Reklama

Mecz, w którym (prawie) nikt nie trzymał ciśnienia

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

15 października 2021, 23:26 • 5 min czytania 15 komentarzy

Mecz na szczycie pierwszej ligi. Zwycięstwo Korony Kielce oznaczałoby, że zbliżą się do lidera na wyciągnięcie ręki. Zwycięstwo lidera, czyli Widzewa właśnie, byłoby zaś dowodem na to, jak wielkie zmiany zaszły w klubie za kadencji Janusza Niedźwiedzia. Przede wszystkim jednak łodzianie mieliby przynajmniej siedem punktów zapasu nad drugą ekipą w tabeli. 

Mecz, w którym (prawie) nikt nie trzymał ciśnienia

Zanosiło się zatem na walkę do samego końca, gdyż porażka dla obu zainteresowanych drużyn była czymś więcej niż tylko niechcianym scenariuszem. I akurat walkę otrzymaliśmy, w końcu w meczu pokazano aż trzynaście (!) żółtych kartek. Szkoda jedynie, że oglądaliśmy głównie walkę, a jakości sportowej było mniej, niż większość osób sądziła.

W dużej mierze brało się tego z tego, że prawie nikt nie trzymał ciśnienia w tym kieleckim starciu. Dotyczy to zarówno piłkarzy, jak i sędziego, Tomasza Kwiatkowskiego.

Przeczytaj tekst Szymona Janczyka o udanym starcie Widzewa Łódź

Korona Kielce – Widzew Łódź. Przewaga, z której nic nie wyszło

Spore pretensje może mieć do siebie drużyna gospodarzy. Przez pierwsze 30 minut Widzew istniał bowiem tylko teoretycznie, co i rusz tracąc piłkę w okolicach swojego pola karnego. Nawet gdy podopieczni Janusza Niedźwiedzia zdołali na moment wyjść z opresji, to bardzo dobrze funkcjonujące skrzydła Korony potrafiły sprawić mnóstwo kłopotów. To właśnie w tych strefach boiska Widzew tracił piłkę zdecydowanie zbyt wiele razy, by móc zawiązać sensowną akcję.

Reklama

Koronie natomiast przychodziło to z łatwością. Ich problemem było jednak to, że chociaż potrafili się zbliżyć do bramki Jakuba Wrąbla, to ich starania były mizerne. Przede wszystkim brakowało konkretów, bo przewaga gospodarzy winna zakończyć się czymś więcej niż tylko dwiema dogodnymi szansami. A tak – raz Malarczyk trafił w poprzeczkę z siedmiu metrów, a raz piłkarz Korony skapitulował stając oko w oko z bramkarzem Widzewa Łódź. Ekipa Dominika Nowaka grała zatem naprawdę nieźle, potrafiła zaskoczyć lidera, ale z hasła – bij mistrza, nie urodził się żaden poważny cios.

Widzew bywał na linach, słaniał się na nich, ale na deski paść nie chciał. Ich złego wejścia w mecz Korona kompletnie nie wykorzystała, a raz utraconej przewagi nie potrafiła odbudować. Miała później lepsze momenty, lecz nawet na moment nie zbliżyła się do dominacji z pierwszych trzydziestu minut. Z dominacji, która nie zakończyła się dla nich niczym pozytywnym, co też podkreśla wyjątkowość Widzewa. Podopieczni Janusza Niedźwiedzia nie grali bowiem dobrze, a mimo tego zeszli z boiska jako zwycięzcy.

Korona Kielce – Widzew Łódź. Dwie twarze Juliusza Letniowskiego

Wielka w tym zasługa Juliusza Letniowskiego. Jasne, można pochwalić kilku innych graczy przyjezdnych, między innymi Bartosza Guzdka, Jakuba Wrąbla, czy Marka Hanouska, ale to właśnie Letniowski dał coś, czego najbardziej brakowało Koronie – konkret.

23-latek zaczął odbudowę ofensywną Widzewa. Przed jego długim podaniem, które przebyło drogę z koła środkowego do pola karnego Korony Kielce, goście mieli mało znaczące zrywy. A ten jeden cross, posłany za wysoko ustawioną linię defensywy był znakiem ostrzegawczym – Widzew się przebudził, a Letniowski wskoczył na swój normalny poziom. To zaś oznaczało wielkie kłopoty dla gospodarzy.

Nikt zatem nie był szczególnie zdziwiony, gdy to właśnie chłopak wypożyczony z Lecha Poznań wywalczył rzut wolny tuż na granicy pola karnego. Wszedł w drybling, przełożył rywala, a na koniec dał się powalić. Stały fragment gry z dogodnej pozycji, a do tego żółta kartka. To była dobra sytuacja wyjściowa, a niedługo zrobiło się jeszcze lepiej, bo Letniowski uderzył z rzutu wolnego, a zasłonięty Forenc nie miał najmniejszych szans wobec odbicia piłki przez twarz Montiniego.

Włoch nie zszedł z linii strzału i Letniowski może być mu wdzięczny. Istnieje duże podejrzenie, że bramkarz Korony, by jego strzał po prostu odbił. Rykoszet natomiast zupełnie zmienił tor lotu piłki i ostatecznie zmienił oblicze meczu. Do tej pory Widzew tylko wracał na właściwie tory, po trafieniu jechał po nich z pełną prędkością.

Reklama

Pociągu nie wykoleili nawet piłkarze, którzy dokładali do tego niewielką cegiełkę. Mało bowiem brakowało, aby Juliusz Letniowski przeszedł drogę z bohatera do gościa, na którego kibice będą kręcić nosem. 23-latek dostał jedną żółtą kartkę w 60. minucie, a w 63. już szedł pod prysznic, gdyż obejrzał drugi kartonik – tym razem za nieprzemyślany atak na nogi rywala.

Mimo 30 minut gry w osłabieniu, Widzew nie zamierzał jednak kapitulować. W tym okresie Korona miała swoje szanse, ale ponownie – były one mocno ograniczone. Raz tylko do poważnej interwencji zmuszony był kapitalny dziś Wrąbel, który zaliczył kluczową paradę w samej końcówce spotkania.

Korona Kielce – Widzew Łódź. Utracona kontrola

Na dobrą sprawę bramkarz Widzewa był jedynym gościem, który trzymał ciśnienie od początku do końca. Nawet chwalony Marek Hanousek miał słabiutkie wejście w mecz, podobnie jak cała drużyna Janusza Niedźwiedzia. Wystarczy tylko spojrzeć na gości, którzy byli zaangażowani w akcję bramkową łodzian. Letniowski wyleciał z boiska, a Montini poza przypadkowym w gruncie rzeczy trafieniem nie zrobił nic zapadającego w pamięć.

W Koronie podobnie – dwie niewykorzystane sytuacje stuprocentowe. Malarczyk walący z główki w słupek. Mnóstwo brudnych fauli, które mogły zakończyć się czymś więcej niż tylko żółtą kartką. Ciśnienie na ławce trenerskiej, gdy podejmowano jakąkolwiek decyzję sprzeczną z interesami kielczan.

Należy jednak pamiętać, że w trzymaniu nerwów na wodzy nie pomagał sędzia, który kilka razy podejmował cokolwiek kontrowersyjne decyzje. Weźmy tylko sytuację z końcówki meczu, gdy Bartosz Guzdek został powalony na środku boiska przez stopera Korony Kielce. Reakcji Kwiatkowskiego próżno było jednak oczekiwać, bo sędzia zbagatelizował całe zdarzenie, mimo tego, że faul popełnił ostatni obrońca gospodarzy.

Swoje mówią też liczby – 25 fauli, 13 pokazanych kartek. Właściwie co drugie przewinienie kończyło się napomnieniem przez arbitra. A z ręką na sercu trzeba przyznać, że nie zawsze taki rygor był konieczny. Czasami jednak, paradoksalnie, brakowało go tam, gdzie być powinien.

Ostatecznie jednak arbiter nie miał wpływu na wynik meczu, który niezwykle raduje kibiców Widzewa Łódź. W Koronie Kielce zaczyna zaś panować lekka konsternacja. Mimo świetnego startu gospodarze dzisiejszego spotkania ewidentnie osłabli. W ostatnich pięciu ligowych meczach nie wygrali ani razu, gromadząc tylko trzy punkty. Taki dołek formy sprawia, że coraz głośniej mówi się o powrocie Leszka Ojrzyńskiego.

KORONA KIELCE 0:1 WIDZEW ŁÓDŹ

0:1 – M.Montini – 45′

Fot.Newspix

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

15 komentarzy

Loading...