Reklama

Czas zwolnić Edwarda Iordanescu? 4 rzeczy, którymi trener wkurzył Legię Warszawa

Szymon Janczyk

06 października 2025, 15:58 • 13 min czytania 110 komentarzy

Można się zastanawiać nad tym, czy to odpowiedni moment na zwolnienie Edwarda Iordanescu i zmianę trenera w Legii Warszawa. Nie można jednak podważać tego, że Niewyspany Edi od początku kadencji dał władzom klubu wiele powodów do irytacji, złości, niezadowolenia ze swoich poczynań. Przyłożyliśmy ucho tu i tam, żeby dowiedzieć się, czym Rumun denerwuje przełożonych.

Czas zwolnić Edwarda Iordanescu? 4 rzeczy, którymi trener wkurzył Legię Warszawa

Legia Warszawa nie tkwi po uszy w kryzysie, nie zmierza w kierunku strefy spadkowej, gra w Europie i ma „odrabialną” stratę do lidera tabeli. W teorii więc daleko do momentu, w którym o zmianie trenera powinno się trąbić bezustannie. I dokładnie tak wyglądałaby przerwa na kadrę, gdyby Edward Iordanescu nie zaczął sam kręcić na siebie bata. Nawet dwie porażki — z Samsunsporem i Górnikiem Zabrze — nie byłyby tak szczegółowo omawiane, gdyby tylko Niewyspany Edi nie wymyślił eksperymentu społecznego z wymianą dziesięciu zawodników po to, żeby nie dostać w łeb od Górnika (po czym dostał w łeb od Górnika).

Reklama

Problem w tym, że Edi Iordanescu postanowił sobie w tak absurdalny sposób zaszkodzić. Ba, więcej, bo istotą sprawy jest to, że nie po raz pierwszy skomplikował sobie życie, dając przełożonym argumenty za tym, żeby rozmyślać nad wprowadzeniem planu B. Czym jeszcze trener Iordanescu podpadł w Legii Warszawa?

Ekstraklasa. Legia Warszawa powinna zwolnić Edwarda Iordanescu? 4 rzeczy, którymi trener irytuje działaczy

Legia Warszawa kontra AEK Larnaka i Hibernian, czyli drżenie o Europę

Panel rozmów podczas prezentacji raportu finansowego Ekstraklasy. Roman Kołtoń próbuje ciągnąć za język Jarosława Jurczaka, wiceprezesa Legii Warszawa do spraw finansowych. Pyta o to, czy klub naprawdę zawsze musi drżeć o Europę i balansować na granicy katastrofy związanej z brakiem awansu do pucharów. Mało kto o tym pamięta, gdy Legia gra w ćwierćfinale z Chelsea FC, gdy chwali się konsekwencją w temacie obecności na międzynarodowych salonach. Tymczasem w ostatnich latach każdorazowo obserwowaliśmy szarpaninę, która co kilka minut wywracała prognozę na najbliższą przyszłość:

  • 23/24 – awans rozstrzygał się w ostatnich minutach meczów z Ordabasami Szymkent i Austrią Wiedeń oraz w rzutach karnych z FC Midtjylland,
  • 24/25 – awans po dwóch golach w ostatnich dwudziestu minutach z Broendby IF.

Edward Iordanescu miał proste zadanie: rozegrać eliminacje spokojnie, bez większych wahań, tąpnięć. Miał poduszkę bezpieczeństwa, korzystał z faktu gry w kwalifikacjach Ligi Europy, więc mógł pozwolić sobie na potknięcie. Wydawało się, że skoro poradził sobie z Banikiem Ostrawa, to trudniejsza przeszkoda już mu się nie trafi. Tymczasem koncertowo położył spotkanie w Larnace z AEK i odpadł z rozgrywek wyższej kategorii.

Stratę obliczono na około dziesięć milionów euro, ale w porządku – można było zakładać, że na Lidze Europy świat się nie kończy, tym właśnie była rzeczona poduszka. Styl porażki z AEK sprawił, że wszyscy wewnątrz klubu kręcili nosem na decyzje Ediego Iordanescu. Rumun został obwiniony o to, że nie potrafił zarządzać dwumeczem. Wiadomo, ma na swoje usprawiedliwienie będącą w budowie kadrę drużyny, natomiast, nie oszukujmy się, gdyby tylko zachował chłodną głowę na Cyprze, zwiększyłby szanse powodzenia.

Na domiar złego dla trenera był to dopiero początek jego kłopotów w Europie. W rewanżu z Hibernianem facet wyglądał jak ktoś, kto zupełnie stracił kontrolę nad tym, co dzieje się na boisku. W najważniejszym dotąd momencie sezonu wypuścił awans z rąk mimo prowadzenia i reagował w absurdalny sposób, rzucając na murawę każdego, kto w rubryce „pozycja” na 90minut.pl miał wpisane „napastnik”.

W drugiej połowie meczu z Hibernianem siedziałem i chyba podświadomie wypierałem to, co napływało mi do głowy. Nie przyjmowałem, że nie będziemy grać w pucharach. Gdybyśmy nie zagrali, końcówka okna wyglądałaby trochę inaczej — mówił w rozmowie z Weszło Michał Żewłakow.

PRZECZYTAJ: Michał Żewłakow dla Weszło: Gdyby nie Iordanescu, chciałbym Vukovicia

W kuluarach słychać, że w Legii było z tego powodu bardzo nerwowo. Oraz że Edi Iordanescu mocno wówczas podpadł, bo dało się u niego zauważyć bezradność, panikę, brak umiejętności zarządzania meczem. Tylko spotęgował wrażenie, które pozostawił po sobie na Cyprze. Długo po ostatecznie szczęśliwym zakończeniu spotkania ze Szkotami mówiono, że Rumun zarobił ogromnego minusa u włodarzy i to wtedy pojawiły się pierwsze wątpliwości co do tego, czy potrafi prowadzić klub pokroju Legii, łączyć ligę z pucharami.

Rumuńskie media piszą o Legii Warszawa, czyli co sufluje Edi Iordanescu

Żadna to tajemnica, że rumuńskie media są narwane. Jeśli wydaje wam się, że czasami zajmujemy się w Polsce absurdalnymi tematami, to zamiana ról i obserwowanie przez tydzień środowiska rumuńskiego zagwarantowałaby wam zwykłe szaleństwo. Michał Żewłakow mówił w Weszło, że niekoniecznie na serio traktuje wszelkie doniesienia z Bukaresztu i okolic. Natomiast nie chodzi o to, żeby w rewelacje Rumunów wierzyć, bo nie trzeba tego robić, żeby patrzeć spod byka na Ediego Iordanescu.

Prosta logika podpowiada, że Rumuni nie są na tyle szaleni, żeby godzinami rozmyślać o tym, w jaki sposób dowalić Legii Warszawa. Bywa, że niewiele im potrzeba do stworzenia sensacji, lecz niektóre wiadomości były w swoich szczegółach na tyle precyzyjne, że ciężko było uwierzyć w to, że ktoś wymyślił to sam, bez żadnych podpowiedzi i przypadkowo akurat zgodnie z narracją, którą na miejscu szerzył Iordanescu.

Jeśli sam Edward nie był w tej szopce suflerem, to ktoś z otoczenia szkoleniowca wyświadczał mu niedźwiedzią przysługę. Im bardziej waliły w Legię rumuńskie media, tym mniejsze było zaufanie do tego, że Iordanescu jest szczery ze swoimi przełożonymi. Powstawał dysonans — publicznie mówi jedno, Rumuni piszą drugie. Gdzie jest prawda, czy można wierzyć, że faktycznie nie inspiruje wszystkich plotek i uwag, które się pojawiają?

Zasianie takiego ziarna niepewności między ludźmi, którzy muszą operować na zaufaniu, bywa dewastacyjne. W Legii kręcą też nosem na to, z jaką częstotliwością rumuńscy kumple trenera wciskają go do pracy w różnych zakątkach świata. Im bardziej Ediemu Iordanescu nie idzie, im gorzej wypadła Legia w danym meczu, tym więcej ofert ma na stoliku. Przedziwna zależność!

Michał Żewłakow myśli o zatrudnieniu Aleksandara Vukovicia, ale pytanie, czy Fredi Bobić zaakceptuje taki wybór, czy jak z transferami – powie, że jest w stanie przyprowadzić lepszych kandydatów?

Niewyspany, marudny, niezadowolony. Edi Iordanescu i negatywna komunikacja

Skoro o tym, co się mówi i pisze, to trzeba też wspomnieć o sposobie komunikowania się ze światem samego Edwarda Iordanescu. Po Goncalo Feio, który na konferencjach lubił strzelać do tych, którzy mu akurat podpadli, Legia Warszawa wzięła trenera, który dosłownie co chwilę wypluwa z siebie pretensje i problemy. Co więcej, znów można postawić tezę, że Iordanescu szkodzi sam sobie, że sposób, w jaki przedstawia sytuację, rozmył poniekąd słuszne argumenty, które przedstawia.

Bo to, że piłkarze trafili do Legii Warszawa późno, to twardy fakt. Finisz okienka był spektakularny, liczba czy jakość wzmocnień robi wrażenie, lecz rozpiętość czasowa ruchów i kumulacja zawodników bez okresu przygotowawczego, którzy spłynęli tuż przed deadlinem w otoczce oczekiwań odnośnie ich ogromnej jakości, wpływu na grę, na pewno nie ułatwiła pracy trenerowi.

Można wytknąć, że w Jagiellonii Białystok pierwsze skrzypce gra Andy Pelmard, a minuty dostaje Kamil Jóźwiak – obaj także trafili do klubu późno, obaj są dowodem, że można. Natomiast nie oznacza to, że wszędzie musi to działać tak samo. Gdyby Iordanescu sprawniej używał oręża, ludzie przyznaliby mu rację. On jednak zraził do siebie ludzi, którym nie chce się słuchać szukania winnych dookoła.

Niedowiarek Edward Iordanescu. A Jagiellonia pokazuje, że można [KOMENTARZ]

Pogoda, sędzia, późne transfery… W gabinetach Legii Warszawa też męczy ich ten przekaz. Pewnie trochę z wygody, bo gdyby zgodzili się z trenerem, że kadra została wzmocniona zbyt późno, trzeba byłoby wziąć winę na siebie. Głównie jednak dlatego, że na dłuższą metę ciężko znieść takie jęczenie, zwłaszcza podlane kolejnymi absurdalnymi pomysłami.

Edward Kombinator. Trener sam utrudnia sobie życie i kręci na siebie bat

Takim absurdalnym pomysłem właśnie była wymiana całego składu na Samsunspor po to, żeby złapać świeżość przed spotkaniem z Górnikiem Zabrze. Edward Iordanescu zasłaniał się markerami zmęczeniowymi, ale nie da się tego wybronić. To była wielopoziomowa katastrofa, która wkurzyła już naprawdę wszystkich, bo dotknęła nie tylko tych, którzy odpowiadają za transfery i wyniki. Legia Warszawa dopiero chwaliła się tym, jak rozwinęła jakość usług na stadionie, znacząco podkręcając przychody czy nawet zysk z dnia meczowego. Jednocześnie podkreślano, że znaczną część tych wpływów stanowią mecze w Europie.

Finanse Ekstraklasy. Legia Warszawa – potentat, który nie wygrywa [ANALIZA]

Wyobraźcie sobie teraz dział marketingu i zarządzania Legii Warszawa, który próbuje ściągnąć komplet widzów na mecze ze Spartą Praga i (zwłaszcza) Lincoln Red Imps. Jak przekonać człowieka, żeby marzł w jesienno-zimowy wieczór na stadionie, jeśli ma perspektywę tego, że na boisku nie zobaczy nawet pierwszego garnituru zespołu, choćby tego osławionego napastnika za trzy miliony euro, którym dopiero co Legia udobruchała kibiców do zawieszenia protestu?

Porażka w Lidze Konferencji to też utrata pieniędzy, których w budżecie klubu zawsze troszkę brakuje. To skomplikowanie sobie spraw w przyszłości, co może się przełożyć na kolejną utratę pieniędzy. Natomiast nawet trzymając się tematów stricte sportowych, Edi Iordanescu strzelił sobie w kolano. Jeśli przełożeni mieli wątpliwości, czy potrafi łączyć ligę z pucharami, teraz mają jeszcze większe.

Tremer udowodnił, że nie rozumie i nie radzi sobie ze specyfiką funkcjonowania w dużym klubie, gdzie hasło „mistrzostwo to priorytet” nie oznacza, że można ostentacyjnie olać wszystko inne. Zresztą, czemu miałby sobie radzić? Porównywalnym do Legii klubem w jego CV jest tylko FCSB, Steaua, z której wyleciał po trzech miesiącach. Nie ma też dowodów na to, że mógłby sprawnie zarządzać kadrą grającą w Europie, bo dotychczas się na tym spalał. Dokładnie tak, jak teraz.

Eksperyment ze składem dał paliwo krytykom Ediego. Porażka z Górnikiem Zabrze spotęgowała tylko chaos, wpędziła klub i zespół w nerwowe tygodnie, których można było uniknąć. To nie tak, że Iordanescu nie ma pojęcia o swoim fachu, ale jak najbardziej jest tak, że uczy się wielu rzeczy związanych z pracą w tak medialnej lidze, w tak dużym klubie, na żywym organizmie, co kończy się właśnie w ten sposób.

Fuck around and find out.

Czy Edwarda Iordanescu da się obronić? Dariusz Mioduski łatwo wskazuje kozły ofiarne swojego zarządzania Legią Warszawa

Nie da się natomiast krzyżować trenera Legii Warszawa bez uwzględnienia okoliczności i specyfiki tego klubu w narracji. Gdyby cofnąć licznik o rok, okazałoby się, że w podobnym momencie dywagowaliśmy nad przyszłością Goncalo Feio. Generalnie rzecz ujmując, debaty nad szkoleniowcami tego klubu zdarzają się niezwykle często, w dodatku zwykle kręcą się wokół podobnych tematów. To dobitny dowód na to, że problem leży głębiej. Zresztą – dopiero stwierdziliśmy, że notorycznym problemem jest walka o tlen w pucharach i temat kadry/transferów, który wymiennie dotyczy:

  • tego, że nie udało się dopiąć kadry na czas i trzeba operować w chaosie;
  • tego, że kadrę dopięto na czas, ale brakuje w niej jakości, bo transfery się nie udały.

Czy można się dziwić, że kolejni trenerzy Legii uciekają w wymówki i uwypuklają swoje małe sukcesy w przekazie zewnętrznym, skoro zderzają się z warunkami pracy, w których błyskawicznie ryzykują bycie obarczonym winą za to, że nie zdołali sprostać standardom czy oczekiwaniom narzuconym automatycznie przez markę kryjącą się za herbem z eLką w kółeczku? Wabieni tym znaczkiem, wielkością z nim związaną, obietnicami czy kosmicznymi możliwościami, które z pozoru kryją się za prezentacjami o rekordowych przychodach, wierzą, że to faktycznie banalna misja, że łatwo będzie zostać Midasem, który po chudych latach wygra tę cholerną ligę.

Dopiero, gdy noga wpada we wnyki, orientują się, że biorą udział w „Truman Show”, w którym cesarz w siwych lokach pokazuje kciuk w dół, kiedy tylko wydarzenia niebezpiecznie zmierzają w stronę skierowania złości na niego. Podtrzymywanie klubu w tymczasowości, polityce opartej na reakcjach i krótkoterminowych rozwiązaniach jest więc w jego interesie – tylko tak maskuje realny obraz, odsuwa od siebie odpowiedzialność za to, że w kontekście stricte sportowym jest gorzej i gorzej.

Można przecież powiedzieć, że Edi Iordanescu mimo trudnego wyzwania – objęcia klubu tuż przed okresem przygotowawczym, utraty podstawowych piłkarzy, pracy na żywym organizmie – dowozi określone cele, bo awansował do Europy. Tego, czy wciąż jest w grze o mistrzostwo Polski, ostatecznie rozstrzygnąć się nie da. To znaczy wszyscy czują, że niekoniecznie, że szykuje się powtórka z Goncalo Feio, który wypisał się z walki o tytuł w połowie jesieni, ale z racji, że liga trwa tak długo, mógł twierdzić, że stratę można przecież odrobić, ale ostatecznie nie da się o tym przesądzić z całkowitą pewnością na tym etapie rozgrywek, co gra na korzyść trenera.

Poza tym Iordanescu ogarnął przecież to, co zapowiadał – defensywę. Gdy spojrzymy na wykresy przewidywanych bramek dla Legii Warszawa oraz jej rywali w obecnym sezonie oraz w szerszej perspektywie, uwzględniając poprzednie rozgrywki, okaże się, że średnia krocząca wyraźnie wskazuje na poprawę pewnych elementów.

  • Legia Warszawa wciąż ma wyraźnie lepsze statystyki xG niż jej rywale,
  • Legia Warszawa poprawiła grę w obronie względem końcówki kadencji Goncalo Feio i nie dopuszcza przeciwników do tylu okazji.

Legia Warszawa w obecnym sezonie – coraz lepiej broni, idzie minimalnie w dół w ofensywie

Przewidywane gole Legii Warszawa na przestrzeni obecnego i ostatniego sezonu. Widać, jak Edward Iordanescu poprawił defensywę, która za kadencji Goncalo Feio wyglądała coraz gorzej.

Jeśli Edward Iordanescu chce się bronić tym, że nie wygrywa przez problemy ze skutecznością, ma do tego większe prawo niż Goncalo Feio. Statystyka dużych szans, którą obliczamy wyszczególniając tylko strzały o minimum 30% szans na gola, wskazuje, że w poprzednim sezonie Legia zmarnowała ich osiemnaście, lecz wykorzystała szesnaście. Połowa ligi miała bilans gorszy, niemal wszyscy natomiast wykorzystali mniejszą liczbę tak dogodnych okazji.

KTO JESZCZE PUDŁOWAŁ? SPRAWDŹ: Największe pudła i najlepsi strzelcy w Ekstraklasie. Kto zmarnował najwięcej sytuacji?

Obecnie wygląda to inaczej, obecnie Legia wykorzystała dwie z ośmiu takich sytuacji i ma najgorszy bilans w Ekstraklasie. Obraz meczu z Górnikiem Zabrze był dla Ediego Iordanescu kompromitujący, ale jeśli na swoją obronę rzuci, że Mileta Rajović powinien strzelić do szatni na 1:2 w sytuacji wycenianej na 54% szans na gola i różnie mogło się potem potoczyć to… przecież nie skłamie. Po przerwie gospodarze przeprowadzili tylko jedną akcję, którą zakończyli strzałem, więc przy wyniku na styku scenariusz pewnego zwycięstwa zabrzan nie musiał się ziścić.

Edi Iordanescu zasłużył na szyderstwa i krytykę, lecz głównie dlatego, że nie dźwignął spraw typowo menedżerskich – zarządzania zespołem, sytuacją, komunikacją, relacjami. To oczywiście bardzo istotne dla każdego szkoleniowca, zwłaszcza takiego, który pracuje w dużym klubie i musi radzić sobie z presją, ale błędów związanych z warsztatem trenerskim nie dostrzeżemy zbyt wiele. Można czepiać się detali, lecz sam zainteresowany może z łatwością wiele zarzutów odbić. Plan na grę był jasno sprecyzowany i przecież wiele się w nim zgadza.

Legia Warszawa poprawiła grę w pressingu, zwłaszcza w kontrpressingu, odzyskuje piłki wysoko…

Stwarza sporo sytuacji, dostarcza piłki do targetmenów. Pech, że najlepszy z nich złapał długą kontuzję, choć też szczęście, że w ogóle się objawił, gdy wszyscy w niego zwątpili (zasługa trenera, punkt dla Ediego). Odświeżone skrzydła nie pokazują jakości, ale nie można nie wziąć pod uwagę, że rozkręcą się, gdy dostaną czas na pracę z drużyną (bardziej Noah Weisshaupt niż Ermal Krasniqi). Poza tym Iordanescu mówił przecież, że chciałby skrzydłowego, więc transfer Kacpra Urbańskiego wymusił na nim kombinację, której wolał uniknąć.

Gdybyśmy chcieli, naprawdę moglibyśmy ułożyć narrację o tym, że Rumun wiele rzeczy robi dobrze. Pytanie, czy na to zasłużył, skoro na własne życzenie wpakował się w rozmowy o tym, co robi źle?

WIĘCEJ O LEGII WARSZAWA NA WESZŁO:

SZYMON JANCZYK

fot. FotoPyK

110 komentarzy

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama