Crvena Zvezda Belgrad jest ostatnim ocalałym słupem reklamowym Gazpromu na piłkarskiej scenie. Mecz Partizana Belgrad w Naddniestrzu miał być okazją do przeprowadzenia zamachu stanu w Mołdawii. FK TSC Bačka Topola to klub odbudowany przez Węgrów przy wsparciu Viktora Orbana. Jego stadion służy Maccabi Tel Awiw jako tymczasowy dom w obliczu wojny izraelsko-palestyńskiej. W Europie nie ma kraju, którego piłkarscy przedstawiciele są politycznie naznaczeni tak mocno, jak Serbowie.
– Reprezentujemy oba kraje, Serbię i Węgry. Nasz kraj to teraz Serbio-Węgry — stwierdza Janos Zsemberi, prezydent FK TSC Bačka Topola w rozmowie z „Guardianem”. Niech nie zmyli was imię i nazwisko: to pełnoprawny obywatel Serbii, jednakże urodzony i wychowany w regionie Wojwodina, gdzie węgierskie korzenie ma ponad dziesięć procent populacji. Niemal wszyscy węgierscy Serbowie mieszkają w tej części kraju. W sąsiadującej z Bačką Topolą Sencie przyszedł na świat Nemanja Nikolics.
Zsemberi zarządzał lokalnym klubem jeszcze zanim zainteresował się nim Viktor Orban w ramach zobowiązania do wspierania węgierskich pozostałości w zakątkach świata, które odebrano spadkobiercom Habsburgów i rozdzielono pomiędzy sąsiadów. Ci, którzy go poznali, wychwalają go pod niebiosa, stwierdzając, że w zasadzie od zawsze dba o mieszkańców miasta i regionu. Uchodzi za jednego z najbogatszych przedstawicieli węgierskiej mniejszości w Wojwodinie.
Rzutki biznesmen nie byłby jednak w stanie odnieść połowy sukcesów, które ma na koncie FK TSC Bačka Topola, gdyby nie zyskał zaufania premiera Węgier. Połączył ich Ferenc Arok, były trener, który został doradcą Orbana w obszarze sportu. Szef rządu docenił zaangażowanie Zsemberiego w lokalne sprawy i podłączył klub pod swój autorski program. Gdy serbski zespół wywalczył historyczny awans do fazy grupowej europejskich pucharów, na froncie meczowych trykotów reklamował „MOL”, węgierskiego giganta potentata paliwowego. Sąsiedni rząd wybudował mu stadion oraz nowoczesną akademię.
Węgry zainwestowały w FK TSC czternaście milionów euro. Nic dziwnego, że najważniejszy człowiek w klubie uważa, że drużyna niesie sztandar dwóch narodów. Dziwniejsze, że Serbom to wcale nie przeszkadza.
Mołdawia woli Europę od Rosji i Petrocub od Sheriffa. Mistrz niesie polityczny sztandar
FK TSC Bačka Topola. Węgierski klub w Serbii, którzy wszyscy podziwiają
TSC Bačka Topola nie jest przecież odosobnionym przypadkiem realizowania węgierskiej polityki sportowej poza granicami kraju ze stolicą w Budapeszcie. Nie wszędzie jednak klimat tak sprzyja jedności. Gdy o Europę walczył OSK Sepsi, klub reprezentujący Szeklerów i Seklerszczyznę, Rumuni udawali, że zdobywca krajowego pucharu nie istnieje. Niewybredne komentarze rumuńskiej społeczności to jedno, ich spotkań nie chciała nawet pokazać tamtejsze telewizja.
Roland Niczuly, bramkarz Sepsi, opowiadał, jak jego kolegów lżono na innych stadionach podczas ligowych spotkań. On sam został opluty, zwyzywany i zbesztany.
Na DAC Dunajska Streda Słowacy także patrzą spode łba. W klubie gra siedmiu Węgrów, tylu, ilu w słoweńskiej Nafcie. Elitarne grono uzupełnia NK Osijek, o kilku mniejszych projektach nie ma sensu wspominać. Żaden z nich nie cieszy się jednak taką sympatią w kraju, w którym gra, jak FK TSC Bačka Topola.
Niechciany pucharowicz. Sepsi OSK, węgierski klub, który podbija Rumunię
Przemek Siemieniako, który studiował serbistykę na Uniwersytecie Adama Mickiewicza i mocno śledzi tamtejszy futbol, zwraca uwagę na relacje obydwu krajów, które sprzyjają tolerancji wobec „obcego” na swoim terenie.
– Relacje Serbów i Węgrów w ostatnich latach ulegają poprawie. Mają dużo wspólnych interesów i podobny światopogląd. Nie denerwuje ich aż tak projekt TSC finansowany przez rząd węgierski, doceniają dobrą organizację. Każdy podkreśla, że na ich stadionie gra się super, bo wszystko jest tam przygotowane na topowym poziomie — mówi w rozmowie z „Weszło”.
Serbowie przychylnie patrzą na FK TSC także dlatego, że w rozgardiaszu, jaki panuje w tamtejszym futbolu, węgierski klub jest latarnią wskazującą drogę. TSC Arena jest uważana za najnowocześniejszy stadion w Serbii, z najlepszą murawą w lidze. Bačka Topola płaci dobrze, co więcej, płaci na czas. Słyszymy, że Kongijczyk Prestige Mboungou, kreowany na gwiazdę zespołu, może liczyć na 150 tysięcy euro rocznie. Dwóch, trzech piłkarzy ma jeszcze wyższe pensje. W „Przeglądzie Sportowym” lokalny dziennikarz stwierdza, że ma budżet trzy-, czterokrotnie większy niż w przypadku zespołów z dołu tabeli.
Janos Zsemberi ma opinię uczciwego człowieka, który wie, jak zbudować klub odnoszący sukcesy. Wszystkie te cechy nie pasują do większości zarządzających serbskimi klubami, co męczy kibiców oraz obserwatorów. Media z Belgradu wręcz cieszyły się, że w lidze zameldował się ktoś normalny, a nie kolejny szemrany projekt. Bačka Topola nawiązała współpracę z inwestorami, którzy pomogą wybudować przy klubie centrum innowacji technologii sportowych.
Klub od dawna współpracuje także z akademią Puskasa, oczkiem w głowie Viktora Orbana, najlepszą szkółką piłkarską na Węgrzech. FK TSC chce szkolić jeszcze lepiej, promować ofensywny futbol, dawać radość nawet postronnym obserwatorom.
TSC Arena – obiekt wybudowany z pieniędzy węgierskiego rządu
Zsemberi nie miał jednak pełnego przekonania, że spotka się z akceptacją pozostałej części kraju. Gdy Viktor Orban po raz pierwszy sypnął groszem, zaznaczając obecność FK TSC na mapie kraju, władze klubu zorganizowały spotkanie z kibicami. Zarówno grupę ultras „Blue Betyars”, jak i pikników proszono, żeby nie obnosili się z węgierskością, nie używali języka przodków na stadionach. Ot, żeby nie kusić losu.
Po czasie zorientowano się, że to bez sensu. Węgierski nie zawadzał w zasadzie nikomu.
– Kilka razy rywale na wyjazdach krzyczeli, że jesteśmy z Węgier, ale nikt nie zwracał uwagi na tych idiotów. Ludzie doceniają zdrowy projekt sportowy, w który właściciel inwestuje pieniądze i czas — powiedział „Guardianowi” Nenad Lukić, były piłkarz FK TSC, gdy angielska prasa wizytowała klub przy okazji spotkania z West Ham United.
Wtórował mu kibic, Djordje Lakić:
– Wiem, że niektórzy Serbowie nie chcą nas wspierać, ale pytam ich: dlaczego nikt z Serbii nie zainteresował się nami, zanim zrobił to węgierski rząd?
Złośliwi stwierdzą, że choćby dlatego, że rząd w Serbii ma w poważaniu futbol poza Belgradem. A żeby być precyzyjnym: poza Crveną Zvezdą Belgrad.
TSC Bačka Topola nie szkoli dla Węgier. Ich sukcesy świętuje nawet prezydent Serbii Aleksandar Vucić
Aleksandar Vucić musiał być wniebowzięty, gdy FK TSC został wicemistrzem kraju. Prezydent Serbii jest zagorzałym fanem stołecznej Czerwonej Gwiazdy. Na tyle zagorzałym, że druga część Belgradu huczy o tym, że Vucić wydał wyrok na Partizan, próbując zniszczyć odwiecznego rywala. Zapowiedzi powstania nowego, silnego klubu w Serbii, który będzie chciał przerwać duopol Zvezda — Partizan nie ruszają go ani trochę, dopóki przegranym z tej dwójki jest Partizan.
Potentaci z Belgradu tylko trzykrotnie w XXI wieku nie zajęli miejsc 1-2 w stawce. Trzeci, najnowszy przypadek, to właśnie sprawa TSC Bačka Topola. Zgodnie z przewidywaniami Vucicia na niższy stopień podium strącony został Partizan, więc przy okazji jednego z licznych spotkań na salonach Viktor Orban musiał przyjąć gratulacje od kolegi po fachu. Crvena Zvezda też się zresztą „odwdzięczyła”: do stolicy za milion euro przeniósł się Nemanja Stojić.
Relacje Vucicia z Orbanem faktycznie jednak oddziałują na odbiór FK TSC w Serbii. Obydwa rządy niedawno ratyfikowały umowę o strategicznej współpracy w ponad dwudziestu sektorach. Obydwa rządy mówią jednym głosem w sprawie Unii Europejskiej. Jedni i drudzy dystansują się od stosunku zachodu wobec Rosji, wysyłając w jej kierunku sympatię, nieprzerwanie robiąc z nią biznesy. Jedni i drudzy kumają się z Chinami, Belgrad i Budapeszt dopiero co odwiedził Xi Jinping.
Widać, że między sąsiadami nieprzypadkowo nie ma (już) złej krwi. Peter Szijjarto, węgierski minister spraw zagranicznych, rzucił nawet:
– Naród węgierski uważa naród serbski za bratni. Pod przywództwem Aleksandara Vucicia Serbia traktuje społeczność węgierską w Wojwodinie w taki sposób, że stanowi to wzór dla całego świata.
Viktor Orban i Aleksandar Vucić
Co więcej, Węgry odwdzięczają się tym samym. Projekt wsparcia ościennych klubów przez rząd Viktora Orbana miał budować poczucie węgierskiej tożsamości, aktywizować diasporę, ale też dostarczać nowych zawodników do reprezentacji kraju. Tymczasem TSC Bačka Topola owszem szkoli, tyle że dla Serbów. Jedynym posiadaczem węgierskiego paszportu w kadrze jest 30-letni Bence Sos. Młode talenty?
Petar Ratkov, najdrożej sprzedany piłkarz w historii klubu, zadebiutował w serbskiej drużynie narodowej w meczu z… Węgrami.
Vejlko Ilić, najwyżej wyceniany zawodnik w zespole, jest powoływany do serbskiej kadry.
Miloš Pantović to lider młodzieżowej reprezentacji Serbii.
Zarówno w pierwszym zespole, jak i w akademii, roi się od zawodników powoływanych do serbskich młodzieżówek. W trzech najważniejszych drużynach (seniorzy, U19 i U17) jest tylko dwóch młodych facetów z podwójnym paszportem, dającym szansę gry dla węgierskiej kadry. W przypadku FK TSC zdecydowanie nie chodzi o to, żeby szerzyć nacjonalizm na utraconych ziemiach, choć pieniądze do klubu płyną w ten sam sposób, w jaki wspierane są prowęgierskie instytucje w Serbii.
– Fundacja Bethlen Gabor przyznaje fundusze kościołom, instytucjom kulturalnym i mediom. Serbskie, ale węgierskojęzyczne media, jak Magyar Szo, Het Nap i RTV Panon promują Orbana i politykę Fideszu, wpływając na mniejszość węgierską w Wojwodinie – stwierdza Ivana Ranković z Belgradzkiego Centrum Polityki Bezpieczeństwa (BCBP) w rozmowie z portalem „Balkan Insight”.
Można więc założyć, że dopiero gdyby los i polityka ułożyły się tak, że Węgry musiałyby się od Serbii odciąć, FK TSC Bačka Topola zacząłby pełnić rolę podobną do OSK Sepsi i tym samym stałby się problemem dla Serbów. W Belgradzie mogą jednak spać spokojnie. Jednych i drugich łączą więzi, które dziś wydają się nierozerwalne.
Bačka Topola gości Izrael, Crvena Zvezda promuje Gazprom, kibice Partizana chcieli wesprzeć rosyjski przewrót w Mołdawii. Wszystkie powiązania serbskiego futbolu
Weźmy na przykład Maccabi Tel Awiw, mistrza Izraela, który ni stąd, ni zowąd wylądował w Wojwodinie. TSC Arenę zobaczył nie tylko przy okazji eliminacyjnego spotkania z Bačką Topolą: Maccabi przyjęło tam Zorię Ługańsk, KAA Gent czy Olympiacos. Węgrom bowiem zaczęło brakować stadionów, żeby pomieścić u siebie wszystkich wygnańców z Białorusi i Izraela, krajów, które w wyniku pośredniej lub bezpośredniej agresji na sąsiednie terytoria nie mogą rozgrywać spotkań na własnym gruncie.
Węgrzy ugościli więc sojusznika u siebie, na stadionie wybudowanym z ich własnych podatków, tyle że trzydzieści kilometrów poza krajową granicą. W końcu Viktor Orban, otwierając nowiusieńką akademię FK TSC, mówil:
– W Europie jest miejsce tylko dla tych, którzy opowiadają się za jednością, a nie dla tych, którzy sieją nasiona niezgody.
Serbowie mogliby się poczuć dotknięci takim stwierdzeniem, ale tylko gdyby mieli choćby szczątkowe poczucie winy. Przecież nie kto inny, jak oni, byli zamieszani w niedawną aferę wykrytą przez mołdawskie służby. Półtora roku temu Sheriff Tyraspol, kolejny wojenny wygnaniec, który z powodu rosyjskich wpływów w Naddniestrzu musiał jeździć na pucharowe spotkania do Kiszyniowa, miał zmierzyć się z Partizanem Belgrad.
Mecz wypadał w okolicach Walentynek, ale całej historii daleko do miłosnych uniesień. Prezydent Maia Sandu oznajmiła, że kibice Partizana związani z niesławną grupą Grobari mieli wspomóc rosyjską dywersję, „inicjować brutalne ataki na ludność cywilną, atakować instytucje państwowe i brać zakładników”. Wszystko po to, żeby proputinowscy politycy obalili rząd w Kiszyniowie i obsadzili w prezydenckim fotelu kolejną marionetkę. Padło kilka konkretnych nazwisk chuliganów, którzy chcieli dostać się na terytorium kraju już trzy dni przed meczem.
Wjazdu na teren Mołdawii odmówiono łącznie sześćdziesięciu osobom, które miały powiązania z Rosją. Kamil Całus, analityk „Ośrodka Studiów Wschodnich”, autor książki „Mołdawia. Państwo niekoniecznie”, mówił nam wtedy:
– Nie ma bezpośrednich dowodów, że ci konkretni kibice Partizana mieliby faktycznie brać udział w działaniach dywersyjnych, ale obawy były uzasadnione, bo od dawna wiemy, że Rosja planuje najróżniejszego rodzaju działania destabilizujące sytuację polityczną na terenie Mołdawii. Serbscy kibice nie do końca mieli powód, żeby pojawiać się tam już na trzy dni przed rozpoczęciem meczu, którego i tak nie mogliby zobaczyć z wysokości trybun. Dodatkowo ultrasi nie potrafili wytłumaczyć służbie granicznej powodu swojego przyjazdu. Mam wrażenie, że było to wszystko trochę dmuchaniem na zimne.
Szeryf czy gangster? Jak Rosja molestuje Mołdawię
Dmuchanie na zimne wcale jednak nie dziwi, gdy obserwuje się serbskie trybuny, na których powiewają narodowe flagi z literką „Z”, symbolem rosyjskiej agresji na Ukrainę. Tuż obok wywieszane są fanty klubowe, ku czci Partizana. Crvena Zvezda Belgrad też aniołkiem nie jest. Ludzie identyfikujący się z Delije, niegdyś przecież zbrojną partyzantką groźnego Arkana, dziękują za wielomilionowe przelewy z Gazpromu, nucąc na trybunach: Rosja, Rosja, Rosja!
Gdy Zvezda udaje się do Petersburga, żeby przyjacielsko zagrać z ichniejszym Zenitem, przypominając rosyjskim kibicom, jak wyglądają międzynarodowe starcia na niwie klubowej, jej fani siadają obok braci po szalu z Rosji, często byłych lub aktywnych wojskowych, piewców Putina, posługujących się mapami, na których Donbas i Krym są podporządkowane stolicy w Moskwie.
Serbskie kluby w Europie trzeba więc traktować jako pakiet. Nie istniałyby przecież bez wsparcia możnych sojuszników, którzy — tak się akurat składa — są powiązani politycznie z rządem Aleksandara Vucicia i interesami, które realizuje. Pięć milionów euro rocznie od Gazpromu pozwala klubowi z Belgradu budować zespół, który jest konkurencyjny w międzynarodowych rozgrywkach. Gdy trzeba, Rosja pomoże jeszcze bardziej, na przykład transferem za osiem baniek czy wypożyczeniem na korzystnych warunkach.
FIFA, Gazprom, mundial. Jak i dlaczego Rosja kupiła futbol?
Ferencvaros, wyznaczony przez Węgry na lidera tamtejszego futbolu, też zresztą regularnie robi deale z Crveną Zvezdą, koło się zamyka, pieniądze krążą między przyjaciółmi, którzy znają się niekoniecznie z piłki. Takie petrodolary w lokalnym wydaniu. Oligarchowie i rządy od lat zalewają pieniędzmi kluby w krajach dawnego bloku wschodniego, sprawiając, że choć momentami zbliżają się one do sportowego poziomu zachodu.
Śledztwo „Atlatszo” dokumentuje przekazanie przez węgierski rząd 49 milionów euro na rozbudowę infrastruktury klubów znajdujących się poza granicami kraju. Powstały za nie cztery obiekty, piętnaście boisk oraz cztery budynki administracyjne. Największe wsparcie otrzymał FK TSC Bačka Topola, klub chyba najmniej węgierski, za to najbardziej zaradny.
Po latach, gdy inne projekty nieco przygasły, serbsko-węgierski klub wciąż dzielnie stoi na straży piłkarskich interesów Viktora Orbana.
WIĘCEJ O EUROPEJSKICH PUCHARACH:
- Trela: Jak (nie) grać w Europie. Polskie kluby jak oksfordzki trawnik
- Najlepsze dni polskich klubów w pucharach. Wyczyn Legii i Jagi wysoko
- Masłowski: Na dziś wszystko wskazuje na to, że wypełnię umowę [WYWIAD]
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix