Niezależnie od losów środowego meczu wiedzieliśmy na temat Huberta Hurkacza jedno: po zakończeniu Indian Wells po raz pierwszy w karierze awansuje do czołowej dziesiątki rankingu ATP. Ten zaszczyt zapewniło mu pokonanie Francesa Tiafoe w poprzedniej rundzie turnieju. Dzisiaj natomiast miał zrobić kolejny krok, którym była wygrana z Asłanem Karacewem. I choć Rosjanin do słabeuszy nie należy, Polak nie dał mu szans na zwycięstwo. Po nieco ponad godzinie nasz tenisista cieszył się z awansu do ćwierćfinału.
Jakie wyzwanie czekało dzisiaj na Hurkacza? Żadne, którego nie byłby w stanie przeskoczyć – to na pewno. Inna sprawa, że w przypadku Rosjanina jego pozycja w rankingu ATP (23.) jest bardzo myląca. Bo mówimy o jednej z większych rewelacji tego sezonu. Karacew co prawda nie odnosił olbrzymich sukcesów, na miarę Zvereva czy Miedwiediewa, ale jeszcze niedawno był zawodnikiem, o którym nikt nie słyszał. Trudno było zatem wytłumaczyć jego postawę na przestrzeni ostatnich miesięcy.
W styczniu doszedł do… półfinału Australian Open. Niedługo potem wygrał turniej w Dubaju. Potrafił też – na serbskiej ziemi – rozprawić się z Novakiem Djokovicem. Parę tygodni temu pokonał natomiast właśnie Huberta. Polak z Karacewem przegrał podczas zawodów w San Diego. Warto jednak zaznaczyć, że miał wówczas prawo do słabszej dyspozycji. Do USA przyleciał świeżo po zwycięstwie w turnieju w Metz.
Czas na rewanż
Karacew mógł więc być groźnym przeciwnikiem. Szczególnie że w Indian Wells miał o co grać. Liczy – podobnie zresztą jak Hurkacz – na występ w kończącym sezon ATP Finals. Każde zwycięstwo w turniejach rangi ATP było zatem dla niego na wagę złota.
Rosjanin szybko jednak zorientował, że w środę nie będzie mu łatwo. We wszystkich poprzednich meczach w prestiżowym turnieju w USA nie został przełamany ani razu – a Hubert wyrwał mu już jego drugie podanie. Na domiar złego – po chwili Karacew stracił kolejnego gema. Nasz tenisista brutalnie wykorzystywał jego problemy z trafieniem pierwszym serwisem czy notoryczne popełnianie niewymuszonych błędów.
Co jeszcze mogliśmy powiedzieć o grze Hurkacza? Cóż, był sobą. Świetnie serwował, potrafił szybko i skutecznie kończyć wymiany. Karacew nie był w stanie się mu przeciwstawić. Dobrze oddał to ostatni punkt w pierwszej partii. Hubert po prostu zakończył ją asem. Rosjanin mógł tylko spuścić wzrok, przejść myślami do kolejnego seta. I liczyć że powtórzy się scenariusz z San Diego – kiedy również zaliczył gorszy początek, ale potem się Hubertowi odkuł.
Nic jednak nie zapowiadało, że dzisiaj też tak będzie. Polak tuż po przerwie był bliski następnego przełamania. Karacew męczył się i męczył, aż zdołał się obronić. Ale niedługo później faktycznie stracił swoje podanie. Hurkacz był zatem na najlepszej drodze do wygrania całego meczu. I choć – niespodziewanie – przegrał w drugim secie dał się jeszcze zaskoczyć, tracąc własny serwis, to generalnie robił swoje. Karacew tymczasem coraz bardziej pogrążał się niewymuszonymi błędami. Łącznie zanotował ich aż trzydzieści dwa, przy tylko… ośmiu Polaka.
Tak pokonać naszego zawodnika, który niedawno zapewnił sobie awans do pierwszej dziesiątki rankingu ATP, po prostu się nie da. Hurkacz odprawił Rosjanina w dwóch partiach – 6:1, 6:3. I może spokojnie czekać na ćwierćfinał Indian Wells. Co cieszy – dzisiaj nie stracił wiele sił, nie musiał na korcie dokonywać cudów, wystarczyła solidność. Liczymy zatem, że Hubert w starciu z – prawdopodobnie – Daniiłem Miedwiediewem, który dzisiaj powinien poradzić sobie z Grigorem Dimitrowem, pokaże się z rewelacyjnej strony.
Hubert Hurkacz – Asłan Karacew 6:1, 6:3
Fot. Newspix.pl