Reklama

Juljan Shehu jak szefu. Nowy Widzew, stary lider

Szymon Janczyk

11 sierpnia 2025, 13:23 • 11 min czytania 23 komentarzy

Nawet skrypt zamieniający mowę na tekst przekręca nazwisko piłkarza Widzewa, nazywając go Juljanem Szefu. Zupełnie tak, jakby sztuczna inteligencja rozumiała obowiązujące trendy i doskonale wiedziała, jak na Shehu wołają łódzcy kibice. Albańskiego pomocnika docenia każdy, analityk, fanatyk i postronny widz. W czym tkwi fenomen tego chłopaka?

Juljan Shehu jak szefu. Nowy Widzew, stary lider

Gdy przychodził do Widzewa Łódź miał całkiem prosty, przyziemny cel. Analizował, jaki kierunek będzie dla niego najbardziej odpowiedni, żeby zbliżyć się do gry w reprezentacji kraju. Opcji lepszych niż Ekstraklasa nie było, beniaminek rozgrywek w Polsce był bardziej atrakcyjną opcją niż albański pucharowicz – KF Laci. Wiedział, że będzie obserwowany, że trafia na rynek, na którym można się przebić, wyróżnić.

Reklama

Łodzianom ktoś go, jak to się nieładnie mówi, podrzucił. Pion sportowy go sprawdził, ocenił i tak Juljan wylądował w zespole. Na swoje nieszczęście trafił jednak na trenera, który w niego nie wierzył. Gdy po latach Shehu rozwinął się i został liderem zespołu, w Łodzi da się usłyszeć, że najlepsze, co go spotkało, to zwolnienie Janusza Niedźwiedzia.

Ekstraklasa. Jak Juljan Shehu stał się liderem Widzewa Łódź?

U Niedźwiedzia obcokrajowcy mieli ciężko. Nawet jeśli grali, to nie byli przesadnie cenieni, budowani, rozwijani. Juljan Shehu pierwszy rok spędził na sporadycznym kopaniu piłki na ligowych boiskach, bardzo często w roli rezerwowego, niekiedy mogącego cieszyć się z obecności na murawie przez góra parę minut.

Gdyby Widzew nie zwolnił trenera, Shehu mógłby skończyć jak Kristoffer Hansen. Odpalony, pożegnany bez żalu, błyszczący w innym zespole. Albo nie błyszczący w ogóle, bo nie byłby to wpis do CV, który skłania do zatrudnienia go w kolejnym klubie.

Albańczyk, podobnie jak Norweg, miał jednak coś do zaoferowania. Coś, co przyciągało uwagę skauta, dyrektora, kogokolwiek, kto w ten transfer wierzył. Wygrywał dwa na trzy pojedynki w obronie, będąc jednocześnie jednym z najczęściej wchodzących w takie starcia piłkarzy w lidze. Miał czołowy wynik odbiorów na połowie rywala, podań w tercję ataku. Świetnie wyglądał i w powietrzu, i w grze kombinacyjnej, ale miał też bardzo precyzyjne długie podanie.

Strzały Juljana Shehu w poprzednim sezonie

Grał jak nowoczesna szóstka, czy nawet szóstko-ósemka. Dane Hudl WyScout wskazują, że był trzecim najlepszym defensywnym pomocnikiem ligi. Może i na nędznym poziomie, bo za taki trzeba uważać rozgrywki ligi albańskiej, w których uczestniczył przed transferem do Widzewa, ale on ten poziom zdecydowanie przewyższał, zawyżał. Miał nietypową, jak na pomocnika z defensywnymi zadaniami przypadłość – lubił zapędzić się w pole karne, oddać strzał, bardzo często z dobrej pozycji.

Skądś to kojarzymy, prawda?

Daniel Myśliwiec docenił jednak nie tyle jego walory piłkarskie, ile osobowość, charakter, typowo ludzkie cechy. Trener, który zastąpił Janusza Niedźwiedzia, rozpoczął pracę od zapoznawania się z nowymi podopiecznymi. Odbywał z nimi dłuższe rozmowy, odmienił znacznie relacji na linii sztab – drużyna. Nowemu szkoleniowcowi u Shehu imponowały proste rzeczy: świadomość, wyznaczanie realnych celów oraz konsekwentne, konkretne plany, które kreślił, żeby owe plany się ziściły.

Shehu uważa, że osobą, która może mu najbardziej pomóc, jest on sam, więc skupiał się na sobie. Był w niełatwej sytuacji, bo podstawowa szóstka – Marek Hanousek – zakładał nawet opaskę kapitana. Trener Myśliwiec próbował więc upchnąć w składzie ich obu, korzystał z Juljana w bardziej ofensywnym wydaniu. Teraz błyszczy w tej samej roli, lecz początkowo… wolał być szóstką.

Hanousek był jednak mocny, za mocny. W dodatku pojawiła się kolejna, jeszcze większa przeszkoda – poważna kontuzja, efekt zderzenia z kolegą z zespołu. Pechowcem, który uszkodził Shehu, był Andrejs Ciganiks.

Uszkodził więzadło i nadal harował jak mrówka. Widzew mógł zrezygnować z Shehu gdy doznał kontuzji

Juljan Shehu zmagał się z problemem nietypowym. Niby zerwał więzadła w kolanie, lecz nie kompletnie. Były uszkodzone w 80 procentach, co oznacza szczęście w nieszczęściu. Przez długi czas pomocnik trenował i grał, jak gdyby nic się nie stało. Po części dlatego, że jest twardy i zawzięty. Po części dlatego, że nie mógł mieć pojęcia o powadze sytuacji. Czuł lekki dyskomfort i tyle. Sprawa jednak się przeciągała, Widzew wysłał go na rezonans. Dopiero wtedy usłyszał:

Słuchaj, trzeba operować.

Kiepska wiadomość, zwłaszcza że wraz z końcem sezonu wygasał kontrakt Shehu. To chyba nie jest wiedza powszechna, ale niewiele brakowało, żeby w Łodzi wtedy go skreślili. Pion sportowy zimą sprowadził Noaha Diliberto i wierzył, że to on zostanie liderem zespołu. Wierzył do tego stopnia, że gdy po czasie Tomasz Wichniarek opowiadał o licznych „różnicach zdań” z trenerem Danielem Myśliwcem, Wichniarek przyznał, że Diliberto to faktycznie był jego autorski projekt, który – niestety – nie wypalił.

W Łodzi był jeszcze jeden facet, który konkurował z Juljanem o miejsce w kadrze – Dominik Kun. Uwielbiany przez kibiców, ale też przez trenera, zespół. W kuluarach nazywany „idealnym piłkarzem do każdej szatni”. Kunowi też wygasał kontrakt, można było zostawić tylko jednego z nich. W Radomiu, w ostatnim meczu sezonu, Dominik wszedł z ławki i strzelił gola. Shehu z kolei pierwszy raz po powrocie do zdrowia w ogóle znalazł się w kadrze meczowej.

Podobno na własną prośbę, żeby – w razie, gdyby Widzew go nie zatrzymał – wysłać sygnał światu, że wszystko z nim ok, jest zdrowy, gotowy do rywalizacji w nowym sezonie. W Łodzi postanowili postawić na młodszego. Sztab wziął pod uwagę wszystko, co wiedział o Albańczyku, który:

  • harował jak wół z uszkodzonym więzadłem,
  • cechował się wysoką samoświadomością i parciem na sukces, 
  • wciąż miał sufit zawieszony wysoko, na pewno wyżej niż starszy Kun, nawet jeśli to on był w danym momencie pewniejszą gwarancją wyniku.

Wiara w potencjał tego piłkarza miała jeszcze jedno, ciekawe podłoże. W okresie, gdy Juljan Shehu wskoczył do składu Widzewa, zwrócił uwagę Rakowa Częstochowa. Trener Marek Papszun był pod ogromnym wrażeniem tego, jak pomocnik wygląda pod względem biegowym, danych fitness. Jego parametry z GPS sugerowały, że to mrówka. 

Faktycznie, poprzedni sezon to potwierdza – Shehu był w dwudziestce środkowych pomocników z najwyższym rekordem dystansu HSR (bieg z prędkością w przedziale 19,8 – 25,2 km/h). Pokonał w ten sposób ponad 1100 metrów. Regularnie przekraczał dystans 700, 800 metrów, odznaczając się powtarzalnością intensywności.

Odzyskane piłki Juljana Shehu w sezonie 2024/2025 – wykres Hudl StatsBomb

Gdy zerkamy w liczby Juljana Shehu, nie widzimy niczego specjalnego. W poprzednim sezonie wiele rzeczy robił solidnie, na poziomie ligowej średniej. Jeśli czymś się wyróżniał, to na pewno wysoką skutecznością podań. Czwartą najwyższą wśród ligowych środkowych pomocników. Widzimy też jednak, że bardzo często zagrywał wzdłuż lub do tyłu. Bezpieczniej, tak łatwiej nabijać skuteczność podań. Stąd też brak asyst i tylko jedna, jedyna asysta drugiego stopnia.

Widzewowi jednak pasowało, że Shehu był regulatorem gry. Chwalono go za to, co wnosi do budowania ataku od tyłu, schodząc nisko, do stoperów. Gwarantował wyższy poziom niż Marek Hanousek. Może nie robił niczego specjalnego, ekstra, lecz powoli się rozkręcał i zapewniał optymalną kulturę gry w zespole, który przecież bardzo chciał grać w piłkę, rozgrywać od własnej bramki.

Paradoksem jest, że gdy spojrzymy na szersze liczby z tego sezonu to Shehu… wciąż nie podbija ligi w większości statystyk, które Hudl StatsBomb uważa za istotne dla środkowego pomocnika. Widać wzrost w ofensywnych rubrykach, częstsze dryblingi, lepsze działania z piłką. Furorę robi jednak jego młotek w nodze, który precyzyjnie wbija gwoździa za gwoździem, gola za golem, a i kolegę obsłużyć potrafi. Skąd ten fenomen, co sprawia, że Albańczyk wypada tak dobrze, że jest postacią, która rozstrzyga mecze?

Juljan Shehu vs inni środkowi pomocnicy w lidze

Juljan Shehu, czyli lider. Ambicja, charakter i rola przywódcy w szatni

Głowa, przede wszystkim głowa. O tym, że Juljan Shehu to ambitna bestia, która konsekwentnie realizuje cele, już wiecie. Musicie jednak wiedzieć, że wewnątrz Widzewa był tak samo zawziętym, charakternym gościem, który równie mocno walczył o dobro zespołu. Jeśli poza szatnią wydawał się liderem, to cichym, bo nie był typem człowieka, który zawsze pchał się przed kamerę, wygłaszał wzniosłe słowa lub oklepane formułki ku pokrzepieniu serc i punktowaniu u kibica po porażce.

Wewnątrz jednak, cóż, potrafił mówić tak, że zyskiwał szacunek. Tak było po porażce w Pucharze Polski z Wisłą Kraków, po meczu, który mógł potoczyć się zupełnie inaczej, także z powodu decyzji sędziów. Shehu w szatni przekazał, co myśli i widać było, że wywarł na wszystkich wrażenie. Bardzo często bywa też krytyczny wobec innych, zwłaszcza tych, którzy nie prą do rozwoju, co było bolączką Widzewa choćby w zeszłym sezonie. Uważa, że zespół dostawał wszelkie możliwe narzędzia, żeby się rozwijać, ale wielu tego nie docenia, preferuje wygodę.

To nie w stylu Juljana, który wszystko musiał sobie wywalczyć. Miejsce w składzie Widzewa zdobył, stawiając sobie wyzwania – będę lepszy od niego, będę lepszy od tamtego. Tak samo było wcześniej. Czasy gry w Albanii wspomina tak, że gdyby nie próbował dać czegoś ekstra, robić czegoś więcej, byłby momentalnie skreślony. Twierdził, że w porównaniu z warunkami, w jakich się rozwijał, w Łodzi mają wszystko. Nawet jeśli trzeba ćwiczyć na kiepskich boiskach.

Juljan Shehu i Sebastian Bergier

Juljan Shehu robi znak wielkiej Albanii. Sebastian Bergier też coś robi.

Za wielką Albanię chcą umrzeć nawet dzieci. Reportaż o bałkańskich upiorach

Ambicja Shehu sprawiała, że patrzył na wszystkich w taki sam sposób, jak na siebie. Stawiał otoczeniu takie same wymagania. To zarówno przyjemnie i nieprzyjemnie, problematyczne oraz słuszne. Podobne podejście opisywał w swojej autobiografii Zlatan Ibrahimović. Juljan dobrze czyta grę, rozumie taktykę i kręcił nosem, gdy zespół nie funkcjonował na jego poziomie. W Łodzi tłumaczyli mu, że czasami trzeba też zrozumieć słabszych.

Z czasem pojawiało się ich coraz więcej, bo Albańczyk poprawiał coraz więcej drobnych rzeczy, doskakiwał do coraz wyżej zawieszonej poprzeczki. Gol z Zagłębiem to efekt jego pracy nad panowaniem nad piłką. W teorii nawet jej nie przyjął, ale balansem ciała zgubił rywala, zrobił sobie miejsce. Wiedział, co zrobić, żeby wypracować sobie pozycję, w pewnym sensie ukrył swoje słabsze cechy. 

Bo Shehu może i jest dobry technicznie, lecz nie w takim znaczeniu, jak Fran Alvarez, magik, który zakręci tobą na kawałku kartki. Jego technika na małej przestrzeni często działała wręcz odwrotnie. Można łatwo odwinąć, jakie kartki łapał – to nie tylko przerywanie akcji, typowe dla defensywnego pomocnika, lecz też próba uratowania sytuacji po kiepskim przyjęciu piłki. Rozwinął jednak grę między liniami, ruchy ciała, które pomagają mu zyskać przewagę konieczną przy jego warunkach fizycznych. 

To w końcu szczupły, wysoki pomocnik, nie tak łatwo jest mu dryblować między rywalami jak pomiędzy tyczkami.

Co czeka Juljana Shehu? Nowy Widzew Łódź może być budowany wokół niego

Może też oglądamy najlepszą wersję Juljana Shehu z powodu tego, jaką rolę pełni w taktyce trenera? Dotychczas krążył od szóstki po ósemkę. Nawet gdy grał wyżej to z zadaniami defensywnymi, bo w pojedynkach w obronie radził sobie znacznie lepiej niż Fran Alvarez czy Sebastian Kerk. Trzeba było jakoś zmieścić w składzie ich, Shehu oraz Marka Hanouska, który był istotną postacią w szatni, więc najbardziej uniwersalny i kumaty taktycznie Albańczyk częściej zmieniał pozycję.

Przede wszystkim jednak Żeljko Sopić nie wymaga od niego schodzenia nisko, budowania ataków. Juljan więc wędruje wyżej, gra trochę swój mecz, biegając tam, gdzie sobie wymarzy. Często wcina się z głębi w okolice szesnastki, co przynosi drużynie bramki. W teorii wciąż nie jest do końca sprofilowany, ale w praktyce to dzięki temu robi liczby, których wcześniej często brakowało.

Juljan Shehu gra wszędzie

Wraz z liczbami będzie rosła wartość i wpływ Juljana Shehu na Widzew Łódź. W klubie nie mają wątpliwości, że chłopak wciąż będzie robił postępy. Już przebił się do reprezentacji Albanii, dostaje powołania, zrealizował swój cel. Znajduje kolejne, nowy Widzew, wizja właściciela, rekordowe transfery – wszystko to sygnał do kolejnej rywalizacji i udowadniania swojego potencjału. Po takim początku nikt w niego nie wątpi, ale nic nie przyszło samo. Można było przecież osiąść na laurach i wtopić się w tłum.

Widzew ma to szczęście, że Shehu przy wszystkich swoich atutach nie jest już piłkarzem sprzedażowym. Wróży mu się potencjał na pięć czołowych lig w Europie, jednak bardziej na poziomie karier Jaspera Karlstroema czy Johna Yeboaha, którzy wyjechali kopać piłkę we włoskich średniakach. Gdyby jeszcze był piłkarzem ofensywnym, jak Jordi Sanchez czy Imad Rondić, duży transfer byłby możliwy, ale nie jest, więc ma trudniej.

Na pewno nie jest to coś, co chce usłyszeć kibic patrzący na lidera zespołu, lecz rynek ocenia brutalnie – w tym wieku nie odejdziesz z Polski za poważną kasę, do poważnego klubu. Paradoksalnie to jednak dobra wiadomość dla łódzkiego projektu. Zawsze lepiej budować wokół kogoś, kto nie czyha tylko na to, żeby czmychnąć gdziekolwiek. Choć na pewno znając Shehu tym jednym, kolejnym celem, który sobie stawia, jest właśnie gra w topowej lidze.

Juljan, jak to Juljan, swoje założenia osiąga raczej prędzej niż później. Dlatego najmądrzej będzie cieszyć się jego grą, bramkami, które ozdabiają nie tylko stadion Widzewa, ale całą ligę. Ekstraklasa rośnie także takimi postaciami, jak Shehu. W Łodzi trafił się idealny materiał na lidera, gwiazdę, idola.

WIĘCEJ O WIDZEWIE ŁÓDŹ NA WESZŁO:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

23 komentarzy

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama