego bardzo dla Pawła chcemy. A Paweł tym razem z nami nie zaśpiewali, ale my zaśpiewamy dla niego. Proszę.
*
I drugi SMS, od córki Pawła:
Widzę, że w komentarzach pojawiło się pytanie, czy można przyjść w szaliku… Myślę, że wiele osób ma dylemat, czy wypada. WYPADA! Szaliki, koszulki, wszystko co związane z Legią będzie dla Pawła piękniejszym pożegnaniem niż mógł sam sobie zaplanować. Proszę ode mnie poinformować o tym wszystkich – ten dzień jest dla taty, trzeba o tym pamiętać. A tata w piłce odnajdywał spokój i szczęście.
*
Przeczytałem w ostatnim czasie trochę komentarzy i widzę, że niektórzy czytelnicy mają wyrzuty sumienia. Albo dlatego, że niepotrzebnie Pawła „hejtowali”, albo dlatego, że nie chciało im się napisać mu nic miłego, mimo że w sumie mieli ochotę.
Jest w internecie regułą, że komentarze zostawiają głównie osoby niezadowolone, bo mają ku temu zdecydowanie największą motywację. Zadowolone po prostu przechodzą do następnego tekstu albo wyłączają komputer. Inna sprawa, że w ogóle odsetek osób aktywnie komentujących teksty – nieważne, czy będziemy mówić o osobach zadowolonych czy nie – jest dość niski, więc wyciąganie daleko idących wniosków na podstawie wpisów bywa zgubne.
Do czego zmierzam – ano do tego, że dzisiaj, aby regularnie pisać w internecie, trzeba mieć grubą skórę, a przecież nie powinno to być warunkiem. Warunkiem powinien być talent.
Grubą skórę niektórzy mają, inni nie. Widziałem wiele utalentowanych osób, które pisały teksty zasługujące na 90 pozytywnych komentarzy, ale otrzymywały 10 negatywnych. Tylko dlatego, że 90 procentom czytelników nie chce się pisać banałów w stylu „dzięki, podobało mi się”. Z czasem tacy autorzy całkiem niesłusznie przestawali wierzyć w siebie, w swoje pióro, szukali branż, w których nie byli narażeni na koszmar bycia ciągle ocenianym.
Chciałbym, abyście z tej sytuacji wynieśli jedną naukę – czasami zostawienie pozytywnego komentarza („dzięki, fajnie się czytało”, „porządny tekst”, „miło spędzone pięć minut”, „zdrówka, piątka!”, „nic nie zrozumiałem, ale i tak cię lubię”) zajmuje kilka sekund, a oczyszcza atmosferę. Wierzcie mi – nie o mnie chodzi, ja mam zbroję z tytanu. Głównie o młodych, zdolnych, rozpoczynających przygodę z pisaniem. Dla autora taka „okejka” może stanowić motywacyjnego kopa, który – kto wie – niewykluczone, że zdecyduje o całej karierze. To, że ktoś dobrze posługuje się językiem polskim i potrafi tworzyć ciekawe artykuły, nie oznacza, że z automatu musi być też twardzielem. Nie musi.
Paweł Zarzeczny bywał twardzielem. Miał takie dni, że wstawał z łóżka i nic go nie ruszało, ale miał i takie, że wstawał w nastroju… rzewnym? I wtedy z powodu tego całego szlamu odczuwał ból. Uczciwe poprawianie autora jest mobilizujące, natomiast niesprawiedliwy, chamski hejt odbiera motywację do pracy. I wpycha w koleiny, z których trudno się wydostać – człowiek zamiast myśleć co dobrego napisać, wikła się w bezsensowne wojenki z dziwakami, nawet jeśli czasami toczy je wyłącznie we własnej głowie.
Mój apel – doceniajcie autorów, dopóki jeszcze piszą. Bo może stać się tak, że umrą, ale może też się stać tak, że po prostu machną ręką na tę całą zabawę i pójdą sprzedawać hamburgery.
*
„One Man Show” nie był sukcesem biznesowym, ale był sukcesem ze zdecydowanie innego, ważniejszego punktu widzenia.
Wydaje mi się, że dopiero ten cykl pozwolił dziesiątkom tysięcy ludzi poznać Pawła Zarzecznego. On zawsze był w mediach obecny, ale jednak jako obcy człowiek przemawiający z telewizora, jedna z wielu gadających głów. Dopiero tutaj – w OMS – stał się dla wielu osób kumplem, dla niektórych nawet przyjacielem. Zwykły facet, czasami na bombce, czasami cały w skowronkach, a czasami w gorszym nastroju, który dzień w dzień dzieli się swoimi przemyśleniami pod pretekstem przeglądu prasy, której nawet nie przeglądał.
– Słyszałem jego głos częściej niż głos żony – napisał ktoś o Pawle, jak o nowym domowniku.
Były zakusy, by ten cykl ulepszyć, sprofesjonalizować, kolejne odcinki skrócić, montażem zdynamizować, dodać jakieś graficzne bajery. I całe szczęście, że tego nie zrobiono. Może bowiem Paweł miałby trzy razy więcej wyświetleń, ale pewnie dziesięć razy mniej wirtualnych przyjaciół. A tak – toczyło się to swoim rytmem, całkiem naturalnie, bez sztuczności, wytworzyła się jakaś społeczność, jakaś wieź. Sam River nie wyobrażał sobie dni bez nagrania i wściekał się, kiedy operator kamery wyjeżdżał na wakacje.
Myślę więc, że „One Man Show” o dziwo stał się jednym z ciekawszych internetowych projektów. Żaden inny nie zdobył tylu serc w przeliczeniu na jedno odtworzenie.
Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych. Co za bzdura! Pokażcie jednego, kto mógłby od jutra przejąć OMS. Kogokolwiek oczami wyobraźni wstawicie przed kamerę – groteska, prymitywna podróbka.
*
Paweł, grubasie, mówiłem ci, żebyś schudł. Nie pomyślałeś o tych typach, którzy będą nieśli twoją trumnę? O wszystko się troszczyłeś, a to ci umknęło? Jeszcze moment, a dojdę do wniosku, że plotki o twojej inteligencji były przesadzone!
Do zobaczenia w piątek! Dla tych, którzy nie wybierają się na cmentarz, przygotujemy ucztę w internecie – relacje live (life?) z życia Pawła. Anegdoty, żarty, wspomnienia. Tak jak lubił – na wesoło.
KRZYSZTOF STANOWSKI