Długi, kłamstwa i pogarda. Skra Częstochowa to fabryka patologii

Szymon Janczyk

01 listopada 2025, 11:55 • 46 min czytania 59

Skra Częstochowa była ciekawostką na piłkarskiej mapie Polski. Typowym kopciuszkiem, który przerósł przeznaczoną sobie rolę. Urywał punkty gigantom walczącym o Ekstraklasę, w dekadę dotarł na szczebel centralny, startując z Klasy A. Miła historia, prawda? Niekoniecznie, gdy zajrzymy za kulisy. Skra wspięła się po ligowej drabince na plecach ludzi, tracących dziś resztki nadziei na odzyskanie pieniędzy, które “zarobili” grając w Częstochowie. Milionowe długi, niejasne układy, perfidne kłamstwa. Oto historia małego, z pozoru rodzinnego klubu i jego zakłamanego prezesa, kumpla najtwardszego PZPN-owskiego betonu ze Śląska, który bezlitośnie niszczył ludziom życia oraz kariery. 

Długi, kłamstwa i pogarda. Skra Częstochowa to fabryka patologii
Reklama

W Skrze Częstochowa problemy z wypłatami były odkąd sięgam pamięcią. Byłem tam wiele lat i na palcach jednej ręki policzę sytuacje, w których dostałem wynagrodzenie w terminie. Zawsze było tak samo: początek lub końcówka sezonu i nagle znajdowały się pieniądze, żeby wyrównać zaległości – mówi Weszło człowiek, który przeszedł z klubem długą drogę.

Na końcu nie czekał na niego wpis do Galerii Sław, lecz przekręt, w który nieświadomie wpakowali się piłkarze i trenerzy. Wierzyciele, tak będzie najprościej. Osoby wodzone za nos przez Artura Szymczyka, prezesa, który przez niemal dwie dekady zarządzał Skrą, za którego rządów lokalny klubik doczekał się meczów z Wisłą Kraków, Widzewem Łódź czy Ruchem Chorzów.

Reklama

Tego już nie ma, podobnie jak prezesa Artura Szymczyka. Trzecioligową Skrę przed upadkiem uchroniła pomoc Rakowa Częstochowa. W tle wciąż jednak piętrzą się długi i historie, za które ktoś musi odpowiedzieć. Powinien odpowiedzieć, jeśli uważamy, że żyjemy w cywilizowanym kraju.

Spis treści

  1. Długi, kłamstwa, pogarda, patologia. Jak Skra Częstochowa okłamywała piłkarzy i wszystkich dookoła
  2. Kim jest Artur Szymczyk, były prezes Skry Częstochowa? “Patologiczny kłamca”
  3. Zaległości i “kompromisy”. Tak Skra Częstochowa traktowała piłkarzy. “Za co chcecie pieniądze, kiedy wygraliście mecz?”
  4. Piotr Wierzbicki pomagał Arturowi Szymczykowi. “Tych wspomnień bym nie oddał za nic”
  5. Skra Częstochowa. Artur Szymczyk kontra zawodnik z wadą serca. “Próbowałem się dodzwonić, nie ma sygnału”
  6. Skra Częstochowa tonie w długach. Stadion bez trybun, ale z ekskluzywnym budynkiem dla VIP-ów
  7. Miliony, które zniknęły. Skra Częstochowa, odszkodowanie i tajemnica wielkiej kasy
  8. Korupcyjne propozycje Skry Częstochowa? Inny klub poinformował służby
  9. Niebezpieczne związki Artura Szymczyka. Henryk Kula, Śląski ZPN, PZPN i Skra Częstochowa
  10. Jak to się stało, że Skra Częstochowa zawsze otrzymywała licencję? PZPN zasłania się przepisami
  11. Jak Skra Częstochowa okłamywała piłkarzy? Kulisy transferów i pracy w klubie
  12. Restrukturyzacja Skry Częstochowa. Klub dał nadzieję i zwinął długi, piłkarze zostali z niczym
  13. Skra Częstochowa twierdzi, że realizuje porozumienia, piłkarze nie dostają pieniędzy. PZPN uważa, że długi przeszły ze spółki na stowarzyszenie
  14. Piłkarze i wierzyciele walczą o sprawiedliwość. Jaka będzie przyszłość Skry Częstochowa?
  15. Czy Raków Częstochowa uratuje sąsiada? Skra chce się odciąć od Artura Szymczyka i wyjść na prostą
  16. WIĘCEJ REPORTAŻY O PATOLOGIACH POLSKIEJ PIŁKI NA WESZŁO:

Długi, kłamstwa, pogarda, patologia. Jak Skra Częstochowa okłamywała piłkarzy i wszystkich dookoła

Pierwsza liga okazała się sukcesem i przekleństwem Skry Częstochowa. Gdy “Dziennik Zachodni” pół-żartem przypominał, że skoro klub zaliczył pięć awansów w piętnaście lat, to za trzy lata zamelduje się w Ekstraklasie, prezes Artur Szymczyk zastanawiał się, czy uda się rozegrać jakikolwiek mecz domowy na własnym obiekcie. Obiekcie, nie stadionie, bo Skra dysponowała boiskiem ze sztuczną nawierzchnią, do którego przyklejono maleńkie trybunki i nieproporcjonalnie duży budynek klubowy.

Liczymy na pomoc miasta zarówno w ramach promocji poprzez sport, jak i na pomoc infrastrukturalną, bo dysponujemy jednym boiskiem ze zniszczoną sztuczną murawą – utyskiwał prezes, łudząc się, że Skrę przygarnie Raków i – za wstawiennictwem władz Częstochowy – umożliwi pierwszoligowcowi grę na stadioniku przy ul. Limanowskiego.

Zgody na to nie było. Na linii Raków – Skra panowała ona rzadko kiedy. Stadion to jedno, pierwszoligowiec oburzał się też o to, że miasto rozpisuje konkursy na dotacje w taki sposób, żeby pieniądze zgarnął tylko Raków. Władzom Częstochowy wypominano też, że wolą utrzymywać w mieście nieużytkowane boisko niż wpuścić na nie Skrę, przez co zespół jeździ po okolicznych wioskach.

Doszło do tego, że dzieci, które trenowały w Skrze, nie miały sprawnych toalet. Zapadła się altanka, w której się przebierały. To wszystko spotykało klub, który piętnaście lat wcześniej lokalne media stawiały za wzór w kontrze do… tonącego w długach Rakowa.

“Ponad 170 sponsorów, milionowe wydatki na inwestycje, bez sięgania do miejskiej kasy, prężnie działająca spółka akcyjna- aż trudno uwierzyć, że Skra, która miała zniknąć z mapy Częstochowy, wyrasta na giganta. Skra powoli usuwa w cień Raków, który nie może wyjść z długów i ledwie wiąże koniec z końcem” – pisał portal Naszemiasto.pl.

Prezes Skry Częstochowa: – Bez wsparcia miasta nie przetrwamy w 1. lidze [WYWIAD]

Nieskazitelny wizerunek Skry Częstochowa próchniał jednak od środka. Nasi rozmówcy przyznają, że nieregularne wypłaty i kłopoty finansowe zaczęły się na długo przed awansem. Pierwsza liga po prostu przechyliła szalę. Skra doczekała się meczów w Częstochowie, na słynnej “Lorecie”, która z uwagi na specyficzną nawierzchnię zawsze była jej twierdzą i stała za kolejnymi awansami, ale zagrał tam tylko cztery razy i spadła z ligi. Domowe mecze na zapleczu Ekstraklasy grała łącznie na… dwunastu różnych obiektach.

Dogadywali się, PZPN potrafił warunkowo pomóc. W Gdyni na przykład Arka opłacała nam hotel, ale zatrzymywała zyski z dnia meczowego, więc koszty nam się rozkładały. Jechaliśmy, spaliśmy w dobrym hotelu i jeszcze się zdarzało, że wygraliśmy mecz – mówi nam zawodnik, który grał w pierwszoligowej Skrze.

Szymon Szymański ze Skry Częstochowa

Skra Częstochowa w domowym meczu w Gdyni. Na zdjęciu Szymon Szymański.

Szczęśliwi ci, którzy przyjmowali Skrę na nocleg za opłatą innego klubu. Inny rozmówca wspomina bowiem, jak wyglądało rozliczanie się z wyjazdów, które musieli opłacić działacze z Częstochowy.

Byłem świadkiem, jak półtora roku po wyjeździe do klubu przyszło pismo windykacyjne, bo nie została opłacona faktura. Dla Skry terminy płatności były chyba nieograniczone – uśmiecha się wspomniany piłkarz.

Następna z osób wspomina z kolei, że w Skrze funkcjonował nawet specjalny system “segregacji” poczty.

Przychodził listonosz, a tam w klubie były normalnie wydawane instrukcje, co można odbierać, co nie – łapie się za głowę nasz rozmówca.

Niewiele to zmieniało w obliczu rosnącej liczby osób, które zgłaszały się do klubu z nadzieją na odzyskanie tego, czego “przypadkiem” Skra nie opłaciła. W pewnym momencie piłkarze na wspomniane treningi zaczęli jeździć na własną rękę, bo na zwroty nie mieli co liczyć.

Trenowaliśmy na przykład w Truskolasach, na boisku drużyny z Klasy A. Ja bym bał się wyjść tam z psem na spacer, żeby się psu nic nie stało. Dojeżdżaliśmy tam za własne pieniądze, bez żadnych zwrotów za paliwo – tłumaczy były zawodnik.

Gdyby jednak chodziło o same dojazdy, dałoby się to przełknąć. To jednak tylko drobna niedogodność w porównaniu z tym, na co jeszcze nie znajdowano pieniędzy.

Jedyne, co osiągnąłem finansowo będąc w Skrze, to zapożyczenie się ”u ciotków i wujków”, żeby przeżyć kolejny miesiąc. Nie miałem na czynsz, zostałem wyrzucony z mieszkania. Dogadałem się, że po prostu je zwolnię, bo nie mam na nie pieniędzy – opowiada jeden z piłkarzy.

W Skrze grała w większości młodzież. Klub bazował na tym, że zgarnia kolejne nagrody w Pro Junior System. Przez lata zarobił z tego tytułu prawie pięć milionów złotych. Byli tam jednak i starsi piłkarze, którzy teraz wspominają, jak brutalne było zderzenie niektórych dzieciaków z “profesjonalną” piłką.

Chłopcy przyjeżdżali Mercedesami, jakieś CLS-ki i tak dalej. Mówili: tu mamy taki kontrakt, mieszkanie, na obiady dali. Słuchaliśmy tego z minami “o stary, see you later”. Trzy miesiące i sprzedasz ten samochód, bo zaraz będzie obsuwka. To nie było śmieszne, ale zamienialiśmy to w żart, bo co innego zrobić?

Mikołaj Biegański, wychowanek Skry Częstochowa

Skra chętnie stawiała na młodych piłkarzy. Najwięcej zarobiła na sprzedaży wychowanka – Mikołaja Biegańskiego.

Najbardziej podłe było to, że Skra zdaniem niektórych robiła to z premedytacją. Zawodnik, który nie miał na czynsz, wspomina, że nakłaniano go do przeprowadzki.

Przekonywali mnie, żebym mieszkał w Częstochowie, bo to może się odbić na formie, że zaczną płacić. Oczywiście nie płacili. Dobrze, że się nie nabrałem i dojeżdżałem codziennie pociągiem, o piątej rano.

Wszystkie tego typu obiecanki i kłamstewka mają wspólny mianownik. Łączy je Artur Szymczyk, prezes Skry, który zapowiadał, że chce “zbudować coś na lata” nie miał skrupułów, gdy chodziło o wystawianie ludzi do wiatru.

Kim jest Artur Szymczyk, były prezes Skry Częstochowa? “Patologiczny kłamca”

To patologiczny kłamca – mówi Weszło osoba ze środowiska, agent, którego piłkarze grali w Skrze Częstochowa. – Wolę człowieka, który powie, że nie zapłaci niż takiego, który ucieka z klubu z umówionych spotkań czy wymawia się zablokowanym kontem.

Prezes Szymczyk stosował typowe triki znane nam z innych klubów znanych z pokrętnych zapewnień. Kasa będzie jutro. Przelew wysłany. Problemy z bankiem. Przyjdź jutro, to pogadamy. Wyłączony telefon.

Jak przyszedłem, to dwa miesiące było wypłacane. Potem były problemy, trzy, cztery miesiące bez pensji. Nie powiem dokładnie jakie, bo prezes siał dużą dezinformację. Mówił, że zapłacił, pokazywał jakieś wyciągi, ale potem rozmawiałeś z chłopakami, którzy mówili, że kasy nie dostali – tłumaczy osoba związana niegdyś ze Skrą.

Były piłkarz dodaje natomiast historię znaną z autopsji. – Gdy odchodziłem, dzwoniłem do prezesa kilkukrotnie. Za każdym razem podawał inny termin, w którym przeleje pieniądze. Mówił, że puści chociaż jedną wypłatę z tych, które mi zalegali. W pewnym momencie jednak zablokował mój numer. Teraz jak dzwonię, to nawet nie ma sygnału.

Wszystko było cwane, obliczone na to, jak kogoś wyrolować. Gdy zawodnicy postanowili protestować, oczekując rozmowy i – przede wszystkim – wypłat, prezes Szymczyk biegał po klubie z kartką, kazał robić listę obecności, sprawdzać, kto nie trenuje, pod pretekstem “niestawienia się w pracy”. Zawodnicy go wyśmiali.

Prezes to ogólnie bardzo, bardzo, bardzo trudny facet. Całe jego otoczenie zresztą też. Mam nawet wrażenie, że oni mieli satysfakcję tego, że znaleźli jakiś kruczek prawny, żeby kogoś okłamać, czegoś nie robić, nie zapłacić. To było widać po prostu, taką satysfakcję z tego, że my ich zaraz zrobimy w chuja – kontynuuje nasz rozmówca.

Artur Szymczyk - były prezes Skry Częstochowa

Artur Szymczyk

Po środowisku krąży na przykład anegdota z czasów, w których Skra Częstochowa ponownie grała w drugiej lidze. Udało się nakłonić do pracy w klubie nowego trenera, który zastał zdziesiątkowaną kadrę, ale miał załatwić młodych piłkarzy, którzy chcą się rozwinąć. Wszystko pięknie, lecz gdy przyszło co do czego, miał usłyszeć od prezesa:

Wiesz, bo ja ci zapomniałem powiedzieć: my mamy zakaz transferowy!

Tak wyglądała codzienna “współpraca” z Arturem Szymczykiem. Człowiek, który zapowiadał budowę wieloletniego, stabilnego projektu, w praktyce niewiele był w stanie załatwić. Bywało, że sprzęt na zajęcia wozili ze sobą piłkarze. Oczywiście ten sprzęt, który w ogóle w klubie był.

Wiele razy zostaliśmy okłamani, nie tylko na pieniądze. Chcieliśmy uzyskać jakieś rzeczy dla zespołu, ale mimo próśb, obietnic, prezes Szymczyk nie dotrzymywał słowa. I nie chodziło o rzeczy, które trzeba kupić, tylko o takie, które “wystarczy” dogadać, załatwić, zorganizować – opowiada osoba związana ze Skrą.

Byli w klubie trenerzy, którzy z beznadziei decydowali, że nie wezmą w danym miesiącu wypłaty, byle tylko piłkarze dostali cokolwiek, żeby choć trochę oczyścili głowy.

Zawodnicy wiele razy inwestowali swoje pieniądze w rehabilitację. Ci, którzy przyszli z Ekstraklasy czy starsi pomagali młodszym kolegom w drobnych sprawach, bo klub nie rekompensował tego, że nie ma wypłat, jakimiś godnymi warunkami pracy. Nie zawsze było nawet tak, że klub zapewniał taki podstawowy pakiet zdrowotny. Jakby nie patrzeć ci, którzy pomagali innym, pośrednio inwestowali swoje pieniądze w klub. Szczerze mówiąc, jest mi wstyd, gdy o tym mówię. Wyparłem to z głowy. Nie wszyscy potrafili to udźwignąć, wyłamywali się, ale nie można mieć do nich pretensji. Myślę, że łatwiej byłoby znieść brak pieniędzy, gdyby chociaż organizacyjnie było lepiej – tłumaczy z żalem jedno ze źródeł Weszło.

Zaległości i “kompromisy”. Tak Skra Częstochowa traktowała piłkarzy. “Za co chcecie pieniądze, kiedy wygraliście mecz?”

Renoma częstochowskiego klubu tak upadła, że mało kto chciał z nim współpracować. Lokalne spółki robiły absolutne minimum. Przed jednym ze spotkań murawę odśnieżał sztab szkoleniowy. Przez pewien czas nie można było trenować na obiekcie, bo nawierzchnia była w fatalnym stanie. Jeden z piłkarzy wspomina, że słynny remis Skry na Widzewie poprzedził… odwołany trening.

Trenerzy robili, co mogli, ale niektórych rzeczy nie dało się przeskoczyć. W sezonie, w którym Widzew awansował do Ekstraklasy, zremisowaliśmy z nimi w Łodzi, mimo że dzień przed meczem zamiast treningu poszliśmy na spacer. Po prostu nie było gdzie trenować, bo boisko było w tak złym stanie, zniszczone przez pogodę.

Temu wszystkiemu nie towarzyszyło jednak zrozumienie czy współczucie zarządu.

Przeciwnie. Jeden z doświadczonych piłkarzy wspomina groteskę, jaką było spotkanie w sprawie zaległości wobec zespołu.

Gdyby prezes Szymczyk miał inny charakter… Byli tacy prezesi, którzy wjeżdżali do szatni, podrzucali piłkarzami. Mamy problem, on wchodzi i mówi: obiecuję, załatwię, zrobię wszystko. Wygrajmy dwa, trzy mecze. Z nim odwrotnie: od razu czułeś wrogość, wojnę. Przegraliśmy trzy mecze, dwa miesiące zaległości, trenujemy na “hasioku” czterdzieści minut od miasta, trawa za kostki i na spotkaniu z radą drużyny słyszymy: za co wy chcecie pieniądze, kiedy wy mecz wygraliście?

Dochodził do tego typowy dla takich sytuacji szantażyk, gdy tylko ktoś wspomniał o pismach w sprawie rozwiązania kontraktu.

Niektórzy w listopadzie czy grudniu wysyłali wezwania do zapłaty, szli na noże. To spotkało się z wielkim oburzeniem: jak to, wy mnie pozywacie do PZPN jak mam wam za chwileczkę zapłacić? Ja licencję stracę. Postraszył, ktoś się wycofał, komuś coś zapłacił, kogoś się z klubu pozbył i tak się to kręciło – wspomina inny rozmówca.

Najgorzej mieli natomiast ci, którzy dogadali coś z prezesem Szymczykiem “na gębę”. Po czasie starano się już tego nie robić, ale w ten sposób rozwiązano temat premii za awans na zaplecze Ekstraklasy. To znaczy: właśnie nie rozwiązano.

Wiem, że chłopaki mieli należną premię i niektórzy po dziś jej nie otrzymali. Minęło przecież pięć lat, to kupa czasu! – opowiada były piłkarz Skry.

Standardowym zabiegiem był też “kompromis”. W cudzysłowie, bo polegał on nam tym, że w zamian za możliwość wolnego transferu do innego klubu zawodnik zrzekał się przynajmniej części zaległości. Albo popisówka, gdy trzeba było kogoś urobić, pokazać się “światu”.

Była taka historia w pierwszej lidze, że przyjechała do nas telewizja, chyba TVP. Nieźle nam szło, porozmawiali z kapitanem, prezesem. Na koniec prezes wchodzi do szatni i mówi: panowie, co mam powiedzieć, tak dobrze jak niedługo będzie w Skrze, to jeszcze nigdy nie było! Starsi zaczęli się śmiać, ale kto świeższy, to łykał. Prezes nawijał dalej: byłem na spotkaniu, bank da taką pożyczkę… Młodzież się cieszy, my się śmialiśmy przez łzy, jaki on wciskał kit.

Piłkarze Skry Częstochowa świętują na stadionie Widzewa Łódź. Znak zapytania na froncie koszulki miał przyciągnąć uwagę potencjalnych sponsorów

Piłkarze Skry Częstochowa świętują na stadionie Widzewa Łódź. Znak zapytania na froncie koszulki miał przyciągnąć uwagę potencjalnych sponsorów.

Nie zawsze było jednak z czego się śmiać, bo Artur Szymczyk miał też zagrywki poniżej pasa.

Jak chciałeś rozwiązać kontrakt z winy klubu, to zdarzało się otrzymać propozycję: zrzekasz się kontraktu, my ci wypłacimy z fundacji, bo zatrudnimy cię tam na pół roku. Tyle że po podpisaniu papierów zwalniali ludzi przed ustalonym terminem – mówi jeden z rozmówców.

Pamiętam jeszcze jedną historię. Prezes Artur powiedział, że w grudniu będzie remont płyty i nie będziemy mogli trenować. Jak się okazało, chciał to wykorzystać, żeby rozwiązać kontrakty z naszej winy, że niby przez miesiąc nie pojawiliśmy się w pracy – głosi kolejna opowieść.

Osoba związana przez lata ze Skrą na Artura Szymczyka patrzy dwojako, zależnie od kontekstu.

Nie miałbym problemu z nim pogadać, napić się, bo prywatnie go lubię. Mam do niego jakiś szacunek, że z małego klubu zbudował jedną z 36 najlepszych drużyn w Polsce. Zawodowo i biznesowo nie chciałbym jednak mieć z nim nic wspólnego. Moje i kolegów z Częstochowy doświadczenie jest takie, że wielu wciąż próbuje od niego odzyskać pieniądze. Schemat funkcjonowania prezesa powiela się w innych biznesach, które prowadzi. Założył firmę cukierniczą i prowadził ją z sukcesami, ale przez trzydzieści lat czasy się zmieniły, a on nie dostosował się do nowych trendów – mówi.

Pogubił się w tym galimatiasie. Przynajmniej chcę wierzyć, że tak jest, że nie miał złej woli i po prostu się pogubił, bo to jednak ważna postać wśród decydentów polskiej piłki – dodaje.

Piotr Wierzbicki pomagał Arturowi Szymczykowi. “Tych wspomnień bym nie oddał za nic”

Zarząd Skry Częstochowa wypada chyba uznać za cyniczny w swoim postępowaniu. Wieloletni piłkarz klubu opowiada nam, jak wyglądały rozmowy z Piotrem Wierzbickim, wiceprezesem Skry, po spadku do drugiej ligi.

Spytałem go: prezesie, po co budujemy taką kadrę, skoro nie mamy pieniędzy? Mamy długi, dostajemy wypłatę  co dwa miesiące. Warto było pchać się do pierwszej ligi? Odpowiedział mi na to: tak sobie myślałem, że tych wspomnień bym nie oddał za nic. Też lubię wspominać, ale jednak, patrząc w tabelki, powinien wiedzieć, że nie będzie w stanie za te wspomnienia zapłacić.

Inna osoba stwierdza, że z wiceprezesem Wierzbickim szło porozmawiać, ale nie było z tego efektów. Następowała tak zwana spychologia.

W kontakcie był ok. Mógł wzbudzać zaufanie, bo przynajmniej przyznawał, że są problemy. Tylko twierdził, że gdyby on decydował, byłoby inaczej, ale decyduje prezes Szymczyk…

Często spychał problemy na Artura. Uważam, że był w tym sprytny, odsuwał odpowiedzialność, gdy to on podpisywał kontrakty. Wielokrotnie mnie okłamał, moim zdaniem działał dla swojej korzyści. W klubie miał ksywę ‘red button’, bo odrzucał niewygodne połączenia. Jego organizacja pracy stała na takim poziomie, że kiedyś były zawodnik Skry otrzymał pensję obecnego, bo Wierzbicki po prostu pomylił nazwiska.

Kolejny stara się Piotra Wierzbickiego zrozumieć, usprawiedliwić.

Nie znam go aż tak dobrze, ale opinie o nim są takie, że stawianie między nimi znaku równości byłoby krzywdzące dla pana Piotra. On bardziej wykonywał pewne rzeczy, być może trochę na ślepo i to można mu zarzucić na pewno. Myślę jednak, że mógłby dawno usunąć się w cień, ma swoje zawodowe obowiązki, tymczasem on się nadal stara, chce o Skrę powalczyć. Na koniec zresztą ich relacje były dość trudne.

Schemat pracy tej dwójki był jednak bardzo podobny. Tak przynajmniej mówi były piłkarz Skry.

Podpisałem porozumienie w sprawie spłaty zaległości w określonym terminie. Minął miesiąc, parę dni po terminie, nie dostałem nic. Dzwonię do prezesa, usłyszałem, że na dniach będzie przelew. Na dniach to znaczy? Do dwóch, trzech dni na sto procent. Trzy dni minęły, nic. Kolejnych telefonów nie odbierał, więc zadzwoniłem do wiceprezesa Wierzbickiego i dostałem informację, że on jest odcięty od spraw finansowych, że odpowiada za to prezes, on dba tylko o licencję, papierki.

Skra Częstochowa. Artur Szymczyk kontra zawodnik z wadą serca. “Próbowałem się dodzwonić, nie ma sygnału”

Zawodnicy, trenerzy, działacze i osoby związane ze środowiskiem, które zawierzają nam swoje historie, proszą o anonimowość. Obawiają się wciąż żywych układów, zemsty. Zdają sobie sprawę, że część z nich zostanie rozszyfrowana, bo mimo że mówimy o godzinach rozmów, przytaczane opowieści są na tyle konkretne, że zarząd Skry zapewne rozpozna, kogo dotyczyły.

Może jednak nie rozpozna? Może Artur Szymczyk był na tyle cyniczny i pozbawiony empatii, że naprawdę nie interesowało go to, kto boryka się z jakimiś problemami dlatego, że postanowił, że wypłaty w jego klubie będą jak Yeti? Świadczyć o tym może historia piłkarza, którego tożsamości nie ma nawet sensu ukrywać.

Bartłomiej Burman to wychowanek Lecha Poznań, o którym mogliście usłyszeć, gdy po półrocznej przygodzie na zapleczu Ekstraklasy musiał zakończyć profesjonalną karierę z powodu zdiagnozowanych u niego problemów z sercem. Teraz po raz pierwszy wyjawia, jak Skra potraktowała go, gdy jego dotychczasowe życie w zasadzie się zawaliło.

Moją sytuację najlepiej oddaje fakt, że po czterech miesiącach, od kiedy zacząłem się badać, jeździć po klinikach w całej Polsce, prezes Wierzbicki nagle zadzwonił i spytał, kiedy pojawię się na treningu, jak z mieszkaniem w Częstochowie… Nawet nie wiedział, co się dzieje z jego zawodnikiem, że mnie w tym mieście od dawna nie ma – zaczyna Burman.

Burman: Mogę być przykładem, że warto robić dokładniejsze badania serca u piłkarzy [WYWIAD]

Trenerowi zależało, dzwonił. Chłopaki dzwonili, pytali. Ludzie ze sztabu także. Klub w ogóle się nie zainteresował. Pytaliśmy, kiedy możemy spodziewać się wypłaty, jakiegoś przelewu. Ostatecznie wydałem na badania dziesięć tysięcy złotych z własnej kieszeni. Nie miałem wysokiego kontraktu, Skra przestała płacić, więc w tamtym czasie były to duże pieniądze – tłumaczy były piłkarz.

Działacze Skry Częstochowa oglądają mecz z "loży" na "stadionie"

Działacze Skry Częstochowa oglądają mecz z „loży” na „stadionie”.

Kuriozalne było to, że Skra Częstochowa na tyle zapomniała o istnieniu Bartłomieja Burmana, że nawet nie ubiegała się o to, żeby obciąć jego pensję o połowę. W takich sytuacjach, nagłych wypadkach, kluby mają taką możliwość. Ostatecznie z taką propozycją do klubu wystąpił… sam zawodnik. Chciał być fair, nie grał, nie chciał obciążać budżetu. Liczył, że gdy wykona taki gest, pierwszoligowiec zacznie płacić chociaż tę połowę. Nie zaczął.

Dopóki byłem brany pod uwagę, otrzymywałem pieniądze z opóźnieniem. Po diagnozie serca temat ucichł. Zagrałem w pierwszym meczu nowego sezonu, więc miałem prawo ubiegać się o pensję za całą rundę. Czekaliśmy na jakąś inicjatywę, aż klub wyjdzie z jakimś pomysłem. Nie wyszedł. To mój menedżer zaproponował kompromis, jakieś spotkanie w połowie. Tyle że ten kontakt wyglądał tak, że przy każdej próbie rozmowy było pięć nieodebranych połączeń. Czasami na odpowiedź czekaliśmy kilka tygodni – opowiada.

Bartłomiej Burman nie dostał pieniędzy za ostatnie pół roku w Skrze Częstochowa. Nawet tej połowy, na którą chciał się dogadać. Dostał za to koszulkę!

Po tym, jak oficjalnie ogłosiłem, że nie będę w stanie dłużej grać na profesjonalnym poziomie, dostałem od klubu zaproszenie na mecz z ŁKS, gdzie odbyło się pożegnanie. Przed meczem dostałem koszulkę, na murawie zbiliśmy piątkę z prezesem i… tyle. Z perspektywy czasu odbieram to jako zagranie pod publiczkę. Oklepane zdania, dziękujemy, szanujemy, ale o kwestii finansów nawet nie chcieli rozmawiać. I widziałem po nich, że wiedzą, że im głupio, ale unikają tematu. Stać ich było tylko na to, żeby “dać wskazówki” jak ma to pożegnanie wyglądać od strony organizacyjnej – wspomina były zawodnik Skry.

Burman gorzko żartuje, że może w klubie myśleli, że skoro wziął koszulkę, to sprawa jest zamknięta, dług spłacony. Potem próbował kontaktować się z Arturem Szymczykiem i znów się zdziwił.

Próbowałem się kilka razy dodzwonić, ale niestety… Nie wiem, czy zablokował numer, ale nie ma nawet sygnału. Wszystko przechodziło przez moich agentów i wszystko tak naprawdę od nich wychodziło. To bardziej Skra czekała na jakąś pomoc z naszej strony, niż sami ją nam oferowali.

Swojemu wychowankowi pomógł Lech Poznań. Po zawieszeniu butów na kołku Bartłomiej Burman trafił na staż do akademii tego klubu. To pomogło mu w przygotowaniu się do “życia po życiu”. Jak sam wspomina, gdyby Skra choć trochę się nim zainteresowała, byłoby mu łatwiej poukładać sobie wszystko od nowa. Wiedział jednak, że po prezesie Szymczyku niewiele można się spodziewać.

Nie chcę się wypowiadać w imieniu wszystkich, bo nie znam każdej historii, ale wyglądało to tak, że zawodnicy byli przez niego po prostu celowo  ignorowani. Zdarzały się co najwyżej sytuacje, gdy wchodził do szatni po przegranych meczach i komentował naszą grę. Pytał, za co nam płacą, skoro robimy takie wyniki – kończy nasz rozmówca.

Cóż, gdyby jeszcze faktycznie płacili…

Skra Częstochowa tonie w długach. Stadion bez trybun, ale z ekskluzywnym budynkiem dla VIP-ów

To, jak rozwiązano sprawę Burmana, dziwi mniej, gdy jeszcze bliżej poznajemy – nazwijmy to szumnie – biznesplan Skry Częstochowa. Zawodnicy słyszeli np., że klub próbuje napisać do miasta o dotację. “Może nam dadzą”. Jeśli nie dawali – a często nie dawali – zaczynał się problem.

O spłatę zaległości było najłatwiej, gdy PZPN wypłacał transze za Pro Junior System. Z czasem nowi zawodnicy umawiali się też na kilka wypłat z góry, przy podpisie, stawiając to jako warunek przy podpisaniu kontraktu. Artur Szymczyk pokornie płacił i zaraz wracał do budowy swojego zamku na piasku.

Dosłownie, bo największym kuriozum Skry Częstochowa jest to, że obiekt, na którym nie można było grać – ba, który zmodernizowano w taki sposób, że zabrakło miejsca nawet na prowizoryczne trybuny! – posiadał budynek klubowy, którego nie powstydziłby się nawet ekstraklasowicz.

Zarządzanie środkami nie było dobre, ale wydaje mi się, że bardzo duże piętno odcisnęła na Skrze budowa budynku klubowego. Są w nim na przykład dwie kuchnie. Jedna pod lożę silver, druga “polowa”. Wybudowano trzecie piętro, ekskluzywną lożę. Klub miał na to pięć milionów złotych dotacji z Polskiego Ładu, ale to nie wystarczyło, dołożyło miasto. Budowanie czegoś takiego, gdy nie masz na podstawowe potrzeby, jest… troszeczkę dziwne – mówi Weszło były piłkarz Skry.

Lokalne media i samo miasto informowały o szczegółach inwestycji. Budynek został wyposażony w:

  • instalacje wentylacji mechanicznej oraz klimatyzacji,
  • własną kotłownię gazową na potrzeby ogrzewania,
  • rozbudowane instalacje wodociągowe, kanalizacyjne i elektryczne,
  • przeszkloną fasadę najwyższej kondygnacji z panoramą na całe boisko.

Budynek klubowy Skry Częstochowa

Budynek faktycznie piękny, ale gdzie są trybuny?

Łączny koszt to pięć baniek z Polskiego Ładu i kolejne 1,2 mln zł z budżetu Częstochowy. Wiadomo, że część rzeczy trzeba było zmodernizować, ale Skra miała po prostu przebudować stadion tak, żeby spełniał wymogi zaplecza Ekstraklasy.

Pytania do prezesa o sens budowy trzeciego piętra padały przy drużynie. Mówili: PZPN nie wymaga, żebyśmy mieli trzy piętra. Prezes na to: spokojnie, zbudujemy, miasto odda półtora miliona. Cytuję mniej więcej kwoty, jakie słyszeliśmy. Po czym wyszły kwiatki, że prezes odwalił budynek jak dla Legii Warszawa i… stadion bez trybun! – opowiada były zawodnik.

Cytując za lokalnym portalem: “Powierzchnia użytkowa budynku to obecnie ponad tysiąc metrów kwadratowych. Brakuje jednak trybun, bo nie mieszczą się na działce należącej do stadionu Skry. Klub negocjuje z PKP, które użytkują grunt obok boiska, aby tam, w ramach użyczenia terenu, postawić trybunę”.

Nie za bardzo wiadomo, dlaczego ktoś zdecydował się stawiać stadion, na którym nie można było oglądać meczów. Myślę, że to było trochę ego prezesa, który chciał mieć fajny budynek. Moim zdaniem niektóre rzeczy można było wybudować po prostu taniej. Trybun nie było, boisko w fatalnym stanie i oczywiście miasto mu tych pieniędzy nie oddało, przynajmniej w tamtym czasie – mówi jedno z naszych źródeł.

Z dogadaniem się z PKP w sprawie terenu było jak z pozostałymi “może się uda”. Czyli: nie udało się. Co więcej, w mediach społecznościowych Skry łatwo znaleźć wpisy sugerujące, że budowa obiektu odbyła się kosztem tych, którzy zaangażowali się w prace. Pani Edyta:

“Szymczyk chętnie kreował się na bohatera, który dał Skrze stadion. Problem w tym, że ten stadion powstał głównie na plecach lokalnych firm i darczyńców, którzy uwierzyli w jego obietnice. Budowa opierała się na zapewnieniach, że „pieniądze będą później”.

Pękła bańka – Drogbud nie dostał zapłaty za wykonanie murawy. Sprawa trafiła do sądu i ujawniła, że stadion zbudowano nie tyle z betonu i stali, ile z niespełnionych obietnic. Wizerunek dobroczyńcy mocno się wtedy zachwiał.

Osoby związane z klubem przyznają, że w Skrze tajemnicą poliszynela było, że wierzycielami nie są tylko piłkarze i trenerzy. Mnożyły się kolejne tematy i pytania.

Upadała sekcja kobiet, ciągnęły się za nią ogromne długi i rozgardiasz, którego nie opanował nawet nowy właściciel. Klub umywał ręce, tłumacząc, że przecież drużyna pań została wyłączona ze struktur.

Ludzie zainteresowali się też niejasną sprawą odszkodowania dla Skry za wywłaszczenie sprzed lat. Częstochowski klub ubiegał się o miliony, lecz temat się skomplikował. Stąd pytanie: czy pieniądze trafiły do Skry i – jeśli tak – gdzie się podziały? Pytanie, jak się okazuje, bardzo słuszne.

Miliony, które zniknęły. Skra Częstochowa, odszkodowanie i tajemnica wielkiej kasy

Long story short: w latach 70. XX wieku Skra Częstochowa otrzymała na wieczyste użytkowanie na 99 lat boisko wraz z budynkiem klubu, ale po drodze zginęła księga wieczysta, w której znajdował się stosowny zapis. Klub przez lata się tym nie zajmował i nagle okazało się, że grunty trafiły do kogoś innego. Skra dzieliła budynek i podatki z nowym właścicielem, który z czasem popadł w długi i teren sprzedano.

Bez przetargu, po atrakcyjnej cenie, jak to w latach 90. bywało.

Nieruchomości kupiła spółka powiązana z księdzem-rektorem obecnej Akademii Polonijnej. Na początku lat 2000. Naczelny Sąd Administracyjny stwierdził, że wydziedziczenie było bezprawne, bo decyzja sprzed ćwierć wieku nie została anulowana. Skra zaczęła więc ubiegać się o odszkodowanie i wywalczyła 15 mln złotych. Kwotę ostatecznie zmniejszono do ośmiu milionów, co i tak stanowiło ogromny zarobek.

Do momentu, gdy zaczęło też stanowić ogromny problem, bo po czasie zaczęto się domagać zwrotu tego odszkodowania. Sprawa mocno się pogmatwała, do tego stopnia, że informacje w pewnym momencie po prostu się urywają i ciężko dojść, co w zasadzie się stało.

To dobrze, bo taki był zamiar – uśmiecha się osoba związana niegdyś z klubem. – Skra otrzymała odszkodowanie. Praktycznie za to kupiła teren, na którym miała budować obiekty dla Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Potem zmieniły się rządy, sprawa trafiła ponownie na wokandę i odszkodowanie cofnięto. Pieniądze jednak zniknęły. Jak? To możnae prześledzić po pewnych zmianach. Kiedyś Skra była stowarzyszeniem, potem nagle została spółką akcyjną. To było tylko częściowo wymuszone awansem i wymogami licencyjnymi. Druga składowa jest taka, że stowarzyszenie musiało się rozpłynąć, żeby nie było od kogo żądać zwrotu odszkodowania – dodaje.

Boisko i budynek Skry Częstochowa

Boisko i budynek Skry Częstochowa.

Część pieniędzy pochłonęło funkcjonowanie klubu, część nabycie wspomnianych terenów. Tyle że tereny też trzeba było “rozpłynąć”.

Z tego co kojarzę, tereny zostały sprzedane na potrzeby bieżącej działalności. Nie wiem, na ile to było potrzebne, ale w momencie, kiedy odszkodowanie zostało cofnięte, to Skarb Państwa mógłby – skoro nie było pieniędzy – oczekiwać zwrotu tego, na co zostały one wydane. Skoro teren został sprzedany, to nie był już czego zwracać. Musiał też pojawić się ktoś, kto weźmie to na siebie i zniknie… – kontynuuje nasz rozmówca.

Źródło usprawiedliwia jednak to działanie, tłumacząc, że intencje były dobre. Po prostu nikt nie spodziewał się kolejnego zwrotu akcji.

Widziałem projekt inwestycji. Za stadionem są tereny zielone, na których miała powstać szkoła z obiektami, kompleksem treningowym. Projekt był fantastyczny, intencje były czyste, bo dzięki akademii udawało się robić w tym klubie coś dobrego. W pewnym momencie trenowało tam ponad siedemset osób, dzieciaki chciały tam grać. Potencjał był ogromny, przecież wychowankom Skry udało się w jakimś stopniu zaistnieć.

Korupcyjne propozycje Skry Częstochowa? Inny klub poinformował służby

Sprawa odszkodowania to jednak tylko kolejna z dziwnych historii, które kumulowały się akurat wokół tego konkretnego klubu. Przykładowo pięć lat temu, na rok przed awansem na zaplecze Ekstraklasy, zespół z Częstochowy próbował “zbyć” miejsce w stawce drugoligowców. Sprawę ujawnił TVN24, który zdradził, że Skra oferowała Stali Stalowa Wola, czyli spadkowiczowi, “wykupienie” utrzymania za dwa miliony złotych. Klub z Podkarpacia zastąpiłby wówczas Skrę, która finiszowała tuż nad strefą spadkową, lecz byłą skłonna wycofać się z gry. Stalówka zgłosiła jednak sprawę na policję. Prezes Artur Szymczyk zaprzeczał, TVN24 drążył sprawę i pisał:

“Po naszych pytaniach działacze PZPN zaczęli ustalać stan faktyczny. Według rozmówców tvn24.pl przedstawiciele Skry potwierdzili, że rzeczywiście mieli kontakt z działaczami Stali Stalowa Wola. Ale zaprzeczyli, jakoby chodziło o jakiekolwiek propozycje korupcyjne. Miało chodzić o pomoc ze strony Stali w sporze Skry z Pogonią Siedlce”.

Pogoń była bowiem zamieszana w aferę dopingową, ale nie ukarano jej walkowerem, o który chciała walczyć Skra – to pomogłoby Stali w utrzymaniu. Tyle że prezes Stali Stalowa Wola nieustannie twierdził, że nie chodziło o żadną tego typu “pomoc”, lecz o próbę przekupstwa.

“Prezes Stali Stalowa Wola potwierdził jedynie, że chodzi o możliwą korupcję. Zaprzeczył również kategorycznie, jakoby jego klub pomagał Skrze w walce o odjęcie punktów Pogoni Siedlce. Fakt złożenia w piątek przez działaczy Stali zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa związanego z korupcją potwierdziła nam podinspektor Marta Tabasz-Rygiel, rzeczniczka podkarpackiej policji” – pisał TVN24.

Jeden z rozmówców zdradził Weszło, że oferta złożona Stali Stalowa Wola nie była jedyną tego typu propozycją.

Wiem to z bardzo dobrych źródeł, od prezesa innego klubu, który dostał propozycję zastąpienia Skry Częstochowa w drugiej lidze. Miał tylko zapłacić milion złotych i Skra wycofałaby się z rozgrywek, otwierając furtkę do zamiany.

Niebezpieczne związki Artura Szymczyka. Henryk Kula, Śląski ZPN, PZPN i Skra Częstochowa

W tym miejscu warto wspomnieć o tym, jaką rolę prezes Artur Szymczyk pełni w polskim futbolu. Bo to, że prowadził mały klub z Częstochowy, to tylko wstęp. Szymczyk to prezes podokręgu Częstochowa Śląskiego Związku Piłki Nożnej, współpracownik znanego przedstawiciela krajowego betonu – Henryka Kuli. Kula, prezes ŚZPN, przed laty nagrodził Szymczyka tytułem Championa Sponsoringu. Szymczyk jest też jednym z dwóch wiceprezesów wojewódzkiego związku.

Wiem, że ten człowiek bardzo dobrze zna się z Kulą, więc myślę, że miało to wpływ na to, jak można pewne rzeczy przeforsować. Lokalne kluby bały się wpływów prezesa – tłumaczy nam osoba związana niegdyś ze Skrą.

Z tego, co wiem, ich relacje są bardzo dobre, panowie się lubią, ściśle współpracują. Nie byłem świadkiem takich rozmów, ale można zakładać, że w pewnych tematach związanych ze Skrą jakieś telefony dzwoniły. Znam sytuację, znam te powiązania i wiem, że wokół Skry panowała taka aura, że prezes Henryk Kula jest takim ojcem chrzestnym, który tego klubu pilnuje, żeby im się krzywda nie działa – dodaje lokalny działacz.

Wydaje mi się, że bez tej protekcji ten klub po prostu nie dostałby licencji, nie mógłby funkcjonować – uzupełnia kolejny rozmówca.

Artur Szymczyk i Henryk Kula

Koledzy z zarządu. Artur Szymczyk z nagrodą od Henryka Kuli. Źródło: Astar.czestochowa.pl

Inna osoba zdradza nam, jaki “patent” miał Artur Szymczyk na to, żeby przykrywać problemy i otrzymywać licencję na kolejne sezony.

Był taki schemat, który prezes bardzo lubił i który długo miał wpływ na decyzję komisji. Mianowicie podpisywał umowę sponsorską sam ze sobą, na taką kwotę, żeby to się zgadzało w procesie. Nikt potem nie sprawdzał, czy pieniądze faktycznie do klubu trafiły.

Artur Szymczyk sam działa w PZPN. Jest członkiem Komisji ds. Piłki Amatorskiej. W ramach tego organu nadzoruje szkółki piłkarskie, tworzy programy certyfikacji i wspiera ideę wolontariatu w sporcie. Ostatnia kwestia zasługuje na gorzki dowcip, bo Szymczyk jak mało kto promował wolontariat – szkoda tylko, że u swoich piłkarzy.

Zresztą, rozwój futbolu amatorskiego też brzmi kuriozalnie, gdy przytoczymy komentarz o szkółce Skry, która latem zbierała pieniądze na czapki dla dzieci, po czym bez słowa wyjaśnienia rozwiązała rocznik.

***

W odpowiedzi na nasze pytania o działania w sprawie zbycia licencji i opinii, którą ŚZPN przesłał PZPN, otrzymaliśmy ogólnikową zbitkę:

„Zgodnie z uchwałą o członkostwie PZPN Klub Skra Częstochowa S.A. dokonał zbycia zorganizowanego zespołu składników niematerialnych i materialnych sekcji piłkarskiej na rzecz Stowarzyszenia SKRA Częstochowa, które było członkiem Śl.ZPN i PZPN. Stowarzyszenie złożyło oświadczenia o przejęciu ogółu praw i obowiązków majątkowych i niemajątkowych poprzednika, w tym zobowiązań wobec wierzycieli. Ogłoszenie o planowanym przejęciu sekcji piłki nożnej było umieszczone na stronie internetowej www.slzpn.pl  w tym czasie do Śląskiego ZPN nie zgłosił się żaden wierzyciel. Informujemy także, że po wyrażeniu przez PZPN zgody na zbycie sekcji, Klub Sportowy Skra Częstochowa S.A. został skreślony z listy członków naszej Organizacji. Licencję na grę wydała Komisja Licencyjna III Ligi.  Z wiedzy posiadanej przez Śl.ZPN, klub na dzień wydania decyzji nie posiadał zobowiązań przeterminowanych wobec zawodników, trenerów ani innych podmiotów”.

Jak to się stało, że Skra Częstochowa zawsze otrzymywała licencję? PZPN zasłania się przepisami

Zawodnicy często zastanawiali się: jak to możliwe, że Skra Częstochowa dostaje kolejne licencje? Nawet teraz po prostu gra w trzeciej lidze, jak gdyby nigdy nic przeniosła licencję ze spółki na stowarzyszenie, wymawiając się restrukturyzacją, o której jeszcze szerzej opowiemy.

Wiele razy rozmawiałem z Komisją Licencyjną. Oni tego nie powiedzieli wprost, ale sugerowali, że mają dość Skry, bo z nią są wieczne problemy, ale pewnych spraw nie mogą przeskoczyć. Teraz rozmawiałem też z Komisją Licencyjną od trzeciej ligi. Pan powiedział mi, że on nie dostał żadnych informacji, że Skra ma zaległości i na podstawie tego dostali licencję – mówi Weszło jeden z piłkarzy.

Gdyby zapytać na korytarzach federacji, co się wydarzyło, to bardzo szybko wszyscy pozamykają za sobą drzwi. Nikt nie chce o tym rozmawiać. Warto poprosić o protokół z posiedzenia Komisji ds. Nagłych, która pozwoliła na taki manewr, który polegał po prostu na ucieczce od zobowiązań. One są teraz nieściągalne, bo nie ma z kogo i z czego ich ściągnąć – dodaje inna osoba.

Pytamy więc w Polskim Związku Piłki Nożnej, jak to możliwe, że Skra Częstochowa zawsze dostawała licencję, mimo że ciągnęła się za nią taka fama. Federacja w odpowiedzi pisze:

„Organy Licencyjne PZPN przyznawały Skra Częstochowa licencję, ponieważ – zgodnie z przepisami Podręcznika Licencyjnego – klub na dzień wydania decyzji nie posiadał zobowiązań przeterminowanych wobec zawodników, trenerów ani innych podmiotów. Skra każdorazowo regulowała część należności lub przedstawiała Komisji porozumienia o odroczeniu terminów płatności, co formalnie oznaczało brak zadłużenia w rozumieniu przepisów licencyjnych. Komisja Licencyjna była świadoma trudnej sytuacji finansowej klubu, jednak jej decyzje muszą opierać się na stanie faktycznym i dokumentach złożonych w procesie licencyjnym, a nie na doniesieniach medialnych. W momencie przyznania licencji nie było więc podstaw formalnych do jej odmowy. W późniejszym okresie, gdy stwierdzono niewykonywanie zobowiązań wynikających z porozumień oraz naruszenie kryterium F.09, nałożono na klub karę odjęcia ośmiu punktów oraz ostatecznie nie przyznano licencji na udział w rozgrywkach drugiej ligi w sezonie 2025/2026”.

W odpowiedzi na pytanie o to, w jaki sposób PZPN pomagał piłkarzom, otrzymaliśmy podobną formułkę – Komisja była świadoma, pieniądze były regulowane. Były regulowane tak, że ludzie nadal na nie czekają. I czują bezsilność. Związek Piłkarzy Polskich stara się, pomaga, ale nawet ich przerasta skala patologii w Skrze Częstochowa.

Dla mnie to najgorszy klub w Polsce pod tym względem – jeśli chodzi o długi, rozwiązywanie takich rzeczy. W związku piłkarzy powiedzieli mi, że czegoś takiego jak Skra jeszcze nie widzieli, że problemy finansowe są w wielu klubach, ale nie na taką skalę i w takim wydaniu – zdradza nam jeden z wierzycieli.

Skra Częstochowa na Lechu Poznań

Skra Częstochowa w peaku rozwoju. Problem z kasą i mecz z Lechem Poznań.

Największy żal mam do PZPN-u. Teoretycznie miałem kontrakt, który był chroniony przez PZPN. I wydaje mi się, że to nie zostało zrobione należycie, skoro pozwolili Skrze stać się stowarzyszeniem w trakcie sezonu, doskonale wiedząc, jakie ma zobowiązania wobec byłych pracowników. Dawali im kary finansowe, ujemne punkty, ale na koniec Skra spadła z ligi i dalej funkcjonuje, natomiast my pieniędzy nie mamy i są nikłe szanse na to, że będziemy je mieć – uzupełnia opowieść kolejny rozmówca.

Jeśli myśleliście, że to, co w Skrze Częstochowa robił Artur Szymczyk, było nieludzkie, czas przejść do wisienki na torcie. Układ o restrukturyzacji dał ludziom okłamywanym przez działacza nadzieję na to, że odzyskają zaległe pieniądze. Z perspektywy czasu wygląda on jednak na kolejny manewr, który władze klubu wymyśliły, żeby wszystkich ograć. Posłuchajcie, jak Skra sprawiła, że jej długi się rozpłynęły.

Jak Skra Częstochowa okłamywała piłkarzy? Kulisy transferów i pracy w klubie

Może zastanawia was, jak to jest, że Skra Częstochowa, mimo wyprzedzającej ją niechlubnej reputacji, wciąż znajdowała nowych piłkarzy. Jako pierwszo- i drugoligowiec klub korzystał na znanym w środowisku schemacie, który zakłada, że warto przecierpieć, bo:

  • możesz się wypromować,
  • kiedyś przecież muszą zapłacić.

Bądźmy szczerzy: ten, kto szedł do Skry, najczęściej naprawdę nie miał żadnych innych ofert. Jedyną motywacją takich zawodników było to, żeby zostać na szczeblu centralnym, pokazać się i zawinąć się stamtąd przy pierwszej okazji – mówi Weszło agent piłkarski, który transferował piłkarzy do tego klubu.

Atutem był też brak mocnej, bezpośredniej konkurencji na podobnym poziomie. Tak przynajmniej twierdzi jeden z piłkarzy.

Skra miała trochę szczęścia do ludzi, którymi się otaczała. Jeśli miałeś ambicje sportowe, to w okolicy nie było dużego wyboru. Nie zawsze na poziomie drugiej ligi ktoś chce rzucić wszystko, rodzinę i jechać nawet dwieście kilometrów dalej. Skra takich ludzi trzymała, oni byli ambitni, zżyci ze sobą i tym robili wynik.

Na pewno nikt nie grał w Częstochowie dla pieniędzy. Nie chodzi już o to, że one nie wpływały na czas na konto, lecz o to, że Skra płaciła bardzo mało. W raporcie Grant Thorton dla zaplecza Ekstraklasy wyliczono, że wydatki na wynagrodzenie całego klubu wynosiły 3,7 mln zł.

Niektórzy mieli kontrakty w okolicach 10-12 tysięcy złotych miesięcznie, ale w skali ligi to był kontrakt przeciętny. Dziś już się takich nie spotyka – mówi jeden z byłych zawodników.

Standardowa umowa to było 6-8 tysięcy zł miesięcznie. Kilku zawodników zarabiało ponad 10 tysięcy, ale to były najwyższe kontrakty. Płacili co dwa, trzy miesiące. Czasami co cztery, pięć… uzupełnia agent piłkarski.

Bywało, że płacili pensje najpierw tym, którzy mieli najmniej, dzieciakom. Oni zarabiali po cztery miesiące, więc im płacili całość, żeby mieli na życie. Tym, którzy zarabiali lepiej, płacili częściowo albo wcale – twierdzi osoba związana z klubem.

Trenerzy natomiast przychodzili do Skry z prostym zamiarem: zrobić dobrą robotę, jakoś się wyróżnić, żeby zaczepić się w piłce. Stempelek “on sobie tam poradził, w takich warunkach” kusił, był windą do świata, w którym nie trzeba wybierać, czy pensję dostaniesz ty, czy twój piłkarz.

Trzymałem się tego, bo chciałem pracować w piłce. Część ludzi zrobi z tego powodu wszystko, mają swoją ambicję – mówi nam jedna z osób.

Z czasem nawet takich ludzi łamała jednak rzeczywistość, która odbijała się na rodzinie, budżecie domowym, relacjach z najbliższymi.

Przestało mnie bawić, że z żoną rozmawialiśmy o tym, co kupimy najpierw: pieluchy czy mleko dla dziecka? Bo wiesz, nie było pieniędzy – wspomina osoba związana niegdyś ze Skrą.

Jak dawałeś tam piłkarza, to uprzedzałeś, że nie będą płacić. Regulowali to co jakiś czas, aż do spadku z ligi. Wtedy tym, którzy odeszli, już nie zapłacili. Ci, którzy zostali, coś dostali.

Restrukturyzacja Skry Częstochowa. Klub dał nadzieję i zwinął długi, piłkarze zostali z niczym

Ci, którzy przedłużali kontrakty, mieli w ręku atut: spłacacie mnie, albo nie zostaję. Prezesi próbowali ich urabiać, ale gdy ktoś szedł w zaparte, coś sobie wyszarpał. Coraz częściej jednak zdarzały się protesty, coraz więcej osób chciało rezygnować. Klub wymyślił następne kreatywne rozwiązanie, którym przypudrował sytuację. Przy Szkole Mistrzostwa Sportowego działała fundacja, w której “pracę” znaleźli ci, którzy najbardziej potrzebowali pieniędzy.

Byłem zatrudniony w fundacji za najniższą krajową. Nic tam nie robiłem, to było fikcyjne zatrudnienie, bo nie chciałem się zgodzić, żeby całe pieniądze przelewała mi spółka – wiedziałem, jak to się skończy. Chciałem mieć przynajmniej opłacony ZUS i jakąś podstawę, która zawsze wpływała. Z fundacji to wpływało regularnie, to była umowa o pracę – tłumaczy nasz rozmówca.

Niektóre osoby po prostu powiedziały, że jak mamy być zatrudnieni tylko przez spółkę, to nie interesuje nas dalsza praca w Skrze. Normalnie prowadziliśmy firmy, wystawialiśmy faktury i dodatkowo byliśmy zatrudnieni w fundacji, dzięki czemu mieliśmy z tego pokryty ZUS i opłatę zdrowotną. Traktowano to jako część wynagrodzenia – dodaje.

Problem był jeden: to działało tylko na aktualnych pracowników. Byli zakładali Skrze Częstochowa sprawy w sądzie albo zawierali ugody. Ugody, z których nic nie wyniknęło.

Od czasu porozumienia z klubem minęły dwa lata i nie dostałem złotówki. Telefonu nie odbierali, w końcu złapałem wiceprezesa Wierzbickiego na WhatsAppie. Odpisał po jakimś wygranym meczu, że porozmawia z prezesem, że coś powinno się ruszyć. Oczywiście nic nie ruszyło – opowiada były piłkarz Skry.

Założyłem sprawę sądową, wyłożyłem pieniądze na prawników, opłaty. Sprawę wygrałem, ale mimo wygranego procesu nie wypłacili mi pieniędzy – tłumaczy inny.

Wtedy pojawiło się światełko w tunelu. Drugoligowa Skra postanowiła złapać się za rogi ze wstydliwą przeszłością, rozliczyć się z długów. Tak przynajmniej przedstawiono zainteresowanym plan na restrukturyzację klubu.

Zrobili próbne głosowanie, żeby zobaczyć, czy wierzyciele w ogóle będą zainteresowani dogadywaniem się. Przy okazji straszyli, że jak się nie zgodzimy, to jest duże prawdopodobieństwo, że klub przestanie istnieć, ogłosi upadłość i nie odzyskamy nic. Przyszedł cały list, jak to ma wyglądać, na ile lat będzie rozłożony dług. Było pięć grup wierzycieli. Piłkarze byli rozpisani na dwanaście miesięcy, w innej grupie było miasto Bełchatów, które wynajmowało Skrze stadion, ZUS i tak dalej. Oczywiście trzeba było się zrzec kosztów sądowych i tym podobnych – wyjaśnia były zawodnik klubu z Częstochowy.

Piłkarze nie do końca ufali, że Artur Szymczyk tym razem ich nie okłamie. W końcu słyszeli od niego masę obietnic. W tamtym okresie pojawiła się też kancelaria, która w pozytywny sposób przedstawiał całe przedsięwzięcie.

Byłem pewien, że to przekręt, gra na czas. Kancelaria powiedziała mi jednak, że prezes Szymczyk zrobił na nich bardzo dobre wrażenie, że chce spłacić długi. Trzeba oddać Szymczykowi jedno: wie, jak owinąć sobie ludzi wokół palca, potrafi sprzedawać bajki – mówi jeden z piłkarzy.

Ogromna część ludzi zgodziła się na udział w restrukturyzacji. Ci, którzy nie zapisali się do układu, podobno zostali spłaceni. Podobno, bo choć zawodnicy twierdzą, że ich koledzy po fachu odzyskali pieniądze, to dotarliśmy też do osób, które nie poparły restrukturyzacji i pieniędzy nie zobaczyły. Początki faktycznie wyglądały obiecująco.

Miałem takie odczucia i dostawałem takie sygnały, że Skra faktycznie jest zdeterminowana, żeby spłacić długi, że chce, żeby wszystko dobrze się skończyło – stwierdza nasz rozmówca.

Kolejne spotkania odsłaniały jednak realny obraz sytuacji i skali problemów.

Jak dowiedziałem się, że wierzycieli jest ponad stu i dług wynosi bodajże 6,5 miliona złotych, to po prostu spadłem z krzesła. W szatni nikt nie wpadłby na to, że jest tak źle. Spodziewałem się, że dług wynosi jakiś milion złotych. Z całym szacunkiem do Skry, ale to jest klub lokalny, kontrakty mieliśmy najniższe w lidze i nagle wypływa tak potężny dług. Nakręcić takie zadłużenie w takim klubie to dopiero sztuka! – wspomina były piłkarz.

Pamiętam spotkanie online, na którym gość odpowiedzialny za restrukturyzację rzucił, że dług to jakieś sześć milionów złotych. Obserwowałem mowę ciała prezesa Szymczyka, był poddenerwowany. Nie było mu to na rękę, bo on z kolei mówił, że długi nie są duże – dodaje kolejny.

Plan został zatwierdzony, zainteresowani byli informowani, że sprawy mają się dobrze i wkrótce pojawią się konkrety. Nie pojawiły się. Przynajmniej nie takie, jakich każdy się spodziewał.

Dzwoniłem, pytałem o szczegóły. Nie wiedzieli, mówili, że sądy mają różne terminy rozpatrywania spraw. I nagle poszła informacja, że Skra jako spółka akcyjna zgłasza upadłość. Byliśmy zdezorientowani. Przecież po to weszliśmy w układ, żeby tego uniknąć. Zaczęliśmy dzwonić po kolegach, orientować się. Wyszło, że zrobili takie czary-mary, że ze spółki akcyjnej przenieśli się do stowarzyszenia, ale udawali, że chodzi tylko o licencję i nowa “Skra” nie ma nic wspólnego ze spółką. Nawet wydali takie kuriozalne oświadczenie, że uspokajają kibiców, bo upadłość ogłasza spółka, a my jesteśmy stowarzyszeniem – tłumaczy jeden z wierzycieli Skry.

Oświadczenie Skry Częstochowa

Skra Częstochowa jest niewinna, proszę przeczytać, jak pięknie uspokaja.

Zmieniamy szyld i jedziemy dalej. Tyle że szyld de facto nie został zmieniony. Chociaż licencja jest niezbywalna, Skra-spółka przeniosła swoją na Skrę-stowarzyszenie w trakcie sezonu i kontynuowała grę w lidze. Na początku stycznia decyzję o tym klepnął PZPN, podpisał się pod nią Cezary Kulesza. Uzasadnić zmianę pomógł Śląski ZPN. Ten sam, którego szef jest kumplem prezesa Artura Szymczyka. Klub istniał, grał, udawał tylko, że nie jest tym samym klubem, który brał udział w pierwszej części sezonu. Tylko długi wyparowały.

Skra Częstochowa twierdzi, że realizuje porozumienia, piłkarze nie dostają pieniędzy. PZPN uważa, że długi przeszły ze spółki na stowarzyszenie

Nikt nas nie informował, nikt z nami nie rozmawiał o tym, że będzie otwarte jakieś stowarzyszenie. Ono wydało oświadczenie, że będzie respektować długi byłych pracowników, ale nic takiego nie ma miejsca – twierdzi nasz rozmówca.

Zawodnicy zostali na lodzie. Stowarzyszenie tłumaczy, że długi zostały w spółce, ono ma tylko licencję. Mimo że Bartłomiej Jejda, rzecznik prasowy klubu, zaraz po “uspokajającym” komunikacie mówił w Sport.pl tak:

To nie jest kwestia upadku. Wszystkie porozumienia z zawodnikami są realizowane przez stowarzyszenie. To kolejny etap wychodzenia na prostą.

Nie do końca wiadomo, jakie porozumienia były realizowane, bo wierzyciele pieniędzy nie dostali. Teraz nie mogą nawet zrzec się długów i domagać się ich spłaty od stowarzyszenia. Zostało im walczyć o to, żeby sąd nie pozwolił Skrze tak po prostu zawinąć w dywan sześciu milionów złotych zadłużenia i zniknąć, gdy jednocześnie zespół istnieje w tym samym miejscu, uczestniczy w rozgrywkach na tej samej licencji.

Obserwując z boku wszystkie te ruchy, wygląda to tak, jakby Skra miała to wszystko zaplanowane wcześniej, jakby była krok przed wszystkimi. Po wszystkim dzwoniłem do kancelarii, ale coś nie mogę trafić. Chyba taki ruch tam mają, że ciągle są na spotkaniach. Połączyli mnie tylko z panią, która powiedziała mi, że układ restrukturyzacyjny jest w zawieszeniu i czeka na decyzję sądu – wzdycha jeden z byłych piłkarzy.

W momencie, gdy spółka zapowiedziała, że żadnych spłat nie będzie, próbowałem się dodzwonić do kancelarii, może z osiem razy. Asystentka mecenasa obiecywała, że z nim porozmawiam. Zapadł się pod ziemię – dodaje kolejny.

Inny po czasie też widzi, że wiele rzeczy nie wygląda na przypadkowe i nieplanowane.

Oni wiedzieli, że kiedy wejdą do układu, nasze klauzule komornicze i tego typu sprawy stracą ważność, więc teraz nie mogę ściągnąć swoich należności. Spisując porozumienie, miałem papiery grożące im sądem, PZPN, jeśli nie będą spłacali należności. Podpisali wszystko, jeszcze mi gratulowali, że żona w ciąży. Człowiek miał jednak z tyłu głowy, że to teatr. Uważam, że oni wiedzieli, że tego nie spłacą, znali wielkość długów i wymyślili, jak to rozegrać.

Zrobili to tylko po to, żeby sobie zagrać ligę w kolejnym sezonie. Od początku było wiadomo, że żadnych pieniędzy nie wypłacą. Naobiecywali to, tamto, tyle rat i będzie pięknie. Nie wypłacili nic nikomu – podsumowuje młody piłkarz, który ma kilkumiesięczne zaległości sięgające paru lat wstecz.

O kwestię przyklepania „ucieczki od długów” też spytaliśmy PZPN. Może w tym jest nadzieja, bo federacja upiera się, że długi przeszły na stowarzyszenie. W wyjaśnieniu czytamy:

„W pierwszej kolejności należy wyjaśnić, że nie nastąpiło „przekazanie licencji” w rozumieniu potocznym, lecz zgodnie z uchwałą o członkostwie PZPN Klub Skra Częstochowa S.A. dokonał zbycia zorganizowanego zespołu składników niematerialnych i materialnych sekcji piłkarskiej na rzecz Stowarzyszenia SKRA Częstochowa, które było członkiem PZPN.

Zgodnie z obowiązującymi przepisami, nowy podmiot był zobowiązany do złożenia oświadczenia o przejęciu ogółu praw i obowiązków majątkowych i niemajątkowych poprzednika, w tym zobowiązań wobec wierzycieli licencyjnych. W praktyce oznacza to, że Stowarzyszenie ponosi solidarną odpowiedzialność za zobowiązania Spółki Akcyjnej związane z działalnością piłkarską, w tym za wykonanie układu zatwierdzonego przez Sąd Rejonowy w Częstochowie 13 grudnia 2024 r.”.

Piłkarze i wierzyciele walczą o sprawiedliwość. Jaka będzie przyszłość Skry Częstochowa?

W praktyce jednak stowarzyszenie układu nie wykonuje, natomiast Skra Częstochowa jak gdyby nigdy nic gra w trzeciej lidze. Spadła z niej z ośmioma ujemnymi punktami. Siedem dostała na starcie, kolejny doszedł w trakcie rozgrywek, gdy piłkarze zaczęli składać wezwania do zapłaty i wyszło na jaw, że styl zarządzania klubem się nie zmienił. Prezes Artur Szymczyk oczywiście obiecywał, że będzie inaczej.

Wyjdziemy na prostą, będą transfery, z PZPN się dogada i połowa punktów ujemnych zniknie w trakcie sezonu. Tymczasem Skra weszła w sezon z piętnastoma piłkarzami na pierwszym wyjeździe w Łodzi. Mało tego, sami zainteresowani przekazują historię, że jeszcze w autobusie trwało rejestrowanie i zgłaszanie kolejnych zawodników. Wyjeżdżając z Częstochowy, nie mieli pewności, czy zbiorą skład nawet na gierkę na orliku.

Wszyscy w klubie wiedzieli, że jest bardzo źle. Skra nawet nie szykowała się na drugą ligę, zajęła miejsce Raduni Stężyca. Też mogła się wycofać, nie pogłębiać problemu. Zamiast tego wybrano okłamanie kolejnych osób.

Skra chciała się trzymać rękami i nogami szczebla centralnego, bo wiadomo, tam są duże pieniążki z Pro Junior System – zauważa jeden z naszych rozmówców.

Prezes grał va banque. Nie mamy pieniędzy, mamy długi, ale będziemy kłamać dalej, żeby utrzymać kadrę, bo PZPN nas nie ukarze, jeśli będę spłacał ludzi spoza restrukturyzacji. Może się utrzymamy i zarobimy na Pro Junior System. Przecież to tak mały klub, że nikt się nawet nie zainteresuje – tłumaczy nam były piłkarz Skry.

Gdyby młody skład utrzymał ligę, można byłoby zarobić ponad milion złotych plus premie za punkty. Nawet spadek oznaczał jednak połowę tej kwoty. Dlatego na koniec, gdy wiadomo było, że Skra nie wygrzebie się ze strefy spadkowej, prezes wysłał komunikat do trenera: wszyscy na pokład, wyciskamy punkty na maksa, żeby tylko zająć pierwsze miejsce.

Ówczesny trener zrezygnował, nie chciał firmować takiej patologii swoim nazwiskiem. Piłkarze zostali i trwali w beznadziei – część przecież trenowała ze świadomością, że minut nie dostaną, bo są one zarezerwowane dla tych, którzy punktują w PJS. Co więcej, z pensjami wciąż nie było kolorowo.

Mieliśmy tam piłkarza. Do dzisiaj nie dostał pieniędzy za poprzedni sezon – przyznaje nam jeden z menedżerów.

Dariusz Rolak

Dariusz Rolak zrezygnował z trenowania Skry przed końcem sezonu w 2. lidze. Nie chciał firmować szopki z juniorami.

W pewnym momencie Skra liczyła, że uratuje ją Raków Częstochowa. Bogatszy sąsiad korzysta z szansy na ogrywanie juniorów na wyższym poziomie. Ekstraklasowy klub pomógł Skrze finansowo wiosną i mimo że ostatecznie spadła, zaangażował się w jej działania, wypożyczył tam wielu piłkarzy.

To jednak związek trudny, bo nikt rozsądny nie wszedłby bez zawahania do klubu, którym rządzi Artur Szymczyk. Jeden z piłkarzy zdradza, że w ostatnich miesiącach byli zawodnicy otrzymywali absurdalne prośby powrotu do Skry.

Kolega mi mówił, że dzwonił do niego prezes i mówił: proszę, wróć do nas, to my ci zaczniemy spłacać zaległości. Jak coś takiego słyszę… To przecież jest sprawa dla prokuratury!

Zresztą, gdy pytamy o temat w Rakowie, nasze przypuszczenia się potwierdzają. Wszystko przeciągało się właśnie z obawy o to, jakie trupy wypadną szafy i mogą się przykleić do Rakowa.

Na pewno dla Rakowa fakt współpracy z klubem, który miał opinię, delikatnie mówiąc, niezbyt wiarygodnego w środowisku, byłby nieprzyjemny. Nikt nie chce być z kimś takim kojarzony. Temat zresztą był żywy od lat, tylko w momencie, gdy Skra była wysoko, nie była stała w uczuciach. Propozycje były składane na szybko, jak już się paliło. Gdy my czegoś potrzebowaliśmy, to ciężko było o odpowiedź. Prezes Artur Szymczyk taki jest: jeśli czegoś chce, dzwoni co piętnaście minut. Kiedy ktoś chce czegoś od niego, zdarza mu się długo nie odbierać telefonu – tłumaczy Weszło osoba związana z Rakowem.

Czy Raków Częstochowa uratuje sąsiada? Skra chce się odciąć od Artura Szymczyka i wyjść na prostą

Klub z Częstochowy technicznie nie przejął Skry, nie zrobił jej swoją filią, natomiast poprzez wypożyczenie tam zawodników, zyskał szansę przesunięcia poszczególnych roczników akademii, dzięki czemu dane drużyny mogą się rozwijać na wyższym poziomie.

Nie myślimy o tym jak o inwestycji, przejęciu. Możemy im pomóc, dać chłopaków, niech się ogrywają. Dla Skry to o tyle dobre, że większość kadry utrzymujemy my. Mamy cele czysto sportowe. Na razie współpraca przebiega sprawnie, chociaż nie wszystkie zapewnienia udało się spełnić. Choćby to o szybkim powrocie na swój stadion, aczkolwiek trochę się z tym liczyliśmy – zapewnia Raków.

Po drugiej stronie miasta nie ukrywają jednak, że bez Artura Szymczyka, który w końcu zrezygnował, współpraca może być łatwiejsze. Osoba związana niegdyś ze Skrą sugeruje, że Raków po prostu nie chciał z kimś takim pracować.

Na pewnym etapie Tomasz Musiał i Piotr Wierzbicki podobno postawili ultimatum: albo odejdzie Szymczyk, albo my. Prezes Artur lubił zresztą straszyć odejściem, słyszałem to od lat. Teraz to się faktycznie stało, bo chyba też Raków sugerował, że warto to wszystko poukładać, przestać generować długi, bo jest potencjał na dłuższą współpracę, ale bez Szymczyka.

Były prezes wciąż chciałby jednak odgrywać w Skrze jakąś rolę. Nie da się zresztą całkowicie wymazać go ze struktur, bo poza klubem jest przecież jeszcze fundacja.

On nie do końca to sobie poukładał, że z dnia na dzień stracił wpływy. To są trudne stosunki i panowie muszą to między sobą wyjaśnić, bo jeżeli będą sobie rzucali kłody pod nogi, to mimo naszych chęci pomocy, nie będziemy się wikłać w jakieś śmieszne wojenki, bo nie mamy w tym interesu – mówi lokalny działacz.

Nie wszyscy zresztą wierzą, że prezes Artur Szymczyk zrezygnował dobrowolnie. Niektórzy dopatrują się w tym kolejnego fortelu, próby wymigania się od odpowiedzialności i przesiadki na tylne siedzenia. Nasz rozmówca zapewnia, że tak nie jest.

Ludzie, którzy to przejęli, chcą odbudować wiarygodność Skry i odciąć się od Artura.

Inna osoba wyraża się w podobnym tonie. – Prezes Musiał na pewno chciałby to wyprostować. To on z Piotrem Wierzbickim reaktywował sekcję piłki nożnej wiele lat temu. To są ludzie, którym zależy. Mają wiele innych możliwości, mają co robić w życiu, ale zależy im, żeby ten projekt nie umarł.

Chęci trzeba docenić, lecz co się z tym wiąże? Wierzyciele nie dostali żadnych informacji o planach nowego zarządu. Wciąż nie mogą się do nikogo dodzwonić, uzyskać konkretnych informacji.

Zastanawiam się, jaki oni mają plan. Bo co, będą normalnie funkcjonować w strukturach, w trzeciej lidze? Jeszcze może awans zrobią? – pyta nas jeden z byłych piłkarzy.

Inny dodaje: – Zarabialiśmy bardzo przeciętne pieniądze, w dodatku nieregularnie. Na końcu niektórym nie zapłacono w ogóle.

Kolejny łapie się za głowę, gdy myśli o tym, ilu ludzi padło ofiarą Szymczyka i spółki. – To boli najbardziej. Ile osób ​​w tym tkwiło, zostało po prostu okłamanych.

Część chłopaków jest tak zniechęcona, że macha ręką, że już po pieniądzach. Ja chcę walczyć, mam trójkę dzieci. Nie wyobrażam sobie, że nie dostaniemy zaległości, a Skra będzie dalej grała, jakby nic się nie stało. To byłaby niesprawiedliwość wobec tych  wszystkich tych ludzi – podsumowuje całą historię zawodnik z długim stażem na ligowych boiskach.

Nie można się z tym nie zgodzić, dlatego podjęliśmy ten temat. Ci, którymi Artur Szymczyk latami poniewierał, zasługują na nagłośnienie sprawy i dopilnowanie, żeby oszuści ponieśli odpowiedzialność za wyrządzone krzywdy.

***

Próbowaliśmy skontaktować się z Arturem Szymczykiem i Piotrem Wierzbickim, żeby poznać ich wersję wydarzeń. Nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi. Odpowiedzi na pytania o wzajemne związki i relacje nie przekazał nam także Śląski ZPN.

Jeśli jesteś osobą, która była lub jest okłamywana przez Skrę Częstochowa i chcesz opowiedzieć nam swoją historię, prosimy o kontakt: [email protected]. Jeśli twoja instytucja chce pomóc poszkodowanym, prosimy o kontakt pod tym samym adresem. Ci ludzie wciąż żyją nadzieją, że ktoś zapłaci im za ich pracę i okaże choć odrobinę szacunku.

WIĘCEJ REPORTAŻY O PATOLOGIACH POLSKIEJ PIŁKI NA WESZŁO:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix, FotoPyK, własne

59 komentarzy

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Niższe ligi

Reklama
Reklama