Mimo rozczarowujących wyników, Zbigniew Jakubas zapewnia, że nie zwolni trenera Mateusza Stolarskiego. Dobrze by było, gdyby taka deklaracja prezesa nie była tylko odroczeniem nieuniknionego, tylko zapowiedzią faktycznej cierpliwości. Bo w tym przypadku raczej warto jeszcze się nią wykazać.

Zazwyczaj wszystko, co publicznie wiadomo o warsztacie trenerów, wynika ze strzępków przemyśleń, które sami wyniosą do mediów, albo które na ich temat przekażą zawodnicy czy szefowie. Nie w przypadku Mateusza Stolarskiego.
Choć jako najmłodszy trener w Ekstraklasie rozgrywa dopiero drugi sezon na tym szczeblu, wielu fanów mogło samemu wyrobić sobie zdanie na jego temat. Przez całe poprzednie rozgrywki śledziły go bowiem w trakcie meczów, odpraw i treningów kamery CANAL+, co zostało pokazane w serialu „Trenerzy. Pod presją”. W sytuacji, w której trener Motoru Lublin znalazł się w najgłębszym dotychczasowym kryzysie w karierze, warto wrócić do niektórych scen, by zastanowić się, czy Zbigniew Jakubas, właściciel klubu, czyni słusznie, deklarując w TVP Sport, że Stolarskiego na razie nie zwolni. A po porażce 2:5 z GKS-em Katowice w poprzedni weekend wydawało się to nieuniknione.
Produkcja pokazuje nieoczywiste połączenie trenera emocjonalnego z racjonalnym. Serca z rozumem. Nagrania z szatni Motoru są pełne podniesionego głosu, wysokich tonów, wulgaryzmów i emocjonalnych przemów, jak ta obrazująca różne rodzaje zachmurzenia. Stolarski, zwłaszcza na tle innych bohaterów produkcji, wygląda momentami pociesznie. Nie mając naturalnej charyzmy, aury, która sprawiałaby, że cała szatnia milknie, gdy się w niej pojawia, nie mając też dudniącego głosu, który pozwalałby ryknąć na piłkarzy, wypada momentami mało przekonująco. Trudno sobie wyobrazić, że jego tyrtejskie mowy mogłyby kogoś porwać.
Nerd w emocjonalnej skórze
Im dłużej go jednak się obserwuje, tym bardziej widać, że szacunek, jakim cieszy się w drużynie, nie wynika z samej emocjonalności, lecz z jej merytorycznej podbudowy. „Poza wynikiem zgadza się wszystko, moment frustracji minie”. „Los nas testuje”. „Nie będę robił sztucznego wk…nia po porażce” – mówi zawodnikom, gdy mimo dobrej gry nie są w stanie zapunktować.
Jednocześnie irytuje się na nich, kiedy są powszechnie chwaleni za wyniki, ale gra nie odpowiada jego standardom. „Jeśli kogoś wk…m liczbami, to będę go wk…ł dalej” – woła. Jest nerdem w skórze emocjonalnego wulkanu.

Na jego największy atut w świetle całego serialu wyrasta ponadprzeciętna samoświadomość, tak dotycząca niego, jak i prowadzonej przezeń drużyny. Znajduje czas na sesje z trenerem przygotowania mentalnego, by samemu rozwijać się w roli lidera. Po rundzie jesiennej nie ukrywa, że sporą część pracy w okresie urlopowym pochłonęło zebranie wszystkich możliwych raportów związanych z grą Motoru i wyciągnięcie z nich wniosków, co zmienić.
Mało w tym wszystkim typowych piłkarskich frazesów w stylu „zwycięskiego składu się nie zmienia”, „zwycięzców się nie sądzi”, a „szczęście sprzyja lepszym”. Emocjonalność Stolarskiego zawsze ma merytoryczny fundament, nie jest tylko wołaniem dla samego wołania.
Ewidentna jest także rola sztabu. Asystenta Przemysława Jasińskiego, z którym ciągle trener dzieli się przemyśleniami. I innych osób, przy których Stolarski potrafi momentami być tym spokojnym. Jak w Niepołomicach, gdy ławka Motoru zaczyna reagować zbyt impulsywnie, a on upomina ją, by „nie zaczynała grać w grę Puszczy”.
Brytyjski styl
Najlepiej, jak to zwykle bywa, potrafił grę Motoru w poprzednim sezonie streścić John Carver. Trener Lechii, po wiosennym meczu obu drużyn, szepnął Stolarskiemu, że Motor ma „bardzo brytyjski sposób grania”. Nie rozwijał, co konkretnie miał na myśli, ale można się domyślić, że nie chodziło o klasyczne kick&rush, granie na chaos, lecz o pewien specyficzny rodzaj energii. Impetu, z jakim piłkarze podejmują pojedynki. Wrzawy, jaką wywołuje na trybunach zdobywanie terenu czy udany wślizg. Motor potrafił być emocjonalny, ale nie chaotyczny, w pełni odbijając charakter trenera.
Po latach wędrówki spokojniejszy sezon z delikatnym powrotem do średniej byłby zrozumiały. Tyle że sprawy na razie wyglądają, jakby wymykały się spod kontroli. Motor już jest w okolicach strefy spadkowej. Byłby w niej, gdyby nie pięć ujemnych punktów Lechii Gdańsk. W 2025 roku gorzej od niego, spośród drużyn, które cały ten czas spędziły w Ekstraklasie, punktują jedynie Widzew Łódź i Piast Gliwice. Po jedenastu kolejkach ma na koncie ledwie dwa zwycięstwa, z czego ostatnie odniesione jeszcze w sierpniu.
Nie ma więc niczego dziwnego w tym, że trenera zaczyna się kwestionować. Zwłaszcza jeśli właśnie przegrał pierwszy w sezonie mecz u siebie, a inny z dołujących zespołów strzelił mu pięć goli.
Powrót do źródeł
Na konferencji poprzedzającej feralny mecz z GKS-em Katowice Stolarski wypowiedział jednak słowa, które wydają się najlepszym argumentem, by jeszcze wstrzymać się z nerwowymi ruchami.
Przytoczył je na Facebooku profil Ekstra Trener. „W tym sezonie za moją sprawą staliśmy się zakładnikiem pewnych oczekiwań i zakładnikiem kalkulacji oraz tego, co przeciwnik zrobi. Doprowadziłem do tego momentu, że zamiast myśleć w 100% o moim zespole, o swoich zawodnikach, naszym pomyśle i strategii, zacząłem zastanawiać się, co się stanie, jeśli przeciwnik ma szybkiego skrzydłowego i będzie miał więcej miejsca niż normalnie. Zacząłem zastanawiać się zbyt mocno, co zrobi przeciwnik i przekazywać do zespołu, że trzeba uważać na to, na tamto itd. W ten sposób zatraciłem to, co doprowadziło mnie i mój zespół do miejsca, w którym jestem […]. Skupienie się na tym, żeby bronić, powoduje, że tracimy odrobinę mniej, ale znacznie mniej kreujemy. Ten Motor wtedy jest nijaki” – powiedział, dając po raz kolejny dowód ponadprzeciętnej samoświadomości.

Liczby potwierdzają te spostrzeżenia. Motor średnio dopuszcza rywali do zbliżonej liczby sytuacji, co rok temu, ale generuje przeciętnie aż 0,4 oczekiwanego gola na mecz mniej. Widać więc zespół, który nie zrobił wyraźnego kroku do przodu w bronieniu – gdyby nie bramkarz, broniący statystycznie więcej niż powinien, byłoby jeszcze gorzej – uczynił za to bardzo duży krok wstecz w atakowaniu.
Gdyby to wszystko działo się w sytuacji, w której trener stara się działać cały czas tak samo, ten rodzaj regresu byłby poważnym argumentem, że doszedł do ściany i nie jest już w stanie wyciągnąć z drużyny więcej. Jeśli jednak sam widzi, że przeniósł nacisk na zupełnie inne akcenty i w ten sposób osłabiał zespół, jest nadzieja, że jeszcze będzie w stanie wrócić do tego, co działało.
Drużyna na minusie
Zwłaszcza że tabela punktów oczekiwanych wskazuje Motor jako jedną z drużyn, której poziom gry najbardziej rozjeżdża się z rzeczywistymi wynikami. „Zasługując” średnio z gry na cztery punkty więcej, Motor gra na poziomie środka tabeli, czyli mniej więcej tam, gdzie powinien przynależeć. Będąc w takim statystycznym dołku i mając trenera z pomysłem, co robić lepiej, Jakubas może mieć słuszność, wykazując cierpliwość.
Zwłaszcza że, według wyliczeń Adama Lyczmańskiego z Canal+, Motor jest też na razie na lekkim minusie, jeśli chodzi o decyzje sędziowskie. W skali sezonu takie efekty zwykle się wyrównują, ale na jego poszczególnych etapach mogą rażąco zaburzać tabelę.

Tabela punktów oczekiwanych. Motor jako jeden z zespołów, które z gry „zasługiwały” na znacznie więcej punktów. Źródło: Michał Jaroń na X
To chwalebne, że trener szuka najpierw błędów w sobie i nadal ma pomysły, jak przełamać zły moment. Nie sposób jednak nie zauważyć, że wina nie leży tylko w nim.
Motor już w zeszłym sezonie na papierze wyglądał na jeden z najsłabszych kadrowo zespołów, a najlepsze miejsce w historii klubu sprawiało wrażenie wyniku ponad stan. W lecie opuścili go dwaj najlepsi strzelcy, odpowiedzialni bezpośrednio za 22 z 48 goli (46%). Jeśli brać pod uwagę także asysty, Samuel Mraz i Piotr Ceglarz wypracowali 27 trafień, co stanowi już przeszło połowę dorobku drużyny. Ten drugi był przy tym kapitanem, czyli jednym z liderów szatni.
W miejsce Słowaka pozyskano w Karolu Czubaku podobnie wydajnego strzelca. Skrzydło zostało jednak osłabione. Ceglarz uzbierał na nim przeszło 2100 minut, co czyniło go numerem jeden na tej pozycji. Wyróżniał się też w skali ligi pod względem skuteczności dryblingów, dając drużynie nieprzewidywalność w tercji atakowanej. Dziś najczęściej grający skrzydłowi to ci, którzy w klubie byli już w zeszłym sezonie – Michał Król i Bradly Van Hoeven. Żaden z nich nie trafił jeszcze do siatki, obaj mają po jednej asyście, w statystyce udanych dryblingów najlepszy skrzydłowy Motoru (Mbaye N’diaye) jest w trzeciej dziesiątce ligi.
Nowi bez wpływu
Z siedmiu pozyskanych w lecie piłkarzy, oprócz Czubaka jeszcze tylko Ivo Rodriguez znajduje się w gronie siedemnastu (!) najczęściej grających zawodników Motoru. Tylko Portugalczyka można uznać za realną wartość dodaną względem poprzedniego sezonu. W pozostałych formacjach lublinianie bazują na graczach z minionych rozgrywek. Lato albo zostało na rynku transferowym przespane, albo nowo pozyskani zawodnicy nie byli gotowi, by od razu wzmocnić drużynę.

Ivo Rodrigues
Biorąc pod uwagę wynik ponad stan sprzed roku, było ryzyko, że poskutkuje to gorszymi wynikami, jeśli nie podniesie się poważnie rywalizacji w zespole albo zdecydowanie nie podwyższy jakości podstawowej jedenastki. Aby utrzymać „brytyjską” emocjonalność z poprzedniego sezonu potrzeba było więcej świeżej krwi, nowej energii. Aby z kolei przetrwać na podobnym poziomie bez tej emocjonalności, potrzeba było więcej indywidualnej klasy.
Jeśli więc dziś za rozczarowujące wyniki ktoś miałby zapłacić, dyrektor sportowy Paweł Golański nie powinien być wyłączany z wyliczanki. Stolarski popełnił błędy, narzędzi ze strony działu sportowego jednak specjalnie nie dostał.
Czy warto obniżać standardy?
W statystykach, które w Motorze na pewno wciąż wnikliwie analizują, widać drużynę, która nadal ma klarowną strukturę gry pozycyjnej, wie, co robić z piłką i potrafi przedostawać się w okolice bramki rywala. Jednocześnie jednak ma problem, by blisko pola karnego przekuwać to w groźne sytuacje. Drużyna Stolarskiego oddaje wiele strzałów z trudnych i nieprzygotowanych pozycji. Nie ma, poza Rodriguezem, zawodników, którzy potrafiliby pojedynkiem lub nieszablonowym zagraniem stworzyć zagrożenie.
W ofensywie sytuację ratują jeszcze groźne stałe fragmenty gry, ale przykład zeszłorocznej Puszczy pokazał, że nie może to być jedyne źródło goli. Wszystko sprowadza się do niskiej jakości indywidualnej piłkarzy grających z przodu. Jeśli mówi się czasem, że trener odpowiada za to, czy drużyna potrafi wprowadzić piłkę w pole karne i tam kończy się jego odpowiedzialność, bo kluczowe stają się umiejętności piłkarzy, Stolarski mógłby tylko bezradnie rozłożyć ręce.

Statystyka Shot On Ball Value pokazująca, czy strzały danej drużyny zwiększają, czy zmniejszają szansę na zdobycie gola. Motor jest pod tym względem najgorszy w lidze. Źródło: Hudl StatsBomb
Trenerowi Motoru można by sugerować, że proponowany przezeń styl gry, z momentami wysokiego podejścia pressingiem i faz dłuższego utrzymywania się przy piłce, jest zbyt ambitny dla drużyny z tym potencjałem kadrowym. Oznaczałoby to jednak dla Stolarskiego konieczność wyrzeczenia się tego, co cechowało jego drużynę przez ostatnie lata, czyli ambicji, odwagi, pazerności, na rzecz kunktatorstwa i pragmatyzmu, które być może doraźnie przyniosłyby kilka punktów więcej.
W sytuacji Motoru jednak, który ma zamiar grać w Ekstraklasie długie lata, rozwijać się i iść do przodu, wydaje się, że lepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby trener nie obniżał wysokich standardów, tylko dostał zawodników będących w stanie nadal je spełniać w wymagającym środowisku Ekstraklasy.
Znów wracamy więc do kwestii pionu sportowego, polityki transferowej i wstrzemięźliwości we wzmacnianiu zespołu. Podejście obrane przez Motor, czyli brak transferowych szaleństw i spokojny, zrównoważony rozwój, poprzez podnoszenie indywidualnej jakości piłkarzy, którzy już są w klubie, jest ze wszech miar godne pochwały. Ale wydaje się, że w tym składzie siódme miejsce sprzed roku było już osiągnięciem sufitu.
Obraz drużyny nijakiej
Największa różnica, jaką widać między Motorem z poprzedniego i obecnego sezonu, objawia się w statystykach biegowych. Pod względem zarówno liczby sprintów, jak i pokonywanego dystansu zespół ze wschodu Polski zajmował w poprzednim sezonie 4. miejsce w lidze. Należał więc do zespołów biegających dużo i szybko, co Carver mógł określać jako „brytyjskość”.

Dziś w czołowej setce najwięcej sprintujących piłkarzy ligi jest tylko czterech z Motoru. Jedynie Bruk-Bet ma w tym zestawieniu mniej zawodników. Zbiorcze statystyki sprintów sytuują Motor na czwartym miejscu od końca w liczbie sprintów i trzecim od końca w pokonywanych dystansach. Koreluje to oczywiście ze wzrostem posiadania piłki o pięć punktów procentowych. I domyka obraz drużyny „nijakiej”, o której na konferencji przed GKS-em mówił Stolarski. Motor jest już mniej szalony, a bardziej rozważny z piłką przy nodze. Nie jest jednak na tyle jakościowy w posiadaniu, by można było zbywać statystyki biegowe stwierdzeniem, że kilometry powinna robić piłka, nie piłkarze.
Mając zasadniczo w Stolarskim obiecującego trenera, a w Golańskim ciekawego dyrektora sportowego, najlepszą reakcją Jakubasa na obecny dołek prawdopodobnie faktycznie byłoby pozwolić pracować im obu i naprawić popełnione przez każdego z nich błędy. Jeśli trener faktycznie ma pomysł, by krótkofalowo poprawić wyniki, wkrótce powinno to zacząć być widoczne także w tabeli. A w zimie dyrektor sportowy transferami będzie mógł poszerzyć jego pole manewru.
Skoro sytuacja jeszcze nie jest tragiczna – Motor jest nisko, ale w strefie spadkowej wciąż nie był ani razu od ponad roku – skoro są racjonalne argumenty, by jeszcze się wstrzymać, to raczej warto. Najgorzej, gdy ewidentnie nic nie działa, ale nikt nie ma pojęcia dlaczego. A Stolarski na razie takiego wrażenia nie sprawia.
CZYTAJ WIĘCEJ O MOTORZE LUBLIN:
- Media: Aleksandar Vuković był na rozmowach w klubie z Ekstraklasy
- W Motorze Lublin… sami nie wiedzą, czy były oferty za Brighta Ede
- Komunikat PZPN ws. ostatniego gwizdka w meczu Motor – GKS Katowice
Fot. Newspix