Wszyscy eksperci są w jego przypadku zgodni – to gość, który przez najbliższych kilkanaście lat powinien rozdawać karty w światowym tenisie. Choć ma niespełna 19 lat, już wygrał jeden z największych turniejów – ATP 1000 w Miami. Porównuje się go do Rogera Federera czy Rafy Nadala, choć on sam niezbyt to lubi. Lubi za to powtarzać, że chciałby zostać numerem jeden. Mistrzem. Legendą. Carlos Alcaraz doskonale zdaje sobie bowiem sprawę z własnych możliwości. A te są ogromne.
Spis treści
Pierwszy wielki triumf
W Miami grał fantastycznie. I nikogo to nie zaskoczyło, bo ledwie kilka dni wcześniej minimalnie przegrał w półfinale Indian Wells z Rafaelem Nadalem. Już w Kalifornii był więc bliski tego, by powalczyć o swój pierwszy tytuł rangi ATP 1000. Nie udało się, ale bardzo szybko sobie to powetował – po przemierzeniu niemal całych Stanów i wylądowaniu na Florydzie był już bezkonkurencyjny.
A drogi do tytułu wcale nie miał łatwiej. Zaczęła się od Martina Fucsovicsa, solidnego zawodnika, który kłopoty potrafił sprawić nawet najlepszym tenisistom świata. Ograł go jednak gładko, w dwóch setach – 6:3 6:2. Też w dwóch partiach pokonał Marina Cilicia, byłego mistrza US Open, radząc sobie z mocnym serwisem Chorwata. Potem trafił na rozstawionego z „3” Stefanosa Tsitsipasa, jemu też nie oddał seta. Dopiero Miomir Kecmanović – inna z rewelacji tego sezonu – w ćwierćfinale był bliski pokonania Hiszpana. Przegrał jednak w tie-breaku trzeciego seta, 5:7.
W duszy jednak dziękowaliśmy Serbowi, że Hiszpana zmęczył, bo ten w półfinale miał zagrać z Hubertem Hurkaczem, broniącym w Miami tytułu.
I zagrał. Najlepiej, jak tylko potrafił. A zmęczenie? W ogóle nie było go po nim widać. Carlos wydawał się tak rześki, jakby przez ostatni tydzień odpoczywał. Owszem, mecz był niesamowicie wyrównany, do jego rozstrzygnięcia potrzebne były dwa tie-breaki. W obu lepszy był Hiszpan, który w kluczowych momentach wspinał się na wyżyny. Zaskakiwał drop shotami, znakomicie się bronił, dobiegał do większości piłek, potrafił zaatakować z obu stron kortu. Był nie do zatrzymania.
– To szalone, jak dobrze on gra! Niesamowite, jak rywalizuje, jaki jest na korcie – mówił Hubert dziennikarzom po przegranym meczu. Nie on pierwszy i nie ostatni chwalił tak Hiszpana. Po finale, w którym Carlos 7:5, 6:4 pokonał Caspera Ruuda, Norweg przy siatce rzucił do niego: „Już jesteś niesamowicie dobrym zawodnikiem”. Uwagę trzeba zwrócić szczególnie na słowo „już”. Bo nigdy wcześniej żaden tenisista nie wygrał w Miami w tak młodym wieku. W dodatku nigdy wcześniej nie był to Hiszpan, choć w finałach grali Sergi Bruguera, Carlos Moya, David Ferrer i Rafa Nadal. Ten ostatni pięciokrotnie.
Carlos napisał historię, do czego… chyba już jest przyzwyczajony. Niemal od początku swojej kariery słyszy, że jest „najmłodszym (lub jednym z najmłodszych) zawodnikiem, który…” – zmieniają się tylko osiągnięcia. Jako pierwszy z rocznika 2003 wygrał imprezę rangi Challenger (a czwarty najmłodszy tenisista w XXI wieku w ogóle). Jako jeden z ledwie kilku zawodników pokonał rywala z TOP 200 rankingu przed ukończeniem 16. roku życia. W 2020 roku wybrano go zresztą za podobne osiągnięcia „Debiutantem Roku” – głosami kolegów z kortu.
W Miami, owszem, wspiął się znacznie wyżej niż do tej pory. On sam łatwo mógł to dostrzec, bo sukcesów gratulował mu choćby Real Madryt (jest wielkim fanem tego klubu) czy też sam król Hiszpanii. – Szczerze mówiąc byłem chyba bardziej nerwowy przez ten telefon, niż w trakcie finału. To niesamowite, że król dzwoni do ciebie z gratulacjami. Nie wyobrażałem sobie, że kiedykolwiek to nastąpi – mówił dziennikarzom, którzy rozpływali się w zachwytach nad fenomenalnym nastolatkiem.
Nastroje hamował tylko jeden człowiek – Juan Carlos Ferrero, trener Carlosa.
– Teraz przed nami czas na odpoczynek dla nóg, ale i głów. Kalkulacje, które pojawiają się w mediach, kładą na Carlosie zbyt dużą presję. Wiemy, że to może być świetny sezon na mączce, ale musimy uważać. […] Carlos już teraz wypełnił swój pierwszy cel na ten sezon. Chcemy więcej, ale chcemy to robić spokojnie, tydzień po tygodniu. […] Dajcie mu robić swoje. Myślę, że trudno nam teraz określić cele, po prostu dajcie mu grać – mówił starszy z Hiszpanów.
Dodawał też jednak, że sam uważa, że przed Carlosem może być naprawdę wielki rok. Ale Alcaraz wciąż dojrzewa, dorasta. O ile na korcie tego nie widać, o tyle poza nim to wciąż nastolatek, który uczy się kontrolować swoje emocje i żyć w roli gwiazdy, którą stał się z jednej strony bardzo szybko.
A z drugiej od dawna było wiadomo, że powinien nią zostać.
Wyróżniał się od zawsze
Urodził się w El Palmar, na przedmieściach Murcii, w południowo-wschodniej Hiszpanii. Ma trójkę rodzeństwa – starszego od siebie Alvaro i młodszych Sergio oraz Jaime. Ojciec całej czwórki, zresztą też Carlos, twierdzi, że oprócz drugiego z jego synów jeszcze co najmniej jeden powinien być w stanie dojść naprawdę wysoko. Ale który – tego nie sprecyzował.
Starszy z Carlosów (choć nie najstarszy, bo dziadek osiemnastolatka też ma tak na imię) wie, co mówi. Sam był kiedyś utalentowanym zawodnikiem. Grać zaczął, bo zainspirował go do tego Manuel Santana, pierwszy hiszpański mistrz Wimbledonu. Nie miał jednak pieniędzy na to, by kontynuować zawodową karierę i choć w swoim kraju był jednym z najlepszych zawodników, to Carlos Alcaraz senior z marzeń o powtórzeniu sukcesów Santany musiał zrezygnować.
Tenisowi jednak nie odpuścił. Tym bardziej, że w rodzinnym mieście miał – zresztą założony przez swojego ojca – klub sportowy, który nacisk kładł na sekcje pływania i tenisa. Został jego administratorem oraz trenerem tenisa. Jego synowie od małego biegali więc po korcie. A Carlos ten sport szybko pokochał. Już gdy miał trzy lata, nie chciał schodzić z kortu.
– Nie dało się go stamtąd wygonić. Byłem zmęczony po całym dniu pracy, chciałem wrócić do domu, a Carlos prosił: „Pobaw się ze mną na ścianie [do odbijania piłek]”. Było już po dziewiątej wieczorem, więc mówiłem: „Dobrze, ale tylko dwadzieścia minut”. Po tych dwudziestu przychodziło jednak kolejnych trzydzieści, a gdy ostatecznie mówiłem, że pora do domu, bo czeka na nas kolacja, zaczynał płakać – wspominał ojciec triumfatora Miami Open.
On jako pierwszy zauważył, że młodziutki Carlos przejawia spory talent. Początkowo szkolił go sam, ale gdy Carlos miał kilka lat, znalazł mu trenera – został nim Carlos Santos Bosque, który rozwijał jego talent. Potem obowiązki te przejął Kiko Navarro i z nim wiąże się ważna historia – Carlos miał szansę pojechać na turniej mistrzostw świata do lat 10 zorganizowany w Chorwacji. Jego rodzina nie była jednak na tyle bogata, by zapewnić mu środki na wyjazd. Wtedy Navarro poszedł do Alfonso Lopeza Ruedy, lokalnego biznesmena, właściciela kilku firm. I przekonał go, by ten zasponsorował całą eskapadę. Przy okazji do Chorwacji wziął również jego syna.
– Na tamtym turnieju się wszystko zaczęło. Carlos został wicemistrzem. Od tego momentu graliśmy coraz więcej imprez w Hiszpanii, a Alcaraz wygrywał coraz częściej – wspominał Navarro. Środki na kolejne wyjazdy mieli zresztą z tego samego źródła – po chorwackim sukcesie Lopez Rueda stwierdził, że z chęcią będzie dalej pomagać młodemu tenisiście. Rodzina Carlosa niezmiennie powtarza, że jest mu za to wdzięczna. Zresztą Rueda nie musiał wykładać pieniędzy przesadnie długo. Znakomite wyniki Hiszpana w młodzieżowych turniejach szybko przyciągnęły do niego sponsorów oraz przedstawicieli firmy IMG – wielkiej agencji, jednej z najważniejszych w światowym tenisie, reprezentującej zawodników.
Dla Carlosa to wszystko pozostawało jednak na marginesie. On przede wszystkim chciał grać. I przechodził przez kolejne szczeble rozwoju jak burza. Jego rodzice dbali równocześnie o karierę syna, choćby budując wokół niego sztab znających się na swojej robocie ludzi, ale i pilnując, by ten mógł mimo wszystko żyć jak normalny nastolatek.
– Jako dzieciak grałem dużo w piłkę z kolegami. Dopóki miałem 15 czy 16 lat i mieszkałem w domu, starałem się jak najwięcej spotykać ze znajomymi. Miałem normalne dzieciństwo. Nawet byłem nieco buntowniczy, czasem nie mówiłem o wszystkim trenerom. Jak to typowy nastolatek – wspominał z uśmiechem. A inni pamiętają, że właśnie gdy miał jakieś 15 lat, bardzo się zmienił pod względem zachowania. Dorósł, stał się bardziej poważny, skoncentrowany na swoim celu. Choć ten nie zmieniał się od lat. Już gdy pierwszy raz wyruszał do szkoły podstawowej, na pytanie: „Kim chcesz zostać w przyszłości?”, odpowiadał ponoć „tenisistą”.
Szybko okazało się, że te słowa miały się spełnić.
Były i przyszły(?) mistrz
Juan Carlos Ferrero był kiedyś najlepszym tenisistą świata. Nie był to może długi okres, ale jednak Hiszpan wygrał Roland Garros w 2003 roku i przewodził rankingowi światowemu. Ma doświadczenie, jakie zebrało niewielu tenisistów. Szczególnie, że niedługo potem zaczęła się era Wielkiej Trójki, która na długo zablokowała innym (z wyjątkiem Andy’ego Murraya) dostęp do samego szczytu zestawienia ATP. Karierę Juan zakończył w 2012 roku, po czym zajął się trenowaniem.
Dziś w rejonie Alicante ma własną akademię. Trenują w niej zarówno uznani już tenisiści, którzy chcą po prostu skorzystać ze świetnie przygotowanych obiektów, jak i talenty, wychowywane przez tamtejszych trenerów. Carlos zjawił się tam, gdy miał 15 lat. To wtedy wraz z rodzicami uznał, że musi wyjechać, by się rozwijać, bo jego rodzinny region nie zagwarantuje mu odpowiednich warunków, turniejów i ludzi w sztabie, za to zaoferuje mu sporo rozpraszaczy – wypady na miasto, przyjaciół. W akademii tego ostatniego brakowało, mógł się skupić na pracy.
Swoją drogą Juan Carlos musiał być zadowolony z tego, że to właśnie do jego akademii trafił Carlos. Uwagę na niego zwrócił w końcu dużo wcześniej.
– Organizowaliśmy dużo turniejów dla dzieci, on też się na nich zjawiał. Od początku się wyróżniał. Grał nieco inaczej od wszystkich innych zawodników. Potrafił zrobić wiele rzeczy, których nie widzi się u dzieciaków mających po 12 lat. Często chodził do siatki, lubił grać slajsami, potrafił nadać piłce mnóstwo rotacji, dobrze czytał sytuację na korcie – mówił Ferrero.
Z Alcarazem szybko nawiązali nić porozumienia i bardzo polubili.
– Juan Carlos to dla mnie bardzo ważna osoba. Zarówno na poziomie profesjonalnym jak i osobistym. Pomaga mi w każdej przestrzeni. Gdy jesteśmy razem, rozmawiamy o życiu, naszym sporcie, piłce nożnej – wszystkim. Na korcie Juan Carlos to wielki profesjonalista, bardzo poważny, gdy trzeba wziąć się do pracy. Poza kortem to wspaniała i zabawna osoba, ktoś, komu ufam. Uważam go za trenera, ale i przyjaciela. Dlatego kocham z nim pracować – mówił Alcaraz.
Zresztą cały sztab, który wokół niego zbudowano, pracuje w przyjacielskiej, niemalże rodzinnej atmosferze.
Wielu z jego członków można było zobaczyć w Miami, na trybunach siedzieli wtedy Juan Carlos Ferrero (główny trener, ale obecny tylko przy okazji finału, niedługo przed turniejem zmarł mu bowiem ojciec), Kiko Molina (asystent trenera), Alberto Lledo (trener przygotowania fizycznego) i Sergio Hernandez (fizjoterapeuta). Poza tym w sztabie Hiszpana znajdziemy też ludzi, którzy pomagają mu, gdy przyjeżdża do El Palmar, choćby na weekendy. Są to: Alex Sanchez (trener przygotowania fizycznego), Fran Rubio (fizjoterapeuta), Juan Jose Lopez (lekarz) oraz psycholog sportowy. No i rodzina, oczywiście, choć ta stara się nie wtrącać w pracę trenerów, co Ferrero zresztą bardzo docenia.
Kiedy mówi się o rozwoju Alcaraza, niezmiennie podkreśla się rolę jego sztabu, z Juanem Carlosem na czele. Były lider rankingu ATP jest wychwalany za to jak spokojnie i systematycznie rozwija umiejętności swojego młodszego rodaka. – Powtarza mi, żebym się nie spieszył. Że grą w turniejach będę zdobywać doświadczenie, uczyć się i nie ma po co przyspieszać tego procesu. Wyniki w końcu przyjdą, na razie mam się cieszyć grą z najlepszymi na świecie – mówił jeszcze niedawno Carlos.
Oczywiście, ostatecznie się pospieszył, choć nikt nie “wywoływał” tego na siłę. Ten proces przebiegł naturalnie. Alcaraz pod opieką Ferrero rozwinął się po prostu na tyle, że już teraz jest zagrożeniem dla każdego tenisisty na świecie.
Cały czas do przodu
Jeśli Juan Carlos Ferrero powtarza, że Alcaraz cały czas staje się lepszy, to nie ma w tym żadnej kurtuazji, tonowania nastroju – to szczera prawda. Ten chłopak ledwie nieco ponad dwa lata temu debiutował dopiero w turnieju głównego cyklu! Dostał wtedy zaproszenie do występu w Rio de Janeiro, skorzystał i od razu pokonał Alberta Ramosa, specjalistę od mączki, na której gra się w Rio, wówczas 41. na świecie. Ich mecz trwał tak się przeciągnął, że kończyli go o trzeciej w nocy lokalnego czasu.
Carlos to wszystko wytrzymał, mimo że miał ledwie 16 lat.
– Pamiętam, że gdy był w tym wieku i na treningach grał z dużo bardziej doświadczonymi zawodnikami, potrafił dopasować swoją grę do poziomu, na jakim grali rywale. Potencjał był w nim od zawsze, pozostało „tylko” go uwolnić i utrzymać Carlosa na dobrej drodze. Jego rozwój mnie nie zaskakuje, jestem co najwyżej nieco zdziwiony prędkością, z jaką nastąpił – mówił niedawno Ferrero.
Być może podróż młodego Hiszpana w górę rankingu byłaby lepiej widoczna i mniej zaskakująca, gdyby nie pandemia. Ona zatrzymała na moment jego wzlot, ale i tak w 2020 roku przeskoczył o kilkaset pozycji, zbliżając się do czołowej setki. Równocześnie ciężko pracował, choćby na siłowni. To było bowiem szczególnie ważne dla Ferrero – by Carlos się wzmocnił fizycznie. – Kiedy pierwszy raz z nim trenowałem, potrafił wytrzymać godzinę, może półtora godziny gry na najwyższej intensywności. Teraz rozgrywa trzyipółgodzinne mecze, na koniec dalej grając swój najlepszy tenis – mówił trener młodego Hiszpana.
Ten rozwój – kondycyjny i fizyczny – jest zresztą widoczny gołym okiem. Alcaraz po prostu stał się „większy”, bardziej napakowany, choć mówi, że muskulatury nie chciałby już rozwijać, bo przesadnie rozbudowane mięśnie niekoniecznie są dobre dla gry w tenisa. A wielką siłę już i tak ma – Stefanos Tsitsipas, po tym jak spotkali się po raz pierwszy na korcie, mówił, że nikt z kim grał, nie uderzał piłek tak mocno. Wielu rywali podkreśla też, że Alcaraz wydaje się być gościem nie do zabiegania. W Indian Wells czy Miami dawał tego dowody.
Sam podkreśla, że rozwijać musi się pod względem mentalnym, choć nastawienie – zdaniem wielu – już ma mistrzowskie. Wierzy, że może pokonać każdego i na każdym korcie. Czuje, że może walczyć nawet o najważniejsze tytuły. Były jednak w jego karierze sytuacje, które wiele go nauczyły i pokazały mu, że nadal ma pole do rozwoju.
Choćby mecz na turnieju w Paryżu, gdy publika była przeciwko niemu, bo grał z Hugo Gastonem, reprezentantem gospodarzy. Pierwszy raz przeżył coś takiego. Nie wytrzymał. Mimo że prowadził już wysoko, spotkanie ostatecznie przegrał. Niedługo potem nadszedł inny cios – zakażenie koronawirusem wyeliminowało go z udziału w meczach Pucharu Davisa i możliwości reprezentowania Hiszpanii. Dziś podkreśla, że przepracował to z psychologiem i nauczył się wyciągać z tego lekcje na przyszłość.
Poradzić próbuje też sobie z rosnącą popularnością, tym, że ludzie rozpoznają go na ulicach i proszą o autograf czy zdjęcie. – Dla mnie to coś trudnego, ale wydaje mi się, że sobie z tym radzę. […] Prawda jest taka, że jestem szczęśliwy, gdy fani mnie wspierają, obserwują i dobrze o mnie mówią. Skoro mam ich coraz więcej, to znaczy, że dobrze sobie radzę – mówił niedawno dziennikarzom.
Fanów ma już zresztą na całym świecie. Od debiutu w głównym cyklu niesamowicie się rozwinął. W zeszłym roku zaliczył pierwszy występ w turnieju wielkoszlemowym (w Australian Open), a już kilka miesięcy później – na US Open – doszedł do ćwierćfinału, po drodze pokonując choćby Stefanosa Tsitsipasa. Gdy pytano go o cele na 2022 rok, mówił, że chce przede wszystkim się rozwijać i zbierać doświadczenie, ale skoro zawędrował już wysoko w rankingu, chciałby też wygrać turniej, może rangi ATP 500.
To zrobił już w lutym w Rio de Janeiro. A półtora miesiąca później wygrał też w Miami, w ATP 1000. Przekroczył nawet własne oczekiwania.
Rafa? Nie, jestem Carlos
Nie może dziwić, że Carlos Alcaraza porównuje się najczęściej do Rafy Nadala. Punktów wspólnych jest w końcu mnóstwo. Obaj to Hiszpanie. Rafa też zaczynał odnosić wielkie sukcesy jako nastolatek (Carlos zresztą wyrównuje lub pobija sporo jego rekordów, choć już kilku nie zdołał). Obaj lubią grać w golfa i łowić ryby. Obaj są zagorzałymi kibicami Realu Madryt. Do tego dochodzi muskulatura, kondycja, wybieganie i wzrost. Ba, łączy ich nawet to, że mają swój własny, określony sposób na ustawianie butelek przy ławce w czasie meczu!
A jednak Alcaraz nie lubi, gdy porównuje się go do Rafy. Choć uważa Nadala za jednego ze swoich idoli (ale w pokoju raczej wieszał zdjęcie… Rogera Federera), to wolałby, gdyby wszelkie porównania ucichły. To jednak wydaje się niemożliwe – nie tylko ze względu na przywołane argumenty. Alcaraz-Nadal to po prostu pewna rywalizacja, która rozbudza zmysły. Młodości z doświadczeniem. Mistrza ze swoim prawdopodobnym następcą.
Zresztą grali już ze sobą dwukrotnie. W obu przypadkach lepszy był Nadal, ale różnica pomiędzy jego łatwym zwycięstwem w Madrycie w 2021 roku (swoją droga Carlos świętował wtedy 18. urodziny), a trudnym, długim meczem w Indian Wells w 2022, pokazuje, jak bardzo przez niespełna rok rozwinął się Alcaraz. – Wierzę, że Carlos szybko dojdzie na najwyższy poziom. Jest kompletnym graczem. Ma świetny forehand, znakomity backhand i mnóstwo odwagi – komplementował go Nadal. Zresztą Rafa stał się swego rodzaju fanem młodszego rodaka. Bywało nawet, że na konferencjach prasowej bardziej, niż na pytaniach, skupiał się na ekranie telewizora, bo akurat leciał mecz Carlosa.
Odwaga Alcaraza, o której wspomniał Rafa, to jedna z głównych cech jego stylu gry, tych charakterystycznych dla Hiszpana. Jest ich, oczywiście, więcej. Carlos, o czym już wspomnieliśmy, dysponuje wielką siłą zagrań. I chętnie z niej korzysta. Uwielbia atakować, jak najszybciej stara się przyprzeć rywala do muru. Nie jest najwyższy (ma nieco ponad 180 centymetrów wzrostu), ale różnicę wzrostu w stosunku do na przykład Daniiła Miedwiediewa czy Stefanosa Tsitsipasa nadrabia szybkością uderzeń, wybieganiem, zmianami tempa i niesamowitą umiejętnością utrzymywania równowagi przy nawet najtrudniejszych zagraniach.
Eksperci zwracają uwagę, że na nogach porusza się jak Nadal, ale nadgarstkiem pracuje tak, jak niegdyś Andre Agassi. Podkreślają też, że rotacje, jakie nadaje piłce i wysokość zagrań bardzo pasują do nawierzchni ziemnej. Carlos jednak lepiej radzi sobie na szybszych nawierzchniach, bo bardzo lubi chodzić do siatki i gdy przejmie inicjatywę w akcji, szybko szuka okazji na skończenie wymian. A w tym najbardziej przypomina Rogera Federera. Tak twierdzi Juan Carlos Ferrero.
– Niesamowicie podobał mu się Wimbledon. Carlos kocha chodzić do siatki, dlatego dobre odnajduje się na trawie. Nie wiem, czy aktualnie byłby lepszy na mączce, czy na nawierzchni twardej. […] Na korcie jest wojownikiem. Ma niezwykle silny charakter. […] Jeśli miałbym porównać go stylem gry do jednego zawodnika, to byłby to Roger Federer. Obaj cały czas szukają okazji na skończenie punktu, są bardzo agresywni. Taki jest właśnie styl Carlosa.
Alcaraz z jednej strony mu przytakuje i potwierdza, że widzi podobieństwa. Z drugiej mówi, że nie ma go co porównywać do kogokolwiek z Wielkiej Trójki, bo osiągnięciami mu do nich daleko. A poza tym dodaje:
„Nie będzie drugiego Nadala czy Federera w historii. Jestem Carlos”.
W stronę numeru jeden
– Myślę, że wielkość ma zapisaną w swoich genach – mówił Paul Annacone, niegdyś trener Pete’a Samprasa i Rogera Federera, dziś Taylora Fritza.
– On będzie numerem jeden na świecie w ciągu maksimum trzech lat – Jewgienij Kafielnikow, dwukrotny mistrz wielkoszlemowy.
– Jego gra w wieku 18 lat jest imponująca. To nie tylko przyszłość, ale już teraźniejszość tenisa. Osiągnie wielkie rzeczy – Diego Schwartzman, w pewnym momencie 8. tenisista świata, po meczu z Alcarazem.
Każdy kto widział grającego Carlosa, twierdzi, że to gość, który za niedługo będzie walczyć o wielkoszlemowe tytuły. Bo ma do tego wszystko, co potrzebne. Co najważniejsze jednak – on sam mówi o tym wprost. Ma 18 lat, ale już powtarza, że w przyszłości chciałby „wygrać wiele tytułów wielkoszlemowych i zostać numerem jeden”, ale równocześnie „nadal grać z takim entuzjazmem, jak teraz”.
I choć tego nie lubi, to jednak trudno nie napisać, że brzmi przy tym jak Rafa Nadal.
Nadal, który swój pierwszy tytuł wielkoszlemowy wygrał na Roland Garros w wieku 19 lat. Dokładnie tyle będzie mieć też Alcaraz, gdy w tym roku pojedzie do Paryża. I choć on sam mówił, że nie spodziewa się, by miał triumfować już tam, to wie, że jest przygotowany na trudy dwóch tygodni turnieju wielkoszlemowego. Przed nim jeszcze cztery szanse, by w historii zapisać się jako nastoletni mistrz – Roland Garros, Wimbledon, US Open i przyszłoroczne Australian Open.
Nikt nie będzie zdziwiony, jeśli mu się to uda. Bo to tym, co aktualnie pokazuje na korcie, naprawdę można mu wierzyć w zapewnienia o tym że może o takie tytuły powalczyć już w najbliższym czasie. Podobnie jak o wysokie lokaty w rankingu ATP – tam już jest blisko czołowej „10”, za chwilę pewnie w niej zagości.
I na pewno na tym nie poprzestanie.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Czytaj więcej o tenisie:
- Ile kosztuje wychowanie tenisisty? Nawet kilka milionów
- Patrick Mouratoglou. Trener Sereny Williams ma nowe wyzwanie
- Czy ktoś może zagrozić Idze Świątek w rankingu WTA?
Źródła cytatów: AS, ATP, Babolat, CNN, El Mundo, El Pais, ESPN, Eurosport, iNews, Lob and Smash, Marca, New York Times, Tennis.com, TennisHead, Tennis Majors, Tennis World USA.