Dwa olimpijskie ćwierćfinały i 1/8 finału w dyscyplinie, która w Polsce nie jest (jeszcze) przesadnie popularna? Niezły wynik. Zwłaszcza, gdy pod uwagę weźmie się, że Aleksandra Król przegrała z późniejszą złotą medalistką, a Oskar Kwiatkowski z gościem, który zgarnął srebro. Nasi alpejscy snowboardziści naprawdę zaprezentowali się z dobrej strony, a sam sport zrobił sobie w Polsce niezłą reklamę – bo rany, jak to się ogląda!
Z nadziejami na medale
Aleksandra Król twierdziła, że stać ją na medal. Powtarzała, że nie ma się czym denerwować i nie odczuwa związanej z tym presji, mimo że w sumie sama ją trochę na siebie nałożyła, wygrywając ostatnie przed igrzyskami zawody Pucharu Świata.
– Jestem sportowcem. Po to trenuję, by zdobywać medale. Dlaczego mam mówić, że przyjechałam tu po coś innego, a nie medal? Wygrana w Pucharze Świata pokazuje, że na ten medal mnie stać. On jest moim marzeniem, będę o niego walczyć – mówiła nam przed dwoma dniami.
Podobnie wypowiadał się Oskar Kwiatkowski, choć w Pucharze Świata jeszcze nie wygrywał. W dodatku po cichu można było też liczyć na Michała Nowaczyka. Generalnie – warto było włączyć snowboardowe zawody, nawet jeśli Polacy nie należeli do murowanych faworytów. Bo, co regularnie jest podkreślane, czołówka w slalomie gigancie równoległym, jest niesamowicie wyrównana. Często decydują setne części sekundy, najmniejszy błąd może wyeliminować cię z rywalizacji.
W takiej stawce zdarzają się zaskoczenia i ataki z odleglejszych pozycji. Polacy chcieli dziś wystąpić właśnie w roli atakujących.
Cel wypełniony
W kwalifikacjach nasi zawodnicy na szczęście wspomnianych błędów się ustrzegli. I to był w pewnym sensie cel minimum – dać sobie szansę na to, by w fazie pucharowej powalczyć w bezpośredniej rywalizacji z kimś na sąsiednim torze. Zresztą, co było bardzo istotne – cała nasza eksportowa trójka była rozstawiona w 1/8 finału. Ola Król po kwalifikacjach była bowiem ósma, Michał Nowaczyk siódmy, a Oskar Kwiatkowski piąty. To były świetne rezultaty, w przypadku mężczyzn zresztą mocno zaskakujące.
Nowaczyk odpadł ostatecznie w 1/8 finału, ale dla niego były to pierwsze w karierze igrzyska, więc zanotował dobry rezultat. Do ćwierćfinału awansowali za to Król i Kwiatkowski. Zwłaszcza wyścig tego drugiego dostarczył sporych emocji – błędy popełniali i Polak, i jego rywal. Obaj w pewnym momencie walczyli o to, by utrzymać się w trasie. Lepiej zrobił to Oskar i wszedł do najlepszej ósemki. Już w tym momencie można było napisać, że cel naszych snowboardzistów na te igrzyska został wypełniony. Ale oni sami chcieli więcej.
Paradoks polegał na tym, że choć przed zawodami zupełnie byśmy na to nie postawili, w tym momencie bardziej liczyliśmy na półfinał w wykonaniu Kwiatkowskiego.
Jak przegrywać, to z najlepszymi
Bo problem Oli Król zawierał się w jednym – w ćwierćfinale trafiała na Ester Ledecką. A Czeszka to absolutnie najlepsza zawodniczka na świecie. Jasne, zdarzają jej się błędy czy słabsze występy, ale wtedy, gdy walczy o najważniejsze trofea, rzadko zawodzi. Do historii przeszła w Pjongczangu, gdy poza złotem snowboardowym, wygrała też w narciarskim supergigancie, samej nie mogąc uwierzyć w to, czego dokonała. Zaskoczenie było tak duże, że na konferencji prasowej siedziała potem w goglach, bo… nie zrobiła sobie makijażu. Ale przed rywalizacją na desce make up oczywiście miała.
Dziś też. Bo było oczywistym, że musiałoby stać się coś nieprzewidzianego, by nie sięgnęła po złoto. I w sumie jedyny taki moment nastąpił w… rywalizacji z Król. Na samym początku zjazdu Ester popełniła drobny błąd, a nam mocniej zabiły serca, które chciały wierzyć w cud. Ledecka wybroniła się jednak łatwo i pognała do mety. Ola musiała walczyć i pojechać na maksa, z nadzieją, że jakimś cudem straty odrobi. Zaryzykowała, ale niestety – zahaczyła o tyczkę. I do mety nie dojechała. Taki schemat się zresztą powtarzał. Każda z czterech rywalek Czeszki w fazie pucharowej nie wytrzymała presji i żadna z nich nie dojechała do mety.
Ester Ledecka znów walczy o dwa medale
Ester obroniła złoto. Niestety, kosztem Oli Król, która miała w tym wszystkim trochę pecha. Wydaje się bowiem, że lepiej byłoby dla niej zająć w kwalifikacjach dalsze miejsce – choćby 12. czy 13. – i w ten sposób uniknąć rywalizacji z Czeszką. Bo ze wszystkich snowboardzistek, tylko Ledecka jeździ w swojej lidze. Pozostałe Ola mogłaby pokonać. I możliwe, że wtedy stanęłaby na podium.
Z rywalem z czołówki odpadł też Kwiatkowski. Zresztą w podobnym stylu – również musiał gonić, również zaryzykował. I też nie ukończył rywalizacji w ćwierćfinale, ale taki to właśnie sport. A Tim Mastnak, który go pokonał, doszedł do finału, gdzie po pełnym emocji (oraz błędów) wyścigu ostatecznie przegrał. Ale zgarnął srebro i też doszedł najdalej, jak tylko mógł.
Więc może to marne pocieszenie, ale gdy nasi zawodnicy już przegrywali, to przynajmniej z rywalami z absolutnej czołówki.
Sukcesu nie było, ale może będzie zainteresowanie?
Gdy rozmawialiśmy z Pawłem Dawidkiem, klubowym trenerem Oli Król i byłym zawodnikiem, mówił nam, że snowboard w Polsce czeka na wielki sukces, który zwiększyłby zainteresowanie tą dyscypliną sportu. Tym bardziej, że mamy w niej spory potencjał.
– Jest nam troszeczkę przykro ze względu na to, że jest u nas spora grupa zawodników, która już odgrywa dużą rolę na arenie międzynarodowej. To Michał Nowaczyk, Oskar Kwiatkowski, to jest właśnie Ola Król. Mamy też grupę juniorek, która zaczyna wygrywać zawody w Europie. Inne kraje się z nami liczą, jesteśmy w czołówce, a w Polsce na razie nie ma zainteresowania. Cieszymy się na razie z tego, że powoli coraz więcej tego snowboardu się pokazuje – mówił.
Sukces na miarę olimpijskiego medalu nie nadszedł, ale kto wie, czy snowboard i tak nie wygra. Bo w wydaniu alpejskim jest on po prostu cholernie emocjonujący. Zwłaszcza, że mamy w nim komu kibicować. Rywalizacja na sąsiednich torach, trwająca niespełna minutę, w którą widz może się zaangażować, przyciąga. Tym bardziej, że zwroty akcji nie należą tu do rzadkości – finał mężczyzn z dzisiejszych zawodów jest tego najlepszym dowodem. To sport wręcz skrojony pod telewizję, ale i Internet – każdy wyścig da się pokazać nawet wycięty na Facebooku, Twitterze czy TikToku.
Na świecie alpejski snowboard jest zresztą coraz chętniej oglądany. Może po dzisiejszych olimpijskich emocjach popularność zacznie zyskiwać i w Polsce?
Fot. Newspix
Czytaj także: