W 2018 roku w pojedynkę zapewniła reprezentacji Czech wyższą pozycję w klasyfikacji medalowej od naszej kadry. Sięgnęła po dwa złote krążki olimpijskie w dwóch różnych… dyscyplinach. Ester Ledecka kapitalną snowboardzistką była od zawsze, ale wygrania rywalizacji w alpejskim supergigancie nikt od niej w Pjongczangu nie oczekiwał. Nawet ona sama. Z racji, że apetyt rośnie w miarę jedzenia – w Pekinie znowu spróbuje swoich sił w obu sportach.
To musi być dziwne uczucie, kiedy w wieku 22 lat dokonujesz czegoś, co jest praktycznie nie do powtórzenia. Bo zaznaczmy – Czeszka w Pjongczangu naprawdę zapisała się złotymi głoskami w historii olimpizmu. Żadna inna kobieta – jeśli chodzi o zimowe igrzyska – nie zdobyła dwóch złotych medali w dwóch różnych dyscyplinach na tej samej imprezie.
Wspomnieć można co najwyżej o Anfisie Rezcowej – ona jest mistrzynią olimpijską w biathlonie i biegach narciarskich. Ale swoje sukcesy rozłożyła na kilka edycji igrzysk. Poza tym – jeśli chodzi o pierwszy z tych sportów – najlepsza okazała się tylko w sztafecie, nie starcie indywidualnym.
Ester Ledecka już jest zatem wielka. Szczególnie że podobnych sukcesów próżno szukać w ogóle w całym świecie sportu.
Jedyny taki “multisportowiec”?
Oczywiście – przypadki, w których sportowcy uprawiali – z dobrymi wynikami – dwie różne dyscypliny, miały miejsce w przeszłości. Zazwyczaj jednak tej bardzo odległej. Jim Thorpe zdobywał chociażby złote medale olimpijskie w pięcioboju oraz dziesięcioboju, a potem grał w baseball czy futbol amerykański. Eddie Eagan natomiast został mistrzem olimpijskim w boksie, a także… bobsleju.
Obaj panowie urodzili się jednak w XIX wieku, a okres ich sportowej dominacji przypadł naturalnie na pierwszą połowę XX wieku.
Jeśli natomiast popatrzymy na nieco świeższą historię – zdarzali się ludzie, którzy robili karierę zarówno w NFL, jak i MLB (choć nie równocześnie). A także tacy, którzy za młodu parali się sprintem, a potem przechodzili na futbol amerykański (często wtedy, kiedy kariera lekkoatletyczna im nie wypalała). Willie Gault, zdobywca Super Bowl z 1986 roku, miałby szansę zostać medalistą olimpijskim, gdyby nie… bojkot igrzysk przez Stany Zjednoczone.
Obecnie zazwyczaj słyszymy o sportowcach (a nawet celebrytach), którzy najpierw wchodzą do ringu bokserskiego, a potem biją się w klatce. Albo w drugą stronę. Nie robią tego jednak zazwyczaj, walcząc na specjalnie wysokim poziomie (a nawet jeśli – Conor McGregor nikogo nie oszukał, nie jest wybitnym bokserem).
Trudno zaś wytłumaczyć, jak ktoś może wygrywać zawody na wielkiej, olimpijskiej(!) scenie, jeżdżąc zarówno na nartach, jak i snowboardzie. Możecie to nawet powiedzieć na własnym przykładzie – zazwyczaj stawia się na jedno, albo drugie. Ledecka uznała jednak, że nie ma co rozgraniczać.
Oczywiście – cel zawsze ma ten sam. Jak najszybciej pokonać daną trasę. Jest jednak powód, dla którego nikt wcześniej nie był w stanie tego zrobić i zdobyć złota olimpijskiego, korzystając z dwóch różnych sprzętów. To po prostu piekielnie trudne.
To był szok!
Mogła pójść w ślady ojca, który był gwiazdą muzyki w Czechach, albo dziadka, który jako hokeista dwukrotnie zdobył olimpijski medal. Kiedy miała sześć lat, udała się jednak z rodziną na wakacje i po raz pierwszy spróbowała jazdy na snowboardzie. Wcześniej co prawda jeździła na nartach, ale to deska okazała się jej pierwszą miłością. Karierę na wysokim poziomie zaczęła robić bardzo szybko. W 2013 roku przebiła się do czołówki Pucharu Świata. Już w kolejnym sezonie, jako osiemnastolatka, zajęła drugie miejsce w łącznej klasyfikacji generalnej (uwzględniającej rywalizację zarówno w gigancie, jak i slalomie równoległym).
W kolejnych latach Czeszka wyrastała na najmocniejszą zawodniczkę w stawce. Aż czterokrotnie sięgała po Kryształową Kulę. W międzyczasie jednak zaczęła pojawiać się również w zawodach narciarstwa alpejskiego. Oczywiście – musiała dostosowywać się do kalendarza, terminów danych zawodów – bo co, nie dziwi, nie da się tak łatwo połączyć startów w dwóch dyscyplinach.
Generalnie – przed zimowymi igrzyskami w Pjongczangu Ledecka była znana jako kapitalna snowboardzistka, faworytka do złotego medalu w slalomie gigancie. I jako – co najwyżej – niezła narciarka alpejska. Jak wyglądały wówczas jej wyniki w drugiej dyscyplinie? Zmagania w supergigancie potrafiła zakończyć na 17. miejscu. A w zjeździe – na 7.
Nikt nie spodziewał się, że podczas najważniejszej imprezy czterolecia okaże się najlepszą zawodniczką w stawce supergiganta. Startowała zresztą z odległym numerem – musiała długo czekać, aż przejazd ukończą wszystkie zawodniczki. Żadna jednak nie pokonała trasy w lepszym czasie od niej.
Czeszka nie mogła uwierzyć w swój sukces – już po przejechaniu trasy krzyknęła w kierunku kamerzysty „jak do tego doszło?”. W dzień startu nawet nie zrobiła sobie makijażu, bo nie spodziewała się, że będzie udzielać jakichkolwiek wywiadów. Stąd na konferencji prasowej nie chciała ściągać gogli. Żeby tego było mało – korzystała z… pożyczonych nart. Użyczyła jej ich Mikaela Shiffrin, która w Pjongczangu też została mistrzynią olimpijską, tylko w innej konkurencji. Może zatem to był klucz do wygranej.
– Myślałam, że to jest pomyłka. Że zaraz zmienią mój czas na kogoś innego – mówiła Czeszka pytana o swoją pierwszą reakcję. – Naprawdę nie wiem, co się stało. Wy mi powiedzcie. Po prostu zjeżdżałam. Nie wiem, dlaczego tak dobrze mi poszło. To było świetne – zachwycała się Czeszka.
Mistrzyni świata w snowboardzie pokonała choćby Annę Veith, faworytkę z Austrii i obrończynię tytułu (Czeszka była od niej szybsza 0.01 sekundy!), a także wielokrotną medalistkę mistrzostw świata, Larę Gut, czy najsłynniejszą zawodniczkę w historii dyscypliny, Lindsey Vonn. Podsumowując: to była jedna z największych sensacji w historii zimowych igrzysk w XXI wieku.
Czeszka jednak nie zamierzała się zatrzymać. Musiała unieść jeszcze presję faworytki w zmaganiach snowboardowych. I dokładnie to zrobiła – z komfortową przewagą wygrała slalom gigant, sięgając po swój drugi złoty medal w Pjongczangu. Co ciekawe – w czasie igrzysk założyła Twittera. Udostępniła kilka linków, pożartowała ze swojego sukcesu (“potrzymajcie mi piwo” – w nawiązaniu do tego, że jako snowboardzistka wygrała rywalizację w narciarstwie alpejskim). Odezwała się do niej też Katie Ledecky – czyli w tamtym czasie najlepsza pływaczka globu – sugerując, że mogą być… dalekimi kuzynkami.
https://twitter.com/katieledecky/status/964718117229244416
Od marca 2018 roku – tyle Ester Ledeckę na tym portalu widziano. Może w Pekinie zdecyduje się na powrót?
Pół na pół
Ledecka do dzisiaj mówi, że czuje się „pół snowboardzistką i pół narciarką”. Nie chce wybierać między tymi dwoma dyscyplinami, wciąż miesza występami w obu Pucharach Świata. Co trochę ją kosztuje. – Problem w tym, że kiedy jeżdżę na nartach, muszę poświęcać snowboard, bo zawody często odbywają się w tym samym czasie. Więc tracę sporo punktów w rankingach. Jeśli chodzi o mój plan startów – wszystko zależy od tego, na ile pozwala mi terminarz na dany sezon – mówiła dla portalu „Olympics.com”
W ostatnim czasie jednak Czeszka – o dziwo – częściej stawiała na narciarstwo alpejskie. Momentami co prawda to nie było zależne od niej – bo z ubiegłorocznych mistrzostw świata w snowboardzie wykluczyła ją kontuzja. Zanim to jednak nastąpiło – w grudniu 2020 roku zanotowała pierwszy snowboardowy start od jedenastu miesięcy. I był to jej jedyny, jeśli chodzi o ten sport, w całym sezonie.
Jak to natomiast wygląda w bieżącym? Zaliczyła dwa występy w snowboardowym Pucharze Świata. We włoskiej Carezzie była druga, a w Cortina d’Ampezzo pierwsza. Formy zatem nie traci. Natomiast jej występy w narciarstwie alpejskim pozwalają myśleć, że podczas igrzysk w Pekinie też może pokazać się z dobrej strony – zajmuje 24. miejsce w klasyfikacji supergiganta i 13. w zjeździe. Nie brzmi to rewelacyjnie, ale weźmy pod uwagę, że zanotowała nieco mniej występów od większości swoich rywalek (łącznie osiem).
Oczywiście – wielki sukces sprzed lat nie sprawił, że Ledecka nagle stała się dominującą narciarką alpejką. Jeśli na igrzyskach stanie na podium, w jakiejkolwiek konkurencji, będzie to niespodzianka. Ale już miejsce w pierwszej dziesiątce jest jak najbardziej w jej zasięgu. I pewnie takie byłoby dla niej zadowalające. Bo jak sama podkreśla – cały czas robi kroki do przodu, uczy się swojej drugiej dyscypliny. – Nawet kiedy jestem już znacznie lepszą narciarką, niż byłam wcześniej, wciąż nie mam doświadczenia, które pozwalałoby wygrywać mi każde zawody – mówiła.
Zakazane słowo i brak presji
Czeszka i jej sztab mają swój sposób na igrzyska olimpijskie. Przede wszystkim… nie używają w ogóle tych słów. Zastępują je: „chińskim zawodami przyjaźni”. Tak jak w 2018 roku przygotowywali się nie do igrzysk w Pjongczangu, tylko „koreańskich zawodów przyjaźni”. Skąd ten pomysł? Podczas igrzysk Ledecka spotyka wielu przyjaciół z różnych krajów, więc uznała, że taka nazwa będzie pasowała idealnie. Szczególnie że nie chce wpaść w – jak to nazwała – “olimpijską panikę”. I zamierza skupiać się na każdych zawodach, nie tylko tych najważniejszych.
Co jeszcze pomaga Czeszce? Fakt, że swoje już zrobiła. – Nawet, kiedy nie ukończę zjazdu, wciąż będę mistrzynią olimpijską. To coś fajnego. Będę starała się dać z siebie wszystko, będę chciała być jak najszybsza. Ale ten tytuł to taki mały bonus w kieszeni – opowiadała dla “Olympics.com”.
Oczywiście – trudno mówić, żeby Ledecka nie odczuwała presji. Sukces sprzed czterech lat nie tylko zapisał ją w historii zimowych sportów, ale sprawił, że stała się wielką gwiazdą, celebrytką w Czechach. Kontrakty reklamowe posypały się w jej kierunku. Obecnie jest choćby jedną z twarzy Richard Millie – firmy produkującej luksusowe zegarki, które zakłada choćby Rafael Nadal. Zresztą nawet jej trener od snowboardu (ma dwóch, po jednym na dyscyplinę) Justin Reiter nazywał swoją podopieczną jednym z najwspanialszych żyjących sportowców. A było to… jeszcze w 2017 roku.
Jeśli ktoś cię wychwala w taki sposób, wiesz, z jak wysokimi oczekiwaniami się mierzysz. Ester Ledecka będzie czołową gwiazdą nadchodzących zimowych igrzysk. W przeciwieństwie do imprezy w Pjongczang – najpierw powalczy w rywalizacji snowboardzistek, a potem przerzuci się na narty. To jedna z tych postaci, których występu lepiej nie przegapić. Szczególnie że jest szansa, iż Czeszka stanie w szranki z Maryną Gąsięnicą-Daniel, która – poza slalomem gigantem – może również pokazać się w alpejskim supergigancie.
Fot. Newspix.pl