Reklama

Polski trener przebija się na zachodzie. Z Łotwy do Belgii – historia Przemysława Łagożnego

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

20 marca 2025, 09:01 • 19 min czytania 22 komentarzy

Przemysław Łagożny to jeden z nielicznych polskich trenerów, którzy pracują na zachodzie. Jego kariera zaskakuje i zadziwia, bo wiedzie przez Legię Warszawa po Hiszpanię, Łotwę – gdzie był najmłodszym trenerem w Europie – do belgijskiego KRC Genk, z którym walczy o mistrzostwo kraju. Jak ktoś bez bogatej piłkarskiej kariery przebił się do świata poważnej piłki? Łagożny pomagał Luisowi de la Fuente, odwiedza bliskiego współpracownika Pepa Guardioli w Manchesterze City i współpracuje ze słynnym Thorstenem Finkiem. Jak na barwnego opowiadacza przystało, wyjaśnił nam, jak do tego doszło i co zrobić, żeby pójść w jego ślady.

Polski trener przebija się na zachodzie. Z Łotwy do Belgii – historia Przemysława Łagożnego

Możesz być najlepszy w danym środowisku, ale nie otworzysz sobie drzwi, jeśli nikt cię nie zna – mówi mi Przemysław Łagożny, gdy spotykamy się w Genk, w Belgii i snuje opowieść o tym, jak on sobie te drzwi otworzył. Nauka języków, zacięcie do pracy i chęć do pomocy sprawiły, że rozwinął sieć kontaktów i dotarł do ludzi, którzy wydają się nieosiągalni. Miał propozycję pracy w Aspire Academy, był w sztabie Legii Warszawa, przyjaźni się z legendą Athletiku Bilbao. W Genk trener powierzył mu odprawy, uznając, że najlepiej trafia do zawodników. To historia zwariowanej, nietypowej i ciekawej kariery, która wciąż jest na wstępie. Łagożny ledwie przekroczył trzydziestkę, więc przed nim wiele lat pracy w zawodzie.

***

Przemysław Łagożny – polski trener w Belgii. Legia Warszawa, Genk i Malaga

Legia Warszawa to akademia trenerów?

Miałem taki wniosek, gdy przyjeżdżali do mnie znajomi i liczyliśmy, ile osób, które były w akademii Legii, załapały się do pracy na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Goncalo Feio, Daniel Myśliwiec, Mikołaj Łuczak, Kacper Marzec… Więcej niż dziesięć osób byśmy znaleźli. To sukces.

Reklama

Jesteście z jednego klucza. Legia przyciągała ludzi, którzy chcieli zapracować na szansę w piłce od samego dołu.

Trafiłem tam na wolontariat. Jako student AWF chciałem stawiać pierwsze kroki w klubie. Kacper Marzec też przychodził jako wolontariusz. Wyróżniała nas determinacja, chcieliśmy się uczyć, a nie dostać coś na tacy. Nie mieliśmy kariery piłkarskiej, ale chęć pracy za wiedzę i dres Errea z herbem Legii otworzyła nam drogę do piłki. Mnie zaufał Marcin Pawlina. Był jeden wakat na wolontariusza i dał mi szansę. Teraz współpracuję z Thorstenem Finkiem, który pewnie też miał wielu kandydatów na moje miejsce, ale wybrał mnie. Żeby gdzieś zaistnieć, potrzebujesz osoby, która w ciebie uwierzy.

Przemysław Łagożny i Thorsten Fink, trenerzy KRC Genk

To łączy się z byciem obrotnym, odważnym. Gdy chcesz coś zrobić, to robisz.

Moim gamechangerem było odkrycie teorii sześciu stopni oddalenia: jesteśmy o sześć uścisków dłoni od każdej osoby na świecie. Zacząłem to analizować — znam Bartka Pawłowskiego, on w Maladze pewnie grał z kimś, kto zna Leo Messiego. Jeżeli ci zależy, możesz znaleźć dojście do danej osoby, organizacji, miejsca. Kwestia tego, czy się odważysz i będziesz coś robił w tym kierunku.

Reklama

Twoja historia wyglądała tak, że z kimś pogadałeś, komuś pomogłeś i po czasie ktoś to docenił. Bycie dobrym człowiekiem popłaca?

Uważam, że dobro wraca, ale na pewno na różnych etapach parę osób mnie wykorzystało.

Trzeba się na to nastawiać.

Jak masz miękkie serce, to miej twardą dupę. Tak się u nas mówi. Czułem zadrę, ale nie wpłynęło to na mój charakter. Nakierował mnie na to Jose Manel Casanova, dyrektor akademii Malagi. Tym, ile czasu poświęcił mi na stażu, jak się zaangażował. Przyjąłem dewizę, że skoro taka osoba pomaga raczkującemu trenerowi, to też taki będę. Praca w sporcie to praca z człowiekiem. Relacje międzyludzkie i to, co dajesz od siebie, w pewnym momencie wrócą. Tego się trzymam.

Networking w piłce nożnej jest najważniejszy?

Możesz być najlepszy w danym środowisku, ale nie otworzysz sobie drzwi, jeśli nikt cię nie zna. Generacja polskich trenerów ma wiedzę i umiejętności, żeby pracować na innych rynkach, ale ich tam nie ma, bo nikt ich nie zna. Trzeba zadbać o to, żeby ktoś cię dostrzegł.

Ciebie dostrzegł Jacek Magiera. Tak zaczął się najciekawszy etap twojej pracy w Legii.

Był wolontariat, potem skauting młodzieżowy…

Zauważyłeś kogoś ciekawego?

Praca w skautingu to praca zespołowa. Zawodnika ogląda kilkanaście osób, na tej podstawie decyzyjni podejmują się oceny. Obserwowałem roczniki 2002 – 2005. Wyróżniał się wtedy Jakub Ojrzyński, Janek i Mikołaj Biegańscy. Kacper Masiak przyjeżdżał do nas na turnieje, był za mały, żeby go ściągać na stałe do Warszawy. Michał Rakoczy też przyjeżdżał do Legii i był nakręcony na to, żeby tam zostać.

Przemysław Łagożny z Michałem Karbownikiem i Maciejem Rosołkiem

Co było dalej?

Wspinałem się w strukturze klubu, ale widziałem siebie jako trenera młodzieży na wiele lat. Grałem w SMS Łódź, mieszkałem w bursie, znałem te realia. Są historie pozytywne, są też takie, że ktoś jest w więzieniu, inny nie żyje. Potrafiłem rozmawiać z młodymi zawodnikami i wczuć się w ich sytuację. Wtedy jednak Jacek Magiera zaczął się ze mną spotykać, próbował mnie wyczuć. Dostałem oczywiście książkę „Szczęście czy fart”. W końcu zaproponował, żebym wybrał lokal na spotkanie, który coś o mnie powie. Zaprosiłem go do hiszpańskiej restauracji w Warszawie, gdzie była muzyka, człowiek z gitarą. Jest lekki chaos, żeby porozmawiać, trzeba być blisko siebie, ale jestem zafascynowany hiszpańską kuchnią, kulturą, więc jeśli miałem pokazać siebie, to pokazałem.

Spokojny człowiek, jakim jest Jacek Magiera, mógł być w lekkim szoku.

Bardziej zestresowany byłem ja, bo czułem, że coś się święci, że może pojawić się propozycja, do której nie do końca byłem przekonany. Nie wiedziałem, czy dam sobie radę. Gdy Jacek powiedział, że widzi mnie w sztabie, przekonał mnie: spróbuj, do piłki młodzieżowej zawsze będziesz mógł wrócić. Miał rację, odnalazłem się lepiej, niż przypuszczałem i otworzyło się okno na świat. Przeżyłem w Legii wielkie zmiany, pięciu trenerów, trzech dyrektorów sportowych…

Warszawska wieża Babel podsunęła ci myśl, że warto znać języki?

To był mój konik już wcześniej. Nie chcę mówić, że to kalkulowałem, bo jeden język napędzał mnie do kolejnego, ale wiedziałem, że skoro nie jestem byłym piłkarzem i nie mam koneksji, to coś musi wyróżnić mnie z tłumu. Miałem łatwość do nauki języków, więc inwestowałem w to. Języki potem pomagały mi w pracy z różnymi trenerami i dyrektorami. Tylko raz, wyjątkowo, mi zaszkodziły — znajomość portugalskiego nie pomogła przy portugalskim trenerze w Legii. Będę jednak powtarzał, że języki to okno na świat.

Rola analityka w pierwszym zespole była dla ciebie odkrywcza pod kątem kariery trenerskiej?

Zacytuję Luisa Enrique, jednego z trenerów, którzy mnie inspirują: każdy trener powinien być analitykiem, a analityk trenerem. Są to bardzo ważne umiejętności. Analitycy są coraz bardziej doceniani — i dobrze, bo to ciężko pracujące w cieniu osoby. Profitem jest to, że oglądasz wiele spotkań, szukasz zależności, słabych i mocnych stron, powtarzalności. Jeżeli cały czas oglądasz piłkę, to będziesz szybciej znajdował i interpretował pewne zachowania boiskowe. Druga rzecz to umiejętność odnajdywania się w programach analitycznych czy postprodukcyjnych. Rozwinąłem się w tym i jest to pomocne do teraz.

Umiejętność przekazywania informacji jest ważniejsza niż samo zdobycie informacji. Wiesz o tym świetnie, bo w KRC Genk prowadzisz odprawy zespołu.

Piłkarze docenili to, w jak krótkim czasie jestem w stanie przekazać im kluczowe rzeczy. Bez lania wody, wiedza w pigułce. Ktoś musiał siedzieć pół godziny na odprawie, teraz w dziesięć minut dostaje to, co się wydarzy. Wybór tego, co pokazujemy i sposób narracji to bardzo ważne rzeczy, pomagają zdobyć zaufanie zawodnika, sprawić, że uwierzy w to, co mówisz. Moją siłą jest to, że prowadzę z nimi dialog. Pytam, chcę, żeby dopowiadali. Angażuję ich, kiedy trzeba wstanie Thorsten, coś wyjaśni i działa.

Są jakieś różnice w przekazywaniu wiedzy w Polsce, na Łotwie i w Belgii?

Andy Sasimowicz, skaut Manchesteru City, którego poznałem w Legii, zadał mi podobne pytanie. Odpowiedziałem podobnie, jak jeden z „jego” trenerów, który pracuje teraz w Chelsea z Enzo Marescą. Mieliśmy trening stałych fragmentów gry, przygotowywałem rzeczy pod mecz. Mamy taką jakość piłkarską, że nie muszę ich trenować, tylko zainspirować. Pokazać, co możemy zrobić, wpłynąć na to, że jesteśmy w stanie to zrobić, a poziom piłkarzy Genk sprawia, że jak w to uwierzą, możesz usunąć się w cień, bo są w stanie to wykonać. To jest ta różnica.

Mujaid Sadick i Przemysław Łagożny. Zaplanowany SFG przyniósł Genk gola – autorem był właśnie Sadick

Czyli w Polsce trzeba jednak bardziej trenować.

Lepszy materiał ludzki sprawia, że wiedza jest szybciej przyswajana, po prostu. Część piłkarzy, których spotkałem na Łotwie, sprawdziłaby się w tym samym czasie w lepszym środowisku, tylko nikt nie chciał zaufać, że piłkarz z ligi łotewskiej sprawdziłby się w dobrym klubie z Ekstraklasy. Niemniej średni poziom przygotowania zawodnika w Genk jest wyższy. Skoro jesteśmy liderem ósmej ligi na świecie, to musi być jakaś różnica.

Z jakiegoś powodu Premier League szuka piłkarzy w Belgii, nie w Polsce.

Po ośmiu miesiącach obserwacji uważam, że to idealne przetarcie i weryfikacja przed transferem do lig TOP5. Belgia łączy w sobie cechy piłkarskie i bardzo duże wymagania fizyczne. W Holandii piłka jest piękniejsza, ale mniej wymagająca fizycznie.

Ruszyłeś do Hiszpanii, ruszyłeś na Łotwę. Były jakieś wyzwania, których byś się nie podjął?

Skoro podjąłem się pracy w Tukums, gdzie trzeba było zorganizować klub od podszewki po pierwszym w historii awansie, to nie ma takich wyzwań. Chciałem tego, bo w Legii miałem wszystko. Byłem ekspertem w jednej dziedzinie, ale chciałem mieć wpływ na więcej rzeczy. Na Łotwę pojechałem dlatego, że był tam Marek Zub, który osiągnął sukces w każdym postsowieckim kraju. Inspirowało mnie to, jak on jest w stanie się tam odnaleźć. Zawsze stawiałem na ludzi, nie na miejsce. Wiedziałem, że będę chciał wyjechać z Polski, bo wizyta w Maladze uświadomiła mi, ile daje wejście w nowe środowisko. Rozwijasz sieć kontaktów, poznasz inną kulturę piłkarską, wyciągniesz z tego coś dla siebie.

Marek Zub: Trzeba było powalczyć o docenienie [WYWIAD]

Więc to inna kultura przeważyła? Bo chcąc sprawdzić się w mniej cieplarnianych warunkach i budować klub od podstaw, mógłbyś wybrać dowolny zespół w 3. lidze.

Praca z Markiem, praca w innym kraju i inna rola. Funkcja asystenta na Łotwie otwierała mi możliwość wpłynięcia na wiele procesów, co było mi potrzebne. Widziałem w sobie wiele cech, które mogłem wykształcić i potrzebowałem środowiska, gdzie mógłby się tego nauczyć.

Dużo u ciebie planowania, świadomości. Malagę też przecież wybrałeś dlatego, że to akademia bez boisk, czyli odpowiadająca polskim problemom.

To było inspirujące — Malaga chwilę wcześniej grała w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, lecz akademia miała dwa boiska, na których trenował też pierwszy zespół. Jej wychowankowie i tak trafiali do profesjonalnej piłki. Starałem się odwiedzać miejsca, z których mogłem wyciągnąć coś dla siebie, nie tylko zrobić zdjęcia. W Legii mieliśmy trening na ćwiartce boiska, Malaga wynajmowała po połówce boiska dla grup młodzieżowych. Zbliżone warunki pracy. Oczywiście to, gdzie jedziesz, często jest uzależnione od tego, kogo znasz.

Przemysław Łagożny, Sergio Pellicer i Manolo Sanchez

Ale już ustaliliśmy, że poznać można wszystkich.

Racja! Uważam, że lepiej wybierać kluby średniej klasy. Byłem też na stażu u trenera Pachety  w Realu Valladoid — to otwarte kluby, które chcą ci wiele pokazać. Nie ma tam hierarchii i biurokracji.

Był jednak taki projekt, który odrzuciłeś — Aspire Academy.

Temat Aspire Academy wyszedł po stażu w Athletic Bilbao. Wiele osób z Athletic trafiło do Kataru. Zadzwonił do mnie kolega, dał znać, że mają wakat i pasuję pod profil. Pierwszym etapem była analiza meczu. Sprawdzali, co widzę jako trener. Potem była rozmowa z socjologiem, spotkanie wideo i — na koniec — spotkanie z psychologiem. Okazało się, że… to moja znajoma z Bilbao! Oprowadzałem ją nawet po stadionie Legii, kiedy była prelegentem na konferencji. Powiedziałem jej szczerze: nie chcę tej pracy, bo nie chcę wracać do piłki młodzieżowej, pewnie nie dostałbym najstarszym roczników. Pracowałem wtedy w pierwszym zespole Legii, graliśmy w pucharach, nie czułem tego. Interesowało mnie jednak, jak tak duża organizacja prowadzi proces rekrutacji, bo to dla mnie doświadczenie na przyszłość.

Kolejny przykład planowania.

Gdybym pracował wtedy w Legii na etapie piłki siedmioosobowej — pewnie spakowałbym się w pięć minut i pojechał, ale każdy ma swoje miejsce i czas.

Wiele rzeczy łączy się z Krajem Basków, obecnie mekką topowych trenerów.

Wszystko to zawdzięczam Julenowi Guerrero, którego spotkałem w Maladze i który jest legendą Athletic Bilbao. On zadzwonił do akademii i powiedział, żeby zaprosili mnie na staż. Tak samo było z Luisem de la Fuente — Julen był w jego sztabie w młodzieżówce, skontaktował się ze mną, gdy grali z reprezentacją Polski U-21 i potrzebowali informacji o naszym zespole. Jeżeli jednak mam wymienić jakiś klub, z którym jestem związany, to Malaga. Dzisiejszego pierwszego trenera znam bardzo dobrze, nawet weryfikował u mnie niedawno transfer zawodnika, z którym się przeciąłem. Z jego asystentem też mam bliską relację.

Twoja znajomość z Julenem Guerrero zaczęła się od tego, że przekazywałeś jego synowi uwagi na treningu, które zaciekawiły ojca. Mówił, że nikt nie przywiązywał się do takich detali. Co to było?

Wydaje mi się, że to było coś związanego z ustawieniem ciała, obserwacją; kiedy jest dobry moment na zbieranie informacji z lewej, z prawej strony; że jak piłka idzie między dwoma zawodnikami, nie do ciebie, to dobry moment na korygowanie pozycji ciała. Może go uraczyło indywidualne podejście? Może ciekawość, kim w ogóle jestem, skąd wziąłem się w klubie? Powiem więcej: nie spodziewałem się, że ta relacja przetrwa do dziś, że w ogóle przetrwa po moim powrocie do Polski. I najbardziej zaskakujące jest to, że to Julen zabiegał o kontakt, odezwał się do mnie. Jak będzie pogoda — bo jako Hiszpan nie przeżyje tego, co teraz mamy w Belgii — odwiedzi mnie w Genk.

Julen Guerrero, Przemysław Łagożny, Luis de la Fuente i sztab hiszpańskiej młodzieżówki

Dla Julena oglądałeś Gaviego, którego prowadził w hiszpańskiej młodzieżówce. Miałeś dostęp do sztabu Xaviego w Barcelonie, odwiedziłeś akademię Manchesteru City przez znajomego z otoczenia Pepa Guardioli. Robi wrażenie to, ile drzwi otworzyła ci ta Hiszpania.

To działa w obie strony. Manchester City grał z Club Brugge i pytali, jak widzę ten zespół.

Jednego dnia pomagasz Jagiellonii z Cercle Brugge, drugiego City z Club Brugge. Abstrakcja.

Mówiłem to samo! Jagiellonia zadzwoniła po materiały, moje spojrzenie. Dostali wszystko, czego potrzebowali.

Czyli co?

Moją opinię, plusy, minusy, jaki może być charakter spotkania. Przed meczem zastanawiałem się, jakim zespołem na tle Ekstraklasy jest Cercle Brugge, czyli średniak ligi belgijskiej. Przekazałem to, co wiem z perspektywy drużyny, która z Cercle jest dominująca i jest faworytem, więc oni musieli do tego podejść od innej strony, ale są pewne rzeczy, które możesz wykorzystać w swoim planie meczowym.

Pomoc od Wisły i z Belgii, nauka odpoczynku. Tak Jagiellonia odniosła sukces w Europie

Podobne rzeczy przekazałeś City?

Wymieniliśmy się poglądami. Manchester City mierzył się z Club Brugge w tym samym czasie, gdy my graliśmy z nimi półfinał Pucharu Belgii, co trzy dni. Oni też wysyłali mi swoje spostrzeżenia. Fajnie jest dostać coś od człowieka z zewnątrz, który nie zna założeń twojego sztabu i może otworzyć ci na coś oczy. Może wykorzystali z tego pięć procent, ale to zawsze coś. To absolutnie normalne, bo każdy robi to samo. Gdy pracowałem w Legii Warszawa i szukałem informacji o Rangersach, też pisałem do ludzi funkcjonujących na danym rynku. W takich sytuacjach każdy sobie pomaga, bo potem samemu tej pomocy potrzebuje. W „Jak (nie) grać w Europie” jest historia Rakowa, do którego odezwał się Bayer Leverkusen, który w finale Ligi Europy grał z Atalantą i kontekst meczu był podobny. Dla odbiorcy brzmi to abstrakcyjnie, ale takie sytuacje pokazują, jak blisko siebie są ludzie ze świata piłki. Nie każdy z nich to przyjaciel, z którym codziennie rozmawiasz.

Czerpiesz z tego, że możesz podpytać takich ludzi o filozofię różnych trenerów?

Wykorzystałem to na etapie, gdy robiłem kurs UEFA Pro i celowo nie podejmowałem pracy w klubie. Wiele osób uważało, że marnuję czas, a ja postanowiłem wykorzystać go na piłkarską edukację. Pracując dzień w dzień w klubie, nie masz szans na wyjazdy, spotkania, rozmowy z ludźmi z różnych zakątków świata, nawet jak ich znasz. Pojechałem do Manchesteru City, spotkałem się z członkami sztabu Pepa Guardioli, zapytałem o to, co mnie nurtowało, usystematyzowałem wiedzę. Tak samo z Realem Valladoid, Malagą, Athletico, trenerami, którzy pracują w Ameryce Południowej, w MLS – nawet online, ale można było porozmawiać. Praca w Polsacie, przy Lidze Mistrzów, też dawała możliwości. Mam kolegę w Porto, dużo od niego zaczerpnąłem pod kątem stałych fragmentów gry, które wychodziły im świetnie.

Carles Planchert i Przemysław Łagożny. Planchert to jeden z trenerów, którzy od samego początku pracują z Pepem Guardiolą

Dodajmy: półtora roku przerwy na kurs UEFA Pro to niecodzienna sytuacja, bo wynikająca z tego, że robiłeś ten kurs na Litwie.

Każdy z trenerów, zwłaszcza z tych, którzy dostaną pierwszą pracę, jest nagrzany. Skończysz jedną, chcesz iść do drugiej, bo podchodzisz do tego tak, że szansa może się nie powtórzyć… Po pierwszym zjeździe koledzy patrzyli na kalendarz i mówili mi: ty jesteś w najlepszej sytuacji! Nie masz zespołu, możesz zaliczyć wszystko na czas. To byli ludzie z siedmiu krajów. Widzieliśmy, że praca oraz obowiązki związane z kursem będą wymagały dobrej logistyki.

Nie żałujesz, że nie zrobiłeś kursu w Polsce?

W ogóle. To była międzynarodowa grupa z niemieckim koordynatorem. Był nawet trener z Maroka, który pracował chyba w Beninie. To była największa wartość tego kursu, nasza międzynarodowa grupa. Mieliśmy wykładowców z Austrii, Niemiec, więc mogliśmy poznać trenerów i specjalistów z tych krajów. Nie miałem ciągotek do niemieckiej filozofii, ale dzięki temu mogłem zobaczyć, jak to u nich wygląda i znów — dotknąłem innej kultury piłkarskiej.

Thorsten Fink tak jak Julen Guerrero zabiegał o to, żeby wasz kontakt się nie urwał. Wypytywał cię o Polskę.

Było zainteresowanie z Ekstraklasy, miał bezpośredni kontakt z klubem. Pytał, ale był tak przygotowany, że nie tyle pomogłem, ile potwierdziłem opinię, którą miał. Nie byliśmy przyjaciółmi, ale był jakiś feeling. Spotkaliśmy się od czasu do czasu na kolację w Rydze.

Ale nie spodziewałeś się pewnie, że ze spotkań w knajpie w Rydze zrodzi się wspólna praca w Belgii.

Kompletnie nie, na pewno nie na etapie Łotwy. Gdy Thorsten był po pracy w ZEA, też nie. Napisałem wtedy jak do kolegi: ze wsparciem po stracie pracy. Gdy spotkaliśmy się w Monachium na obiad przy okazji meczu Ligi Mistrzów, który komentowałem — też nie. Trenerska wymiana, pokazaliśmy sobie nasze modele gry. Kolejne spotkanie, gdy zaprosił mnie do domu — tam dał jasno do zrozumienia, że jest zainteresowany pracą ze mną.

Przemysław Łagożny jako trener Spartaksa Jurnala. Był wówczas najmłodszym trenerem w Europie

Jak odebrałeś szansę współpracy z człowiekiem, który ma taką renomę?

Przede wszystkim jako fantastyczną możliwość nauki. W Thorstenie najbardziej lubię to, jaką jest osobą. Pracował w HSV, na Łotwie i w Japonii, widział piłkę z każdej strony, jako zawodnik wygrał Ligę Mistrzów. Historie, która opowiada, są na film. Wiedziałem, że przyjmę tę ofertę, bo to niesamowita szansa i możliwość uzupełnienia go w tym, w czym czuję się mocny. Walczył o to, żeby znalazł się budżet na dołączenie mnie do sztabu. Samo to, że oddał mi prowadzenie odpraw, pokazuje, że jest dobrym menedżerem, który potrafi zarządzać sztabem.

To unikalna, ważna cecha.

Thorsten Fink dostrzega we współpracownikach i piłkarzach cechy wiodące, które potrafi uwypuklić tak, żeby wpłynęły one na jakość działania całej grupy. Przykładowo Jarne Steuckers — skrzydłowy, którego bardzo często zobaczysz w środkowej strefie, bo Fink go zna i potrafi wkomponować jego charakterystykę do zespołu. Świetne były urywki z meczu z Liege, gdy lewy obrońca nagle stał obok napastnika. To właśnie wykorzystanie najlepszych cech dla zespołu.

Najważniejsza umiejętność dla trenera to delegowanie zadań?

W punkt. Świadomość ludzi na zarządzających stanowiskach jest taka, że oni nie są najmądrzejsi we wszystkich dziedzinach. Po to dobierasz współpracowników, żeby cię wsparli. Thorsten Fink w pewnym momencie zapragnął odświeżyć sztab. Jest z nim Sebastian Hahn, z którym współpracuje od zawsze, ale poza nim chciał świeżej krwi, nowego spojrzenia, żeby się rozwijać. Może tego mu brakowało, może dlatego jesteśmy na miejscu, które dziś daje nam Ligę Mistrzów?

Potrafisz sobie wyobrazić, że robisz to samo? Zostajesz pierwszym trenerem i przekazujesz pewne rzeczy sztabowi?

Każdy musi się tego nauczyć. Trenerzy wchodzący do zawodu mają z tym problem. Na kursie UEFA Pro mieliśmy testy psychologiczne i wyszło, że cała nasza międzynarodowa grupa musi popracować nad jednym czynnikiem — delegowaniem zadań. Patrząc na trenerów, z którymi pracowałem i na to, jak pracują dzisiaj, to każdy z nich nauczył się to robić lepiej. Pierwszy trener musi mieć czas na rzeczy pozasportowe — spotkania z prezesem, eventy biznesowe i wiele innych rzeczy, których kibic nie widzi, a finalnie mają wpływ na całokształt funkcjonowania klubu.

W Genk i okolicach jest spora polska społeczność związana niegdyś z przemysłem górniczym. W szerszym reportażu o mieście i klubie przybliżymy tę historię i tajemnice największej belgijskiej fabryki talentów

Już nie mówiąc o odpoczynku.

Niech wybrzmi, że Thorsten Fink zapewnia work life balance dla siebie, sztabu i zawodników. Skończysz pracę i idź, odpoczywaj, nie napędzaj się sztucznie, żeby robić więcej i więcej. Trzy razy w tygodniu chodzimy na siłownię, więc nie zobaczysz u nas nawet nadwagi!

Czym, poza odprawami, się w Genk zajmujesz?

Nadzoruję procesy analityczne. Analityk przygotowuje surówkę, która trafia do mnie, wybieram z tego to, co możemy wykorzystać w procesie treningowym i przekazuję to do sztabu. Do tego praca indywidualna, w grupach, na treningu i stałe fragmenty gry w ofensywie. Odpowiadam za plan meczowy i pomysły w tym zakresie, ale jesteśmy otwarci — jak ktoś ma dobry plan, to go wdrożę. W każdą środę robimy burzę mózgów.

Czujesz, że trafiłeś do idealnego miejsca? Pracowałeś w piłce młodzieżowej — to młody zespół, oparty o akademię i skauting. Znasz języki — to międzynarodowa szatnia.

Profil, podejście do ludzi, organizacja — to naprawdę świetne miejsce. W tym środowisku jestem w stanie wykorzystać wiele mocnych stron. Zespół jest na tyle młody, że, mając 32 lata, pierwszy raz nie mam nikogo starszego od siebie w szatni. Rozumiem ich, jesteśmy podobnym pokoleniem, łatwo nam nawiązać relację. Mogę pomóc Adrianowi Palaciosowi czy Yaimarowi Medinie, którzy nie mówią po angielsku, przekazać to, jak coś widzimy. Często jestem ich cieniem, który coś im podpowiada, żeby szybciej przyswoili informacje. Do tego możliwość obcowania z mocną piłkarsko nacją, nasze miejsce w tabeli — chwilo trwaj. Czuję, że to mój moment i nie muszę wybiegać w przyszłość.

WIĘCEJ WYJAZDOWYCH REPORTAŻY NA WESZŁO:

fot. KRC Genk, FotoPyK, Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Urbański utknął we Włoszech. „Według Nesty jest zbyt delikatny”. Pomoże mu kadra?

Jakub Radomski
3
Urbański utknął we Włoszech. „Według Nesty jest zbyt delikatny”. Pomoże mu kadra?
Ekstraklasa

Szok! Superpuchar w Warszawie, ale i tak bez kibiców. Ogłosili bojkot [NEWS]

Szymon Janczyk
95
Szok! Superpuchar w Warszawie, ale i tak bez kibiców. Ogłosili bojkot [NEWS]

Inne kraje

Piłka nożna

Urbański utknął we Włoszech. „Według Nesty jest zbyt delikatny”. Pomoże mu kadra?

Jakub Radomski
3
Urbański utknął we Włoszech. „Według Nesty jest zbyt delikatny”. Pomoże mu kadra?
Ekstraklasa

Szok! Superpuchar w Warszawie, ale i tak bez kibiców. Ogłosili bojkot [NEWS]

Szymon Janczyk
95
Szok! Superpuchar w Warszawie, ale i tak bez kibiców. Ogłosili bojkot [NEWS]