Reklama

Z problemami, ale zwycięsko. Tybura wygrał piątą walkę w UFC z rzędu!

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

06 czerwca 2021, 07:48 • 4 min czytania 1 komentarz

Polacy w UFC robią ostatnio furorę. Jan Błachowicz trzyma pas mistrzowski wagi półciężkiej i nie zamierza go nikomu oddawać. Mateusz Gamrot za pierwszą – przegraną w kontrowersyjnych okolicznościach – walkę dostał wyróżnienie za pojedynek wieczoru, a drugą już wygrał, zaliczając z kolei występ wieczoru. Marcin Tybura za to wspina się w rankingach wagi ciężkiej. W nocy odniósł piąte z rzędu zwycięstwo w UFC, do tego w niesamowicie efektownym stylu. Wyżej notowanego Walta Harrisa rozbił jeszcze w pierwszej rundzie. 

Z problemami, ale zwycięsko. Tybura wygrał piątą walkę w UFC z rzędu!

Piękna seria

Coraz więcej osób, nie tylko w Polsce, dostrzega, że warto obserwować Tyburę. Jeszcze dwa lata temu nie było to jednak tak oczywiste. Po swoim debiucie w UFC – który zaliczył w 2016 roku – Marcin w dziewięciu kolejnych walkach pięciokrotnie przegrywał. I to mimo tego, że w pewnym momencie miał na koncie serię trzech zwycięstw z rzędu. Jeszcze w 2019 roku, gdy przegrał z Augusto Sakaiem w ledwie 59 sekund, można było się zastanawiać, kiedy skończy się jego przygoda z największą organizacją świata.

A potem przyszedł 2020 i wszystko się zmieniło.

Trzy kolejne walki Tybura wygrał na punkty, znakomicie kontrolując pojedynki i spokojnie doprowadzając je do pożądanego przez siebie końca. Był opanowany, metodyczny, choć brakowało mu pewnej dozy efektowności, pożądanej w UFC. Tę dołożył w swoim czwartym ubiegłorocznym starciu – gdy za rywala dostał Grega Hardy’ego. Pod koniec drugiej rundy ciosami w parterze zmusił wówczas sędziego do zakończenia pojedynku. Dostał przy tym bonus za występ wieczoru i przyciągnął uwagę wielu ekspertów. Przede wszystkim – wrócił też do oficjalnego rankingu wagi ciężkiej UFC. A to ważna rzecz.

Dziś do oktagonu wychodził po raz pierwszy w 2021 roku. Rywala dostał całkiem poważnego, bo zajmującego wyższe miejsce we wspomnianym rankingu Walta Harrisa. Ten bilans w MMA ma co prawda średni (13-10-1) i przegrał dwie ostatnie walki przed starciem z Tyburą, ale to w dalszym ciągu gość, który dla polskiego fightera miał otworzyć drzwi do pojedynków z najlepszymi. Innymi słowy: wyzwanie.

Reklama

Cios za cios

Harris zaczął walkę tak, jakby chciał wszystkim przypomnieć, że potrafi być piekielnie groźny.. Szybko naruszył Tyburę w stójce, bił go wręcz jak opętany. Marcin chwiał się już w pewnym momencie na nogach, można było podejrzewać, że wszystko skończy się nokautem i seria zwycięstw pójdzie w niepamięć. Tybura jednak głowę ma nie od parady – raz, że potrafi wiele mocnych ciosów wytrzymać, a dwa, że myśli w klatce. Na ciosy rywala zareagował w najlepszy możliwy sposób – umiejętnie sklinczował, dał sobie chwilę na złapanie oddechu i przetrwał najtrudniejszy moment. Potem to on ruszył. I już w połowie pierwszej rundy sprowadził Harrisa do parteru, gdzie w końcu zaszedł za jego plecy i mocnymi ciosami zmusił sędziego do przerwania walki. Wszystko trwało ledwie cztery minuty i sześć sekund.

Tybura zaliczył więc piąte z rzędu zwycięstwo w UFC. Dziś jego pojedynek był co-main eventem gali UFC Fight Night, co samo w sobie wskazuje na to, że szefostwo organizacji dostrzega jego postawę. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, w najbliższym czasie powinniśmy spodziewać się pojedynku Polaka z zawodnikiem z szerokiej czołówki wagi ciężkiej. A dalej… wiadomo, marzenia. Nasze i samego Marcina. Jan Błachowicz na drodze do pasa też w końcu miał kilka momentów, gdy wydawało się, że już po jakichkolwiek szansach. A teraz jest mistrzem. Tybura jednak – nawet gdyby dobił się do walki o tytuł, co nie jest niemożliwe – zadanie będzie mieć piekielnie trudne.

Pas wagi ciężkiej trzyma bowiem Francis Ngannou. I nie wydaje się, by ktokolwiek był na ten moment w stanie odebrać mu mistrzostwo.

Jairzinho wrócił

Main eventem gali, na której występował Tybura, był pojedynek z szerokiej czołówki wagi ciężkiej. W nim Jairzinho Rozenstruik zmierzył się z Augusto Sakaiem. Dla tego pierwszego była to niesamowicie ważna walka – w swojej poprzedniej przegrał na punkty z Cirylem Gane’em, jeszcze wcześniej (z przerwą na rozbicie Juniora dos Santosa) w ledwie 20 sekund rozniósł go wspomniany Ngannou. A Rozenstruik to też gość, który potrafi kończyć walki szybko i niesamowicie efektownie. W swoim dorobku w UFC ma już nawet pojedynek trwający ledwie dziewięć sekund!

Reklama

Niedawno był jednym z głównych kandydatów do pasa, przez dwie porażki spadł jednak w rankingu i musi odbudowywać swoją pozycję. Jeśli będzie to robić tak jak w starciu z Augusto Sakaiem, powinien tego dokonać dość szybko. Walkę rozpoczął co prawda ostrożniej, niż to ma w zwyczaju, ale gdy pod koniec pierwszej rundy trafił prawym sierpowym, a rywal padł na matę, nie było wątpliwości, że starcie wygra. Po chwili dobił Sakaia ciosami z góry, a sędzia przerwał starcie… na sekundę przed końcem rundy. Cóż, zdarza się i tak, ale Brazylijczyk powinien być mu za to wdzięczny. Narażanie go na więcej ciosów o takiej mocy po prostu nie byłoby rozsądne.

https://twitter.com/UFCFRA/status/1401356724892733444?s=20

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

1 komentarz

Loading...