Rzadko zdarza się, że w Polsce goszczą najwięksi agenci świata. Jeszcze rzadziej, że robią to po to, żeby opowiedzieć o kulisach swojej pracy. Rafaela Pimenta, agentka Erlinga Haalanda, oraz Roger Wittmann, szef potężnej agencji ROGON, przywieźli do Warszawy historie swojego życia. Spotkaliśmy się z nimi, żeby wysłuchać ich barwnych opowieści, przemyśleń i anegdot.

Jak to się stało, że Pimenta dokonała w Polsce jednego ze swoich pierwszych transferów? Jak wyglądały początki menedżerskiego biznesu w Niemczech? Gdzie polskie kluby mogą szukać piłkarzy? Jakie konsekwencje spotykają szczerych agentów? Jak sztuczna inteligencja wpływa na przyszłość futbolu i pomaga menedżerom w szukaniu talentów? Jak negocjować z najtwardszym szefem klubu na rynku? Który zawodnik chce być partnerem biznesowym agencji piłkarskiej? Ile kosztuje najnowsza technologia w skautingu?
Tego wszystkiego dowiecie się z naszego reportażu.
***
Polskie Stowarzyszenie Licencjonowanych Agentów Piłkarskich ma długą nazwę i krótką historię. Powstało przed rokiem, zrzesza mniej więcej połowę menedżerów i robi to nie po to, żeby od czasu do czasu spotkać się na herbatkę, jak w klubie dla dżentelmenów z wyższych sfer. Wszystko zaczęło się wraz ze zmianami w funkcjonowaniu agentów piłkarskich, które narzuciła FIFA.
Spis treści
- Kulisy pracy agentów i spór z FIFA. Rafaela Pimenta i Roger Wittmann na sympozjum dla menedżerów w Warszawie
- Najpotężniejsza kobieta w futbolu. Jak Rafaela Pimenta przejęła imparium Mino Raioli?
- Dom w morzu, dziesięć lat bez wyjścia do marketu. Rafaela Pimenta o współpracy z topowymi piłkarzami
- Alkohol, papierosy i kłótnia o miliony dla Mario Baslera. Początki agentów piłkarskich
- Sztuczna inteligencja przyszłością skautingu. CUJU - technologia w pomocy agentom
- "Nie traktuj piłkarza jak członka rodziny. Opowieści o miłości to storytelling"
Kulisy pracy agentów i spór z FIFA. Rafaela Pimenta i Roger Wittmann na sympozjum dla menedżerów w Warszawie
Narzuciła, bo światowa federacja postanowiła rozpisać zasady funkcjonowania zawodu. Wprowadziła obowiązkowe licencje — słusznie jako próg wejścia, element walki z szarą strefą — ale też masę innych, mniej udanych pomysłów oraz rozwiązań, które zdaniem agentów były oderwane od realiów; które doprowadziłyby do powstania szarej strefy, nieścisłości, kombinacji.
Gdy pytaliśmy polskich agentów o szczegóły, wskazywali np. że system salary cap dla menedżerów sprawiał, że w niektórych dealach agentowi bardziej opłacałoby się reprezentować interes klubu niż własnego zawodnika, bo dzięki temu mógłby więcej zarobić. FIFA wymyśliła zresztą system, w którym prowizje zostałyby przerzucone na piłkarzy.
Dziur w serze było więcej. Niedziałający bank, który miałby rozdzielać pieniądze, problemy z samymi licencjami, skomplikowane tematy prawne, które wykluczały legalność pewnych zakładanych przez FIFA regulacji. Wszystko to spotkało się z reakcją agentów. Nie tych polskich, lecz największych na rynku, współtworzących The Football Forum, organizację zrzeszającą takich, jak oni.
Polscy agenci założyli stowarzyszenie. Chcą rozmów z PZPN, punktują regulamin FIFA
Rafaela Pimenta, szefowa tegoż, nazywała działania FIFA totalitaryzmem. Jonathan Barnett z CAA Stellar stwierdził, że nie zaprowadzą one porządku, lecz uczynią z rynku Dziki Zachód. Najgrubsze ryby wytoczyły najcięższe działa, wchodząc w otwarty spór ze światową federacją, która zawiesiła większość regulacji. Obydwie strony walczą teraz o rację przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
Stowarzyszenie zrzeszające polskich agentów trafiło pod skrzydła The Football Forum i upomina się o swoje na lokalnym rynku, w PZPN. Liczy na to, że prawa agentów będą respektowane, że długi wobec nich staną się częścią procesu licencyjnego, żeby kluby przestały w nieskończoność migać się od płacenia za ich pracę, zrzucając to na koniec listy zadań i potrzeb.
— Nie liczymy na to, że ktoś będzie nam pomagał, ale niech przynajmniej nie przeszkadza — mówił zgromadzonym Mateusz Ożóg z międzynarodowej agencji MVP United, współzałożyciel PSLAP.
Menedżerowie apelują: nic o nas, bez nas. Rozmawiajmy i ustalajmy zasady razem, zamiast ciągać się po sądach i wdawać w konflikty. Za pośrednictwem stowarzyszenia ich głos ma być lepiej słyszalny. Dzięki eventom z udziałem takich postaci, jak Pimenta czy Roger Wittmann, chcą być bardziej rozpoznawalni, wzmocnić przekaz i rozszerzyć sieć kontaktów.
— Widzimy, że na sympozjum przyjechali agenci, którzy nie są jeszcze członkami stowarzyszenia. Liczymy, że organizując takie eventy przekonamy resztę środowiska, że robimy dobrą robotę i warto do nas dołączyć — mówi nam Jacek Osadnik z agencji Jumbo Football, współzałożyciel PSLAP i organizator The Agent’s Symposium.
Do Warszawy przylecieli agenci z Anglii, Danii czy Włoch, chętni do współpracy na nowym rynku. Michael Moller Pedersen tłumaczył mi, że rosnąca liczba skandynawskich piłkarzy w Polsce przyciągnęła jego uwagę. Uważa, że przy naszym potencjale jesteśmy w stanie ściągać jeszcze lepszych zawodników. Młodych, ambitnych, jeszcze mniej znanych. Zauważa, że takich w Ekstraklasie brakuje.
— Widzę tu przestrzeń do rozwoju, bo Dania produkuje masę talentów. Zimą rozmawiałem z dwoma klubami. Są zorientowani na skandynawskim rynku, ale niektórzy znają go jeszcze lepiej. Widzę, że u was w drugiej lidze nie gra zbyt wielu młodych piłkarzy. Duńską drugą ligę obserwuje każdy. Niektórzy idą jeszcze dalej. Znam klub w Szwecji, który monitoruje trzecią ligę. Zbiera dane ze wszystkich meczów, ma wytypowanych kilku zawodników, którzy dobrze się zapowiadają — tłumaczy.

Agenci na sympozjum PSLAP
Ostatnio gruchnęła wiadomość, że Lech Poznań obserwuje Osmana Abdulkadira Addo z drugoligowego B.93. Jeśli spytacie po co, odpowiem przykładami piłkarzy wyciągniętych z tego samego poziomu.
- Henrik Meister: Sarpsborg zarobił na nim 9 mln euro
- Casper Tengsted: Rosenborg zarobił na nim 7 mln euro
- Tammer Bany: Randers zarobił na nim 4 mln euro
- Laurs Skjellerup: Goteborg zarobił na nim 3,6 mln euro
Tylko Tengsted kosztował większe pieniądze, milion euro. Pozostali to koszt rzędu pół miliona, ale złotych. Nawiązanie relacji, networking, to klucz do pracy w zawodzie. Wittmann wspomni o tym potem, na scenie, dając rady młodszym agentom:
— Musisz być dostępny dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Musisz mieć otwartą głowę, znać języki. To biznes oparty na emocjach, relacjach międzyludzkich. Młodzi agenci powinni popracować z doświadczonymi ludźmi w tej branży. Uczyć się od nich, poznać błędy, jakie można popełnić. Nie próbuj wmówić piłkarzowi, że wiesz wszystko, bo nie wiesz.
W Warszawie pokazał się absolutny nowicjusz w branży, Dominik Furman, który zakończył piłkarską karierę po sporze z Wisłą Płock i chce działać w menedżerce wspólnie z Maciejem Masłowskim, bratem Łukasza, który wcześniej tworzył z Marcinem Kubackim agencję Top Goal.

Dominik Furman
Pokazali się ludzie spoza świata menedżerki, jak byli dyrektorzy sportowi: Tomasz Pasieczny i jego imiennik, Wichniarek. Byli i ci, którzy chcą się przypomnieć branży, jak Cezary Kucharski. Najważniejsze były jednak gwiazdy wieczoru — Pimenta oraz Wittmann. Ich historie dosłownie skradły show.
Najpotężniejsza kobieta w futbolu. Jak Rafaela Pimenta przejęła imparium Mino Raioli?
Rafaela Pimenta mocno zaangażowała się w działania na rzecz The Football Forum. Lata po świecie, rozmawia, walczy. Głośny wywiad, którego udzieliła The Athletic, sprawił, że o sporze agentów z FIFA zaczął mówić cały świat. W Polsce nie ma żadnych interesów. Śmierć Mino Raioli spowodowała rozpad agencji na dwa podmioty:
- Team Raiola wciąż prowadzi Vicenzo, kuzyn Mino;
- Rafaela Pimenta działa na własny rachunek, zajmując się drugą połową zawodników.
Większość gwiazd przejęła ona, kobieta znikąd. Przez lata tak anonimowa, że autorzy biografii Mino Raioli na kartach książki nie wspomnieli o niej ani słowem. To ogromne niedopatrzenie, bo w agencji One pełniła kluczową rolę. W The Athletic angielski działacz określił ją „najważniejszą osobą piłkarską, o której nikt nie wie”. Raiolę poznała dwie dekady temu, pracując dla Rivaldo, którego firma tworzyła w Brazylii klub piłkarski.
Pimenta wywodzi się z prawniczego światka. Piłkarską tematykę wdrożyła, żeby zachęcić większą liczbę studentów do uczęszczania na jej zajęcia. Z czasem zawodnicy zaczęli zwracać się do niej po porady prawne. Gdy spotkała Mino, nawiązali współpracę, która przerodziła się we współtworzenie najbardziej znanej marki menedżerskiej na świecie.
— Ojciec zawsze mówił: lepiej być przyjacielem króla, niż królem. O wiele łatwiej jest być poza centrum uwagi. Mino pozwolił mi wykonywać swoją pracę w skupieniu, zamiast rozpraszać się hałasem — tłumaczyła angielskim mediom.
Dla gwiazd ze stajni Raioli była ciocią, kluczową osobą zajmującą się ich interesami, dlatego wielu z nich zostało z nią po śmierci Mino. Już nie pracuje w cieniu, teraz jest frontmenką agencji, która obsługuje Erlinga Brauta Haalanda. Niedawno negocjowała w jego imieniu najwyższy kontrakt w historii Premier League.
Wielki piłkarz z małego miasteczka. Bryne – tu dorastał Erling Haaland [REPORTAŻ]
Równo dwie dekady wcześniej, gdy startowała w tym biznesie, jednym z pierwszych piłkarzy, których wytransferowała do innego klubu, był Edno, który z Viktorii Pilzno przeniósł się do Wisły Kraków. Kariery nie zrobił, ale Rafaela Pimenta o wspomniała o tym polskiej publice. Tak jak i o tym, że do Warszawy przyleciał z nią tata.
— Nasza rodzina ma żydowskie korzenie. Nasi przodkowie uciekli z Polski przed niemiecką okupacją. Marzeniem mojego taty był przyjazd do Warszawy, możliwość zobaczenia ojczyzny, z której się wywodzimy — opowiadała, tłumacząc, że zdążyła zwiedzić kawałek miasta, zrobić kilka pamiątkowych zdjęć.

Edno i Mauro Cantoro świętują mistrzostwo Polski Wisły Kraków
Dla Rafaeli więzi, które nawiązała, są bardzo ważne. Ubolewała nad tym, że Mino Raiola „zmarł uważany za kryminalistę, którym nie był”. Dlatego walczy o wizerunek menedżerów i respektowanie ich praw. The Football Forum to swego rodzaju związek zawodowy, który domaga się szacunku od FIFA. Pimenta walczy nie tylko o prawa agentów, lecz i piłkarzy. Zawodnicy od dawna są w sporze z najważniejszymi postaciami światowego futbolu, twierdząc, że grają zbyt wiele. Erling Haaland, podopieczny Rafaeli, stwierdził, że nie sposób być zawsze w formie, gdy grasz siedemdziesiąt razy w sezonie. FIFPro wylicza:
- sezon Juliana Alvareza trwał dokładnie rok i szesnaście dni, w trakcie których Argentyńczyk 82 razy znalazł się w składzie, notując 75 występów;
- Saud Abdulhamid z Al-Hilal rozegrał 67 meczów, a 75% z nich miało miejsce w ciągu pięciu dni od poprzedniego spotkania;
- Cristian Romero podróżuje tyle, że co osiemdziesiąt dni okrąża Ziemię;
- Vinicius Junior w wieku Ronaldinho ma na koncie dwukrotnie więcej spotkań w karierze.
Do utraty tchu. Czy największe kluby świata grają zbyt wiele meczów?
Druga strona odpowiada: kluby same z siebie zaczęły latać na tournée przed sezonem, teraz już nawet po nim, żeby wycisnąć jeszcze więcej pieniędzy od sponsorów. Zawodnicy sami z siebie zaczęli windować swoje zarobki, ograniczając możliwości zatrudnienia większej liczby klasowych zawodników, żeby mieć większe opcje rotacji. Trenerzy sami z siebie korzystają z tych samych piłkarzy co tydzień, nie dając im szansy na odpoczynek.
Który piłkarz Realu Madryt rozegrał największą liczbę minut w sezonie? Żadna z obecnych gwiazd, lecz Roberto Carlos dwie dekady temu. Można powiedzieć, że futbol dziś to inny sport, ale można też zauważyć, że więcej niż 60 gier w sezonie zalicza 0,3% graczy, więc to problem wąskiej grupy najbogatszych, najbardziej eksponowanych klubów oraz piłkarzy.
Dom w morzu, dziesięć lat bez wyjścia do marketu. Rafaela Pimenta o współpracy z topowymi piłkarzami
Rafaela Pimenta wydaje się dostrzegać dwie strony medalu. W Warszawie tłumaczyła, jak zmienił się ten biznes nie tylko od strony agenta czy zawodnika.
— Kiedyś bank wysłał pismo do mnie i naszych klientów. Ogłosił, że zamyka nam konta, bo nie chce być kojarzony z futbolem. Dacie wiarę, że coś takiego się wydarzyło? Z dzisiejszej perspektywy to niewyobrażalne, bo piłka nożna to kura znosząca złote jaja. Przyciąga wiele osób, pozwala się wzbogacić, daje pracę. Rozumiem apetyt na więcej kontentu. Zwiększyły się możliwości organizowania eventów, uczestniczenia w nich. Kiedyś mundial odbywał się co cztery lata, bo tyle czasu zajęło zorganizowanie go. Teraz podróże są szybsze, łatwiejsze i tańsze — mówiła.
— Ludzie chcą oglądać więcej piłki nożnej, ogólnie chcą więcej. Kiedyś do kin wchodził jeden nowy film miesięcznie, teraz jest ich kilka plus kolejnych kilkanaście na platformach streamingowych. Musimy jednak zastanowić się, jak tego nie zepsuć. Powstało wiele badań dotyczących tego, ile zawodnicy powinni grać. Mam zawodników, którzy mają tydzień urlopu. Tak, zarabiają ogromne pieniądze, ale jest też życie rodzinne, prywatne, balans. Może przyszłość będzie wyglądała tak, że będziemy ustalać, ile minut piłkarz może zagrać w sezonie i to klub będzie decydował, gdzie go wykorzystać — zastanawiała się agentka gwiazd.

Rafaela Pimenta
Problemy, o których opowiada Rafaela Pimenta, są ciekawe, istotne, ale — nie ukrywajmy — z polskiej perspektywy to egzotyka. Czasy, w których Pimenta sprowadzała piłkarzy do Polski, też minęły. Agencja Mino Raioli prowadziła niegdyś Bartosza Salamona. Rafaela Pimenta najbliżej naszego kraju jest, gdy zajmuje się transferami piłkarzy Slavii czy Sparty Praga.
Polska piłka to czeski film, czeska to sukces w Europie. Jak to robią sąsiedzi? [REPORTAŻ]
To kolejna pozostałość po imperium Mino, który miał świetne relacje z czeskimi agentami. Pimencie ostał się jeszcze Mick van Buren, ale tylko dlatego, że reprezentował on praski klub. Ona sama zwróciła się ku Skandynawii. Do Polski przyleciała prosto z Liverpoolu — reprezentuje także Arne Slota, trenera The Reds.
— Gdy zaczynałam, praca menedżerów była kompletnie inna. To było one man show. Mieliśmy agentów, teraz mamy agencje. Jeśli agent ma być dla zawodnika wartością dodaną, nie może działać w pojedynkę. Agenci powinni być doradcami, przedstawiać najlepsze opcje i pozwolić piłkarzowi wybrać. Ekspertem możesz być tylko w temacie transferów. Czasami ciężko jest przyznać, że czegoś nie wiesz, żeby piłkarz nie rozmawiał z nikim innym, ale to zdrowe — stwierdziła Pimenta.
Rafaela wyznała, że gdyby miała dać ludziom z branży jedną radę, byłoby to: nie możesz być ważniejszy od zawodnika.
— Musisz być z nim szczery, ale musisz być też gotowy na konsekwencje. W bańce nie dostrzegasz całej prawdy. Dzień przed podpisaniem lukratywnej umowy sponsorskiej byłam na kolacji z pewnym piłkarzem. Tłumaczyłam mu, że jego uniwersum właśnie się zmienia. Od teraz będzie rozpoznawalny nie tylko w tym świecie, lecz wszędzie. Wszystko, co zrobi, będzie miało konsekwencje. Złe rzeczy będą tak samo złe, ale będzie o nich głośniej. Miałam zawodników, którzy odeszli, bo słyszeli to, czego nie chcieli słyszeć. Słyszeli, że nie będą gwiazdami.
Z wielkimi pieniędzmi i wielkimi gwiazdami wiążą się wielkie kłopoty. Pimenta przytoczyła kilka historii związanych z przygodami swoich zawodników. Inwestycje?
— Miałam piłkarza, który kupił „dom”, który w rzeczywistości był wysunięty dziesięć metrów w głąb morza. Spytałam go: ok, umiesz nurkować?
Rozpoznawalność?
— Znam zawodników, którzy od roku nie wyszli na ulicę, nie pokazują się tam. Inni nie zrobili zakupów w supermarkecie przez dziesięć lat. Gdy Erling Haaland przyjechał do Bolonii, zamknęli dla niego pół miasta, nie spodziewał się takiego poruszenia. To jak życie w Big Brotherze. Piłkarze na to nie narzekają, bo w pewnym sensie dążysz do bycia na takim poziomie, ale można przez to zapomnieć, jak wygląda prawdziwy świat.
Alkohol, papierosy i kłótnia o miliony dla Mario Baslera. Początki agentów piłkarskich
Roger Wittmann zna Rafaelę Pimentę od wielu, wielu lat. Żartobliwie nazywa ją żoną. On sam błyskawicznie skraca dystans. Gdy spotkaliśmy się na wywiad przed wywiadem — szerszą rozmowę o jego pracy, wspomnieniach — w ciągu kwadransa dowiedziałem się, że raz w życiu zdarzyło mu się grać w golfa z Donaldem Trumpem; że mieszkał w Chinach, Dubaju i Rosji; że wybudował dom na brazylijskim odludziu, w części kraju tak innej niż największe metropolie, że gwiazdy drużyny narodowej mówili mu:
— Nie mieszkasz w Brazylii, bo tam, gdzie mieszkasz, to już nie Brazylia!

Roger Wittmann
Dopiero po tym, jak przedyskutowaliśmy etymologię mojego imienia, mogliśmy zahaczyć o futbol. Wittmann ma duszę i styl opowiadacza, zasypie cię anegdotami. Poniekąd wynika to z faktu, że rozkręcał karierę w czasach nawet wcześniejszych niż te, które Rafaela nazwała one man show.
— Robię w tym biznesie od trzydziestu pięciu lat. Wiesz, jak wyglądały pierwsze lata tej branży? Jeśli nie piłeś, nie paliłeś z piłkarzem, nie chciał z tobą pracować. Więc nauczyłem się pić i palić. Wywodziłem się jednak ze sportowej rodziny, środowiska, dlatego wyróżniało mnie to, że robiłem wiele, żeby ci chłopcy weszli na wyższy poziom. Wtedy zaczęliśmy rosnąć — zaczął swoją historię.
W branży menedżerskiej znalazł się jako „wybraniec”. Dosłownie. Jego przyjaciel, Mario Basler, stwierdził, że powinien go reprezentować. Był strażakiem, pływał, kształcił się na hydraulika, nie miał z tym światem wiele wspólnego. Wittmann na osobności wspominał mi, że autentycznie sięgnął po słownik, żeby znaleźć słowo „agent” i zrozumieć, czym miałby się zajmować.
Po czym zmierzył mnie wzrokiem i upewnił się, że moje pokolenie wie, jak funkcjonowała książka z hasłami i ich definicjami, encyklopedia.
— Moją misją było… podbić świat. Byłem osobą skłonną do życia w ciągłej podróży, ciągnęło mnie do tego. Z czym wracałem? Z pieniędzmi. Nie każdy może tak funkcjonować. Ile rodzin zniesie taki tryb życia? Nie ma nic złego w tym, że ktoś woli działać lokalnie. Zasada jest prosta: jeśli chcesz przetrwać, musisz robić to i to. Jeśli chcesz czegoś więcej, musisz nauczyć się cierpieć. To pieprzona bzdura, że to piękne życie, ta praca wiele wymaga. Trzeba umieć to znosić, trzeba umieć znieść to, że czasami w swoim kraju jesteś mniej szanowany niż poza nim — opowiadał dalej Niemiec.
Wspomniany Basler, który wkręcił go do zawodu, zapewnił mu przygodę życia. Roger Wittmann reprezentował Tima Wiese, Juliana Draxlera, Roberto Firmino. Pomagał przy dealu Neymara. Opowiadał mi, jak grał w plażówkę z Ronaldinho i próbował ściągnąć do Europy Ronaldo, zanim usłyszał o nim świat. Sam stwierdził jednak, że największym wyzwaniem był dla niego pierwszy kontrakt: Mario Basler miał przedłużyć umowę z Werderem Brema i poprosił go o pomoc.
— To ja spytałem jego: jak mamy to zrobić? Mario słyszał, że napastnik zarabia tyle i tyle. To był beznadziejny napastnik. Po paru piwach stwierdziliśmy, że Mario musi zarabiać więcej. Stawka rosła wraz z liczbą piw. W końcu doszliśmy do 1,5 miliona marek. Rano Mario spytał: nie pamiętam, na jakiej liczbie stanęło? Zaczęliśmy negocjować w drugą stronę. Stanęło na 900 tysiącach marek, uznając, że 1,5 miliona to zbyt wiele, żeby o tyle nie pytać. Obaj byliśmy przerażeni. Powiedziałem Mario, że słyszałem coś o prowizji, ale nie wiem, jak to działa. On stwierdził, żeby nie pytać o to klubu, bo on mi to wypłaci. Ale ile? Stwierdził, że zapyta w szatni, ile wynosi prowizja i okazało się, że dziesięć procent. Ok, wszystko wiedziałem, ruszyłem do boju.

Mario Basler
Roger twierdzi, że Willi Lemke, ówczesny szef Werderu, był najtwardszym graczem w grze. Absolutnym szaleńcem zdolnym do wszystkiego. To z nim musiał się dogadać.
— Zawołał do mnie, jak na idiotę:
– Czego chcesz?
– Jestem agentem Mario Baslera.
– Co, kim?! Nigdy o tobie nie słyszałem, jak możesz być menedżerem takiego zawodnika?
Mocno się wkurzyłem, co on kurwa wyprawia? Pomyślałem sobie, że to nie skończy się dobrze. Powiedziałem mu: – Nie obchodzi mnie to, okaż mi szacunek, jestem agentem twojego piłkarza — wspomina Wittmann.
— Lemke był naprawdę wredny i opryskliwy. Rzucił w końcu: – To ile niby chcecie zarabiać? Miałem sto myśli w głowie. Myślałem o tym, co miałem powiedzieć, o tym, że Lemke zachowuje się jak gówno, że chcę go znokautować. W tym wszystkim odpowiedziałem: – 1,5 miliona marek. Wtedy nastąpił wielki wybuch, awantura. Myślałem: o Boże, przeze mnie go wyrzucą!
Do gabinetu przywołano wtedy samego Baslera. To Roger chciał z nim porozmawiać, lecz Willi Lemke przejął kontrolę nad sytuacją.
— Mario, nie wiem, gdzie znalazłeś tego gościa, ale to najgłupszy agent, jakiego poznałem — miał powiedzieć swojemu piłkarzowi.
— Wtedy już naprawdę chciałem go pobić — śmieje się Wittmann. — Mario spytał, co się stało. Lemke przekazał mu, co powiedziałem. Mario odwrócił się do mnie z wyrzutem:
– Roger, co ty robisz? Prosiłem cię, żebyś nie pytał o tak gówniane pieniądze. Nie zagram za mniej niż dwa miliony!
Myślałem, że jestem w ukrytej kamerze. Nagle stałem się najlepszym przyjacielem Lemke! Uspokoił się, mówił, że jakoś się dogadamy.
– Nie, nie! 1,5 miliona to był mój pomysł. Mario chce dwa miliony. Teraz sobie z tym radź.
Negocjacje zaczęły się od nowa.
— Lemke powiedział, że da nam 1,5 miliona marek i 250 tysięcy bonusu. Nigdy w życiu nie słyszałem o czymś takim, jak bonus, więc odparłem, że nie ma mowy.
– 1,75 miliona gwarantowane?
– Tak.
– 1,6 miliona i 150 tysięcy bonusu, ok?
– Pomyślimy nad tym.
Przypomniałem sobie o prowizji. Mario mówił, że mi zapłaci, ale teraz się rozochociłem, więc dodałem: – Nie zapomnij o prowizji.
– Ile chcesz?
– 200 tysięcy.
– Co roku?
Nie miałem wtedy grosza przy duszy, puste kieszenie. Nie miałem pojęcia, czy to dobra stawka, dla mnie na pewno. Nie rozumiałem też, o co chodzi z tym „co roku?”. Lemke ni z tego, ni z owego rzucił, że da mi 800 tysięcy za całość. Po co, dlaczego? Nie wiem, przyjąłem to bez zastanowienia — wspominał agent.

Rozmowa z Rogerem Wittmannem podczas sympozjum agentów w Warszawie
Sprawa zmierzała ku końcowi, lecz Roger napotkał ostatnią przeszkodę. Formę rozliczenia.
— Nie do końca rozumiałem, o co chodzi, więc powiedziałem, że chcemy wszystko od razu.
– Koniec, zrywam rozmowy! Nie ma szans, nie damy wam tych pieniędzy! Możemy zapłacić dwie raty.
– Co to znaczy?
– Część teraz, część latem.
Myślałem już tylko o tym, żeby podpisać tę cholerną umowę i mieć spokój. Zawołałem Mario, wyjaśniłem mu wszystko.
– Proszę cię, podpisz już ten kontrakt. Nie wiem, co jest nie tak z tym gościem, ale coś na pewno. Może on coś palił, marihuanę? Nic już nie rozumiem, podpisz to i załatwmy te pieniądze.
Basler podpisał i był zachwycony. Na koniec Roger Wittmann przyznał mu się, ile wywalczył dla siebie. Zrezygnował z pieniędzy, które miał dostać od przyjaciela.
— Nagle, z dnia na dzień, stałem się bogaty. To historia mojego życia. Mario do dzisiaj mówi mi, że powinienem zobaczyć twarz Lemke, gdy powiedział o dwóch milionach — wyznał na koniec szef agencji ROGON.
Sztuczna inteligencja przyszłością skautingu. CUJU – technologia w pomocy agentom
Wittmann ma sześćdziesiąt pięć lat i ani myśli o emeryturze. Z wielką pasją opowiadał mi wcześniej o projekcie CUJU. Innowacyjnej aplikacji do odkrywania talentów. Stwierdza, że najgorszym momentem dla agenta jest ostatni kontrakt jego najlepszego zawodnika. O ile nie masz pod ręką garści młodych talentów, które wskoczą na to miejsce. Wtedy problem znika. Właśnie to robi ROGON, który dekadę temu zaczął budować narzędzie do identyfikacji talentów w każdym miejscu na Ziemi.
— Zbieramy dane od piłkarzy, których nikt jeszcze nie zna. Nie chodzi o przechwałki, jakich topowych zawodników mieliśmy kiedyś, jakich mamy dziś. To tylko moment. Liczy się następna generacja, tym się zajmuję. Trzydzieści milionów osób śledzi turniej, który zorganizowaliśmy w Brazylii przy pomocy AI. Podpisaliśmy najlepszego zawodnika, którego zgodnie wybrali sztuczna inteligencja oraz jury. Nikt go nie znał, nikt o nim nie słyszał. Wybrały go zgodnie dane i jury. Kluby mówią o analizie danych, mają całe departamenty naukowe, ale nie mogą zrobić tego, co my, dlatego rozmawiają z nami o naszej technologii — wyjaśnia Roger.
Sztuczna inteligencja i transfery. Jak AI zmienia rynek piłkarskich zakupów?
Jak na człowieka, który zaczynał w innej epoce, fascynuje podejściem do liczb i technologii. Po naszym pierwszym spotkaniu, jeszcze przed wejściem na scenę, woła mnie i pokazuje na telefon. Z ekranu macha do nas Julio Cesar. Ten Julio Cesar, ambasador projektu CUJU. Wittmann chciał, żeby opowiedział mi, dlaczego to rewolucja.
— To narzędzie do odkrywania talentów. CUJU to przyszłość piłki nożnej. Sztuczna inteligencja zmienia świat, a my jesteśmy jedynymi na świecie, którzy mają taką technologię. Jak wielu utalentowanych chłopaków nie ma szansy, żeby zaistnieć? Zwłaszcza tych biednych, niedostrzeganych — mówi mi Cesar.

Julio Cesar i inni ambasadorzy CUJU
Roger pokazuje mi aplikację, porównuje piłkarzy. Przeglądamy wyniki talentu z Eintrachtu Frankfurt. Z rozbrajającą szczerością stwierdza, że Julio Cesar był zestresowany. Były bramkarz zagaduje Wittmanna: przypomnij mu nasze hasło, powiedz mu o tym, lubię je.
— Zrobić widzialnych z niewidzialnych. Weźmy Flamengo z ogromnego Rio de Janeiro. Jak taki klub ma policzyć wszystkich chętnych do gry w nim i dać im szansę? Jak może nikogo nie przeoczyć?
Wittmann stwierdza, że CUJU jest w stanie zrobić wszystko. Porówna cię z najlepszymi piłkarzami świata — faktycznie są w bazie aplikacji — i przede wszystkim: da ci neutralny rezultat. Nie krytykuje, nie kocha. To maszyna, która wypluwa czysty, obiektywny wynik. Twierdzi, że kluby zabijają się o to, co wiedzą. Niedawno sprzedał 23% udziałów w CUJU za 150 milionów euro.
— Sztuczna inteligencja to przyszłość świata, nie tylko menedżerki. Za parę lat będziemy już mieć superkomputer, Quantum. Jeśli mamy dane, możemy przyśpieszyć cały proces. Zawodnik dostarczy nam dane, AI go oceni, zorganizujemy turniej dla najlepszych, zwycięzca dostanie zaproszenie na finały. Nie chcę wyeliminować ludzi z procesu skautingu, lecz w szybszy sposób przeprowadzić selekcję — opowiada Wittmann.

Obrazek z turnieju CUJU
Narzędzie przynosi ROGON oczekiwane owoce. Podpisują nowych zawodników, organizują turniej w Brazylii. Roger śmieje się, że gdy klub pytał go, skąd jest chłopak wygrany w projekcie, skąd trzeba go wykupić, odpowiedział, że znikąd. Z ulicy. Tam, gdzie nadal są talenty. Corinthians podpisał trzy piłkarki, które brały udział w projekcie. Przyznaje, że nie jest wielkim fanem kobiecego futbolu, ale dostrzega, jak szybko rośnie tej biznes.
— Nie da się rozwijać futbolu bez nich, tego oczekuje społeczeństwo. Co roku mamy obóz przygotowawczy w Brazylii dla naszych zawodników, dajemy im niezły wycisk. Teraz zaprosiliśmy na niego także dziewczyny. Byłem pod wrażeniem tego, jak mocno walczyły o szansę. W USA, Niemczech, Hiszpanii, Francji, Wielkiej Brytanii rynek rośnie w szybkim tempie. Kluby kupują zawodniczki za miliony, więc za parę lat będzie jeszcze lepiej.
„Nie traktuj piłkarza jak członka rodziny. Opowieści o miłości to storytelling”
ROGON ma na umowach sto piłkarek, ich liczba ciągle rośnie. Opowieść Rogera jest unikalna, bo to przecież ten sam poziom, co Rafaela Pimenta, lecz kompletnie inny model działania. Niemiecka agencja ma specjalną odnogę U23, gdzie znajdziemy młode talenty. Wittmann przeprowadził setki transferów. Pytam go, w czym tkwi sekret? Jak przywiązać do siebie piłkarzy? On jednak nie myśli w tych kategoriach.
— Dlaczego zawodnik miałby spędzić z tobą całe życie? Po ślubie przecież ludzie potrafią się sobą zmęczyć, wkurzyć. To wciąż takie same osoby, jednak się rozchodzą. Czemu z piłkarzami miałoby być inaczej? Zawodnicy nie są twoją rodziną. Nie traktuj ich tak. Opowieści o miłości między agentem i piłkarzem to storytelling. Nie kocham ich, doprowadzają mnie do bólu głowy, jak mógłbym ich kochać?!
Roger zdradza, że nigdy nie wciągnął do biznesu żadnego z byłych podopiecznych, którzy skończyli karierę. Czy kiedykolwiek to zrobi? Widzi jednego kandydata.
— Julian Draxler to wyjątkowy chłopak, bardzo inteligentny. Kilkukrotnie pytał mnie, czy może dołączyć do nas jako partner biznesowy. Nie powinien tego robić, bo stać go na więcej, ale on nalega. Mówi: znam pięć języków, mogę być agentem? Nie wiem, czy jest wystarczająco twardy na tę robotę. Żyje w strefie komfortu, a to dżungla, trzeba walczyć. Nie chcę mieć partnera w biznesie tylko po to, żeby sprzedać mu udziały. Potrzebuję powodu. Jeszcze nigdy mój były piłkarz nie został moim wspólnikiem.
Gdy Wittmann doradza swoim zawodnikom w sprawach biznesowych, robi to oficjalnie. Na papierze. Chce mieć dokumenty, żeby potem nikt nie przyszedł do niego i nie zarzucił mu, że przez niego stracił pieniądze. Mówi, że pierwszą inwestycją zawsze musi być dom, rodzina. Kiedy ktoś chce włożyć pieniądze w startup, przypomina, że 95% z nich upada, że nie warto inwestować wszystkiego w jeden biznes.
Twierdzi, że piłkarze nie zawsze chcą usłyszeć, ale to właśnie bycie szczerym doradza najbardziej.
— Mów im prawdę, mów, że nie są tak dobrzy, jak im się wydaje. Musisz jednak wiedzieć, że gdy im to powiesz, następnego dnia kopną cię w tyłek. Czasami to będzie dla was lepsze. Największa umiejętność to bycie człowiekiem, szczerość. Każdy z was powinien to wiedzieć. Nie przetrwasz, jeśli chcesz być przyjacielem piłkarza. Nie przetrwasz, jeśli chcesz tylko wycisnąć go jak cytrynę. Nie jestem jednak książką dla przyszłych pokoleń, bo pochodzę z innego świata. W moich czasach rzeczy działały inaczej — stwierdza.
I, jak każdy wybitny gawędziarz, dorzuca złotą myśl, puentę na koniec.
— Gdy powiesz prawdę, możesz stracić piłkarza, klub, wszystko. Obudzisz się z umarłym marzeniem w głowie, może będziesz zaczynał od zera. To koszmar, ale pamiętaj: koszmar to nieodłączny brat marzenia.
WIĘCEJ REPORTAŻY NA WESZŁO:
- Tanio kupić, drogo sprzedać. Genk – jak zarobić ćwierć miliarda w małym klubie?
- Jak wychować De Bruyne i Courtoisa? Genk — belgijska fabryka talentów [REPORTAŻ]
- Bogaci jak Club, mądrzy jak Cercle, piękni jak Brugge [REPORTAŻ Z BELGII]
- Lepszy niż Old Trafford. Parken: stadion-legenda [REPORTAŻ Z KOPENHAGI]
- Walijski trzecioligowiec ma miliony fanów. W czym tkwi sekret? [REPORTAŻ Z WREXHAM]
- Jak znaleźć piłkarza w Premier League? [REPORTAŻ Z ANGLII]
- Ruina i dzieło sztuki. Fiorentina – więzień Stadio Artemio Franchi [REPORTAŻ Z WŁOCH]
- Mlada Boleslav uzależniona. Miasto i klub pod kroplówką Skody [REPORTAŻ Z CZECH]
- Niewielka mieścina – tu zaczynał Erling Haaland [REPORTAŻ Z NORWEGII]
- Milwall, Chelsea, Fulham – jak wyglądają puby kibiców w Londynie? [REPORTAŻ Z ANGLII]
- Ulice Dortmundu gonią nazioli i towar [REPORTAŻ Z NIEMIEC]
- Lekcje od pilota, intensywność i oddana społeczność. Kulisy sukcesu Bodo/Glimt [REPORTAŻ Z NORWEGII]
fot. Mieszko Piętka/Akpa, Newspix