Reklama

Zimowe igrzyska za pasem. Czy Polacy przywiozą z Pekinu choć jeden medal?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

01 lutego 2022, 19:44 • 14 min czytania 14 komentarzy

Jeszcze przed startem tej zimy zakładaliśmy, że igrzyska w Pekinie mogą okazać się lepsze od tych w Pjongczangu. W Korei medale zdobywaliśmy tylko za sprawą skoczków – Kamila Stocha (złoto) i drużyny (brąz). W Chinach liczyliśmy na więcej, ale tuż przed startem igrzysk można mieć wątpliwości co do tego… czy wrócimy z jakimkolwiek krążkiem. Choć szanse na podium na pewno się pojawią.

Zimowe igrzyska za pasem. Czy Polacy przywiozą z Pekinu choć jeden medal?

Polska bez medalu?

To pierwsze pytanie, które należy sobie zadać. Bo całkiem prawdopodobny wydaje się, niestety, scenariusz, w którym wrócimy do mrocznych czasów naszych sportów zimowych – czyli XX wieku. Regularnie mieliśmy wówczas problemy ze zdobywaniem medali – od pierwszych igrzysk, w 1924 roku, aż do ostatnich w tamtym stuleciu, w roku 1998, zdobyliśmy… ledwie cztery krążki.

Pierwszy z nich to zasługa Franciszka Gąsienicy Gronia, który w 1956 roku zgarnął brąz w kombinacji norweskiej. Cztery lata później dwie trzecie podium w łyżwiarskim wyścigu na 1500 metrów zajęły Polki – Elwira Seroczyńska była srebrna, Helena Pilejczyk brązowa. Wydawać się wtedy mogło, że Polska się rozkręca i z naszymi sportami zimowymi będzie tylko lepiej, ale tak się nie stało. I w 1964, i 1968 roku medalu zabrakło. W 1972 w Sapporo – wiadomo, złoto wyskakał Wojciech Fortuna. Historyczne, pierwsze dla naszego kraju.

Tyle że Fortuna był sensacyjnym mistrzem. W Japonii teoretycznie nie miał prawa stanąć nawet na podium, co dopiero myśleć o wygranej. Jego triumf był może oznaką wielkiego talentu, ale nie świadczył o niczym więcej i nie zwiastował kolejnych medali, o czym fani w Polsce szybko się przekonali – przez niemal trzy kolejne dekady Polacy medalu nie zdobyli. Choć zdarzały się dobre występy, to zawsze czegoś jednak brakowało.

Reklama

A potem? Potem poszło. Dokładnie dzień przed okrągłą, trzydziestą rocznicą złota Fortuny, swój pierwszy medal wyskakał Adam Małysz w Salt Lake City. Potem dołożył też drugi. Również dwa krążki przywieźli z Turynu Tomasz Sikora i Justyna Kowalczyk. W Vancouver medali było już sześć, tyle samo w Soczi, na naszych najlepszych igrzyskach w historii (cztery złota, srebro i brąz). W Pjongczangu, jak wspomnieliśmy, znów – jak w 2002 roku – ratowały nas skoki.

Teraz jednak o medal może być niezwykle trudno. Bo po prostu nie da się wskazać kogoś, o kim można by powiedzieć: tak, to murowany faworyt do podium. Nasza reprezentacja olimpijska składa się co prawda z 57 osób, ale żadna z nich – z różnych powodów – w tej chwili nie powinna składać medalowych deklaracji. Może więc okazać się, że po raz pierwszy od 24 lat obejdziemy się na zimowych igrzyskach smakiem.

Choć jednak murowanych faworytów nie ma, to są tacy, którzy o medale mogą powalczyć. Zresztą nie bez powodu ledwie kilka tygodni temu firma Gracenote, zajmująca się często medalowymi analizami, wskazywała, że Polskę stać nawet na trzy krążki.

Kto więc mógłby je zdobyć?

Medal z izolacji?

Przed wylotem do Pekinu Natalia Maliszewska była naszą największą nadzieją medalową. Polka od dobrych kilku lat należy do światowej czołówki w short tracku. Od 2019 roku niezmiennie przywozi do kraju medale mistrzostw Europy na 500 metrów (w tym złoto sprzed trzech lat właśnie), była też wicemistrzynią świata. W klasyfikacji generalnej Pucharu Świata też raz wygrała – w sezonie 2018/19, swoim najlepszym. Trwającej zimy była trzecia, ale liczba zawodów była wyjątkowo mała i cały cykl szybko się skończył. Choć warto zauważyć, że Natalia wygrała jeden ze startów – na torze… w Pekinie.

Reklama

Wszystko to sugerowało, że gdy przyjdzie do olimpijskiej rywalizacji, Maliszewska będzie jedną z największych faworytek do medalu. Polka od kilku lat jest regularna, pokonuje nawet najgroźniejsze rywalki, raczej nie przytrafiają jej się wpadki. Mało tego – tej zimy z bardzo dobrej strony pokazywała się też na 1000 metrów i mówiło się, że i tu może zakręcić się w okolicach podium. Wiadomo, short track jest co prawda bardzo loteryjną konkurencją, wszystko zmienić może jeden upadek, których w tym sporcie sporo.

Kiedy jest się jednak w świetnej formie, szanse na ich uniknięcie rosną. A Natalia w takiej była. Pojawił się tylko jeden problem…

COVID. W nocy z 29 na 30 stycznia, już przebywając w Pekinie, Maliszewska otrzymała pozytywny wynik testu na koronawirusa i trafiła do izolacji. Nie byłoby w tym jeszcze wielkiej tragedii, gdyby jej najważniejszy start zaplanowano na koniec igrzysk. Niestety – kwalifikacje w rywalizacji na 500 metrów odbywają się 5 lutego. Konrad Niedźwiedzki, były panczenista, a w Pekinie szef polskiej misji olimpijskiej, przekazywał, że w stolicy Chin średni czas izolacji trwa 5-6 dni. Jeśli Natalia wyjdzie tak szybko, zdąży na zawody. Jeśli.

– Czuję się dobrze. Jestem zdrowa, tylko test mi wyszedł pozytywny. Gdyby ktoś kilka dni temu powiedział mi, że tak się stanie, bym się tylko zaśmiała. Jestem okazem zdrowia, nie mam gorączki, na treningach jeździłam normalnie, nie jestem osłabiona, nie miałam w ogóle podejrzeń, że coś takiego mogłoby mi się wydarzyć. […] Jest mi ciężko w to uwierzyć. Czuję się jakby ktoś mnie oszukał – mówiła TVP Sport tuż po pozytywnym wyniku.

Żeby wyjść z izolacji, Natalia potrzebuje dwóch negatywnych testów. Już teraz nastawia się na to, że je otrzyma. I choćby miało być to nawet godzinę przed startem, to gotową w pokoju, w którym się izoluje, ma torbę z wszystkimi potrzebnymi jej rzeczami. Sprzęty do treningu na czas odosobnienia też ma, stara się cały czas przygotowywać do rywalizacji. Wiadomo, jazdy na lodzie nie zastąpi nic, ale Polka robi, co może.

– Mam tu nawet swoją flagę. Jestem sportowo wkurzona teraz i nastawiona jeszcze bardziej bojowo. Chcę pokazać im, że nie zrobi to na mnie wrażenia – dodawała. W to wkurzenie można jej wierzyć. Pozostaje tylko liczyć na to, by zdążyła wyjść w terminie i pokazała na co ją stać na lodzie, nawet po stracie kilku kluczowych dni z przygotowań. – Jestem gotowa do tego startu od kilku miesięcy – mówiła w końcu niedawno.

I oby okazało się, że tę gotowość zaprezentuje. Bo nie ulega wątpliwości, że nawet po kilku dniach w zamknięciu, to Natalia właśnie będzie naszą największą nadzieją medalową.

Łyżwy dadzą sukcesy?

Na igrzyskach w Vancouver jeden medal, brązowy. W Soczi aż trzy – srebro i brąz w drużynach, a do tego niezapomniane złoto Zbigniewa Bródki. Ten zresztą po dłuższej przerwie wrócił w tym sezonie do rywalizacji na 1500 metrów, ale – przede wszystkim – w starcie masowym. To na igrzyskach stosunkowo nowa konkurencja, którą sam Bródka nazywa „połączeniem short tracku z panczenami”. A że on doświadczenie ma i z krótkiego, i z długiego toru, to liczy, że może tam powalczyć.

Jakieś podstawy, by tak sądzić, zresztą ma. Na Pucharze Świata w Tomaszowie Mazowieckim był trzecim zawodnikiem w mass starcie. Ten jest zresztą zdecydowanie bardziej loteryjną konkurencją od tych typowo szybkościowych.

Idą ucieczki, które mogą dojechać do samej mety, bardzo ważna jest zatem taktyka. Bywa walka na łokcie, dzieje się naprawdę dużo. Jest ciekawie, widowiskowo i emocjonująco. Warto ryzykować, bo otwierają się możliwości dla tych, którzy nie są faworytami. Czyli dla mnie – mówił nasz złoty medalista Eurosportowi przed kilkoma tygodniami.

Sam dodawał, że na igrzyskach on akurat nic nie musi. I to daje mu komfort psychiczny. Chce tam pojechać, powalczyć o dobre miejsce, a potem skończyć karierę. Na starty dostał specjalną zgodę zwierzchników w straży pożarnej. Ci zapewne liczą, że Bródka raz jeszcze rozsławi ich komendę. Jednak to nie w nim należy upatrywać największej nadziei na medal.

Tę bowiem zdecydowanie mamy w sprintach, szczególnie w osobie Angeliki Wójcik, ale i Kai Ziomek. Obie nasze zawodniczki w rywalizacji na 500 metrów potrafiły już stawać na podium zawodów Pucharu Świata, a ta pierwsza w jednych nawet triumfowała, stając się rewelacją tego sezonu i dopiero drugą Polką, która odniosła taki sukces. – To zwycięstwo utwierdziło mnie w przekonaniu, że moje marzenie jest w zasięgu ręki – mówiła wtedy.

Dodawała też jednak, że jeśli nie stanie na podium, to się nie załamie. Ma 25 lat, na kolejnych igrzyskach nadal będzie w stanie walczyć o najwyższe cele. To dobre podejście, bo sprint często rozgrywa się na setne czy nawet tysięczne części sekundy. Dystans jest krótki, stawka piekielnie mocna. Do medalu śmiało można typować i dziesięć zawodniczek. Dla nas świetną wiadomością jest to, że w tym zestawieniu są dwie Polki. Nawet gdy spojrzymy na tabelę najlepszych w tym sezonie wyników wyraźnie to widać – Kaja Ziomek ma 9. czas na świecie, a Angelika Wójcik 4., będący przy tym rekordem Polski.

Zdecydowanie warto przyjrzeć się też Piotrowi Michalskiemu. Na niedawnych mistrzostwach Europy Holandia tylko w trzech konkurencjach nie okazała się najlepsza. Jedną z nich była rywalizacja na 500 metrów mężczyzn, gdzie triumfował Polak. On niedawno opowiadał o tym, jak poważnie traktuje zasady związane z koronawirusem, nie chce bowiem, by cokolwiek przeszkodziło mu w starcie.

I tak przeżył jednak ogromny cios – pozytywny test zamknął bowiem w izolacji Maliszewską, czyli… jego narzeczoną. Dziś twierdzi jednak, że już się otrząsnął, jest gotów do walki, a wierzy, że i Natalia dostanie swoją szansę. Inna sprawa, że nasza ekipa sprinterów i tak została przetrzebiona – w kraju z powodu pozytywnego wyniku został Damian Żurek (ale najprawdopodobniej dołączy do kadry 7 lutego, jest już bowiem zdrowy), a Marek Kania otrzymał taki w Pekinie. I to też pewien cios, bo nieźle prezentował się w zawodach Pucharu Świata, w jednych stanął nawet na podium. W dobrej dyspozycji byłby w stanie powalczyć o wysokie lokaty. A czy w ogóle dostanie szansę – nie wiadomo.

Tyle na ten moment o lodowisku. A gdzie mamy największe szanse, gdy je opuścimy?

Nowa królowa snowboardu?

Jest już na pewno Królem. Bo tak Aleksandra ma na nazwisko. W Pekinie będzie jednak walczyć o to, by zostać królową równoległego slalomu giganta, bo w tej konkurencji ma szanse na medal. Jeszcze jakiś czas temu wydawało się, że niezbyt duże. Od tamtej pory zdołała jednak osiągnąć coś historycznego – wygrać zawody Pucharu Świata. Jak mówi, taki wynik wcale nie nakłada na nią presji, wręcz przeciwnie.

– Mam teraz wewnętrzny spokój. Wszyscy pytają się, czy przypadkiem nie ciąży na mnie wielka presja w związku z tym wynikiem, a ja mówię, że nie. Jest spoko. To zwycięstwo utwierdziło mnie tylko w tym, że cały czas jestem na bardzo wysokim poziomie. Wiedziałam o tym, ale teraz mam to potwierdzone czarno na białym. Najchętniej to w ogóle nie schodziłabym z tego pierwszego miejsca. Jakie to jest wspaniałe uczucie, kiedy się wygrywa! […] Stawka zawodniczek jest jednak naprawdę mocna i bardzo wyrównana, ale teraz wiem, że jeżdżę na takim samym poziomie, jak te najlepsze. Trzeba będzie walczyć i ryzykować – opowiadała na łamach Onetu.

Przed tym sezonem doszło u niej do jednej ważnej zmiany – firmy, z której desek korzysta. W olimpijskiej zimie to spore ryzyko, ale wygląda na to, że się opłaciło, bo Ola jeździ najlepiej w karierze i ma zamiar potwierdzić to na igrzyskach. Te będą już jej trzecimi. W Soczi, jak wspomina, zjadł ją stres. W Pjongczangu prezentowała się lepiej, a teraz liczy na to, że zdobędzie medal. Mówi o tym otwarcie, wierzy w sukces.

Tym bardziej, że w Zhangjiakou, gdzie odbędą się snowboardowe zawody, już przed trzema laty zajęła czwarte miejsce w Pucharze Świata. Do tego, jak mówi, powinien pasować jej sztuczny śnieg na trasie, bardziej sypki niż naturalny. Wewnętrzny spokój osiągnęła też tym, że… sama wykonywała sobie testy, jeszcze przed wylotem do Pekinu. Robiła je codziennie (i prosiła o to rodzinę przed spotkaniami, na czele z matką, która jest lekarką), do tego unikała niepotrzebnych kontaktów z ludźmi. Jest też zaszczepiona trzema dawkami. Innymi słowy: zrobiła wszystko, co tylko mogła, by zabezpieczyć się przed zakażeniem.

Już w wiosce olimpijskiej napotkała jednak pewien problem związany z kołdrą. Otóż ta z pokoju była z pierzem, a na niego Król ma alergię. Syntetyczną kołdrę do Pekinu przywiózł jej więc… Dawid Kubacki. Teraz może spać spokojnie. I oby ten spokój towarzyszył jej aż do końca igrzysk, zwłaszcza na stoku, w dniu rywalizacji.

Przy tej okazji warto jeszcze dorzucić dwa nazwiska innych snowboardzistów – Oskara Kwiatkowskiego i Michała Nowaczyka. Choć oni nie osiągali w tym sezonie takich wyników jak Aleksandra, to od kilku lat należą do szerokiej czołówki Pucharu Świata. I sami mówią, że w Pekinie chcieliby powalczyć o medale.

Co z tymi skoczkami?

To chyba pytanie, które zadaje sobie każdy fan sportów zimowych w Polsce. To właśnie w ekipie skoczków narciarskich upatrywaliśmy naszych największych nadziei medalowych. Kamil Stoch miał walczyć o czwarte złoto, drużyna o poprawienie trzeciego miejsca z Pjongczangu, a Piotr Żyła i Dawid Kubacki o to, by też zapisać coś na swoje indywidualne konto. W końcu każdy z trójki naszych weteranów to już mistrz świata, Kubacki wygrywał też Turniej Czterech Skoczni, a na wypisanie osiągnięć Stocha trzeba by kilku dobrych akapitów.

Ujmując to krótko: to fantastyczni zawodnicy. Tyle że nie w tym sezonie.

Tej zimy na podium zawodów Pucharu Świata stał tylko Stoch, który był trzeci w Klingenthal. Potem jednak rozłożyło go zapalenie zatok, a kilka tygodni później – w trakcie Turnieju Czterech Skoczni – już wszystko w jego skokach wyglądało źle. Odpuścił więc dwa ostatnie konkursy, pojechał do kraju trenować. I co? I złapał kontuzję stawu skokowego. Po powrocie do Pucharu Świata znakomicie zaprezentował się w prologu w Willingen, który wygrał. Ale w dwóch tamtejszych konkursach było już znacznie słabiej.

A Piotr Żyła i Dawid Kubacki (który nie tak dawno temu męczył się z COVID-em) wcale nie prezentują się lepiej.

Wierzę, że dojdą do najlepszej dyspozycji. A wtedy powinni mieć szanse medalowe. Tym bardziej że fundament jest. Skoki są tak nieprzewidywalne, że zawodnik, który dziś ma problemy, za dwa tygodnie może być w czołówce. Czuję, że oni już skaczą coraz lepiej, choć może tego nie widać – mówił o Polakach Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego, kilka tygodni temu na łamach „Faktu”. I w sumie trzeba mu przyznać rację – poprawy nie widać.

Drużyna skoczków

Nadziei w przypadku skoczków upatrywać można głównie w ich… nieregularności. Bo każdy z nich, co pokazało Willingen, jest w stanie oddać co najmniej dwa świetne skoki. Sęk w tym, że niekoniecznie w konkursie, częściej na treningach czy w kwalifikacjach. Te we właściwej rywalizacji zbyt często są słabe. Zadaniem na Pekin będzie więc ustawienie tego wszystkiego tak, by dobre próby przyszły właśnie na zawody. A czy dadzą one medal? Trudno stwierdzić.

Z całą pewnością szanse na podium istnieją, ale raczej w konkursach indywidualnych. Naszą kadrę trudno obecnie podejrzewać o osiem świetnych skoków potrzebnych do tego, by stanąć na podium w zawodach drużynowych. Ale dwa w rywalizacji indywidualnej któregoś z naszych zawodników – czemu nie? Nasza uwaga powinna się tu skoncentrować szczególnie na skoczni normalnej, gdzie różnice zwykle są mniejsze. Tam często liczy się siła odbicia (którą każdy z naszej eksportowej trójki potrafi zaimponować), a błędy techniczne – będące w tym sezonie wielkim problemem Polaków – mogą się okazać mniej ważne.

Na ten moment trudno jednak wierzyć w podium. Każdy medal naszych zawodników przywieziony ze skoczni byłby niespodzianką. Niestety, przed tym sezonem poszło bardzo nie tak w przygotowaniach, mimo że wszyscy zapewniali, że jest świetnie. A my im wierzyliśmy i jeszcze przed startem zimy byliśmy pewni, że Stoch czy Żyła powalczą o najwyższe cele. Teraz jest już zupełnie inaczej.

Gdzie jeszcze szukać szans?

Nasza reprezentacja po raz pierwszy w historii zimowych igrzysk liczy sobie więcej kobiet niż mężczyzn. Nic dziwnego, że to przede wszystkim w postawie pań upatrujemy głównych szans medalowych. Obok Natalii Maliszewskiej, Angeliki Wójcik czy Aleksandry Król będzie to przede wszystkim Maryna Gasienica-Daniel. Polska alpejka zaliczyła trudny początek sezonu z powodu choroby, która utrudniła jej przygotowania. Potem zatrzymał ją też na chwilę pozytywny wynik testu na koronawirusa.

W ostatnim czasie radzi sobie jednak znakomicie. Od czterech zawodów w slalomie gigancie nie wypadła z czołowej dziesiątki, trzykrotnie w tym czasie zajmując – najlepsze w karierze – szóste miejsce. W pojedynczych przejazdach wygrywała nawet z najmocniejszymi zawodniczkami tej konkurencji, takimi jak Mikaela Shiffrin czy Sara Hector. W międzyczasie zanotowała też najlepszy wynik w supergigancie (w którym na ZIO też wystartuje, podobnie jak w rywalizacji drużynowej), co tylko potwierdziło, że jej forma rośnie.

– Jestem daleki od mówienia o konkretnych miejscach. Jeśli Maryna będzie miała dobry przejazd, to na pewno będziemy czuli satysfakcję. Jeśli popełnimy jakiś błąd, to na pewno nie będziemy zadowoleni. W tym sezonie tak to się układa, że jest około 12 dziewczyn w czołówce, które dość mocno się rotują. Jeśli któraś z nich wejdzie na podium, nie będzie zaskoczenia dla nikogo. Przez to, że jest ich aż dwanaście to różnica między tymi miejscami nie jest duża – mówił Marcin Orłowski, trener Maryny, dla Polskiego Radia.

Pozostaje liczyć, że w Pekinie to Maryna będzie z przodu tej stawki.

Maryna Gąsienica-Daniel

Szans, choć niewielkich, na dobry wynik można też upatrywać w biathlonie, głównie w osobach Kamili Żuk i (zwłaszcza) Moniki Hojnisz-Staręgi. Starsza z Polek kiepsko zaczęła ten sezon, jednak w ostatnim czasie jej dyspozycja – przede wszystkim biegowa – zdecydowanie się poprawiła. Owszem, dalej nie startuje na poziomie ścisłej czołówki, ale znacząco się do niej zbliżyła. Sama zresztą powtarza regularnie, że w Pekinie chce powalczyć o medal.

Jej nadzieję można tłumaczyć w dużej mierze tym, że biathlon ma w sobie pewną dozę losowości. Gorsze warunki, mocno wiejący wiatr, padający śnieg – to wszystko może sprawić, że najważniejsze będzie dobre strzelanie, a Monika potrafi w pojedynczych biegach pokazać się w nim z dobrej strony. Pytaniem pozostaje, czy uda jej się to na igrzyskach. Podobnie jest zresztą w przypadku Kamili Żuk. Młodsza z Polek biegowo zawsze była dobrze przygotowana, a jej problemem pozostawało właśnie strzelanie. Gdy udawało jej się je opanować i nie popełnić na strzelnicy żadnego błędu, można by liczyć na niezły wynik. Problem w tym, że w przypadku obu Polek bezbłędne strzelanie nie należy do częstych obrazków.

Niestety więc, na ten moment wydaje się, że dla Polski nawet jeden medal przywieziony z Chin będzie dużym sukcesem. A każdy kolejny – ogromnym.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj także: 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

14 komentarzy

Loading...